R-1347

Misje krajowe i zagraniczne

Podczas podróży zagranicznych minionego lata jednym z ważnych celów było zbadanie poprzez rzeczywistą obserwację obecnego stanu i postępu pracy misji zagranicznych, i w związku z tym, gdybyśmy mogli sami dysponować naszym czasem, chętnie bylibyśmy przedłużyli nieco naszą podróż i pociągnęli ją dalej, przez morza, aż do Indii. Mieliśmy jednak okazje przyjrzeć się interesującym nas sprawom w Turcji, Syrii, Palestynie i Egipcie, które swobodnie uznać można za niezłe przykłady zagranicznego wysiłku misyjnego i jego sukcesu. Obserwacje te doprowadziły do dokładnego ponownego rozważenia całego tematu ewangelicznej pracy misyjnej, zarówno z punktu widzenia świadectwa Pisma Świętego, jak i z punktu widzenia ludzkiej teorii i praktyki. Nasze ustalenia na ten temat przedstawiamy naszym czytelnikom.

Misje zagraniczne, czyli wysiłki na rzecz reformy i nawracania barbarzyńskich ludów, były popularne wśród chrześcijan od III wieku. Mimo to, choć może się to wielu osobom wydać dziwne, nie mamy żadnych zapisów o takich wysiłkach podejmowanych przez apostołów lub pod ich kierownictwem w pierwszym stuleciu. Nie dlatego jednak, że ewangelia nie jest dostępna dla wszystkich – barbarzyńców czy Scytów, niewolników czy wolnych – ale dlatego, że apostołowie znaleźli dużo okazji, nawet więcej, niż mogli wykorzystać w zakresie szerzenia wiedzy o ewangelii, wśród cywilizowanych Żydów i pogan i dlatego nie mieli czasu na pójście do ludów barbarzyńskich i niecywilizowanych, chociaż nigdy nie przeszli obojętnie obok biednych, niewolników lub jakiejkolwiek klasy okazującej „ucho do słuchania” prawdy. Najwyraźniej spodziewali się znaleźć i znaleźli więcej osób z „uszami do słuchania” wśród tych cywilizowanych narodów, które „przez praktykę miały zmysły wyćwiczone” [Hebr. 5:14]. Posiadając właściwe pojęcie na temat dzieła Wieku Ewangelii, zawsze kierowali swe wysiłki w stronę najbardziej obiecującego „materiału”. Bez wątpienia, gdyby kiedykolwiek nastał taki czas, że wszystkie cywilizowane narody byłyby gruntownie zewangelizowane i pouczone, rozszerzyliby swoje wysiłki tak dalece, jak to możliwe – nawet na barbarzyńców. Ale ten stan rzeczy nie został osiągnięty w ich czasach, a niektórzy z nas wierzą, że wciąż nie został on jeszcze osiągnięty.

Co prawda „apostoł narodów” przez lata odbywał tak zwane „podróże misyjne” po miastach położonych nad Morzem Śródziemnym, ale nie były to „misje zagraniczne” w tym znaczeniu, w jakim jest to obecnie rozumiane. Ludy, które odwiedzał, dalekie były od barbarzyństwa, były to raczej najbardziej cywilizowane i kulturalne ludy świata. Nie można też powiedzieć, iż robił to dlatego, że nie było barbarzyńców, bo Afryka z milionami była tuż obok jego domu, a na niektórych wyspach Morza Śródziemnego było mnóstwo niecywilizowanych ludzi lub „barbarzyńców”. Jednak apostoł mijał je i zmierzał do głównych miast świata – do Aten i Rzymu, centrów cywilizacji i edukacji, gdy szedł głosić ewangelię.

Potwierdza to księga Dziejów Apostolskich – historia pracy misyjnej pierwszego wieku. Opowiada ona o rozbiciu się statku Pawła na wyspie Malta, zamieszkałej przez „barbarzyńców”, pośród których musiał spędzić trzy zimowe miesiące. Uzdrawiał on ich chorych. Nie ma jednak żadnej wzmianki o jakimkolwiek wysiłku misyjnym podejmowanym wśród tych „barbarzyńców” ani o żadnych nawróconych czy kościele pozostawionym tam, gdy wyruszał w wiosenną podróż.

