R5055 do 5056

ODDAĆ NA ZATRACENIE CIAŁO"

W Wieku Ewangelii był i jest tylko jeden sposób, przez który, można się przybliżyć do Boga. Chrystus Pan nie wskazuje na wiele dróg, lecz tylko na jedną. "Ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota" w obecnym czasie. Gdy królestwo Boże zostanie ustanowione wtenczas będzie otwarty gościniec, czyli droga wygodna, łatwa do postępowania, jak to Bóg przez Proroka Izajasza oświadcza (Iz.35:8-10). Na drodze tej nie będzie kamieni obrażenia; nie będzie ona wąską ani trudną, lecz stosunkowo łatwą. Będzie to droga, po której podczas tysiącletniego panowania Mesjasza, cały rodzaj ludzki będzie mógł powrócić do Boga; podczas tego okresu, cały świat będzie wspierany, zachęcany i ćwiczony, aby tą drogą wszyscy mogli dojść aż do końca.

W obecnym czasie ta jedyna droga prowadząca do Boga, jest drogą ciemną, wąską i pełną trudności. Dla świata, światło nie zaczęło jeszcze przyświecać. Pismo Święte przedstawia Kościół Chrystusowy w Wieku Ewangelii jako mówiący: "Słowo twoje jest pochodnią nogom moim". W dawnych czasach, ludzie podróżujący nocą mieli małe latarki, które przymocowywali do sandałów i tym sposobem oświecali drogę przed swymi nogami. Podobnie Chrystus postępował z Kościołem podczas Wieku Ewangelii. Wąska droga była i jest ciemna, ale - jak mówi apostoł Piotr my mamy mocną "mowę prorocką", która jako świeca, oświeca nam drogę i oświecać będzie "im dalej, tym bardziej - aż do dnia doskonałego". - 2Piotr.1:19; Przyp.Sal.4:18.

Gdy dzień ten nadejdzie, ludzie nie będą potrzebowali lamp, ani świec, albowiem będzie tam światło słońca. Znajomość Pańska napełni wówczas wszystką ziemię.

Ofiarowanie jest niezbędne by się stać uczniem

Jednym zarysem wąskości tej drogi jest, że w obecnym czasie nie bywa nikt przyjęty przez Boga inaczej, jak tylko przez wyraźne zawarcie z Bogiem przymierza. Ktokolwiek takiego przymierza z Bogiem nie zawarł, nie może być Chrześcijaninem w całym znaczeniu tego wyrazu, pomimo, że on myśli o sobie, że nim jest. Żyjących obecnie na świecie jest przeszło czterysta milionów ludzi, co liczą się Chrześcijanami. Wielu mniema, że przyłączając się, do jakiego kościoła lub czyniąc, jaki dobry uczynek, to tym samym stają się naśladowcami Chrystusa. Lecz Pismo Święte bardzo wyraźnie oświadcza: "Jeźli kto chce iść za mną, niechajże samego siebie zaprze, a weźmie krzyż swój i naśladuje mię" (Mat.16:24). Zaparcie samego siebie i niesienie krzyża jest rzeczą niezbędną dla tych, co pragną stać się uczniami Chrystusa w obecnym czasie.

Wiele ludzi nie są wcale Chrześcijanami, ponieważ

nie zawarli z Bogiem żadnego przymierza. Co się tyczy klasy, która teraz jest powoływana do uczniowstwa Bóg tak mówi: "Zgromadźcie mi świętych moich, którzy ze mną uczynili przymierze przy ofierze". - Przez zupełne poświęcenie samych siebie; "stawiajcie ciała wasze ofiarą żywą, świętą, przyjemną Bogu, to jest rozumną służbę waszę" (Ps.50:5; Rzym.12:1). Przyjętymi przez Chrystusa i spłodzonymi z Ducha Świętego bywają tylko ci, którzy weszli przez ciasną bramę na wąską drogę i uczynili z Bogiem przymierze ofiary, oddając Mu swoją wolę i ziemskie prawa, aby wola Boża mogła się w nich wykonać.

