R-0940b

Bardziej niż to

W ciągu trzech i pół roku służby naszego Pana Jezusa uczniowie, którzy poświęcili reputację, interesy itp., aby przeznaczyć czas i energię na zwiastowanie obecności Mesjasza i ustanowienia Jego królestwa, mieli z konieczności prymitywne wyobrażenia dotyczące sposobu i czasu wywyższenia ich Mistrza oraz ich własnego wywyższenia z Nim jako współrządzących. Wystarczało zresztą, aby wiernie wykonywali każdy kolejny krok – wszystko w stosownym czasie. Stąd też Mistrz nie powiedział im od razu wszystkiego, co wiedział, ale informował ich stopniowo, na ile mogli zrozumieć – stwierdzając: „Mam wam jeszcze wiele do powiedzenia, ale teraz nie możecie tego znieść” [Jan 16:12].

Można sobie łatwo wyobrazić, jak wielkie było ich rozczarowanie, gdy ujrzeli tego, którego królestwo i chwałę ogłaszali, bezlitośnie zamordowanego, i to jako przestępcę. Wiedzieli, że jest dobrym człowiekiem, „potężnym w czynie i słowie” [Łuk. 24:19], fałszywie oskarżonym i niesłusznie ukrzyżowanym.

Nie zmieniało to faktu, że ich długo pielęgnowane narodowe nadzieje na pojawienie się żydowskiego króla, który przywróci ich narodowi wpływy i władzę, zostały nagle unicestwione. Owszem, także ich osobiste, indywidualne nadzieje, ambicje i marzenia o ważnych urzędach po prawej i lewej stronie tego króla, w którego służbie pozostawili wszystkie inne aktywności – wszystko to zostało szybko i bezwzględnie zniszczone przez nagły, niesprzyjający zwrot sytuacji, którego skutkiem było ukrzyżowanie wyczekiwanego króla.

Mistrz dobrze wiedział, jak osamotnieni, bez celu i zakłopotani będą się oni czuli w momencie Jego ukrzyżowania i później, bo tak napisał prorok: „Uderz pasterza, a owce zostaną rozproszone” [Zach. 13:7; Mat. 26:31]. A w ciągu czterdziestu dni między Jego zmartwychwstaniem a wniebowstąpieniem Jego głównym celem było zebranie ich na nowo i odbudowanie ich wiary w Niego jako długo oczekiwanego Mesjasza, poprzez udowodnienie im faktu Jego zmartwychwstania – że ten, który był martwy, ożył ponownie i że od czasu swojego zmartwychwstania, chociaż zachowuje tę samą indywidualność, został „przemieniony” i nie był już człowiekiem, lecz istotą duchową, ze wszystkim, co ta „przemiana” implikowała. Ilustruje to przez swe pojawianie się lub ukazywanie w różnych formach, a następnie znikanie im z oczu. Skorygował także ich błędne pojęcia i powstrzymał od powrotu do poprzednich zajęć, wprowadzając ich w przyszłą pracę.

Interesujące jest to, że nasz Pan udzielał tych pouczeń nie od razu, nie pospiesznie, ale stopniowo i w taki sposób, aby wywrzeć jak najgłębsze wrażenie. Chociaż wiemy tylko o siedmiu, i to tylko krótkich objawieniach w ciągu tych czterdziestu dni, nie wątpimy, że często był z nimi obecny w sposób niewidzialny, słysząc, jak wyrażają swe wątpliwości, lęki, nadzieje i życzenia, a jednak ukazywał im się tylko wtedy, gdy miał do przekazania jakąś lekcję, która najlepiej mogła zostać udzielona w taki właśnie sposób.

Stopniowo przekazywał im wiadomości o swoim zmartwychwstaniu, najpierw przez Marie, którym po raz pierwszy się objawił – kobiety w sposób naturalny szybciej niż mężczyźni pojmują prawdę w takich sprawach. Potem dołączył się do dwóch smutnych, przygnębionych uczniów, gdy wracali do domu i jak przyjaciel wypytywał ich o przyczynę zmartwienia i przygnębienia. Ich serca były przepełnione pociechą, gdy doświadczyli Jego współczucia i opowiedzieli mu o Mistrzu, który został ukrzyżowany trzy dni wcześniej. Opowiedzieli, jak byli z Nim przez ponad trzy lata, że porzucili poprzednią pracę i okazali się głupcami w oczach swoich bliskich, bo uwierzyli, że Jezus z Nazaretu rzeczywiście był pomazańcem Bożym, wskazanym przez proroctwa jako ten, który miał przywrócić swój naród do istnienia, a na koniec rządzić nad całym światem i błogosławić wszystkich jego mieszkańców. Ach! – powiedzieli ze smutkiem, na to właśnie „mieliśmy nadzieję”, ale te nadzieje i nasze osobiste ambicje, oparte na Jego obietnicach, że będziemy z Nim panować, nagle się rozprysły. Trudno nawet wyrazić, jak się czujemy – nie mamy już serca do niczego, nie mamy żadnych ambicji. Po tak wielkich oczekiwaniach zwykłe rzeczy w życiu wydają się pospolite i nieatrakcyjne. Wydaje się, że nasz Mistrz oszukał siebie i nas, chociaż był naprawdę dobrym człowiekiem, „potężnym w czynie i słowie przed Bogiem i całym ludem”.