Na spotkaniach zagranicznych misjonarzy w obecnym czasie często przedstawia się barbarzyńców wyciągających ręce do chrześcijan i mówiących: „Przyjdźcie i pomóżcie nam!” – tak jak we śnie apostoł Paweł widział człowieka wołającego go z Macedonii. I to ogólnie uchodzi za dobrą analogię, tyle tylko, że ludzie zapominają, iż Macedonia nie znajdowała się w „najciemniejszej Afryce”, lecz była regionem leżącym na północ od Aten i pod każdym względem miała status jednego z najbardziej cywilizowanych państw świata w tamtym czasie. To właśnie wśród tych inteligentnych ludzi apostoł pracował tak pomyślnie, gruntując prawdę wśród szlachetnego ludu Tesaloniki, do którego później napisał dwa ze swoich zanotowanych listów. Tam też założył inny zbór, wśród jeszcze bardziej szlachetnych Berejczyków, a także zbór w Filippi, do którego później został zaadresowany inny z jego znanych listów.

Fakt, że niektórzy z nawróconych przez Apostoła byli „niewolnikami”, nie kłóci się z ich inteligencją, ponieważ niewolnicy ludzi bogatych często byli zakładnikami wziętymi na wojnie i nierzadko byli równie dobrze lub lepiej wykształceni niż ich panowie. Jest więc oczywiste, że misyjne wysiłki apostołów były podejmowane wśród najmądrzejszych w tamtych czasach, a nie wśród barbarzyńców.

Niekiedy kładziony jest nacisk na przykazanie naszego Pana, które brzmiało: „Idźcie na cały świat i głoście ewangelię wszelkiemu stworzeniu” [Mar. 16:15, słowa te są pomijane w najstarszych greckich manuskryptach]. Ale to wyrażenie stopniowo zaczęło mieć zupełnie inne znaczenie od tego, jakie mogli mu nadawać apostołowie. Dla nich znaczyło to w istocie: Ja sam dotychczas ograniczałem moje i wasze wysiłki do Żydów i nie pozwoliłem wam głosić poganom, ale teraz dyspensacja żydowska lub zakonu dobiega końca, kruszy się środkowa ściana przegrody między Żydami a poganami, dlatego teraz nakazuję wam głosić dobrą nowinę bez względu na rasę – każdemu stworzeniu, które ma ucho do słuchania.

O tym, że apostoł Paweł tak rozumiał naukę naszego Pana, świadczy jego postępowanie: głosił ewangelię wszystkim, którzy go słuchali – najpierw Żydom, potem Grekom – i był „chętny głosić ewangelię” także Rzymianom, chociaż byli mniej inteligentni niż mieszkańcy Achai i Macedonii (Grecji). Ale podczas gdy takie użyteczne pola działania wśród inteligentnych narodów stały otworem, ewidentnie nie chciał on naówczas wyruszyć w zagraniczną podróż misyjną do zdegradowanych barbarzyńców, całkowicie nieprzygotowanych na „wysokie powołanie”, które – co Paweł wiedział – było Boskim zaproszeniem ogłoszonym w Wieku Ewangelii.

Nie byłoby też słuszne, gdyby apostołowie, jako mądrzy mistrzowie-budowniczy, zużywali swe siły na bezowocnych barbarzyńskich polach, gdy tymczasem otwierało się przed nimi pole bardziej płodne. Musieli pamiętać o innych nakazach Słowa – że ewangelia ma być głoszona „cichym” (gotowym do nauki) i „tym, którzy mają uszy ku słuchaniu” – wykazują pragnienie poznania Bożego planu. Wiedzieli też, że obecne „wysokie powołanie”, nie będące bynajmniej wzywaniem świata, jest zaproszeniem mającym na celu wybranie ze świata „małej trzódki”, która stanie się Oblubienicą Chrystusa i Jego współdziedzicami, dziedzicami w chwalebnym królestwie, które ma być ustanowione dla błogosławienia całego świata w nadchodzącym wieku – Tysiącleciu lub tysiącletnim panowaniu Chrystusa, o które nauczył nas modlić się: „Przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja, jako w niebie, tak i na ziemi” [Mat. 6:10 BG]. W konsekwencji, gdy raz wyraźnie przedstawili temat, jeśli słuchacze szydzili z nich, apostołowie nie namawiali ich, nie zachęcali i nie błagali, ale szukali innych, mających „uszy do słuchania”, dochodząc do wniosku, że przynajmniej na razie tacy, co odrzucili ich przesłanie, byli niegodni wiedzy i wezwania (zob. Dzieje Ap. 28:22-31).

