WYKŁADY
PISMA ŚWIĘTEGO
„Ścieżka sprawiedliwych, jako światłość jasna, która im
dalej,
tym bardziej świeci aż do dnia doskonałego.”
TOM VI
Nowe Stworzenie
„Dlatego my od tego czasu nikogo według ciała nie znamy, a chociaśmy też znali Chrystusa według ciała, lecz już teraz więcej nie znamy. A tak jeźli kto jest w Chrystusie, nowem jest stworzeniem; stare rzeczy przeminęły, oto się wszystkie nowemi stały.” – 2 Kor. 5:16-17.
Przedrukowano w 2010 r.
ZRZESZENIE WOLNYCH BADACZY PISMA ŚWIĘTEGO
WYDAWNICTWO „NA STRAŻY”
Kraków, ul. Nowosądecka 74
ISBN 978-83-87904-06-7
PRACĘ TĘ POŚWIĘCONO
Królowi Królów i Panu Panów
DLA POŻYTKU
JEGO OFIAROWANYCH ŚWIĘTYCH
WYCZEKUJĄCYCH PRZYSPOSOBIENIA SYNOWSKIEGO
I
„WSZYSTKICH, KTÓRZY NA KAŻDYM
MIEJSCU WZYWAJĄ
IMIENIA PAŃSKIEGO”,
„DOMOWNIKÓW WIARY”
A TAKŻE
WZDYCHAJĄCEMU I CIERPIĄCEMU
STWORZENIU, OCZEKUJĄCEMU
OBJAWIENIA SIĘ SYNÓW BOŻYCH.
Ażeby wszyscy poznali, jaka jest
społeczność tajemnicy, która od początku
świata była ukryta w Bogu.” „Którą hojnie pokazał
przeciwko nam we
wszelkiej mądrości, oznajmiwszy nam tajemnicę woli
swojej według
upodobania swego, które był postanowił w samym
Sobie, aby w rozrządzeniu zupełności czasów
w jedno zgromadził wszystkie rzeczy
w Chrystusie”
Efezj. 3:4,5,9; 1:8-10.
Książkę tę napisał w 1904 roku Pastor Charles T.
Russell
Przedmowa Wydawców
Nowe polskie wydanie szóstego i ostatniego tomu serii „Wykłady Pisma Świętego” pt. Nowe Stworzenie przygotowane zostało przez jego czytelników, którzy pragną dać wyraz swej wdzięczności za błogosławieństwa uzyskane z jego czytania poprzez podzielenie się tymi cennymi treściami z innymi Czytelnikami. Wierzymy, że nowa szata językowa przyda temu dziełu jeszcze piękniejszego i bardziej wyrazistego blasku.
Zagadnienia poruszane w niniejszym tomie mają podstawowe znaczenie dla zrozumienia, czym jest Boskie Nowe Stworzenie oraz na czym polega chrześcijańskie życie. Przedstawione tu zostały liczne szczegółowe kwestie związane z Nowym Stworzeniem, włącznie z jego przywilejami i zobowiązaniami. Każdy temat rozważany jest w kontekście całego Pisma Świętego, a w niektórych przypadkach wskazówkom biblijnym towarzyszą także zdrowe porady związane z praktycznym życiem chrześcijanina. Ponieważ dzieło to stanowi prawdziwą skarbnicę biblijnej wiedzy i życiowych rad, Czytelnik będzie zapewne wielokrotnie powracał na stronice tej książki, by znaleźć w niej podpowiedź i pomoc w sprawach codziennego chrześcijańskiego życia.
Oddajemy do rąk Czytelników to nowe wydanie z modlitwą i pragnieniem, by i na nich spłynęły obficie błogosławieństwa podobne do tych, jakie sami odnieśliśmy.
Wydawcy, czerwiec 2010 r.
„Nowe Stworzenie”
PRZEDMOWA AUTORA
Znaczna część pracy każdego sługi Bożego wykonywana jest w ciemności, innymi słowy, tak jak tkacz pięknego kobierca – stoi on z tyłu, widząc jedynie niewielką część rezultatów własnych wysiłków. Mamy jednak nadzieję, że w przewidzianym przez Pana czasie usłyszymy: „Dobrze [sługo dobry]” i ujrzymy pewne owoce. „Gdy się ocucę, nasycony będę obrazem obliczności twojej” [Psalm 17:15].
Tym niemniej Pan łaskawie udzielił nam pewnej zachęty w postaci oddziaływania tego Tomu na serca ludu Bożego w różnych częściach świata. Sprawiało nam to przyjemność, gdy dowiadywaliśmy się, jak wiele osób otrzymywało błogosławieństwo dzięki lepszemu zrozumieniu usprawiedliwienia, uświęcenia oraz wyzwolenia [wybawienia], obiecanych Kościołowi w Słowie Bożym. Wielu innych opowiadało nam o błogosławieństwach otrzymanych za sprawą biblijnych wskazówek dla mężów i żon, rodziców i dzieci, odnośnie sposobów osiągania pokoju, prawości i wzrostu w łasce. Jeszcze inni informowali nas o wielkich błogosławieństwach i pomocy w odniesieniu do powinności, przywilejów i zobowiązań starszych oraz diakonów, a także biblijnego porządku zgromadzenia. Radujemy się tym i ufamy, że dobra praca będzie kontynuowana pod Boskim kierownictwem ku chwale naszego Pana, a także dla pociechy i zbudowania Jego ludu.
Zwracamy uwagę na to, że od czasu, gdy został napisany ten Tom, światło zrozumienia wielkich Bożych przymierzy stało się jeszcze jaśniejsze. Obecnie rozumiemy, że Przymierze Zakonu było cieniem Nowego Przymierza (Prawa), które już niebawem, w czasie drugiego przyjścia Jezusa ma zostać ustanowione przez wielkiego Pośrednika – Jezusa, Głowę, oraz Kościół, Jego Ciało – pozaobraz Mojżesza, który napisał: „Proroka z pośrodku ciebie, z braci twej, jakom ja jest, wzbudzi tobie Pan, Bóg twój” [5 Mojż. 18:15]. Mojżesz był jedynie wyobrażeniem owego większego Proroka, a Przymierze Zakonu, w którym Mojżesz pośredniczył, było jedynie obrazem, czyli cieniem, zapowiadającym większe Przymierze Prawa w Wieku Tysiąclecia.
Bóg najpierw wzbudził Jezusa, Głowę owego wielkiego Pośrednika, <str. ii> gdy wskrzesił Go od umarłych. Od tego czasu wzbudza On Kościół jako Nowe Stworzenie, a gdy wszyscy braterstwo Ciała Chrystusowego zostaną zgromadzeni ze świata poprzez poznanie Prawdy i uświęcenie ducha świętego, gdy okażą się godni przez zachowanie wierności aż do śmierci i gdy wszyscy oni zostaną mocą Bożą podniesieni z ziemskiego stanu do niebiańskiego jako Ciało Chrystusa, wówczas wielki pozaobrazowy Melchisedek będzie kompletny, stanie się Kapłanem na swym tronie – wielkim Pośrednikiem Nowego Przymierza, który obejmie tron Boskiej władzy. Następnie Nowe Przymierze wejdzie w życie, a Bóg oświadczy Izraelowi: „Oto dni idą, mówi Pan, których uczynię z domem izraelskim i z domem judzkim przymierze nowe” [Jer. 31:31].
Pozaobrazowy Pośrednik, po zapłaceniu Boskiej sprawiedliwości w pełni i na zawsze ceny okupu za Adama i jego potomstwo, przejmie całkowite zwierzchnictwo, aby pod Nowym Przymierzem – w ten sposób zapieczętowanym – mogło rozpocząć się dzieło błogosławienia i przywracania do łaski wszystkich tych spośród Adamowego potomstwa, którzy okażą dobrą wolę i posłuszeństwo. Wszyscy, którzy osiągną stan harmonii z Panem, będą zaliczani do ziemskiego nasienia Abrahama, aż wreszcie przy końcu Tysiąclecia wszyscy praktykujący wiarę i posłuszeństwo zostaną przez Pana uznani za Abrahamowe nasienie. „I błogosławione będą [błogosławieństwo stanie się ich udziałem] w nasieniu twoim [przez to, że staną się tym nasieniem] wszystkie narody ziemi” [1 Mojż. 22:18].
W sposób niezamierzony nazwa „Nowe Przymierze”, która odnosi się do Bożych kontaktów ze światem w Tysiącleciu, była używana w odniesieniu do przymierza, które jest obecnie aktualne dla Kościoła w czasie Wieku Ewangelii. Nasze przymierze jest oczywiście także nowym przymierzem, w tym sensie, że jest ono odmienne od przymierza żydowskiego z góry Synaj. Nie jest ono jednak TYM Nowym Przymierzem. W odniesieniu do przymierza Kościoła Biblia używa nazwy „przymierze przy ofierze”. Zachowanie w pamięci tych zagadnień okaże się z pewnością pożyteczne dla czytelników tego Tomu. Wszystkie te przymierza mają ze sobą związek. Wszystkie one były wyobrażone i przedstawione w Abrahamie i przymierzu, które Bóg z nim zawarł. Kościół jest przedstawiony jako duchowe nasienie Abrahama i porównany do gwiazd na niebie. Cała ludzkość, w miarę jak osiągnie <str. iii> stan harmonii z Bogiem, będzie ziemskim nasieniem Abrahama – tak jak piasek na brzegu morza. Duchowe nasienie będzie pośredniczyć w udzielaniu błogosławieństwa nasieniu cielesnemu.
Zrozumienie usprawiedliwienia nie uległo zmianie, zostało jednak poszerzone oraz oczyszczone. Gdyby autor pisał ten Tom dzisiaj, dokonałby pewnych nieznacznych językowych zmian, które jednak nie wprowadzałyby żadnych istotnych zmian w zakresie znaczenia i zastosowania słowa „usprawiedliwienie”.
Obecnie rozumiemy, że usprawiedliwienie do życia to jedno, a usprawiedliwienie do bliższej lub dalszej przyjaźni z Bogiem – to drugie. Abraham na przykład i wierni sprzed Pięćdziesiątnicy zostali usprawiedliwieni do przyjaźni z Bogiem, by mieć z Nim większy lub mniejszy kontakt przez modlitwę itp. Nie mogli oni jednak osiągnąć pełnego usprawiedliwienia, dopokąd nie została przelana krew pojednania i dokąd nie została ona przedstawiona Ojcu oraz przyjęta przez Boską sprawiedliwość. Podobnie i o grzeszniku, który dzisiaj zbliża się do Boga, można powiedzieć, że znajduje się na drodze usprawiedliwienia – ma on większy dostęp do Bożej łaski, niż gdyby zwracał się w stronę grzechu.