Wtedy nieznajomy wygłosił przed nimi poruszające kazanie na podstawie proroctw, wykazując im, że właśnie to, co ich tak zniechęciło, było dokładnie zgodne z przepowiedniami proroków o prawdziwym Mesjaszu – że zanim mógł rządzić, błogosławić i podnieść Izrael i świat, musiał ich najpierw odkupić swym własnym życiem z przekleństwa śmierci, które spadło na wszystkich przez Adama, a następnie, będąc wskrzeszony do życia i chwały przez Ojca, ich Mistrz miał wypełnić wszystko, co zostało napisane przez proroków odnośnie Jego chwały i honoru, tak jak spełnił przepowiednie o swojej hańbie i śmierci.

Jakże wspaniały był to kaznodzieja i jak cudowne kazanie wygłosił! Zapoczątkowało ono nowe idee i stworzyło nowe oczekiwania i nadzieje. Po latach uczniowie przypominali sobie o tym, czerpali z tego siłę i nadzieję i mówili: „Czy nasze serce nie pałało w nas, gdy rozmawiał z nami w drodze i otwierał nam Pisma?” [Łuk. 24:32].

Potem znowu ukazał się uczniom, z wyjątkiem Tomasza, zgromadzonym w górnym pokoju. Tym razem Tomasz oświadczył, że nie uwierzy, jeśli Mistrz nie pojawi się i nie pokaże śladów po gwoździach i włóczni. Nasz Pan ukazał się w ten właśnie sposób, pokazując, że może łatwo przybierać każdą formę, odpowiadając tym samym na wszelkie rozsądne wątpliwości zadowalającym dowodem. Jednak dowiódł również Tomaszowi i wszystkim, że nie jest już ciałem, ale duchem, znikając im z oczu.

Pięć tygodni po ukrzyżowaniu, kiedy minęło podekscytowanie tym wydarzeniem i pojawianiem się zmartwychwstałego Pana, uczniom zaczęły nasuwać się praktyczne pytania życiowe. Stopniowo doszli do przekonania, że chociaż Bóg w jakiś sposób przez nich działał i używał ich po trosze w swojej służbie, to jednak czegokolwiek dokonał, ta praca dobiegła końca. Piotr, najstarszy, oraz Jakub i najmłodszy z uczniów, Jan, byli poprzednio partnerami w zawodzie rybackim, ale opuścili swoje łodzie i sieci na wezwanie Mistrza, aby stać się „rybakami ludzi”. Za sugestią Piotra wznowili oni swoją działalność, zabierając ze sobą Tomasza i Natanaela (tego, którego Jezus nazwał „prawdziwym Izraelitą, w którym nie ma fałszu” [Jan 1:47 NB]; choć nie był on jednym z apostołów, to jednak należał do grona „braci”) oraz dwóch innych uczniów, prawdopodobnie Andrzeja i Filipa.

Nie zdawali sobie oni sprawy z tego, że był to punkt zwrotny w ich życiu. Posłuchajcie, jak Piotr, przy innych okazjach ich przywódca i rzecznik, zwraca się do pozostałych: Bracia, musimy coś zrobić, nie możemy spędzić reszty życia tak, jak czyniliśmy to ostatnio. Podążaliśmy za Mistrzem i głosiliśmy od miasta do miasta, że przyszedł Król i że blisko jest królestwo Boże, które ma zostać ustanowione w chwale i mocy. I chociaż wciąż mamy dowody, że nasz Mistrz był specjalnym posłańcem Boga i że Boska łaska nadal na Nim spoczywa, skoro został wskrzeszony z martwych, to jednak po tym wszystkim, co się wydarzyło, z pewnością nie możemy teraz mówić o tym samym poselstwie – zostalibyśmy bowiem uznani za szalonych. Cztery objawienia naszego Pana, jakich doświadczyliśmy wkrótce po Jego zmartwychwstaniu, tchnęły w nas nowe nadzieje i myśli i zastanawialiśmy się, czy mimo wszystko nie będzie On kontynuował tego dzieła. Ale jednak wszystko toczy się tak jak do tej pory i nie dostrzegamy nawet śladu Jego królestwa. Tymczasem On nie pojawił się już więcej nikomu z nas od dłuższego czasu. Tak więc radzę, aby nasza siódemka, związana niezwykłą sympatią, powróciła do zawodu rybackiego i żebyśmy w pewnym stopniu pogrzebali nasze nadzieje na królewskie zaszczyty. I wszyscy się z nim zapewne zgodzili.