W drugim i trzecim wieku, kiedy przesłanie ewangelii stało się dobrze znane w cywilizowanych częściach świata (Włochy i Grecja), gorliwi chrześcijanie zaczęli się rozprzestrzeniać, niosąc ewangelię na tereny dzisiejszych Niemiec, których ludy stopniowo stawały się coraz bardziej cywilizowane i inteligentne. Ale dopiero około piątego wieku, kiedy doktryna wiecznych mąk dla wszystkich niewierzących w Chrystusa została powszechnie zaakceptowana, zagraniczne misje wśród barbarzyńskich ras stały się popularne. Ta niebiblijna nauka, że wszyscy, którzy nie przyjmą Chrystusa w tym obecnym życiu, będą wiecznie torturowani, nadal stanowi bezbożną, haniebną i uwłaczającą Bogu podstawę działania na rzecz pogan w obecnych zagranicznych przedsięwzięciach misyjnych.

Nie wyrażamy żalu z powodu spożytkowania czasu i pieniędzy na rzecz biednych, ignoranckich barbarzyńców, ale szczerze żałujemy, że zostały one wydane tak, by zwiększać ich zabobonny strach. Gdyby te pieniądze i czas zostały wydane na uczenie niecywilizowanych i na wpół cywilizowanych narodów prostych sztuk cywilizowanego życia – jak budować, szyć, gotować i jak wygodnie żyć ze swoich skromnych dochodów, byłaby to dobra praca, a gdyby jeszcze oprócz tego uczono ich prawdy o planie Pana lub choćby rozdawano im Biblie bez objaśnień, byłoby to i tak lepsze działanie. Ale kiedy robi się niewiele poza wypaczeniem łaskawych obietnic Biblii, to byłoby o wiele lepiej, gdyby poganie zostali pozostawieni w ich dawnej ciemności, dopóki prawdziwe, czyste światło tysiącletniego królestwa nie dotrze do nich, błogosławiąc ich wszystkich.

Jednak zakładanie, że wszyscy misjonarze lub ci, którzy wspierają misje, robią to z powodu przekonania, że wszyscy barbarzyńcy pójdą na wieczne męki, z wyjątkiem tych, którzy poznają i przyjmą Chrystusa, byłoby błędem. Wielu ma roztropniejsze głowy, a serca i nadzieje innych są nawet lepsze niż ich głowy. Niektórzy być może wyjeżdżają za granicę jako misjonarze licząc na pochwały lub z prostej ciekawości. Może też dlatego, że tam mają zagwarantowane utrzymanie, podczas gdy tutaj ich byt byłby niepewny. Jednak większość – w co z radością wierzymy – wyrusza ze szczerym pragnieniem czynienia dobra w imieniu Pana. Idą, ponieważ myślą, że jest to najlepszy sposób służenia Panu. Widzą, że cały cywilizowany świat pełen jest kościołów i pastorów, szukają zatem użytecznych pól poza nim. Nie rozważają wystarczająco inteligentnie doktryn tych kościołów i być może ślepo zgadzają się z tymi, którzy ich wysyłają, nie biorąc pod uwagę, jak wiele błędów rozpowszechniają, narzucając je poganom. Nie zauważają też, że lepszą pracą dla nich byłoby naprawienie samego siebie, w zgodzie z Bogiem i Jego Słowem, by pomagać innym członkom Ciała Chrystusowego wokół nich w dążeniu do prawdziwego światła i życia pełnego oddania i świętości.

Podobnie rzecz się ma z pieniędzmi ofiarowanymi na ten cel. Choć większość funduszy misyjnych jest gromadzona w duchu sekciarskim, gdyż żadna denominacja nie chce znaleźć się w cieniu pozostałych, podczas gdy inni ofiarodawcy być może składają datki na rzecz misji głównie po to, żeby być widzianymi i uznawanymi przez ludzi, to bez wątpienia znaczna większość darowizn czyniona jest ze szlachetnych, dobrych pobudek – składane są Panu, by czynić dobro bliźnim. Ofiarodawcy nie biorą jednak pod uwagę, a w niektórych przypadkach po prostu nie wiedzą, że o wiele większe potrzeby byłyby tu na miejscu, by zużywali swe talenty w karmieniu, oczyszczaniu i ubieraniu tłumów, zarówno duchowo, jak i w zakresie spraw doczesnych.