Wyrażaliśmy się niegdyś o grzeszniku znajdującym się w takim stanie, że jest usprawiedliwiony, ponieważ uwierzył w Jezusa jako Odkupiciela oraz dążył do zupełnego poświęcenia samego siebie. Teraz rozumiemy, że choć położenie takiego grzesznika, podobnie jak w przypadku świętych Starego Testamentu, może być określone mianem „tymczasowego1 usprawiedliwienia”, to jednak stan zupełnego, całkowitego usprawiedliwienia od grzechu nie zostanie osiągnięty, dopóki grzesznik nie ofiaruje się całkowicie w poświęceniu naszemu wielkiemu Kapłanowi, Jezusowi, i nie zostanie przyjęty przez Niego w imieniu Ojca. Wtedy dopiero, pod przykryciem przypisanej zasługi Chrystusowej ofiary, grzesznik osiąga stan godny przyjęcia przez Ojca, dzięki szacie Chrystusa i spłodzeniu z ducha świętego.
1 wstępnego, próbnego – przyp. tłum.
Jakież to szczęście dla całego mnóstwa tych, którzy usłyszeli o Jezusie i częściowo uwierzyli, że ich położenie względem Pana nie jest owym pełnym usprawiedliwieniem, że odmówił On całkowitego usprawiedliwienia tym, którzy nie stali się Jego uczniami, naśladowcami Jego stóp przez zawarcie przymierza. A to dlatego, że z usprawiedliwienia można skorzystać tylko raz, a jeśliby ktoś nadużył usprawiedliwienia i nie osiągnął życia wiecznego, znalazłby się w gorszym położeniu, niż gdyby nigdy nie został usprawiedliwiony. Ten, kto nie jest usprawiedliwiony <str. iv> oraz spłodzony z ducha w obecnym czasie, nie należy do Kościoła, ale będzie miał możliwość skorzystania z zasługi ofiary Chrystusa i z usprawiedliwienia, które Jego Królestwo zaoferuje wszystkim członkom ludzkiej rodziny, z wyjątkiem Kościoła; Kościół bowiem otrzymuje „coś lepszego”, co Bóg przewidział dla tych, którzy Go miłują – chwałę, cześć, nieśmiertelność, boską naturę.
Wspominanie o tych nieznacznych różnicach w zrozumieniu usprawiedliwienia mogłoby się wielu osobom wydawać zbyteczne. My jednak, otrzymawszy jaśniejsze rozeznanie Boskiego planu, mamy przyjemność przekazania go wszystkim, którzy łakną i pragną sprawiedliwości – wszystkim, którzy gdziekolwiek rozważają Biblię.
Aby Pan nadal udzielał błogosławieństwa przez ten Tom dla dobra swego ludu, jest modlitwą autora.
CHARLES T. RUSSELL
Brooklyn, New York,
1 października 1916
Spis Treści
Wykład I
„NA POCZĄTKU”
Różne początki – Ziemia była – Porządek tygodnia stworzenia – Długość dni epokowych – Prof. Dana przyznaje, że przypuszczenia naukowców są bezpodstawne – Stałość gatunków przeczy teorii ewolucji – Gołębie Darwina – Teoria kosmogonii – Wierne świadectwa prof. Sillimana i Dana – Pierwszy epokowy dzień stworzenia – Drugi – Trzeci – Czwarty – Piąty – Szósty – Człowiek, pan ziemi, stworzony w zaraniu siódmej epoki – Wyciąg z dzieła Sir J. W. Dawsona (doktora praw, członka Towarzystwa Królewskiego) pt. „Spotkanie geologii i historii” – Siódmy dzień epokowy tygodnia stworzenia – Jego długość – Odpoczynek – Jego cel i wynik – Wielki Jubileusz niebieski i ziemski mający nastąpić na jego końcu ..... 17
Wykład II
NOWE STWORZENIE
Nowe Stworzenie oddzielne i różne od wszystkich innych stworzeń – Czemu wybierane spośród istot ludzkich, a nie innych – Cel jego wyboru – Jego obecna i przyszła misja – Sposób spłodzenia i narodzenia do nowej natury – Bliska społeczność wszystkich jego członków z sobą nawzajem oraz z ich Wodzem, Głową i Oblubieńcem – Rozwój i próba członkostwa – Szósty, duchowy zmysł Nowego Stworzenia do dostrzegania spraw duchowych – Pod jaką nazwą powinno być znane Nowe Stworzenie, aby pozostawać wierne Głowie i nie oddzielać się od żadnego z braci. ..... 59
Wykład III
POWOŁANIE NOWEGO STWORZENIA
Tylko powołani się kwalifikują – Kiedy zaczęło się to „wielkie zbawienie” – Wezwanie do pokuty nie jest powołaniem do boskiej natury – Powołanie żydowskie – Powołanie ewangeliczne – Dlaczego niewielu „wielkich”, „mądrych” czy „możnych” zostaje powołanych – Wywyższenie wyróżnieniem za prawdziwą pokorę – Charakter jest warunkiem powołania – Podczas Tysiąclecia świat nie jest pod powołaniem, lecz pod nakazem – Czas powołania ewangelicznego ograniczony – Nowe Stworzenie jest powoływane, czyli pociągane przez Ojca – Chrystus naszą mądrością – Chrystus naszym usprawiedliwieniem – Odróżnienie usprawiedliwienia rzeczywistego od przypisanego – Czy Nowe Stworzenie potrzebuje usprawiedliwienia – Podstawa usprawiedliwienia – Usprawiedliwienie świętych Starego Testamentu różni się od naszego – Usprawiedliwienie w Wieku Tysiąclecia – Chrystus naszym uświęceniem – Uświęcenie podczas Tysiąclecia – Dwa różne poświęcenia w obrazie lewitów – Żaden z nich nie ma działu w ziemi – Wielkie Grono – Dwie części Uświęcenia – Ze strony człowieka – Ze strony Boga – Doświadczenia zależne są od temperamentu – Uświęcenie to nie doskonałość ani uczucie – „Który uzdrawia wszystkie choroby twoje” – Potrzeba tronu łaski – Jak usprawiedliwienie staje się uświęceniem – Poświęcenie po zakończeniu „wysokiego powołania” – Zbawienie, czyli wyzwolenie Kościoła. ..... 85
Wykład IV
NOWE STWORZENIE PRZEZNACZONE
Powszechny pogląd na wybranie – Pogląd poprawny – Niewybrani nie są pokrzywdzeni – Różnica pomiędzy „wybranymi” i „prawdziwie wybranymi” – „Jest grzech na śmierć” – „Strasznać rzecz jest wpaść w ręce Boga żywego” – Wielkie Grono – Szaty ich wybielone krwią Baranka – Wybrany Winny Krzew i jego latorośle – Różne rodzaje wybrania w przeszłości – Żadne z nich nie było wieczne – Obrazy ukazane w Jakubie i Ezawie – „Jakubam umiłował” – „Alem Ezawa miał w nienawiści” – Faraon – „Na tom cię samo wzbudził” – Bóg nigdy nie przymusza naszej woli – Faraon nie stanowi wyjątku od tej reguły – „Bóg zatwardził serce faraona” – Izrael wybranym narodem – „Czemże tedy zacniejszy Żyd? Wielce z każdej miary” – Wybrane Nowe Stworzenie – Wielkie znaczenie łaski – Porównanie do gwardii królewskiej – Przeznaczeni, by być „przypodobani obrazowi Syna jego” – „Którzy według postanowienia jego powołani są” – Kwalifikacje i charakterystyczne cechy powołanych – „Jeśli Bóg za nami” – Parafraza argumentacji Apostoła – Czynienie naszego powołania i wybrania mocnym – Trasa biegu – „Bieżę do kresu” – „Wiedząc od Boga wybranie wasze”. ..... 163
Wykład V
ORGANIZACJA NOWEGO STWORZENIA
„Żywe kamienie” na duchową świątynię – Nominalne a rzeczywiste Nowe Stworzenie – „Tajemnica Boża” i „tajemnica nieprawości” – Wielka organizacja Antychrysta – Wiarygodność Pisma Świętego – Wolność dozwolona dla świata i kościelnictwa – Porządek z zamieszania – „W czasie słusznym” – „Końce wieków” – Winny Krzew zaszczepiony przez Ojca – „Dwunastu apostołów Baranka” – Paweł zajął miejsce Judasza – Liczba apostołów ograniczona do dwunastu – Apostolska misja – Silne charaktery apostołów – Apostoł Paweł „w niczym nie ustępował” innym apostołom – Natchnienie dwunastu – Boskie nadzorowanie pism apostołów – „A na tej opoce zbuduję kościół” – Harmonia Ewangelii – Klucze autorytetu – Apostolska nieomylność – Rozważanie zastrzeżeń – „Jeden jest Mistrz wasz” – Prawdziwy Kościół jest „stadkiem Boga” – Apostołowie, prorocy, ewangeliści, nauczyciele – Pańska organizacja Nowego Stworzenia jest absolutnie kompletna – On jest także jego zarządcą – Dary ducha ustały wraz z ich koniecznością – Jedność „wiary raz świętym podanej” – Jedność pod przymusem jest antychrystusowa – Biskupi, starsi, diakoni – Prawdziwe znaczenie słowa „prorok” – Pokora podstawową cechą starszeństwa – Inne potrzebne przymioty – Diakoni i słudzy – Nauczyciele w Kościele – Zdolność do nauczania powinna być powszechna – „Niechaj was niewielu będzie nauczycielami, bracia” – „A nie potrzebujecie, aby was kto uczył” – „Ten, który jest nauczany” i „ten, który naucza” – Rola kobiet w Kościele – Kobiety jako współpracowniczki – „Niechże się nakrywa”. ..... 195
Wykład VI
PORZĄDEK I KARNOŚĆ NOWEGO STWORZENIA