Dokonali przygotowań, zakupili łodzie, sieci itp. i rozpoczęli od nowa starą działalność. Nie wątpimy, że Pan był wśród nich, kiedy się przygotowywali, i że zaaranżował wszystko tak, żeby powstała z tego cenna lekcja. Gdyby odnieśli wielki sukces, zajęcia zawodowe zaprzątnęłyby całą ich uwagę i wkrótce nie nadawaliby się do wyższej służby, ale gdyby też im się nic nie udawało, to wyglądałoby to na przymuszanie ich do tego, co zamierzał uczynić z nimi Pan. Postanowił więc udzielić im lekcji, którą odbierają też często wszyscy Jego naśladowcy, a mianowicie, że sukces lub niepowodzenie ich wysiłków w dowolnym kierunku może być przez Niego kontrolowany tak jak Mu się podoba.

Pracowali całą noc i nie złowili ani jednej ryby. Zaczęli już odczuwać zniechęcenie. Tymczasem jakiś nieznajomy na brzegu woła do nich, by się dowiedzieć, jak im idzie. Słabo, odpowiadają, nic nie złapaliśmy! No tak, mówi nieznajomy, ale zarzućcie teraz sieć po drugiej stronie łodzi i spróbujcie jeszcze raz. To nie ma sensu, człowieku, odpowiada jeden z nich, próbowaliśmy po obu stronach przez całą noc, a zresztą, gdyby po jednej stronie były ryby, to i po drugiej byśmy je złowili. Ale dobrze, spróbujemy jeszcze raz, żeby ci udowodnić, że jest tak, jak mówimy. Gdy to zrobili, w ich sieciach znalazło się mnóstwo ryb. Niektórzy stwierdzili, że to dziwne, ale tylko bystry i niewzruszony Jan od razu zrozumiał, o co chodzi, i powiedział: Bracia, tylko Pan mógł to uczynić! Nie pamiętacie nakarmienia tłumów itp.? Ten nieznajomy na brzegu to musi być Pan, a wybrał tylko taki sposób, by ukazać nam się w innej formie i w innym czasie. Czy nie pamiętacie, jak to było, gdy Pan po raz pierwszy nas powołał? Wtedy też pracowaliśmy całą noc i nic nie złowiliśmy, dopóki nie powiedział nam: „Wypłyńcie na głębię i zarzućcie wasze sieci na połów” (Łuk. 5:4-9). Tak, z pewnością jest to Pan, mimo że nie rozpoznajemy Go po Jego wyglądzie. Od czasu swego zmartwychwstania pojawia się w różnych postaciach, ale za każdym razem wiemy, że to On, gdyż świadczy o tym jakaś szczególna okoliczność, taka jak ta.

Kiedy dotarli do brzegu, stwierdzili, że Jezus ma chleb i ryby i nauczyli się, że pod Jego kierownictwem i opieką nigdy nie będą głodni, ponieważ: „wie, że tego wszystkiego potrzebujecie” [Mat. 6:32]. Nie pytali Go, czy jest Panem, albowiem wtedy, jak i przy innych okazjach, gdy oczy ich zrozumienia zostały otwarte, poznali Go, chociaż miał „inną postać”, odmienną od tej, pod którą Go znali, zanim umarł (Jan 21:12).

To była sposobność dla Pana, żeby im wszystkim wyłożyć pewną lekcję, więc zwracając się szczególnie do Piotra, przywódcy, wskazując na ryby, łodzie i sieci, powiedział: Szymonie Piotrze, kochasz mnie bardziej niż to?* Zostawiłeś kiedyś te rzeczy, by pójść za mną i być rybakiem ludzi. Zmieniłeś zdanie, Piotrze? Czy jesteś pewien, co kochasz najbardziej: mnie i moją służbę czy to zajęcie, do którego wróciłeś? Kiedy Pan zapytał o to po raz trzeci, w umyśle biednego Piotra zaczęło świtać, że skłaniał się raczej ku zamiłowaniu do spraw zawodowych niż do służby Chrystusowej. Z pewnością przypomniało mu to też jego trzykrotne zaparcie się Pana. Piotr był zasmucony. Czuł wyrzuty sumienia i nie ma w tym nic dziwnego, ale natychmiast uchwycił się miłosierdzia Pana i odpowiedział: „Panie, Ty wiesz wszystko”, znasz moje słabości, ale „wiesz, że Cię kocham”, mimo to. Wtedy Jezus powiedział: Paś moje owce i jagnięta. Tym się zajmij, Piotrze, a nie rybołówstwem, które było Twoim zawodem. Piotr posłuchał i porzucił rybołówstwo, a karmiąc trzodę, nad którą Bóg ustanowił go nadzorcą, dowiódł swoją wiernością aż do śmierci w swej służbie, że naprawdę i prawdziwie kochał Pana bardziej niż rybołówstwo i że jego miłość nie była tylko słowem, ale czynem i prawdą.