Można powiedzieć, że początki działalności misjonarzy protestanckich sięgają roku 1792, chociaż bracia morawscy i inni w niewielkim stopniu dokonywali tego już wcześniej. Stwierdzenie, że misje te nie przynoszą żadnego dobra, byłoby nieprawdą w odniesieniu do zaangażowanych w tę działalność pastorów i nauczycieli. Prowadzą oni pożyteczną pracę, choć w inny sposób i w znacznie mniejszym stopniu, niż się powszechnie przypuszcza. Weźmy na przykład Syrię: gdyby nie te misje protestanckie, misje katolickie kościołów: rzymskiego, greckiego i włoskiego oraz misje muzułmańskie i żydowskie, mieszkańcy tamtych terenów byliby prawie całkowicie pozbawieni korzyści edukacyjnych i cywilizacyjnych. W chwili obecnej zmuszeni są przyswoić sobie pewną dozę wiadomości na temat oferowanych im religii, aby ukończyć jakąkolwiek szkołę, a i tak zajmuje się tym bardzo niewiele grup religijnych. Ludzie są tam z natury przebiegli i szybko uczą się pierwszych zasad, a potem nie życzą sobie dalszego nauczania. Ale jeśli chodzi o prawdziwe dzieło Wieku Ewangelii – odnajdywanie świętych, klejnotów Pańskich – misja zagraniczna wydaje się być całkowitym fiaskiem. W tym zakresie trudno znaleźć tam takie „klejnoty” na którymkolwiek z pól działania. Zwracamy jedynie uwagę na fakt, że bardzo niewiele takich klejnotów można znaleźć pośród niecywilizowanych ludów, chyba że wśród misjonarzy, którzy dla nich pracują.

Mieliśmy okazję odwiedzić główną i najstarszą stację misyjną Syrii w Bejrucie. Jest to jedna z najlepiej prosperujących misji protestanckich i w konsekwencji będzie dobrą ilustracją ogólnego stanu pracy misyjnej. Kiedy tam przebywaliśmy, większość misjonarzy udała się w góry Libanu, aby tam spędzić lato, ale dowiedzieliśmy się, co następuje. (1) Drukarnia stała się samowystarczalna, lepsza i jest obecnie oddzielona od Misji Amerykańskiej. (2) Bejrut reprezentuje dwanaście odłamów działalności protestanckiej, amerykańskiej, angielskiej i niemieckiej obejmujących po kilka różnych wyznań. (3) Ma pełną obsadę nauczycieli i teologów. (4) Najbardziej reprezentatywnym polem działania są szkoły. (5) W roku 1890 całkowita liczba dzieci objętych nauczaniem wynosiła 15 473, z czego w różnych instytutach protestanckich uczyło się 3090, reszta zaś, 12 383, była prowadzona przez szkoły katolickie, żydowskie i muzułmańskie.