Znaczenie ordynacji – Tylko dwunastu sług upełnomocnionych – „Kler” i „laicy” – Wybieranie starszych i diakonów – Ustanawianie starszych w każdym zgromadzeniu – Kto i w jaki sposób może wybierać starszych – Zwykła większość nie wystarcza – Różnorodność usługiwania – Usługiwanie płatne? – Karność w zborze – Mylnie rozumiane powołanie do głoszenia – „Napominajcie nieporządnych” – Napominanie nie jest powszechnym nakazem – Publiczne napominania nie powinny być częste – „Patrzcie, byście nie oddawali złem za złe” – Pobudzanie do miłości – „Społeczne zgromadzenie nasze” – Różnorodność i charakter naszych zebrań – Doktryny są nadal konieczne – Możliwość zadawania pytań – Przykłady pożytecznych zebrań – „Niech każdy będzie dobrze upewniony w umyśle swoim” – Posługi pogrzebowe – Dziesięciny, zbiórki pieniędzy, dobroczynność. ..... 273
Wykład VII
PRAWO NOWEGO STWORZENIA
Nadanie prawa wskazuje na możliwość jego wykonania – Boskie prawo w swej pierwotnej postaci – Prawo do życia nie mogło być dane upadłemu rodzajowi – Odkupienie nie według zakonu, lecz według łaski – Wypełnienie Przymierza Zakonu i zapieczętowanie Nowego Przymierza przez jedną ofiarę Chrystusa – Prawo Synajskie wyłącznie dla cielesnego Izraela – Prawo Nowego Przymierza – Przykazanie, pod którym rozwijają się święci – Oddzielone i szczególne miejsce Nowego Stworzenia względem Boga i przymierza – Wzrost uznania dla doskonałego prawa – Bieg do mety i trwanie u mety – Złota Reguła – Doskonały zakon wolności. ..... 349
Wykład VIII
ODPOCZNIENIE, CZYLI SABAT NOWEGO STWORZENIA
Zmiana Boskiego sposobu działania datuje się od krzyża – Apostolskie głoszenie w synagogach w sabat nie stanowi usankcjonowania żydowskiego sabatu ani systemu obowiązującego Nowe Stworzenie – Budynek, w którym głoszona jest Ewangelia, nie ma wpływu na treść przekazu – Dzień też nie – Historia obchodzenia pierwszego dnia tygodnia jako sabatu chrześcijańskiego – Jego przestrzeganie rozpoczęto na długo przed czasami Konstantyna – Prawie wszystkie ukazania się naszego Pana miały miejsce w pierwszym dniu tygodnia – Powszechne świętowanie pierwszego dnia tygodnia jako sabatu jest dla nas powodem do wdzięczności – Nie jest jednak Boskim nakazem – Francja i liczba siedem – Sabat Izraela"obrazowy – Kiedy rozpoczął się sabat Nowego Stworzenia i w jaki sposób nadal trwa. ..... 379
Wykład IX
SĄD NOWEGO STWORZENIA
Jahwe wielkim sędzią wszechświata – Wszelkie łaski i błogosławieństwa pochodzą od Jahwe przez Syna – Nowe Stworzenie przyszłymi towarzyszami i współdziedzicami Chrystusa – „Dana mi jest wszelka moc na niebie i na ziemi” – Sąd Ojca potępiający ludzkość został już wyrażony – Sąd podczas Wieku Tysiąclecia sądem miłosierdzia i pomocy – Ostateczny sąd wykonawczy będzie sprawiedliwością bez miłosierdzia – Sąd Nowego Stworzenia w Wieku Ewangelii – Nowe Stworzenie sądzone według doskonałego zakonu miłości – Zwierzchność chwalebnej Głowy nad Ciałem – „Jakim sądem sądzicie, takim sądzeni będziecie” – Powinniśmy należycie rozsądzać samych siebie – „Ten, który mnie sądzi, Pan jest” – Kościół powinien rozsądzać niektóre sprawy – „Jeśliby zgrzeszył przeciwko tobie brat twój” – Przebaczaj siedemdziesiąt razy siedem – Występki przeciwko Kościołowi – Wszyscy musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa. ..... 395
WYKŁAD X
CHRZEST NOWEGO STWORZENIA
Chrzest w drugim stuleciu – Rodzice chrzestni – Ceremonia chrztu w Kościele rzymskim – Dlaczego wprowadzono chrzest niemowląt – Świadectwo Biblii odnośnie chrztu – Pogląd „uczniów” – Pogląd baptystów – Właściwy pogląd – Chrzest w śmierć Chrystusa – „Przez jednego Ducha my wszyscy w jedno ciało jesteśmy ochrzczeni” – Chrzest ognia – Symboliczny chrzest z wody – Czy symboliczny chrzest jest konieczny – Właściwy symbol – Kto może udzielać chrztu – Dobór słów – Powtórzenie symbolu – „Ci, którzy się chrzczą nad umarłymi”. ..... 421
Wykład XI
PASCHA NOWEGO STWORZENIA
Niewola egipska i wyzwolenie z niej w obrazie i pozaobrazie – „Kościół pierworodnych” – „Jednym chlebem wiele nas jest” – Obchodzenie Pamiątki jest nadal właściwe – Kto może obchodzić Pamiątkę – Kto może sprawować obrządek Pamiątki – Porządek w obchodzeniu Pamiątki – Wielkanoc (Easter)-Pascha – Wyciąg z encyklopedii McClintocka i Stronga. ..... 457
WYKŁAD XII
MAŁŻEŃSKIE I INNE PRZYWILEJE I ZOBOWIĄZANIA NOWEGO STWORZENIA
Różne zobowiązania Nowego Stworzenia – „Wszyscy wy jednym jesteście w Chrystusie Jezusie” – Przypadkowo dobrane grono niewskazane – Boski porządek dla mężczyzny i kobiety – Zwierzchność męża nie jest tyranią – Małżeństwo Nowego Stworzenia – Rady dla Nowych Stworzeń znajdujących się w różnych sytuacjach małżeńskich – Co robić w sytuacji opuszczenia – Sumienie ostatecznym sprawdzianem – Trzebieńcy, dziewice, celibat – „Tylko w Panu” – Odpowiedzialność rodzicielska. ..... 485
WYKŁAD XIII
RODZICIELSKIE OBOWIĄZKI NOWEGO STWORZENIA
Wykorzystywanie zdolności prokreacyjnych wiąże się z wielką odpowiedzialnością – Oddziaływanie przed urodzeniem – „Ćwicz młodego według potrzeby drogi jego” – Wpływ Szkoły Niedzielnej – Zaufanie dzieci – Moc sugestii w wychowaniu dziecka – Nasze dzieci w czasie ucisku – Właściwa i niewłaściwa rozrywka – Małżeństwo dzieci Nowego Stworzenia. ..... 519
Wykład XIV
RÓŻNORODNE ZIEMSKIE OBOWIĄZKI NOWEGO STWORZENIA
„Obmyśliwając to, co jest uczciwego przed wszystkimi ludźmi” – „Nikomu nic winni nie bądźcie” – „Pożyczajcie, nic się stąd nie spodziewając” – Chrześcijańska uprzejmość – „Nie troszczcie się o jutrzejszy dzień” – „Mym hasłem imię Pana mego” – „Snadniej wielbłądowi przez ucho igielne przejść, niż bogatemu wnijść do królestwa Bożego” – Ubezpieczenie – Towarzystwa wzajemnej pomocy itp. – „Troskliwe” wścibstwo – „Błogosławiąc Boga i przeklinając ludzi” – Życie w społeczeństwie – „Wszystkich czcijcie” – Czy Nowe Stworzenie powinno brać udział w wyborach – Nowe Stworzenie a reformy moralne – Noszenie kosztownych strojów – Oczekujmy przyozdobienia „chwałą, czcią i nieśmiertelnością”. ..... 563
WYKŁAD XV
Wrogowie i zasadzki Nowego Stworzenia
„Stary człowiek” – Świat jako wróg Nowego Stworzenia – Wielki Przeciwnik – Był on kłamcą i mężobójcą od początku – Wspólnicy Szatana w złych rzeczach – Zastępy demonów – W jaki sposób utrwalane jest pierwsze kłamstwo Szatana – Stowarzyszenie Chrześcijańskiej Nauki i teozofia – „Albowiem nie mamy boju [jedynie] przeciwko krwi i ciału” – Zadanie zła – Zasadzki Przeciwnika – „A modlitwa wiary uzdrowi chorego” – „A jeśliż szatan szatana wygania”, jego królestwo upada – Miłować sprawiedliwość – Nienawidzić niegodziwości – Mar. 16:9‑20 – Kościół nominalny wrogiem Nowego Stworzenia – Zbroja Boża. ..... 599
WYKŁAD XVI
OBECNE DZIEDZICTWO NOWEGO STWORZENIA
Pierwiastki ducha – Prawdziwe i fałszywe nadzieje – Nasza nadzieja – Złoczyńca w raju – Szczere pragnienie świętego Pawła – „Nasz ziemski dom” i „nasz dom w niebiesiech” – Scena przemienienia – „Pierwsi, którzy powstaną z martwych” – Obecne radości Nowego Stworzenia – „Proścież, a weźmiecie, aby radość wasza była doskonała” – Wiara, owoce ducha i część dziedzictwa Nowego Stworzenia. ..... 659
WYKŁAD XVII
DZIEDZICTWO NOWEGO STWORZENIA PRZY ZMARTWYCHWSTANIU
Oczy i uszy wiary muszą byc ćwiczone, by wyraźnie doceniać duchowe rzeczy – „Jako w Adamie wszyscy umierają, tak i w Chrystusie wszyscy ożywieni będą” – Późniejsze zmartwychwstanie do życia – Anastasis – Ponowne powstanie, czyli zmartwychwstanie – Nie sąd czy proces za dawne grzechy, lecz nowa próba życia – „Uznani za godnych (...) zmartwychwstania” – Kara za grzechy tego życia – „Grzechy niektórych ludzi (...) uprzedzają na sąd” – „Takci będzie i [główne] powstanie [szczególnych] umarłych” – „Ale się jeszcze nie objawiło, czym będziemy” – „Podobni mu będziemy”. ..... 693
Cytowane
przekłady Biblii:
Biblia
Gdańska, Brytyjskie i Zagraniczne
Towarzystwo
Biblijne, Warszawa (cytaty bez
oznaczenia przekładu)
NB – Nowy Przekład, Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo
Biblijne, Warszawa
BT – Biblia Tysiąclecia, wyd. III, Wydawnictwo Pallotinum,
Poznań-Warszawa, 1980
KJ – King James Bible,
Authorised Version,
Biblia angielska
zwana też przez Autora
przekładem powszechnym.
PBT – Pieśni Brzasku
Tysiąclecia
W układzie stron zachowano zgodność z angielskim oryginałem. Przypisy wydawców oznaczone są numerami. Pozostałe, oznaczone gwiazdkami, poczynił Autor.