Gdyby Piotr dalej zajmował się rybołówstwem i zaniedbywał owce oraz jagnięta, których szukał i które karmił wielki Pasterz, czy jego postępowanie nie byłoby sprzeczne z odpowiedzią na pytanie naszego Pana: „Ty wiesz, że cię kocham” ponad wszystko? To byłaby miłość słowem, ale nie czynem i prawdą (zob. 1 Jana 3:18). Gdyby tak postępowali apostołowie, gdyby kochali Pana swoimi ustami lub tylko w wyznaniu i nie działali w zgodzie ze swoim wyznaniem, zapewne nie byliby godni uznania ich za członków Ciała Chrystusowego, zostaliby „odrzuceni” od niebiańskiego powołania. Jako powołani, ale niedochowujący wierności warunkom powołania, nie znaleźliby się wśród wybranych. Gdyby ich miłość do Pana przegrała z miłością do zawodu, honoru, dumy rodzinnej, przez umiłowanie pokoju i wygody, zostaliby „utopieni” lub „zaduszeni” i staliby się bezowocni. A to, co w tamtym przypadku mogło być prawdą w odniesieniu do nich, z równą siłą ma zastosowanie do nas, żyjących obecnie na tym świecie – poświęconych, namaszczonych przedstawicieli Pasterza, mających za zadanie szukać i karmić Jego rozproszone i wygłodzone owce.

Pan informuje nas, że szuka malutkiego stadka ludzi, którzy mają stać się Jego Oblubienicą, być z Nim, oglądać i dzielić Jego chwałę. Mówi także o typie ludzi, których szuka, i że potrzebuje kolejnych. Mówi wyraźnie (Mat. 10:34-38), że tacy, co kochają swój zawód, przyjemności, samych siebie, wygody, szacunek człowieka lub rodziny, a nawet samo życie bardziej niż Jego, którzy nie są skłonni poświęcać więcej dla Niego i dla Jego słowa niż dla tych rzeczy, NIE są WARCI tego, by należeć do klasy, którą On teraz wybiera.

Bądźmy bardzo gorliwi, drodzy bracia i siostry, współuczestnicy biegu o najwyższą nagrodę. Nie możemy służyć i Bogu, i mamonie. Nie zadowolimy obu tych stron, nawet nie próbujmy. Przez połowiczną służbę nie uda nam się zadowolić świata; i tak nie pozyskamy jego względów. A przede wszystkim Oblubieniec z pewnością nie zaakceptowałby i nie ukoronował jako zwycięzcy i współdziedzica kogoś o tak bojaźliwym sercu. Nie oszukujmy się. Tylko taka miłość, która trwa w prawdzie, wyrazi się przez uczynki i ofiary, a nie ograniczy się do składania jedynie wyznań miłości. Niech więc każdy z nas uważnie przyjrzy się swojemu życiu. Niech zada sobie pytanie, jak jego życie musi wyglądać w oczach Mistrza. Co ten, który czyta myśli i zamiary serca, uznaje za twoją największą miłość, za twój główny cel w życiu? Świat, a nawet kochający bracia, nie znający serca, mogą cię źle osądzić, ale Pan wie i ty też powinieneś wiedzieć – czy kochasz Go i Jego wolę bardziej niż siebie, rodzinę, interesy itp. Nie oszukujmy się. Jeśli nasza miłość nie jest aktywna i pełna tej radości, jeśli nie uznaje za przywilej niesienie krzyża w ramach naśladowania Chrystusa, nie jest to najwyższa motywacja naszych serc.

Nie wykręcaj się od tego pytania stwierdzeniem, że wszystko jest ważne – odpowiedz na pytanie Pana: „Miłujesz mnie bardziej niż to?”. A jeśli odpowiesz z Piotrem: „Tak, Panie”, to tak jak Piotr bądź posłuszny wezwaniu: Paś moje owce i baranki, a nie wymaganiom biznesu, świata, ciała i diabła, które kierują do samolubstwa i wygód. A wtedy tak jak Piotr będziesz uznany za godnego dziedzictwa świętych w światłości i Mistrz wyzna przed swoim Ojcem i świętymi posłańcami, że jesteś Jego współzwycięzcą i współdziedzicem (Kol. 1:12; Obj. 3:5).