Jeżeli ktoś wstąpił na wąską drogę, to powinien na niej wytrwać, lecz to nie znaczy, ażeby się nigdy nie potknął i nie popełnił, jaką omyłkę, ale jeśli wytrwa postępując po niej dobrze na ile go stać, będąc w sercu wiernym swojemu Panu, wówczas otrzyma obietnicę, że zasiądzie na Jego stolicy, jako członek klasy Oblubienicy Chrystusowej.

Troski światowe przemagają wielu

Wszystkim wiadomo, że Pismo Święte pokazuje, że mieli być tacy, co uczyniwszy raz ze siebie poświęcenie, zostali następnie uwikłani sidłami tego świata, troskami o doczesny żywot lub ułudą bogactw. Tacy nie będą mogli wypełnić warunków, jakich się podjęli, a tym samym nie czynią tego, co jest niezbędne by osiągnąć współdziedzictwo z naszym Panem. Ktokolwiek odrzuca krzyż nie otrzyma korony. Iluż to ludzi jest obciążonych troskami o ten żywot! Iluż to innych bywa zwiedzionych ułudą bogactw tego świata!

Był pewien brat, z którym autor był swego czasu w wielkiej przyjaźni; byliśmy jak dwaj bracia. Pewnego dnia on rzekł do mnie: "Bracie Russell, ja bym bardzo pragnął zająć się pracą Pańską i pełnić jakąkolwiek służbę w rozpowszechnianiu prawdy; ale mając żonę rozumie się, że Pan włożył na mnie odpowiedzialność starania się o nią. Nie czułbym się usprawiedliwionym, aby iść pracować dla prawdy, a żonę pozostawić na opiece drugich. Lecz jeżeli opatrzność zrządzi, że kiedykolwiek będę miał dosyć pieniędzy tak, abym na pewien czas mógł opuścić dom bez narażenia rodziny na niedostatek lub niewygodę, wtenczas chętnie pójdę głosić Ewangelię drugim". Pan wziął go za słowo. Był on wtenczas buchalterem w pewnej firmie. Z powodu śmierci jednego z członków tej firmy Pan otworzył drogę naszemu przyjacielowi do stania się głównym wspólnikiem tej firmy. Bez żadnych wysiłków z jego strony, zaczęło mu się powodzić finansowo dobrze, tak, że w niezbyt długim czasie było go stać, co najmniej na pół miliona dolarów.

Pewnego dnia przemówiłem do niego: "Bracie, mam pewną bardzo ważną sprawę, która mi leży na sercu". Na to on rzekł: "Powiedz mi bracie, w czym trudność a ja ci pomogę, bez względu ile by to kosztowało". Można zauważyć jego wspaniałomyślność! On myślał, że chciałem od niego pieniędzy! Dziękuję Bogu, drodzy przyjaciele! że jeszcze nigdy nie miałem potrzeby prosić kogokolwiek o pieniądze i nie przypuszczam abym kiedykolwiek potrzebował to czynić, więc odpowiedziałem: "Bracie, czuję się w wielkim zakłopotaniu i tylko ty jeden możesz mi na to pomóc". "Powiedz mi, co jest takiego" odpowiedział. "Drogi bracie! - rzekłem - chcę ci przypomnieć, coś mówił kilka lat temu, kiedyś był jeszcze biednym". Potem powtórzyłem mu całą naszą poprzednią rozmowę, najlepiej jak tylko mogłem dodając: "Pan obdarzył cię pieniędzmi i uczynił Swoją część, a teraz czy i ty chcesz uczynić swoją?" Na co on odpowiedział, ze łzami w oczach: "Bracie Russell, moim interesem mam związane ręce i nogi, że jest to teraz dla mnie rzeczą niemożliwą". Troska o doczesny żywot i ułuda bogactw, związała mu, według jego własnych słów, ręce i nogi; lecz serce jego było jeszcze wierne Bogu.

Chociaż nie wiemy, ani nie chcemy być jego sędzią, lecz wątpimy, aby w takich warunkach życiowych ten drogi brat mógł pokonać otaczające go trudności dostania się do królestwa, to jest, by mógł się stać członkiem uwielbionego Kościoła. Więzy, którymi zostały związane jego "ręce i nogi", przeszkodzą mu w osiągnięciu najwyższej nagrody; chociaż mniemamy, że był on prawdziwie dzieckiem Bożym. Nie możemy przypuszczać, aby z powodu zaniedbania podjętej ofiary miał on pójść na wtórą śmierć. Myślimy raczej, że mając dobry charakter Pan go miłował, ponieważ Bóg miłuje ludzi posiadających dobre charaktery. Mniemamy więc, że chrześcijanin żyjący w podobnych warunkach i z odpowiednim charakterem znajdzie się może w Wielkim Gronie i jesteśmy bardzo radzi, że klasa Wielkiego Grona istnieje.