Wykład I
„NA POCZĄTKU”
Różne początki – Ziemia była – Porządek tygodnia stworzenia – Długość dni epokowych – Prof. Dana przyznaje, że przypuszczenia naukowców są bezpodstawne – Stałość gatunków przeczy teorii ewolucji – Gołębie Darwina – Teoria kosmogonii – Wierne świadectwa prof. Sillimana i Dana – Pierwszy epokowy dzień stworzenia – Drugi – Trzeci – Czwarty – Piąty – Szósty – Człowiek, pan ziemi, stworzony w zaraniu siódmej epoki – Wyciąg z dzieła Sir J. W. Dawsona (doktora praw, członka Towarzystwa Królewskiego) pt. „Spotkanie geologii i historii” – Siódmy dzień epokowy tygodnia stworzenia – Jego długość – Odpoczynek – Jego cel i wynik – Wielki Jubileusz niebieski i ziemski mający nastąpić na jego końcu.
Wiele jest środków, jakimi posługuje się Jahwe, i niezliczone są Jego posłannictwa współdziałające z różnymi aspektami Jego stworzenia, lecz za nimi wszystkimi stoi Jego osobista twórcza mądrość i moc. On sam jest Stworzycielem, i jak zapewnia nas Pismo Święte – „doskonałe jest dzieło Jego”. Może On dozwalać, aby źli aniołowie i źli ludzie wypaczali Jego doskonałe dzieło i źle się z nim obchodzili, ale zapewnia nas, że nie na długo dane będzie złu szkodzić i psuć, i że w końcu, gdy powstrzyma i zniszczy zło, zrozumiemy, że dozwolił On na nie w celu wypróbowania, doświadczenia, oczyszczenia, wygładzenia i sprawienia, by Jego świętość, miłosierny charakter i plan zajaśniały przed obliczem całego inteligentnego stworzenia.
Kiedy czytamy w 1 Księdze Mojżeszowej: „Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię”, musimy pamiętać, że ten początek odnosi się nie do wszechświata, lecz jedynie do naszej planety. Wtedy to „wespół śpiewały gwiazdy zaranne” i wszyscy anielscy synowie Boży „weselili się” – kiedy <str. 18> Pan założył grunty ziemi i „położył obłok za szatę jego, a ciemność za pieluchy jego” (Ijoba 38:4‑11). Ale w Biblii wspomniany jest jeszcze wcześniejszy początek – ten przed stworzeniem anielskich synów Bożych, jak o tym czytamy: „Na początku było Słowo [Logos], a on Logos był u [rodzajnik określony] Boga, a [rodzajnik nieokreślony] bogiem był on Logos. To było na początku u [rodzajnik określony] Boga. Wszystkie rzeczy przez niego się stały, a bez niego nic się nie stało, co się stało” – Jan 1:1‑3. (Zob. Tom V, Wykład III.) Ponieważ sam Jahwe jest od wieków aż na wieki, nie ma On początku. „Jednorodzony” posiada pozycję wyższą od wszystkich innych poprzez to, że jest „początkiem stworzenia Bożego” – „pierworodnym wszystkich rzeczy stworzonych” (Obj. 3:14; Kol. 1:15). Następowały potem dalsze początki, gdy stwarzane były kolejne zastępy anielskie. Te początki miały miejsce wcześniej, tak że zastępy anielskie mogły wyrażać radość, gdy stworzenia związane z naszą ziemią, o których czytamy w 1 Księdze Mojżeszowej, rozpoczęły swe istnienie.
Czytając uważnie określenia używane w 1 Księdze Mojżeszowej, zauważamy zaznaczoną różnicę między stworzeniem niebios oraz ziemi (w. 1) a dalszymi postanowieniami czy ich rozporządzeniem i kolejnymi aktami stwarzania świata roślinnego i zwierzęcego. To właśnie te późniejsze działania są określane jako Boże dzieło sześciu dni epokowych. Werset drugi mówi nam, że na samym początku pierwszego dnia tego tygodnia stwarzania ziemia była – choć była bezkształtna i próżna – pustynna, pusta i ciemna. Ten istotny fakt powinno się wziąć pod uwagę. Jeśli się go uzna, od razu potwierdzi on wnioski geologów w tym względzie. A ponieważ będziemy zmuszeni nie zgodzić się z wywodami geologów w niektórych punktach, powinniśmy niezwłocznie to przyznać i nie zajmować się wszystkim tym, o co nie należy się spierać broniąc Biblii. Biblia nie mówi, jak długi okres czasu minął między początkiem, gdy Bóg stworzył niebo i Ziemię, a początkiem tygodnia stworzenia mającego na celu udoskonalenie ich dla człowieka. Także geologowie nie zgadzają się <str. 19> między sobą co do długości tego okresu – kilku przedstawicieli krańcowych poglądów pozwala sobie na spekulacje rzędu milionów lat.
Przechodząc zatem do okresu stwarzania – rozporządzania rzeczy na naszym niebie i na Ziemi w celu przygotowania raju Bożego na wieczne mieszkanie dla człowieka – zauważamy, że nigdzie nie ma mowy, by te „dni” trwały po dwadzieścia cztery godziny każdy. Nie musimy więc do takich ich ograniczać. Stwierdzamy, że w Biblii słowo dzień oznacza epokę lub okres. To, że jest ono najczęściej używane w odniesieniu do okresu dwudziestu czterech godzin, nie ma rozstrzygającego znaczenia, ponieważ mamy też zapis o „dniu pobytu (...) na pustyni, gdzie kusili mnie ojcowie wasi (...) przez czterdzieści lat” (Psalm 95:8‑10 NB), a czasami o „dniu” czy „czasie” oznaczającym okres roku (4 Mojż. 14:33‑34; Ezech. 4:1‑8), a także stwierdzenie Apostoła: „Dzień u Pana jest jako tysiąc lat” (2 Piotra 3:8). Z pewnością te dni epokowe nie były dniami słonecznymi, gdyż – jak mówi zapis – Słońce nie było widoczne przed dniem czwartym – czwartą epoką.
Wierzymy, że nasi czytelnicy zgodzą się z nami, że choć nie ma wzmianki o długości tych dni epokowych, to uzasadnione jest przyjmowanie, iż były to jednakowe okresy, gdyż wyraźnie stanowią one części jednego twórczego tygodnia. Stąd, jeśli uda nam się uzyskać sensowny dowód na długość jednego z tych dni, będzie w pełni uzasadnione przyjmowanie, że pozostałe trwały tyle samo. Mamy zadowalające dowody na to, że jeden z tych „dni” stworzenia był okresem siedmiu tysięcy lat, i że w związku z tym cały tydzień stworzenia miałby 7000 × 7 = 49000 lat. I choć ten okres jest nieskończenie krótki w porównaniu z niektórymi hipotezami geologicznymi, to jednak wierzymy, że jest on zupełnie wystarczający na ukończenie wspomnianych dzieł – urządzanie i napełnianie Ziemi, która już „była”, istniała, choć była „niekształtna i próżna”.
Prof. Dana, komentując dane będące podstawą domysłów naukowców i metodę obliczania przez nich przyjętą, pisze: <str. 20>
„W obliczeniach upływu czasu na podstawie grubości warstw jest zawsze wielka niepewność wynikająca z istniejącej zależności tej grubości od postępującego osiadania [regularnego zapadania się gruntu]. W kalkulacjach robionych na podstawie pokładów aluwialnych [gleby naniesionej przez wodę], jeśli dane bazują na grubości naniesionej warstwy w danym okresie czasu – powiedzmy w ciągu ostatnich 2000 lat – powyższa wątpliwość wpływa na całe obliczenie od samej jego podstawy i sprawia, że jest ono prawie, jeśli nie całkiem, bezwartościowe... Gdy oszacowania (...) bazują na ilości detrytusu [drobnych szczątek mineralnych] wyniesionego przez nurt, mają one większą wartość; ale nawet tutaj jest podstawa do wielkiej wątpliwości”.
Zbadajmy ten temat z biblijnego punktu widzenia. Wierzymy, że Biblia jest Boskim objawieniem i jesteśmy w pełni przekonani, że jakiekolwiek rozbieżności istniejące między świadectwem Biblii a domysłami geologów są błędami tych ostatnich; ich metody bowiem nie mają jeszcze wystarczających podstaw naukowych i nie są w pełni rozwinięte.
Niekoniecznie też należy przyjmować, że autor 1 Księgi Mojżeszowej wiedział wszystko o rzeczach, które zapisał – o długości tych dni i ich dokładnym wyniku. Przyjmujemy zapis 1 Księgi Mojżeszowej jako część wielkiego Boskiego objawienia – Biblii – i widzimy, że jej wzniosły zapis zawarty w kilku zdaniach jest w wielkiej mierze potwierdzany przez najbardziej krytyczne badania naukowe. Natomiast żadna z pogańskich „religijnych ksiąg” nie zawiera nic prócz absurdalnych twierdzeń na ten temat.
Wiele majestatu jest w prostocie słów otwierających to objawienie: „Na początku stworzył Bóg”. Odpowiadają one na pierwsze pytanie rozumu: Skąd pochodzę i przed kim odpowiadam? Doprawdy szkoda, że wiele z najświatlejszych umysłów naszego jasnego dnia odwróciło się od myśli o inteligentnym Stwórcy i uznało ślepą siłę działającą pod wpływem praw ewolucji i zasady przetrwania najlepiej przystosowanych. A to jeszcze nie wszystko! Teoria ta została nie tylko szeroko przyjęta przez wyższe szkoły, ale też stopniowo włączana jest do podręczników naszych szkół powszechnych.
To prawda, że dotąd tylko niewielu jest na tyle śmiałych, by zupełnie zanegować istnienie Stwórcy. <str. 21> Lecz nawet pobożni pod wpływem tej teorii naruszają podstawy wiary swojej i innych, gdy twierdzą, że stworzenie jest jedynie królowaniem Praw Natury. Nie posuwając się dalej, przypuszczają oni, że nasze Słońce wyrzuciło ogromne ilości gazów, które z czasem skonsolidowały się i utworzyły naszą Ziemię. Stopniowo uformowała się protoplazma i zawiązała się mała larwa, mikrob, ale nie wiedzą, w jaki sposób się to stało. Muszą przyznać się do istnienia Boskiej mocy, niezbędnej, by dać początek nawet tak małej formie życia – ale tu także szukają oni pracowicie jakiegoś Prawa Natury, by w ogóle nie było potrzeby istnienia Boga-Stworzyciela. Twierdzi się, że prawie dokonano już tego odkrycia. Ci „uczeni” myślą i mówią o Naturze jakby o Bogu – jej dziełach, jej prawach, jej karaniu itd. – prawdziwie ślepy to i głuchy bóg!