Nie usprawiedliwiaj się, że ty nie karmisz owiec dlatego, iż są inni, którzy są bardziej zdolni do ich karmienia i wolisz, żeby oni to robili. To nie jest język miłości. Kochający sługa będzie z niepokojem pytał: Panie, ile mogę zrobić? Pokaż mi, jak zarządzać swoimi sprawami doczesnymi i jak wykorzystywać jeden albo więcej talentów, żeby uzyskać jak najlepsze wyniki w Twojej służbie. Główny Pasterz czuwa nad całą pracą i dopilnuje, aby każda prawdziwa owca otrzymała teraz „pokarm we właściwym czasie”, niezależnie od tego, czy ty zrobisz, co możesz, w służbie, czy nie. Pytanie brzmi: Czy przyjmiesz zaszczyt poświęcenia innych spraw w Jego służbie, do której cię w ten sposób zaprasza, a tym samym, czy dowiedziesz, że twoja miłość do Niego jest NAJWYŻSZA, ponad wszystkie inne zamiłowania. Pomija On wielkich, mądrych i roztropnych zgodnie z mądrością tego świata i powołuje do służby właśnie takich jak ty (Mat. 11:25). Taki był zawsze Jego plan, od samego początku. On wybiera „niemowlęta”, które będą bezceremonialnie „gaworzyć” o prawdzie, by zawstydzić mądrych i wielkich, ponieważ tak jest napisane: „On chwyta mądrych w ich przebiegłości” (1 Kor. 3:19; Ijoba 5:13).

Mądrzy tego świata często są usidleni przez własną, nadymającą mądrość, a raczej zarozumiałość, która z Bożego punktu widzenia jest głupotą. Tak więc bez względu na to, jak bardzo ktoś może być niewykształcony w zakresie świeckich nauk, bez względu na to, jak nieokrzesany byłby w mowie i jak nieumiejętny w przemawianiu, bez względu na to, jak wielu byłoby innych, którzy posiadają więcej naturalnych zdolności, by lepiej reprezentować pasterza, wzywać i karmić owce w Jego imieniu, niech każdy doceni swój własny przywilej okazania swojej miłości Pasterzowi, oddając czas, wpływy, pieniądze, a nawet samo życie w służbie karmienia owiec. Tacy będą uznani i zaakceptowani przez Mistrza jako jego współdziedzice, bez względu na to, jak skromni, nienadający się i niegodni mogą się oni wydawać obecnie w oczach świata.

Apostoł zachęca nas, abyśmy w służbie dla Kościoła, naszych współbraci, innych owiec, poświęcali obecne sprawy. Mówi: „Po tym poznaliśmy miłość Boga, że on [Chrystus] oddał za nas swoje życie. My również powinniśmy oddawać życie za braci” (1 Jana 3:16). Zaczynamy kłaść życie, rezygnując z luksusów i ziemskich korzyści, a kończymy tę służbę rzeczywistą śmiercią naszego ludzkiego „ja”. To właśnie do poświęcania się tej wielkiej sprawie życia zachęcał Paweł wierzących, mówiąc: „Proszę więc was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście składali wasze ciała jako ofiarę żywą, świętą, przyjemną Bogu” (Rzym. 12:1).

Jakże wielu rzekomych naśladowców Pana ugania się dzisiaj za różnego rodzaju ziemskimi sprawami, za główny cel życia obiera sobie „łowienie” pieniędzy, znajomości, sławy, samozadowolenia lub czegoś w tym rodzaju, porzucając wielkie dzieło, które Mistrz zlecił wszystkim swoim naśladowcom, a mianowicie, aby byli rybakami ludzi, pasterzami Jego owiec i jagniąt.