Nasz wniosek był taki, że tak zaangażowani misjonarze inwestują swój czas i talenty dla mizernych korzyści i to tam, gdzie żniwa z pewnością będą skromne, nawet jeśliby rzeczywiście pod kontrolą Pana sprowadziło się ich pracę do czegoś, co przypominałoby prawdziwą misję obecnego wieku – wybór „malutkiego stadka” świętych, którzy jako Oblubienica Chrystusa staną się Jego współdziedzicami w przyszłym królestwie i których misją będzie wówczas błogosławienie wszystkich narodów ziemi. Ale chociaż nauczyciele w świeckich szkołach w Stanach Zjednoczonych wykonują podobną pracę misyjną z jeszcze większymi szansami na sukces, z powodu lepszego poziomu dzieci, z którymi pracują, powinniśmy cenić i cenimy wielu z tych gorliwych nauczycieli na wpół cywilizowanych i całkiem niecywilizowanych dzieci bardzo wysoko ze względu na ich uczynki, za ich samozaparcie i oddanie zasadom, nawet jeśli te zasady są oparte na ludzkich tradycjach i dezinformacji dotyczącej planów Pana na teraźniejszość i nadchodzący wiek. Pracują na polu prawie, jeśli nie całkowicie, bezpłodnym, jeśli chodzi o owoce, jakich teraz szuka Pan, i starają się wykonać przed właściwym Bożym czasem i z wielkimi trudnościami dzieło, które Pan wykona kiedyś bardzo szybko. Chociaż Pan bez wątpienia przyjmuje każdą ofiarę oraz każdy dobry uczynek dokonany w imię naszego Zbawiciela i da jakąś nagrodę wszystkim takim sługom, mamy ochotę powiedzieć, patrząc na pola chrześcijaństwa, „białe”, czyli dojrzałe już do żniw, i widząc, że żniwo jest wielkie, a robotników mało: O, drodzy, poświęceni współpracownicy i współofiarnicy, gdybyście mogli zobaczyć doskonalszą drogę Bożą i zaangażować się w dzieło żniwa Wieku Ewangelii, zamiast bezowocnie pracować przed czasem siania i sadzenia dla dzieła następnego wieku, zanim udoskonalony system, do tego przygotowywany, będzie gotowy, gdy tymczasem nasz Mistrz mówi w tym żniwie, które ma zakończyć Wiek Ewangelii, tak jak powiedział w żniwie lub końcu Wieku Żydowskiego: „Idźcie i wy do winnicy” [Mat. 20:4] i „Ja was posłałem żąć” [Jan 4:38]. Żniwiarz otrzymuje zapłatę i zbiera plon na życie wieczne. Skoro dzieło żniwa jest dziełem Pana, to powinno być też misją, i to jedyną, dla wszystkich, którzy cenią przywilej bycia Jego współpracownikami. Ponieważ pewne jest, że teraz mówi: „Zgromadźcie mi moich świętych, którzy zawarli ze mną przymierze przez ofiarę” [Psalm 50:5], to z pewnością wszyscy, którzy pragną służyć i być posłuszni, powinni z całego serca zaangażować się w pracę. Skoro pewne jest, iż oświadcza, że jest to czas pieczętowania Jego sług na czołach (intelektualnie) obecną prawdą, to z pewnością wszyscy, którzy zostaną zapieczętowani, będą pragnęli w ten właśnie sposób błogosławić innych i być posłuszni swojemu Królowi. Nie wolno nam jednak wyobrażać sobie, że wszyscy misjonarze są świętymi i musimy pamiętać, że prawda żniwa jest przeznaczona tylko dla świętych i pokornych, nielicznych, podczas gdy wielu, którzy „uczynili wiele cudów” w imieniu Chrystusa, zostanie odrzuconych jako niegodni miejsca w królestwie (Mat. 7:21-23).

Choć bylibyśmy skłonni zniechęcać świętych do wyjazdu za granicę na takie misje, to jednak nie doradzalibyśmy powrotu zagranicznych misjonarzy, ale raczej, przypomnielibyśmy im słowa apostoła (1 Kor. 7:20) i doradzili, aby po zapieczętowaniu na czole intelektualnym poznaniem prawdy o wielkim planie Boga pozostali za granicą i szukali dojrzałej pszenicy, pokornych i całkowicie poświęconych świętych wśród misjonarzy (lub wśród nawróconych spośród tamtejszych narodów, jeśli takowi by się znaleźli) i aby w zamian pieczętowali ich i gromadzili do jedności z Panem i Jego planem. Niech się jednak nie zniechęcają, jeśli znajdą tylko nieliczne takie „klejnoty” (Mal. 3:16-18,1-3).

Nasz pogląd na temat pracy misji zagranicznych nie uległ żadnej zmianie wskutek wizyty w siedzibie Amerykańskiej Misji dla Turcji w Konstantynopolu ani w Angielskiej Misji Kościoła wśród Żydów w Jerozolimie, czy też w Brytyjskiej Misji Syryjskiej w Jerozolimie.

Spotkaliśmy tam takich misjonarzy (tych, którzy byli obecni, bo kilku wyjechało na lato w góry), jakich zwykle spotyka się na ambonach w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. W Jerozolimie usłyszeliśmy bardzo dobre kazanie, wygłoszone dobrym angielskim przez pastora Kościoła episkopalnego. Miało miejsce w schludnym budynku kościelnym, urządzonym w dobrym stylu i z pięknymi organami, i było skierowane do zgromadzenia angielskiego, liczącego około trzydziestu pięciu osób, nie licząc chłopców z chóru. Dla tego zgromadzenia potrzebnych było trzech misjonarzy do pełnienia urzędu, a czwarty, biskup, udał się na lato do Hebronu. Wydawało nam się, że ci misjonarze minęli się z powołaniem, gdyż wyglądało, jakoby cała trójka robiła mniej, niż którykolwiek z nich mógłby zrobić, gdyby właściwy duch do takiej pracy był połączony z należytym docenieniem możliwości, jakie są w ich zasięgu.