Twierdzą oni, że pod kierunkiem Natury protoplazma wytworzyła mikroba (albo małą larwę), który wijąc się i okręcając przedłużył swój własny gatunek, a potem rozwinął ogon, znalazłszy dla niego zastosowanie. Później jedno z jego jeszcze inteligentniejszego potomstwa doszło do wniosku, że do wiosłowania użyteczne byłyby płetwy, więc je rozwinęło. Potem inne, będąc ścigane przez głodne rodzeństwo, wyskoczyło z wody i wpadło na pomysł, że płetwy dalej rozwijane utworzą skrzydła. Spodobało mu się to, więc zostało na lądzie. Następnie zdecydowało, że wygodnie byłoby mieć nogi i palce u stóp, więc je rozwinęło. Inni z rodziny poszli śladami innych „fantazji”, których najwidoczniej mieli niewyczerpany zapas, sądząc po wielkiej różnorodności zwierząt, jakie widzimy wokół nas. Jednakże we właściwym czasie jeden z potomków pierwszej larwy, który osiągnął stan rozwoju małpy, wpadł na szlachetny pomysł i powiedział sobie: Odrzucę ogon, przestanę używać rąk jako nóg, zrzucę sierść, rozwinę nos, czoło i mózg jako organ umożliwiający przetwarzanie informacji i ocenę moralną świata. Będę nosił szyte na zamówienie garnitury, jedwabny cylinder, nazwę się Darwin, doktor praw, i napiszę historię swej ewolucji. <str. 22>
Na to, że Darwin był utalentowanym człowiekiem, wskazuje sukces, jaki odniósł w narzuceniu swej teorii innym ludziom. Niemniej jednak, pobożne dziecko Boże, które ma ufność w osobowym Stwórcy i nie odrzuca pochopnie Biblii jako Jego objawienia, łatwo dostrzeże sofistykę teorii Darwina. Niewystarczająca jest obserwacja Darwina, że wśród swych gołębi był w stanie wyhodować pewne odmiany o szczególnych cechach – z piórami na nogach, czubami na głowie, o nadętym podgardlu itp. Inni robili to samo z ptactwem domowym, psami, końmi itd. Botanicy eksperymentowali z kwiatami i krzewami, osiągając podobne rezultaty. Nową rzeczą u Darwina była teoria, że wszystkie formy życia wyewoluowały ze wspólnego źródła.
Eksperymenty Darwina z gołębiami, jak też i inne każdego zmyślnego hodowcy, musiały jedynie potwierdzić oświadczenie Biblii, że Bóg stworzył każde stworzenie według rodzaju jego. W każdym rodzaju istnieją cudowne możliwości, wielka różnorodność, lecz istniejące rodzaje nie mogą być mieszane ani nie mogą być tworzone nowe. Najbliższą metodą jest hybrydyzowanie, tak jak w przypadku muła – i wszyscy wiedzą, że powstałe w ten sposób nowe gatunki nie mają zdolności rozmnażania się. Co więcej, podobnie jak inni, tak i Darwin musiał zauważyć, że jego „wyszukane” gołębie powinny być zawsze trzymane oddzielnie od innych gołębi, bo w przeciwnym razie szybko zdegradowałyby się do pospolitego poziomu. W przyrodzie widzimy jednak różne gatunki – wszystkie „według rodzaju swego”, istniejące całkowicie oddzielnie jeden od drugiego bez żadnych sztucznych barier – utrzymane tak dzięki prawu Stwórcy. Jako wierzący w osobowego Stwórcę, możemy być spokojni, że ludzkie spekulacje minęły się z prawdą – w takim sensie, że zlekceważyły naszego Boga oraz Jego mądrość i moc opisaną w 1 Księdze Mojżeszowej.
Pewnie nic tak nie zaćmiło ani nie podważyło wiary w Boga jako Stwórcę i w zapis 1 Księgi Mojżeszowej jako Jego objawienia jak błąd rozumienia dni epokowych jako dni mających po dwadzieścia cztery godziny. Różne warstwy skał i glin dowodzą ponad wszelką <str. 23> wątpliwość, że te ogromne zmiany, jakie w nich widać, zaszły w przeciągu długich okresów czasu. I gdy zauważymy, że Biblia uczy o dniu epokowym, jesteśmy gotowi usłyszeć świadectwo skał pozostające w idealnej harmonii z zapisem biblijnym, a nasza wiara w jej słowa wzmacnia się wielce. Sądzimy, że ufamy nie własnym teoriom lub hipotezom innych, lecz Słowu Stwórcy, jakże mocno poświadczanemu przez fakty przyrodnicze.
Dla pożytku niektórych naszych czytelników krótko wspomnimy o jednym z poglądów na okres stwarzania, znanym jako „teoria Vaila” lub „teoria sklepienia”, która szczególnie odpowiada autorowi. Następnie postaramy się odnaleźć harmonię między tym poglądem a opisem z 1 Mojżeszowej 1:1 do 2:3.
Zacznijmy od stanu wspomnianego w 1 Mojż. 1:2 „A ziemia była”, bezładna, pusta i ciemna. Ludzie mądrzy nie będą usiłowali zgadywać tego, czego Bóg nie objawił – odnośnie sposobu wcześniejszego zgromadzenia atomów, z jakich składa się Ziemia. Rzeczy nieobjawione przynależą Bogu, i dobrze czynimy czekając cierpliwie na Jego dalsze objawienia we właściwym czasie. Przy pomocy kilofa, łopaty i krytycznej obserwacji człowiek odkrył, że skorupa ziemska składa się z różnych poziomów, czyli warstw znajdujących się jedna na drugiej. Wszystkie one dają świadectwo temu, że kiedyś były miękkie i wilgotne – z wyjątkiem skał magmowych, na których te warstwy są położone z większą lub mniejszą regularnością. Owe skały magmowe jasno wskazują, że były one kiedyś miękkie i płynne od wysokiej temperatury. Naukowcy ogólnie się zgadzają, że niezbyt głęboko pod „skorupą” Ziemia jest nadal gorąca i ciekła.
Skoro te magmowe zastygłe skały – granit, bazalt itd. – musiały być w pewnym momencie tak gorące, że wydaliły z siebie wszystkie elementy palne i znajdują się w warstwie dolnej, możemy bezpiecznie stwierdzić, że był okres, kiedy cała Ziemia była rozgrzana do białości. Wnioskuje się, że w tym czasie woda i minerały (teraz zalegające w górnych warstwach geologicznych <str. 24> pod wodą) musiały być uwolnione jako gazy i utworzyły nieprzeniknione sklepienie, rozciągające się na kilometry wokół Ziemi we wszystkich kierunkach. Ruch Ziemi wokół osi przenosił się także na otaczające ją gazy, czego efektem było szczególne ich skoncentrowanie wokół równika. Gazy te oziębiały się wraz z Ziemią i zamieniały się w ciała stałe i ciecze. Cięższe minerały opadały wcześniej na dno warstwy. Ziemia w tym czasie przypominała prawdopodobnie wyglądem Saturna z jego „pierścieniami”.
W miarę postępowania procesu ochładzania się te oderwane i odległe pierścienie stopniowo nabywały innego od Ziemi toru swego ruchu obrotowego i przez to grawitowały coraz bardziej w jej kierunku. Jeden po drugim opadały na powierzchnię Ziemi. Po uformowaniu się „firmamentu” czy „przestrzeni” albo „atmosfery” te obfite opady ze schodzących „pierścieni” w sposób naturalny docierały do Ziemi od strony dwóch biegunów, gdzie był najmniejszy opór, w największej odległości od równika – centrum siły odśrodkowej ruchu Ziemi. Załamywanie się tych „pierścieni” w przeciągu długiego czasu zasilało liczne potopy i tworzyło kolejne warstwy na powierzchni Ziemi. Gwałtowny napływ wód z biegunów na równik rozprowadzał w różnych rejonach piaski, muły i minerały. Tak silnie zmineralizowana woda pokrywała całą powierzchnię Ziemi, dokładnie tak, jak to jest opisane na początku relacji 1 Księgi Mojżeszowej.
Podczas tych długich „dni”, po siedem tysięcy lat każdy, postępowało pewne dzieło, o czym mówi 1 Księga Mojżeszowa. Każdy dzień kończył się prawdopodobnie potopem, który powodował radykalne zmiany i torował drogę dla kolejnych stopni stwarzania i przygotowywania wszystkiego dla człowieka. Teoria Vaila przyjmuje, że ostatni z tych „pierścieni” miał najmniejszą zawartość minerałów i zanieczyszczeń – składał się z czystej wody. Nie opadł on jeszcze na Ziemię w dniu stworzenia Adama, ale rozpostarł się ponad atmosferą jak przeźroczysta zasłona wokół całej Ziemi. Tak jak bielone szkło cieplarni, służył on <str. 25> wyrównywaniu temperatury – więc klimat na biegunach byłby niewiele, jeśli w ogóle, różny od tego na równiku. W takich równomiernych warunkach wszędzie mogły rosnąć rośliny tropikalne, co potwierdza geologia; burze powstające na skutek gwałtownej różnicy temperatur musiały być wtedy nieznane i z podobnych przyczyn mogło wtedy nie być deszczu.
Z powyższym zgadza się zapis biblijny. Mówi on, że aż do potopu na Ziemię nie spadł deszcz, że roślinność była zasilana parą wznoszącą się z ziemi w wilgotnych, podobnych do cieplarnianych, warunkach (1 Mojż. 2:5‑6). Po potopie, mającym miejsce za dni Noego, nastąpiły wielkie zmiany połączone ze znacznym skróceniem lat życia człowieka. Wraz z przerwaniem wodnej zasłony ustały warunki cieplarniane: klimat równikowy stał się o wiele gorętszy, podczas gdy na biegunach zmiana musiała być przerażająca – prawie natychmiastowe przejście z temperatur tropikalnych do arktycznych mrozów.
Potwierdzenie tej nagłej zmiany temperatury odnaleziono w regionie arktycznym: dwa całe mastodonty, zamrożone nagle w bloku czystego lodu. Także na zamarzniętej Syberii, a zatem w klimacie niegościnnie zimnym dla tych zwierząt, znaleziono tony kłów słoni. Znaleziono tam też antylopę, również zamarzniętą w bloku lodowym. Na to, że została nagle zaskoczona, wskazuje niestrawiona trawa w jej żołądku; zwierzę musiało jeść zaledwie kilka minut przed zamarznięciem – i to w miejscu, gdzie teraz nie mogłaby rosnąć żadna trawa.