To prawda, że nie wszyscy są apostołami, jak Piotr, i nie wszyscy są powołani do tak szczególnej służby jak w jego przypadku, angażującej wszystkie zasoby życia. Każdy jednak został powołany do poprawy i do wykorzystywania wszelkich sposobności i okoliczności, jakie posiada, w celu głoszenia dobrej nowiny. Apostoł Paweł powiedział, że powinniśmy naśladować jego przykład, który był naprawdę godny i szlachetny. Piotr zaś odnosi się do wszystkich członków Ciała Chrystusowego jako do „Królewskiego Kapłaństwa”, które ma za zadanie rozgłaszać „cnoty tego, który was powołał z ciemności do swej cudownej światłości” (1 Piotra 2:9). To powinno być głównym zajęciem wszystkich świętych. Do tej pracy zostaliśmy namaszczeni i my, jako członkowie Ciała Chrystusowego, przez tego samego ducha, który namaścił naszą Głowę, i w tym samym celu. Przekonaj się, jaki był cel Jego namaszczenia i naucz się z tego, jaki jest cel twojego namaszczenia pod Nim. Jest napisane o Nim i o nas, jako jego członkach: „Duch Pana nade mną, ponieważ namaścił mnie, abym GŁOSIŁ EWANGELIĘ ubogim” – Łuk. 4:18 (Izaj. 61:1).

Nie mamy wątpliwości, że każdy członek namaszczonego Ciała Chrystusa ma być głosicielem ewangelii, chociaż prawdopodobnie niewielu z nich znajduje się w gronie tych, którzy jako „duchowni” mieliby do tego upoważnienie swoich kościołów. Faktem jest, że ci, którzy poznali prawdę i rządzą się jej duchem, nie mogą powstrzymać się od jej głoszenia tak często, jak tylko mają okazję. Tacy nie czekają na zapłatę (czy to w postaci pieniędzy, czy zaszczytów, czy pochwał) jako zachętę do podejmowania usługi (służby) ewangelii, ale chętnie głoszą bezinteresownie, a nawet za cenę utraty honoru, pieniędzy itp., tak jak Paweł, który uważa to za radość, że został uznany za godnego ponoszenia strat w imię prawdy w trakcie pełnienia funkcji Bożego ambasadora. Duch prawdy mocno ogarnął niektórych członków wczesnego kościoła, do których apostoł zwracał się, mówiąc: „Znosiliście wielkie zmagania z cierpieniem”, „byliście publicznie wystawieni na pośmiewisko i prześladowania”, „przyjęliście z radością grabież waszego mienia” (Hebr. 10:32-34). Prawdziwymi, gorliwymi kaznodziejami, przepojonymi duchem prawdy, byli także ci, o których mowa w Dziejach Ap. 8:4. Choć byli prześladowani dla prawdy, nie ukrywali światła pod korcem, ale otwarcie głosili prawdę i dlatego zostali rozproszeni poza granice swego kraju. Ale nawet jako wygnańcy „szli wszędzie, głosząc słowo”. Wszyscy głosili, choć rzadko mieli okazję wygłaszać kazania w synagogach, a przy tym prawdopodobnie niewielu tylko miało zdolność do publicznego przemawiania. Głosili, tak jak Jezus i uczniowie, od domu do domu lub przy drodze, gdziekolwiek znajdowali głodne serca i słyszące uszy „ubogich”.

Dlaczego oni i apostołowie nie powiedzieli sobie: Musimy być ostrożni i nie dać się rozpoznać, że wierzymy w tę ewangelię? Mamy bowiem różne sprawy zawodowe i interesy rodzinne, a jeśli będziemy gorliwi dla ewangelii, spowoduje to zburzenie naszych perspektyw biznesowych. My i nasze rodziny staniemy się niepopularni i możemy zostać wygnani z domów lub nawet wtrąceni do więzienia. Dlaczego tak nie rozumowali? Odpowiadamy, ponieważ mieli ducha prawdy, święte namaszczenie było na nich i z upodobaniem wykonywali wolę Bożą oraz angażowali się w Jego służbę za wszelką cenę. Piotr i Jan, gdy otrzymali polecenie zaprzestania głoszenia tej ewangelii, odpowiedzieli: „Nie możemy nie mówić o tym, co widzieliśmy i słyszeliśmy” (Dzieje Ap. 4:20). Paweł opowiada, jak ogień prawdy i jej służby płonął w jego sercu i jak musiał znaleźć ujście w jego ustach, niezależnie od ponoszonych za to koszów. Mówi: „Biada mi [byłbym ogromnie nieszczęśliwy], gdybym ewangelii [Chrystusa] nie głosił” [1 Kor. 9:16]. Konieczność milczenia i powstrzymywania się od oznajmiania bezgranicznej miłości i chwalebnego planu Boga byłaby dla Pawła prawdziwym nieszczęściem, a cieszył się niewypowiedzianą radością, gdy pozwalano mu głosić, nawet za cenę utraty domu, wygód, sławy, honoru, bogactwa i wszelkich innych rzeczy.