Nasze człowieczeństwo musi umrzeć

Tylko ci znajdą się w "Maluczkim Stadku", którzy wiernie wydają swe życie w ofierze aż do końca ich pielgrzymki. Bóg przewidział i postanowił, że ci, co mają stanowić tę klasę, wszyscy muszą być przypodobani obrazowi Syna Jego. Jeśli, kto nie jest zupełnym obrazem Jezusa; jeśli nie pozostawił wszystkiego, aby Jego naśladować, ten w klasie Jego Małżonki się nie znajdzie.

Pismo Święte wspomina o dwóch klasach - o Maluczkim Stadku i o Wielkim Gronie - obie te klasy są częściami "kościoła pierworodnych". W figuralnych obrzędach narodu Żydowskiego, kapłani byli członkami pokolenia Lewiego; lecz byli jeszcze inni z pokolenia Lewiego, którzy kapłanami nie byli. Lewici jako całość, rozumiemy, iż przedstawiali Kościół pierworodnych, którzy osiągną stan duchowy, lecz stanowić będą dwie klasy, "Maluczkie Stadko", czyli klasę kapłanów i "Wielkie Grono", czyli klasę Lewitów.

Aby ktokolwiek w przyszłości mógł się znaleźć w klasie kapłanów, musi teraz z własnej woli złożyć z siebie ofiarę Bogu i poddać się Panu Jezusowi, jako wielkiemu Arcykapłanowi, aby On mógł dokonywać w nas dzieła ofiary. Co będzie z tymi, którzy zawierają przymierze z Bogiem a ofiary swej nie dokonają? Ich ziemskie życie poświęcone; Bóg dał im Ducha przysposobienia synowskiego i uprawomocnił ich umowę, przez którą oni poświęcili wszystkie swe ziemskie prawa. Tacy nie mogą już nigdy dostąpić zbawienia, które świat ma otrzymać w przyszłości. Oni dobrowolnie wyrzekli się wszystkich ziemskich praw życia. Bóg po udzieleniu im Ducha Świętego, uznał umowę obowiązującą obie strony. Tacy otrzymają naturę Niebieską, albo żadnej.

"Oddać Szatanowi"

Tacy, co nie wykonają swego poświęcenia w zupełności, bywają oddani onemu przeciwnikowi, aby ich trapił, dokąd ich ciała nie zostaną zniszczone - dokąd ziemskie skłonności, które ich wstrzymywały od zupełnej wierności Bogu, nie zostaną złamane, a umysł dojdzie do zupełnego posłuszeństwa i harmonii z Bogiem. Czego oni nie złożą dobrowolnie, będzie od nich odjęte przemocą.

Znajomość, jaką w tej sprawie mamy otrzymaliśmy ze słów Apostoła. Św. Paweł pisząc do Kościoła w Koryncie, nadmienił, że oni mieli między sobą brata, który nie postępował według zawartego z Bogiem przymierza, ale żył w grzechu. Apostoł zganił cały Zbór, że swego obowiązku względem tego brata nie uczynił. Potem dodał: "Przetoż ja, aczem odległy ciałem, lecz przytomny duchem, jużem jakobym był przytomny osądził tego, który to tak popełnił; - oddać szatanowi na zatracenie ciała, żeby duch był zachowany w on dzień Pana Jezusa" (1Kor.5:3,5). Jeśliby ciało nie zostało zniszczone, to duch nie mógłby być zachowany (zbawiony), jest argumentem Apostoła.