Chcąc być rzeczywiście przystosowanym do pracy w takiej lub w jakiejkolwiek innej dziedzinie, trzeba przede wszystkim mieć ducha Mistrza, który widząc nieświadome tłumy „ulitował się nad nimi” [Mat. 14:14]. Ponieważ w drodze powrotnej do naszego hotelu widzieliśmy biednych Żydów, zwiedzionych Talmudem i biednych Arabów, zwiedzionych przez Koran oraz biednych greckich, rzymskich i ormiańskich katolików, zwiedzionych przez swoich księży, a potem pomyśleliśmy o tych bardziej inteligentnych protestantach, ale też pozbawionych prawdy oraz ducha koniecznego do błogosławienia innych, przez chwilę czuliśmy smutek, ale wkrótce dziękowaliśmy Bogu, że Jego łaskawy plan niedługo naprawi wszystkie te ślepe błędy, wynikające z fałszywego nauczania.

Choć byłoby w nas pragnienie, by nauczyć się ich języka i spędzić resztę naszych dni wśród tych nieszczęsnych ludzi, pomagając w podnoszeniu ich na duchu, to jednak pamiętamy, że praca „żniwa” jest o wiele ważniejsza, aby już powołana Oblubienica Chrystusa mogła przygotować się do małżeństwa, a następnie, w bardziej sprzyjających warunkach niż obecne, i wspierana mocą królestwa, wraz ze swoim Panem i Jego duchem mogła powiedzieć do tych i do wszystkich biednych, którzy są w trudnej sytuacji na ziemi: Przyjdźcie do wody życia! (Obj. 19:7, 22:17).

Odkrywszy, że mieszkańcy tamtych krain na ogół nie szanują ani protestanckich, ani katolickich misjonarzy, zapytaliśmy naszego przewodnika, który sam jest chrześcijaninem, dlaczego tak się dzieje. Odpowiedział: Ach! proszę pana, nic dziwnego – ci kapłani i nauczyciele są zbyt wysoko ponad ludem. Proszę sobie wyobrazić, o ile to możliwe, że Pan Jezus idzie ulicami Jerozolimy w szatach patriarchalnych, a poprzedza go dwóch mężczyzn, z których jeden woła: O – Aa! O – Aa! (Z drogi!), a drugi niesie bicz, aby wymusić szybkie posłuszeństwo. Czy można się dziwić, że ci ludzie nie szanują takiej religii? I tak samo jest z biskupami Kościoła anglikańskiego, jak i z innymi.

Po zapytaniu w hotelu o drogę do rezydencji ks. Ben. Oliela, którego wizytówka, wywieszona w hotelowym korytarzu, wskazywała, że jest prezbiteriańskim misjonarzem, powiedziano nam, w jakim kierunku mamy się udać, ale, jak stwierdził dyrektor naszego hotelu, nie będzie on znany wśród ludzi pod tym nazwiskiem. Zapytajcie o Habisza, a ktoś z mieszkańców wskaże wam jego rezydencję. Zanim wyruszyliśmy, zapytaliśmy, co znaczy Habisz. Powiedziano nam, że po arabsku znaczy to „indor” – ten dżentelmen ma tak pompatyczną minę, że ludzie nazywają go Habisz. Nasi czytelnicy nie będą się dziwić, że skierowaliśmy nasze kroki w innym kierunku i byliśmy zadowoleni, gdy znaleźliśmy miejscowego pastora, głoszącego kazania w zgromadzeniu złożonym z lokalnych mieszkańców – głównie młodych mężczyzn związanych z drukarnią i innymi wydziałami pracy misyjnej.

Kiedy wracaliśmy przez Anglię i Stany Zjednoczone, skąd dostarczane są pieniądze na wsparcie tych misji, powiedzieliśmy sobie: Ach! Jakże to dziwne, że podczas gdy tysiące ludzi za miliony dolarów oddaje się zadaniu cywilizowania pogan, przy czym dezinformuje ich o Boskim charakterze i planie, tak niewiele robi się dla nieświadomych i zdeprawowanych ludzi tutaj, na miejscu, we wszystkich dużych miastach (w których najbardziej upośledzone klasy ze wszystkich narodów są nieustannie porzucane) i jak stosunkowo mało osób i dolarów oddaje się wielkiej misji głoszenia „ewangelii Królestwa” – o „wielkiej radości, która będzie udziałem całego ludu” [Łuk. 2:10]. [...]