Ta nagła ulewa – to nagłe zerwanie warstwy utrzymującej równomierne ciepło i nasłonecznienie Ziemi – spowodowała utworzenie się wielkich pól i gór lodowych w regionie arktycznym. Dlatego też corocznie odłamują się setki gór lodowych i spływają na południe ku równikowi. Jak możemy sądzić, jest to proces trwający już stulecia, lecz jego skala ma tendencję malejącą. Tu możemy umieścić okres <str. 26> lodowy albo lodowcowy – tak nazwali go geolodzy – kiedy to wielkie góry lodowe, niesione przez gwałtowne prądy, wyryły głębokie szczeliny, łatwo zauważalne w ukształtowaniu gór Ameryki Północnej. Północno-zachodnia Europa także nosi to świadectwo w swych wzniesieniach. Ale rzecz ma się inaczej z Europą południowo-wschodnią, Armenią i krajami przyległymi – kolebką naszej rasy, gdzie została zbudowana arka i gdzie w końcu osiadła – w pobliżu góry Ararat. Według prof. Wrighta i Sir T. W. Dawsona, doktora praw i członka Towarzystwa Królewskiego, w pobliżu Arabii miało miejsce rozległe zapadnięcie się ziemi, a następnie jej wypiętrzenie. Stwierdzenie to mogłoby ogólnie sugerować, że arka unosiła się na stosunkowo spokojnych prądach z dala od głównego nurtu wód. Wskazują na to niezwykle obfite osady aluwialne, które podobno znaleziono w całym tym rejonie. Najwidoczniej cała Ziemia była zalana wodami z biegunów północnego i południowego, gdy tymczasem kolebka ludzkości została potraktowana specjalnie – najpierw przez zapadnięcie się, a potem wypiętrzenie terenu we właściwym czasie. Zobaczmy, co o tym pisze znany geolog, prof. G. F. Wright z Oberlin College w artykule New York Journal z 30 marca 1901.
Znany geolog, prof. George Frederick Wright z Oberlin College, powrócił z Europy. Wydał „Lody Ameryki Północnej” i inne dzieła z dziedziny geologii, analizujące i opisujące okres lodowcowy. Odbył on naukową podróż dookoła świata. Większość czasu spędził na badaniu geologicznych formacji i śladów na Syberii, choć jego poszukiwania zaprowadziły go także do innych części Azji i do Afryki.
„Głównym celem prof. Wrighta było znalezienie, o ile to możliwe, odpowiedzi na długo dyskutowane pytanie geologów, a mianowicie: Czy Syberia była kiedykolwiek pokryta lodem tak jak Ameryka Północna i część Europy w czasie okresu lodowcowego?
Bardzo wielu geologów, w tym wielu wybitnych naukowców rosyjskich, uważa, że Syberia była pokryta lodem.
W świetle swych obecnych badań prof. Wright jest przekonany, że w zamierzchłej przeszłości, gdy Ameryka Północna była pokryta lodem, Syberia znajdowała się pod wodą.
A woda i lód stanowiły praktycznie fazy biblijnego potopu.
Przeczytajmy najpierw znacznie skrócony opis potopu z 1 Księgi Mojżeszowej: <str. 27>
‘A potop trwał na ziemi czterdzieści dni. I wezbrały wody, i podniosły arkę, i płynęła wysoko nad ziemią.
Wody zaś wzbierały coraz bardziej nad ziemią, tak że zostały zakryte wszystkie wysokie góry, które były pod niebem.
Na piętnaście łokci wezbrały wody ponad góry, tak że zupełnie zostały zakryte.
Wszystko, co miało w nozdrzach tchnienie życia, wszystko, co było na suchym lądzie, pomarło. (...) Pozostał tylko Noe i to, co z nim było w arce.
A wody wzbierały nad ziemią sto pięćdziesiąt dni’ – 1 Mojż. 7:17‑24 (NB).
Posłuchajmy teraz tego, co mówi prof. Wright:
‘Nie znalazłem żadnych śladów zjawisk lodowcowych na południe od 56. równoleżnika. Nie wyprawiłem się na północ od tej szerokości, jednak sądząc po innych rzeczach jestem przekonany, że ląd ten był tak samo pokryty lodem jak nasz, gdzie znaki tego są widoczne aż po Nowy Jork na południu.
Nie znaleźliśmy żadnych oznak rozległego zapadnięcia się całego tego regionu, co rzuca na wszystko nowe światło.
W Trebizondzie na wybrzeżu Morza Czarnego były dowody istnienia depresji rzędu około 700 stóp (213 m). Było to widoczne po osadach żwiru na wzgórzach.
W centrum Turkiestanu wody osiągnęły najwyższy poziom, gdyż tam znaleźliśmy te osady na wysokości ponad 2 tys. stóp (609 m) nad poziomem morza.
Południowa Rosja jest pokryta takimi samymi osadami czarnoziemu, jakie znaleźliśmy w Turkiestanie.
Były jeszcze inne dowody na to, że wody pokryły tę część globu. Jednym z nich jest trwająca do dziś obecność fok w jeziorze Bajkał na Syberii, 1600 stóp (490 m) nad poziomem morza. Foki, które tam znaleźliśmy, są gatunku arktycznego, tego samego, jaki występuje w Morzu Kaspijskim.
Dlatego też jedyna możliwa teoria to taka, że znalazły się tam w potrzasku, gdy wody opadły. Ale chyba najwspanialsze odkrycie znajduje się w mieście Kijów nad Dnieprem, gdzie znaleziono kamienne sprzęty pięćdziesiąt trzy stopy (16 m) pod osadami czarnoziemu, co wskazuje na to, że woda pojawiła się tam już za czasów człowieka.
Pozwoliło nam to określić wiek tej depresji. Nasuwa się wniosek, że w Trebizondzie, gdy pojawił się tam człowiek, nastąpiła depresja o głębokości 750 stóp (230 m), a w południowym Turkiestanie wody miały głębokość ponad 2000 stóp (610 m). Sprzęty tu znalezione są podobne do sprzętów wykonanych w Ameryce Północnej przed okresem lodowcowym, co daje nam podstawę, by sądzić, że depresja pojawiła się tam w czasie, gdy tu miała miejsce lawina lodowcowa.
Właściwie był to, praktycznie rzecz biorąc, potop’.” <str. 28>
Jahwe, znając koniec na początku, tak umieścił w czasie wprowadzenie człowieka na Ziemię, by ostatni z pierścieni opadł w formie potopu w odpowiednim momencie, żeby zniszczyć zepsutą rasę za dni Noego i przez to wprowadzić obecny okres, znany w Piśmie Świętym jako „teraźniejszy wiek zły”. Usunięcie powłoki wodnej nie tylko wprowadziło zmienne pory roku – lata i zimy – i umożliwiło gwałtowne burze, ale też dało możliwość pojawienia się tęczy. Widziano ją po raz pierwszy po potopie, ponieważ wcześniej promienie słoneczne nie mogły tak przeniknąć wodnej osłony, by powodować zjawisko tęczy (1 Mojż. 9:12‑17).
Pozostając przy tym temacie, zacytujmy z pisma Scientific American zwięzłe orzeczenie samego prof. Vaila.
„Do redaktora Scientific American:
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem w waszym numerze z 12 kwietnia notatkę o niedawnym odnalezieniu przez dr Herza zamrożonego ciała mamuta na zamarzniętych obszarach wschodniej Syberii. Dla geologa jest to w mej opinii coś ważniejszego niż znalezienie ‘kamienia z Rosetty’. Oferuje ono najsilniejszy dowód na podtrzymanie tezy, że wszystkie epoki lodowcowe i wszystkie potopy, jakie kiedykolwiek nawiedziły Ziemię, zostały spowodowane przez stopniowe opadanie pierwotnych oparów Ziemi unoszących się wokół naszej planety, podobnie jak opary planet Jupitera i Saturna unoszą się obecnie wokół tych ciał niebieskich.
Pozwólcie mi zasugerować moim współbraciom geologom, że
pozostałości tych ziemskich oparów wodnych mogły wirować wokół Ziemi podobnie
jak powłoka Jupitera aż do bardzo niedawnych czasów geologicznych. Takie opary
muszą zasadniczo opadać na obszarach polarnych wzdłuż linii najmniejszego oporu
i największego przyciągania i z pewnością w postaci
ogromnych lawin ziemsko-kosmicznych śniegów.
Dodatkowo taka powłoka, czyli dach świata, musiała złagodzić klimat aż po
bieguny i w ten sposób udostępnić pastwiska dla mamutów
i pokrewnych im zwierząt ze świata arktycznego, tak że Ziemia była
cieplarnią pod cieplarnianym dachem. Jeśli przyjmiemy taki scenariusz, to nie
będzie wątpliwości, że ogromny byłby udział i skuteczność lawin
z takich powłok w spustoszeniu bujnego życia. Wydaje się, że mamut dr
Herza, podobnie jak i inne zwierzęta pogrzebane
w lodowcu z niestrawionym pokarmem
w żołądkach, dowodzi, że został on <str. 29> zaskoczony nagłą
i miażdżącą śnieżną nawałnicą. W tym przypadku nieprzeżuta
trawa w pysku świadczy niezbicie o śmierci w śnieżnym grobie.
Jeśli się z tym zgodzimy, to znaleźliśmy przekonywające źródło lodowcowych śniegów i spokojnie
możemy uniknąć nienaukowej alternatywy, przyjmującej, że Ziemia oziębiła się,
by mógł spaść śnieg, podczas gdy według mnie – spadł śnieg i Ziemia się oziębiła.
W czasie okresu wulkanicznego oceany przemieściły się do góry wraz z niezliczonymi sublimacjami minerałów i metali; i jeśli przyjmiemy za prawdziwe istnienie tych oparów uformowanych w system pierścieniowy oraz to, że zstępowały w tych okresach w ogromnych ilościach – przy czym niektóre z nich pozostały aż do czasów człowieka – to możemy wytłumaczyć wiele rzeczy, które obecnie są niezrozumiałe i wprawiające w zakłopotanie.
Jeszcze w roku 1874 opublikowałem niektóre z tych myśli w formie broszury. Obecnie zaś, w nadziei, że myśliciele obecnego XX wieku zwrócą na nie uwagę, ponownie przypominam tę ‘Teorię powłok’.