Wasza rozumna służba

Nikt nie powinien z tego wnioskować, że Bóg oczekuje od każdego poświęconego takiej samej służby, niezależnie od talentów i możliwości. Jest tylko jedno zadanie wspólne dla wszystkich: Każdy, kto chce być uznany za godnego współdziedzictwa z Chrystusem, musi ROBIĆ, CO MOŻE. Ci, którzy mają jeden talent, mogą czynić, co mogą, tak samo realnie i prawdziwie, w sposób tak samo akceptowalny dla Boga jak ci, którzy mają dziesięć talentów; oni też nie mogą w tym sensie zrobić nic więcej. I nikt, kto poświęcił wszystko i kto przekonał się, jak niewiele jest tego jego wszystkiego w porównaniu z łaskami Bożymi, przeszłymi, teraźniejszymi i przyszłymi, nie może w zgodzie z sumieniem ofiarować mniej niż wszystko w tej małej służbie, jaką może pełnić.

Niektórzy jednak pytają: A cóż ja takiego mogę zrobić? Moje życie wydaje się być tak ograniczone, a moje możliwości dawania świadectwa o prawdzie i cierpienia dla Mistrza oraz Jego słowa w pracy karmienia Jego owiec wydają się tak skromne, że obawiam się, czy w ogóle jestem jednym ze składających ofiarę. Czy tak rzeczywiście jest? Opowiedz nam, bracie, o swojej sytuacji. Cóż, jestem górnikiem. Pracuję sam i mam tylko niedziele i wieczory dla siebie, a moi sąsiedzi są niezainteresowani i wydają się niereligijni. Bardzo dobrze, zacznij od korzystania z okoliczności, które masz i zaufaj Bogu, że stopniowo otworzy przed tobą coraz szersze drzwi użyteczności. Najpierw zastanów się nad dobrą nowiną o wielkiej radości i pozwól, aby wypełniła i przepełniła twoje serce. A potem pomyśl, ile dobra ta radość i pokój, które posiadasz, przyniosłyby twoim bliźnim. Pomyśl, jak bardzo ich potrzebują i jak mogą rozjaśnić i osłodzić całą przyszłość ich życia. Pomyśl następnie o przywileju bycia posłańcem Bożym, aby opowiadać twoim bliźnim o wielkiej cenie okupu danej za grzech, o pełnym zadośćuczynieniu, które jest dokonane, oraz o wspaniałych jego rezultatach w przyszłości, zachęcając słuchaczy do zbadania, przyjęcia i pojednania z Bogiem. Następnie módl się do Boga o mądrość, abyś mógł skorzystać z przywileju, który ci dał. Wtedy twoje serce napełni się miłością, zapałem i gorliwością w twojej pracy jako przedstawiciela Boga, a strach i wstyd zostaną usunięte z twojego serca. Stopniowo dzięki studiowaniu i staranności nauczysz się być mądrym jak wąż i nieszkodliwym jak gołębica w przedstawianiu prawdy, a prędzej czy później znajdziesz dowód, że twoja usługa (służba) jest akceptowalna – w owocach, które przyniesie. Niektórzy się zainteresują i chętnie cię wysłuchają, podczas gdy inni będą ci urągać i fałszywie mówić przeciwko tobie wszelkie zło, ze względu na prawdę, ponieważ świat cię nie zna, tak jak i nie znał Jego (1 Jana 3:1). Raduj się i ciesz się niezmiernie z tego dowodu twojej wierności i z obiecanych nagród, bo wielka jest twoja nagroda w niebie. Nie narzucaj się niemądrze ze swym poselstwem w nieodpowiednich momentach, nie głoś go w szorstki, dosadny sposób, nie używaj surowego języka, ale niech twoją mowę znamionuje mądrość zaprawiona łaską.

Z kolei matka żyjąca w przeciętnych warunkach, mająca dużą rodzinę, pyta: A co ja mogę zrobić? Nie widzę możliwości poświęcenia się w służbie dla Pana. Mój czas jest całkowicie pochłonięty przez opiekę nad moim domem i dziećmi – zarówno nad ich moralnością, jak i potrzebami doczesnymi. Ach, siostro, wiele zależy od tego, jak lub komu się poświęcisz. Większość matek dobrze wie, co to znaczy poświęcać się. Właściwe wychowanie rodziny kosztuje wiele poświęceń, o czym wie każda dobra matka. Poświęcasz swoje zdrowie, wygodę, czas i przyjemności w dzień i w nocy. Postępują tak wszystkie dobre matki, czy to poświęcone, czy nie. Ale jest pewna różnica: większość robi to po prostu z pychy i samolubnych pobudek, w pragnieniu bycia uhonorowaną poprzez cześć i podziw, jakie będą okazywane jej dzieciom. Tymczasem poświęcona matka powinna potraktować tę sprawę w następujący sposób: oddałam siebie i moją rodzinę na teraźniejszość i przyszłość Bogu. On polecił mi, abym używała tego, co mam i rozporządzała posiadanymi talentami według mojego osądu ku Jego chwale. Jego słowo jasno uczy, że dzieci są moim pierwszym obowiązkiem. Jest też wolą Bożą, abym robiła, co w mojej mocy, by wychować je na ludzi użytecznych dla siebie samych, jak i dla społeczeństwa. Ta część twojej ofiary złożonej Bogu daje taki sam skutek, jak gdybyś nie była poświęcona – swoje ofiary składasz dla swoich dzieci, jednak w twoim przypadku jest to tak naprawdę ofiara twoich talentów dla Pana, jakby była złożona bardziej bezpośrednio dla Niego. W rzeczywistości jest to dla Niego bardziej do przyjęcia, niż gdybyś zostawiła swoje dzieci, aby rosły jak chwasty, podczas gdy sama ruszyłabyś w świat głosić ewangelię.