„A ta ewangelia królestwa będzie głoszona po całym świecie na świadectwo wszystkim narodom. I wtedy przyjdzie koniec” – Mat. 24:14. Stwierdzenie to jest tak wyraźne i tak stanowcze, że nie wypada go lekceważyć, jak czynią ci, co twierdzą, że „ewangelia Królestwa” może być czymkolwiek innym, niż wskazuje nazwa. Słowo ewangelia występuje tutaj w języku greckim tak samo wyraźnie jak słowo królestwo. To nie jest każde dobre poselstwo, ale szczególne – jest to dobre poselstwo Królestwa – które musi być przede wszystkim głoszone przed końcem tego wieku.

Czy to się już wypełniło? Odpowiadamy: Nie. To, co jest ogólnie głoszone pod nazwą ewangelia, ma w sobie niewiele dobrej nowiny i nie ma w niej nic o Królestwie, które nasz Pan obiecał „ustanowić” przy końcu Wieku Ewangelii, żeby błogosławić wszystkie narody ziemi podczas Wieku Tysiąclecia.

Katolicy i protestanci, chociaż posługują się modlitwą naszego Pana, mówiąc: „Przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja jako w niebie, tak i na ziemi”, nie oczekują takiego królestwa i dlatego nie głoszą go wśród wszystkich narodów świata ani nawet w żadnym z nich. Katolicy rzymscy twierdzą, że ich system kościelny jest Królestwem Bożym i że to królestwo przyszło lub zostało ustanowione w formie władzy już w VI wieku. Na mocy tego twierdzenia od wieków rościli sobie prawo do rządzenia światem politycznym i religijnym. Protestanci, odrzucając niektóre błędy Rzymu, trzymali się po części tego samego i twierdzili, że oni i tak zwane chrześcijańskie rządy Europy stanowią ustanowione w mocy Królestwo Boże – nie podając dokładnie, kiedy i jak się to stało. Ten błąd również wystarcza, aby powstrzymać ich od głoszenia ewangelii Królestwa.

Tak więc ta praca nadal stoi przed nami otworem i nie może jej wykonać nikt inny, jak tylko ci, którzy wiedzą coś o tej dobrej nowinie o Królestwie.

Bracia i siostry, im mniej jest do wykonania tej pracy, tym większe są możliwości i przywileje tych, którzy zdają sobie sprawę z sytuacji i pragną nie tylko uczestniczyć w tej pracy, ale także robić to, co polecił nam nasz wielki Główny Żniwiarz, zgodnie z Jego planem i przesłaniem.

Nie wzywamy naszych misjonarzy do wyjazdu na obce tereny, gdzie mieliby stosunkowo mało okazji do głoszenia ewangelii Królestwa. Wierzymy, że Pan błogosławi i jeszcze bardziej pobłogosławi pracę przy użyciu materiałów drukowanych i użyje ich w tej służbie. W ten sposób możecie pracować tutaj na bogatszych polach, zbierając dojrzałych świętych i pieczętując ich prawdą, a jednocześnie współdziałać w rozsyłaniu w imię Pana tej ewangelii Królestwa. Już dociera i błogosławi ona niektóre osoby w obcych krajach, a są to głównie misjonarze, którzy z kolei opowiadają dobrą nowinę innym, głodnym tej nasycającej duszę porcji pokarmu we właściwym czasie.

Nie zniechęcajmy się małą liczbą zainteresowanych lub niewielką ilością środków, którymi dysponujemy, albowiem „większy jest ten, który jest za nami, niż wszyscy, którzy są przeciwko nam”. Nasz Odkupiciel i Pan jest u steru, a dzieło, jak to zaplanował i zapowiedział, zostanie wykonane. Jedyne pytanie dla nas brzmi: Jak wielki udział w tej pracy może mieć każdy z nas? Praca w dziele głoszenia ewangelii Królestwa nie wiąże się z ludzkimi zaszczytami, ale przyniesie chwałę pochodzącą z góry oraz uznanie u innych członków Malutkiego Stadka żyjącego w pełnej zgodzie z Boskim postanowieniem.

Nabierzmy świeżej odwagi na rok 1892 i przepasując biodra naszych umysłów, biegnijmy cierpliwie w biegu, patrząc na Jezusa.

Zion's Watch Tower, 1 stycznia 1892, R-1347
Straż 3/2022

Do góry