To oświadczenie Apostoła podaje nam myśl, jaką jest wola Boża, odnośnie tych, co się na służbę Jemu poświęcili, a później poświęcenia swego, nie spełniali dość gorliwie. Ciała ich, w każdym wypadku muszą być zniszczone. Jeśli ich nowa wola zostanie pokonana przez ciało, to wynikiem będzie nie tylko śmierć ciała, ale i śmierć woli; czyli wtóra śmierć. Lecz jeśli będą mieli pragnienie pozostać w harmonii z Bogiem, to, choć zniszczenie ich ciał nie będzie uznane ofiarą, to jednak zostaną zachowani "jako przez ogień" i w dniu Pana Jezusa, znajdą się w duchowym stanie. - 1Kor.3:15.

W wypadku, o którym wspomnieliśmy poprzednio, czytelnik może zapyta: Czy brat taki straci później wszelką znajomość prawdy? Na to pytanie, które jest dość ważne odpowiadamy:

Rzecz zrozumiała, że w sprawie wspomnianego brata, nie znając uczuć jego serca nie możemy sądzić. Lecz on opuścił nas i przyłączył się do kościoła Prezbiteriańskiego. Następnie przyłączył się do zrzeszenia Chrześcijańskiego Pokrewieństwa (Christian Alliance) i starał się wierzyć i praktykować cudowne leczenie przez wiarę, pomimo znajomości, jaką w tym względzie posiadł. Postępując przez pewien czas po tej drodze cudownego leczenia itp. dostał kilka ataków jakiejś choroby i pomimo swego wierzenia w leczenie przez wiarę, musiał zawezwać lekarza. Ostatecznie, po bardzo ciężkiej chorobie trwającej kilka tygodni, umarł. Nie mieliśmy w owym czasie dosyć znajomości o nim, aby powiedzieć na ile jego umysł był zwrócony do Boga. Z powodu takiego postępowania nie mieliśmy w nim bliższej społeczności, ponieważ jego postępowanie przecięło naszą dawną bliską przyjaźń.

Pewien brat zwrócił naszą uwagę na inny wypadek po opisaniu, którego zapytał: "Czy brat myśli, że w tym wypadku miało miejsce to, co byśmy mogli nazwać zniszczeniem ciała?" Nam się zdaje, że to miało w rzeczywistości miejsce, w tym wypadku. Przytaczamy go poniżej:

W pewnym mieście był pewien brat, który poznał prawdę i wielce się nią radował. Spotkał on pewnego człowieka, który lubił się z nim spotykać i rozmawiać o prawdzie. Człowiek ten okazywał dobrego ducha, akurat odpowiedniego do przyjęcia prawdy. Lecz żona jego była bardzo przeciwna. Sprzeciwiając się mu rzekła: "Wybieraj pomiędzy twoją religią a mną; obydwóch mieć nie możesz". Stawiła ona przed nim tę sprawę stanowczo i wyraźnie i on wybrał swą żonę. Nie długo potem, jak nas poinformowano, Pan dopuścił na tego biednego brata takie doświadczenie, że on z pewnością bardzo żałował wyboru, jaki uczynił. Nabawił się jakiejś przykrej choroby i kiedy cierpienia jego były najsroższe, żona jego opuściła go.

Mamy nadzieję, że Pan go nie opuścił i że ostatecznie mu przebaczył, albowiem sprawa ta przedstawia się, jakoby Pan postąpił z tym bratem według jego własnej woli, oraz że był on dzieckiem Bożym, aczkolwiek nie z klasy zupełnych zwycięzców. On miłował swą żonę więcej aniżeli Pana, nie był więc godnym stać się członkiem klasy Jego Oblubienicy. Dlatego też widocznie poniósł on tak zupełną stratę cielesną, jakiej się pewno nigdy nie spodziewał. Musiał on swą żonę bardzo miłować, jeśli wolał ją bardziej niż Pana. Ta jednak opuściła go i to wtenczas, gdy on jej najwięcej potrzebował! Nawet z punktu zapatrywania światowego, uznałby każdy, że żona opuszczając męża w takich warunkach, postąpiła bardzo niegodziwie. Gotowiśmy przypuszczać, że brat ten nawrócił się do Pana; w ostatnich chwilach nauczył się swej lekcji i pewno uczynił pewne obietnice Panu. Jeśli tak, to nie wątpimy, że duch jego zostanie zachowany, czyli zbawiony w dniu Pana Jezusa.

W.T. 1912 - 212.

Straż 1928 str. 171 - 173.