Izaak N. Vail”
Mając ten ogólny obraz przed oczami, powróćmy do opisu z 1 Księgi Mojżeszowej i spróbujmy zharmonizować te domysły z jej zapisem. Po pierwsze zauważamy, że tydzień stworzenia podzielony jest na cztery części: (1) Dwa dni albo dwie epoki (według naszej rachuby 2 × 7000 = 14000 lat) były poświęcone przygotowaniu Ziemi do utrzymania życia organizmów zwierzęcych. (2) Następne dwa dni albo dwie epoki (według naszej rachuby następne 2 × 7000 = 14000 kolejnych lat) były poświęcone stwarzaniu roślinności i najniższych form życia, jak np. skorupiaków, oraz formowaniu pokładów wapnia, węgla i innych minerałów. (3) Dwa następne dni-epoki (w naszym obliczeniu 2 × 7000 = 14000 lat) wywiodły istoty żyjące, które się poruszają – w morzu i na lądzie – oraz roślinność, nadal w stanie rozwoju, a wszystko to było przygotowaniem do stworzenia człowieka, ziemskiego obrazu jego Stwórcy, „chwałą i czcią ukoronowanego” po to, by był królem Ziemi. (4) Stworzenie człowieka, jako dzieło ostatnie, miało miejsce u schyłku szóstego dnia albo epoki i na początku siódmego, jak to zostało opisane – „i odpoczął [Bóg] w dzień siódmy od wszelkiego dzieła swego, które uczynił”. <str. 30>
Prof. Silliman oznajmia:
„Każda istotna właściwość struktury naszej planety zgadza się z porządkiem wydarzeń zapisanym w świętej historii... Ta historia [Biblia] dostarcza informacji ważnych tak dla filozofii, jak i dla religii; i tak, w samej planecie znajdujemy dowód, że zapis [biblijny] jest prawdziwy”.
Mówiąc o opisie stwarzania z 1 Księgi Mojżeszowej prof. Dana stwierdza:
„Ta sekwencja podaje nie tylko kolejność wydarzeń podobną do uzyskanej z dociekań naukowych, lecz zawiera w tym szyku system i daleko sięgające proroctwo, do którego filozofia nie mogłaby dojść, choćby była najbardziej oświecona”.
Dalej dodaje:
„Żaden umysł ludzki nie był świadkiem tych wydarzeń. Żaden też umysł w początkowych wiekach nie mógłby wymyślić takiego porządku, chyba że obdarzony byłby nadludzką inteligencją. Nie umieściłby też stworzenia Słońca, źródła światła dla Ziemi, tak późno, dopiero czwartego dnia po stworzeniu światłości i – co jest równie osobliwe – pomiędzy stworzeniem roślin i zwierząt, skoro było ono tak istotne dla obu. Nikt też nie byłby w stanie pojąć głębokości filozofii, jaka widoczna jest w całym planie”.
A Duch Boży unaszał się nad wodami. I rzekł Bóg: Niech będzie światłość; i stała się światłość.
Charakter i fizyczna natura światła są jak dotąd słabo rozumiane – nie ma jeszcze zadowalającej odpowiedzi na pytanie: Czym jest światło? Wiemy jednak, że jest ono absolutnie niezbędne w całej przyrodzie; i nie dziwi nas, że jest wymienione jako pierwsze w Boskim porządku stwarzania, gdy nastał czas, by Boska energia podziałała na pustą Ziemię, aby przygotować ją dla człowieka. Wydaje się, że cechą tej Boskiej energii, opisanej jako „unoszenie się”, było ożywianie, być może w postaci energii elektrycznej i świateł, takich jak aurora borealis, czyli zorza polarna. Możliwe, że energia ta obniżyła niektóre z ciężkich wodno-mineralnych pierścieni <str. 31> i przez to dało się odróżnić światło od ciemności oraz dzień od nocy, choć ani gwiazd, ani księżyca czy słońca nie można było w najmniejszym stopniu dostrzec przez ciężkie pierścienie, czyli powłoki nadal okalające ziemię.
„Wieczór i poranek – dzień pierwszy.” Podobnie jak w przypadku hebrajskich dni słonecznych, tak też i w dniach epokowych najpierw nastawał wieczór. Boże zamierzenie stopniowo się wypełniało, gdy następny dzień trwający 7000 lat i przeznaczony do następnego dzieła rozpoczynał się w ciemności i stopniowo prowadził do doskonałości. Ten okres albo „dzień” jest naukowo określany jako azoiczny, bez istniejącego życia.
Potem rzekł Bóg: Niech będzie „rozpostarcie” [firmament, atmosfera] w pośrodku [między] wód, a niech dzieli wody od wód; uczynił też rozdział między wodami, które są pod atmosferą, i między wodami, które są nad atmosferą; i stało się tak. I nazwał Bóg firmament [rozpostarcie, atmosferę] niebem.
Ten drugi dzień epokowy trwający 7000 lat był w całości poświęcony stworzeniu atmosfery. Prawdopodobnie rozwinęła się ona w sposób zupełnie naturalny, jak większość wspaniałych dzieł Bożych, lecz pod Jego nadzorem i twórczą inwencją. Opadnięcie „pierścienia” wody i minerałów pozwoliło światłu w ciągu pierwszego dnia epokowego na dotarcie do ciągle jeszcze gorącej Ziemi, pokrytej na powierzchni wrzącymi i parującymi wodami. W wyniku tego opadu powstały różne gazy, które unosząc się uformowały poduszkę lub firmament, czyli atmosferę wokół całej Ziemi, i wydaje się, że podtrzymywały wodę pozostałych „pierścieni” ponad Ziemią. Ten „dzień”, jak na to wskazuje Pismo Święte, należałby także do okresu azoicznego, nieożywionego. Lecz geologia sprzeciwia się temu, twierdząc, że skały przyporządkowane temu okresowi mają kanały wydrążone przez robaki i ogromną liczbę maleńkich skorupiaków, których pozostałości znajdują się w złożach wapiennych. Nazywają oni ten okres okresem paleozoicznym pierwszych form życia – okresem Syluru. Nie jest to w sprzeczności z zapisem biblijnym, który po prostu pomija te najniższe formy życia. <str. 32>
Wieczór i poranek – dzień drugi – zakończył się pełnym osiągnięciem Boskiego zamiaru z nim związanego: oddzielenia atmosferą chmur i oparów itp. od wód znajdujących się na powierzchni Ziemi.
I rzekł Bóg: Niech się zbiorą wody, które są pod niebem, na jedno miejsce, a niech się okaże miejsce suche; i stało się tak. I nazwał Bóg suche miejsce ziemią, a zebranie wód nazwał morzem. I widział Bóg, że to było dobre. Potem rzekł Bóg: Niech zrodzi ziemia trawę, ziele, wydające nasienie, i drzewo rodzajne, czyniące owoc, według rodzaju swego, którego by nasienie było w nim na ziemi; i stało się tak.
Geologia w pełni potwierdza ten opis. Wskazuje nam, że gdy powierzchnia Ziemi oziębiała się, ciężar wód mógł przyczyniać się do jej skręcania się i wyginania – pewne obszary obniżyły się i stały się głębinami mórz, inne miejsca zostały wypiętrzone i utworzyły łańcuchy górskie – nie nagle, lecz stopniowo, jedno pasmo po drugim. Nie powinniśmy przyjmować, że wszystkie te zmiany nastąpiły w przeciągu siedmiu tysięcy lat tego trzeciego dnia epokowego, lecz raczej, że dzień ten był świadkiem jedynie początku dzieła niezbędnego do przygotowania Ziemi na pojawienie się roślinności, gdyż najwidoczniej geologia ma rację twierdząc, że pewne wielkie zmiany tego rodzaju są stosunkowo późniejszej daty. Nawet w przeciągu ostatniego stulecia mieliśmy małe przykłady tej siły i nie będziemy zdziwieni, jeśli następnych kilka lat przyniesie nam kolejne paroksyzmy przyrody, gdyż jesteśmy w kolejnym okresie przejściowym – u zarania Wieku Tysiąclecia, w którym zmiana warunków jest rzeczą konieczną.
Gdy wody spłynęły do mórz, rozwinęła się roślinność – wszystko według swego rodzaju, mając w sobie nasiona, by rozmnażać tylko swój gatunek. Wszystko jest tak urządzone w prawie Stwórcy, że choć ogrodnictwo może i czyni wiele, by stworzyć doskonałe odmiany, to jednak nie może zmienić danego gatunku. Różne rodziny roślin, tak jak i zwierząt, nie mogą się z sobą łączyć ani mieszać. Widzimy tu celowość projektu, a zatem inteligentnego Stwórcę. <str. 33>
Geologia zgadza się z tym, że roślinność poprzedziła wyższe formy życia zwierzęcego. Zgadza się także, że w tym wczesnym okresie roślinność była niezwykle bujna – mchy, paprocie i pnącza rosły do ogromnych rozmiarów i szybciej niż znane obecnie, ponieważ atmosfera była przepełniona gazami węglowymi i azotowymi do tego stopnia, że życie zwierząt oddychających byłoby bardzo trudne. Rośliny, które obecnie rosną na wysokość kilku cali czy stóp w strefie równikowej, w tamtym czasie sięgały czterdziestu do osiemdziesięciu stóp (24 m), a czasami miewały od dwóch do trzech stóp (1 m) średnicy, o czym świadczą skamieniałości. W panujących wtedy warunkach rozwijać się musiały bujnie i szybko.
Jak twierdzą geolodzy, w tym okresie powstały złoża naszego węgla: rośliny i mchy. Mając wielkie zapotrzebowanie na kwas węglowy w formie gazu, zatrzymywały w sobie węgiel i w ten sposób formowały nasze obecne pokłady węgla, oczyszczając jednocześnie atmosferę dla życia zwierząt mającego się pojawić w następnych dniach epokowych. Te rozległe bagna i torfowiska zostały z kolei pokryte piaskiem, gliną itp., naniesionymi przez dalsze wznoszenie się i opadanie powierzchni Ziemi, przez fale pływowe i inne zstępujące „pierścienie” wód sponad firmamentu. W rzeczywistości ten proces musiał się często powtarzać, gdyż znajdujemy pokłady węgla jedne na drugich, a pomiędzy nimi różne warstwy glin, piasków i wapnia.
Wieczór i poranek – trzeci dzień epokowy trwający 7000 lat – dokonał zaplanowanego przez Boga celu dalszego przygotowywania świata. W geologii okres ten znany jest on pod nazwą karbonu ze względu na pokłady węgla, ropy naftowej i innych.
I rzekł Bóg: Niech będą światła na rozpostarciu niebieskim [atmosferze], ku rozdzielaniu dnia od nocy, a niech będą na znaki i pewne czasy, i dni, i lata. I niech będą za światła na rozpostarciu nieba [atmosferze], aby świeciły nad ziemią; i stało się tak. I uczynił Bóg [albo sprawił, że zaświeciły – inny czasownik nie oznaczający ‘stworzył’] dwa światła wielkie: światło większe, aby <str. 34> rządziło dzień [by wskazywało na porę dnia], a światło mniejsze, aby rządziło noc, i gwiazdy.