Jeśli jednak to wszystko, co robisz dla swoich dzieci, wynika z ducha poświęcenia, a nie z samolubnej dumy, będzie to miało następujący skutek: Choć troszczysz się i zabiegasz o ich dobro, będziesz pamiętała, że nie masz już prawa po prostu zaspokajać swojej dumy za sprawą ich ubioru itp. Ich ubranie, podobnie jak twoje, ma być schludne, ale nie ekstrawaganckie, jak niektórych dzieci twojej sąsiadki, której troska opiera się na dumie i próżności. Będziesz starała się oszczędzać pieniądze i czas, które należą do Pana, ubierając dzieci podobnie jak siebie, i nie zawsze będzie ci się podobało to, co twoje poświęcenie podpowie ci, że powinnaś w tym zakresie mieć i zrobić. Powiesz sobie jednak: To jest czas i pieniądze Pana i nie wolno mi ich marnować. On chce, abym troszczyła się o moje dzieci, a nie robiła z nich „lalek”, żeby pielęgnować w nich własną dumę, psując ich usposobienie i wychowując je na osoby nieprzystosowane do teraźniejszej i przyszłej prawdziwej przyjemności i użyteczności. Wkrótce przekonasz się, że postępując w ten sposób i czyniąc wszystko jakby dla Pana, będziesz mogła zaoszczędzić trochę czasu itd. na bardziej bezpośrednią służbę prawdzie. Okaże się, na przykład, że będziesz miała czas i ochotę, aby porozmawiać z zainteresowanym sąsiadem (sąsiadką) lub znajomym, napisać wiadomość do przyjaciela (przyjaciółki), wysyłając lub wręczając odpowiednią broszurę z właściwym słowem. W ten sposób twoje życie stanie się tak samo prawdziwie poświęcone i miłe Bogu przez Chrystusa jak życie człowieka, który poświęca każdy dzień na publiczne głoszenie tłumom.

I tak właśnie jest, że w każdych okolicznościach, w jakich się znajdujemy, jeśli wykorzystujemy możliwości, które posiadamy, z największą korzyścią według naszego najlepszego osądu, kierując uwagę na chwałę Mistrza, jest to dla Niego tak samo godne uznania jak wierność i lepsze rezultaty tych, którzy mają większe możliwości. A każdy wierzący będzie mógł pomnożyć swoje możliwości i służbę, aby w ten sposób pomnożyć także swą radość (1 Kor. 7:20-22).

Czyż nie jest to rozumna służba? Z pewnością tak. Co więcej, jest to najwłaściwszy sposób robienia użytku ze swoich talentów. Myślisz, że ci, którzy spędzają życie na usiłowaniu samozaspokojenia, są naprawdę szczęśliwi? Nie, nikomu nigdy nie udało się zadowolić samego siebie – zaspokoić wszelkich samolubnych pragnień. Tymczasem ten, którego życie jest całkowicie oddane Bogu i którego celem jest wypełnianie woli Bożej i szanowanie Go, jest w najwyższym stopniu szczęśliwy. Nawet jeśli sprowadza w ten sposób na siebie prześladowania i kłopoty, może się radować i być niezmiernie zadowolony z radości, której świat nie może ani dać, ani odebrać i której nawet śmierć nie może zgasić.

„Nie miłujmy słowem ani językiem, ale uczynkiem i prawdą. Po tym poznamy, że jesteśmy z prawdy i uspokoimy przed nim nasze serca. Bo jeśli nasze serce nas potępia, Bóg jest większy niż nasze serce i wie wszystko. Umiłowani, jeśli nasze serce nas nie potępia, mamy ufność ku Bogu” (1 Jana 3:18-21).

Zion's Watch Tower, czerwiec 1887, R-0940b
Straż 1/2022

Do góry