Dzieło jednego dnia epokowego przechodziło na następny, i możemy przypuszczać, że światło istniejące pierwszego dnia stawało się coraz wyrazistsze w następnych dwóch, gdy pierścienie wodne opadały kolejno z wód nad firmamentem do wód pod nim, aż wreszcie czwartego dnia epokowego słońce, księżyc i gwiazdy stały się widoczne. Dopiero po potopie, w czasach Noego – po opadnięciu ostatniego z „pierścieni” – zabłysnęły jasno i czysto, wcześniej widać je było przez półprzeźroczystą zasłonę wód, jakby przez dzisiejszą mgłę. Słońce, księżyc i gwiazdy na długo wcześniej oświetlały zewnętrzną osłonę Ziemi, lecz teraz nadeszła pora, by te światła na firmamencie stały się widoczne, by dni – wcześniej spowite matowym szarym światłem, jakie czasem widzimy w deszczowy poranek, gdy słońce, księżyc i gwiazdy schowane są za chmurami – stały się wyraźniejsze, tak żeby codzienny cykl mógł wyznaczać czas dla człowieka i zwierząt, które miały zostać stworzone, zaś w międzyczasie rozpocząć utlenianie powietrza, przygotowując je dla zwierząt oddychających. Później, tego samego dnia trwającego 7000 lat, pojawiły się także księżyc i gwiazdy, by oddziaływać na pływy morskie i wskazywać czas nocy, stanowiąc udogodnienie dla człowieka.
Nie mamy powodów, by przypuszczać, że rozwój życia roślinnego ustał w czasie czwartego dnia, lecz raczej, że dokonał postępu – wzmożone oddziaływanie słońca i księżyca spowodowało powstanie jeszcze innych odmian traw, krzewów i drzew. Geologia także wskazuje na postęp w tym okresie – owady, ślimaki, kraby itp. Szkielety ryb i łuski znajdują się w złożach węgla, lecz to nie zakłóca porządku, ponieważ formowanie się pokładów węgla najwyraźniej miało kontynuację po trzecim dniu – dochodząc w ten sposób do okresu gadów. Ten „dzień” odpowiada najbardziej etapowi, który geologia nazywa okresem Triasu. Wieczór i poranek – dzień czwarty, trwający siedem tysięcy lat, albo okres 28000 lat od początku tego dzieła jest zakończony i daje świadectwo wielkiego postępu w przygotowaniu Ziemi dla człowieka. <str. 35>
I rzekł Bóg: Niech hojnie wywiodą wody płaz duszy żywiącej; a ptactwo niech lata nad ziemią, pod rozpostarciem niebieskim. I stworzył Bóg wieloryby wielkie i wszelką duszę żywiącą płazającą się, którą hojnie wywiodły wody, według RODZAJU ich; i wszelkie ptactwo skrzydlaste, według RODZAJU ich; i widział Bóg, że to było dobre [i stało się tak, jak zamierzył Bóg].
Sposób, w jaki ciepłe oceany Ziemi zapełniły się istotami żyjącymi, od meduz po wieloryby, można osądzić na podstawie obfitości życia w ciepłych morzach południowych w czasach obecnych. Gady, żyjące po części w wodzie, a po części na lądzie (ziemnowodne) należą również do tego okresu, w czasie którego obecne kontynenty i wyspy stopniowo to wznosiły się, to znów opadały, czasem zalewane zstępującymi większymi czy mniejszymi pierścieniami wodnymi, innym razem wymywane falami pływów. Nic dziwnego, że szczątki skorupiaków itp. znajdowane są w najwyższych górach. I nic dziwnego też, że ogromne pokłady wapnia we wszystkich częściach świata są czasem nazywane „cmentarzyskiem skorupiaków”, gdyż prawie całkowicie składają się ze zlepionych skorupek. Jakież zagęszczenie musiało tam istnieć, kiedy te tryliony małych żyjątek rodziły się i umierając porzucały jedno po drugim swe małe skorupki! Czytamy, że Bóg błogosławił im w rozmnażaniu. Tak, nawet tak niskie i krótkie istnienie jest łaską, błogosławieństwem.
Nie spierajmy się bardziej, niż wymaga tego zapis Pisma Świętego. Biblia nie twierdzi, że Bóg stworzył osobno i indywidualnie niezliczone mnóstwo rodzajów ryb i gadów; twierdzi ona jedynie, że Boski wpływ, albo duch, unosił się i według Boskiego zamysłu morza wydały stworzenia różnego gatunku. Te procesy nie są jawne – jeden rodzaj mógł w danych warunkach rozwinąć się w inny lub z tej samej pierwotnej protoplazmy mogły się w różnych warunkach rozwinąć różne rodzaje istot. Żaden człowiek tego nie wie i nierozsądnie jest być dogmatycznym na tym punkcie. Nie naszą rzeczą jest kwestionowanie nawet tego, czy pierwotna protoplazma paleozoicznego mułu nie mogła powstać w reakcji chemicznej wysoko zmineralizowanych wód <str. 36> ówczesnych mórz. Twierdzimy natomiast, że wszystko to było rezultatem Boskiego zamiaru i porządku i w związku z tym było Boskim stworzeniem, niezależnie od środków i czynników do tego użytych. Twierdzimy też, że jest to widoczne w prawach przyrody nie mniej niż w słowach 1 Księgi Mojżeszowej, że stworzenia morskie, w jakikolwiek sposób by nie powstały, doprowadzone zostały do stanu, w którym każde jest w swoim rodzaju, a granice gatunku nie mogą zostać przekroczone. Jest to Boskie dzieło, niezależnie od tego, w jaki sposób zostało osiągnięte.
Ten dzień albo epoka bardzo dobrze zgadza się z epoką nazwaną przez uczonych okresem gadów. Wieczór i poranek – dzień piąty – 35000 lat od zapoczątkowania dzieła porządkowania Ziemi jako domu i królestwa człowieka.
Potem rzekł Bóg: Niech wyda ziemia istotę żywą według rodzaju jej: bydło, płazy i dzikie zwierzęta według rodzajów ich. I tak się stało. I uczynił Bóg dzikie zwierzęta według rodzajów ich, i bydło według rodzaju jego, i wszelkie płazy ziemne według rodzajów ich; i widział Bóg, że to było dobre. (NB)
W tym czasie sprawy na Ziemi zaczęły się już ustalać; skorupa ziemska stała się grubsza o setki stóp pokładów piasków, glin, skorup, węgla i różnych innych nagromadzonych minerałów, jednych powstałych przez kruszenie skał w wyniku trzęsień ziemi, innych z „pierścieni” otaczających kiedyś Ziemię, jeszcze innych z pozostałości zwierzęcych i roślinnych. Poza tym, sama Ziemia musiała znacznie ostygnąć przez tych 35000 lat. Wystarczająco dużo powierzchni Ziemi znajdowało się teraz nad poziomem morza, a wody odpłynęły dzięki łańcuchom górskim i dolinom. Ziemia gotowa była teraz na przyjęcie niższych zwierząt, które dzielą się na trzy rodzaje: (1) ziemskie gady, zimnokrwiste, oddychające stworzenia, takie jak jaszczurki i węże, (2) zwierzęta ziemskie lub dzikie zwierzęta, w odróżnieniu od zwierząt domowych, które szczególnie nadawały się na towarzyszy człowieka i nazwane są (3) bydłem. Także powietrze w tym okresie mogło już zostać oczyszczone ze składników nieodpowiednich dla zwierząt oddychających. Zostały one wchłonięte przez bujną roślinność okresu karbońskiego, podobnie jak nadwyżki węglowodorów zostały wchłonięte z <str. 37> oceanów przez maleńkie skorupiaki jako przygotowanie do zarojenia się mórz stworzeniami oddychającymi.
Również i tutaj nie mamy potrzeby sprzeczać się niepotrzebnie z ewolucjonistami. Zgodzimy się z tym, że gdyby Bóg tak zechciał, byłby mógł wywieść wszystkie gatunki zwierząt poprzez rozwój jednego w drugi lub też mógł rozwinąć każdy gatunek osobno z pierwotnej mazi protozoicznej. Nie wiemy, której metody użył, gdyż nie jest to objawione ani w Biblii, ani w skałach. Jest natomiast jasno objawione, że niezależnie od sposobu, w jaki Bóg tego dokonał, ustalił On gatunki zwierząt, każdy „według rodzajów ich” w taki sposób, że się nie zmieniają i że nawet pomysłowość ludzkiego umysłu nie była w stanie dopomóc w spowodowaniu takiej zmiany. I tu została postawiona pieczęć inteligentnego Stwórcy na Jego dziele; bo gdyby „natura” albo „ślepa siła” była stworzycielem, to nadal widzielibyśmy jej przypadkowe działania, czasem rozwijające, a czasem degenerujące. Nie widzielibyśmy tego utrwalonego stanu gatunków, jaki mamy w przyrodzie wokół nas.
Możemy słusznie przyjąć, że tuż przed zakończeniem szóstego dnia epokowego Bóg stworzył człowieka, ponieważ stworzenie go było ostatnim zadaniem, a jest wyraźnie powiedziane, że Bóg ukończył swe dzieło stwarzania nie szóstego, ale „siódmego dnia” – z czego wynika, że podzielenie człowieka na dwie osoby, dwie płci, było niewątpliwie dziełem końcowym.
Zatem rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na wyobrażenie nasze, według podobieństwa naszego; a niech panuje nad rybami morskimi i nad ptactwem niebieskim, i nad zwierzęty, i nad wszystką ziemią, i nad wszelkim płazem płazającym się po ziemi. Stworzył tedy Bóg człowieka na wyobrażenie swoje, na wyobrażenie Boże stworzył go: mężczyznę i niewiastę stworzył je. I błogosławił im Bóg, i rzekł do nich Bóg: Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię; i czyńcie ją sobie poddaną; i panujcie nad rybami morskimi, i nad ptactwem niebieskim, i nad wszelkim zwierzem, który się rusza na ziemi.
W świetle naszych powyższych spostrzeżeń, iż język Pisma Świętego nie wyklucza możliwości, by rośliny, stworzenia wodne i lądowe rozwinęły się w mniejszym lub większym stopniu czy ewoluowały w obrębie swych własnych rodzajów, warto, żebyśmy <str. 38> zaznaczyli wielką różnicę w języku opisującym stworzenie człowieka. Jest on wyraźną deklaracją bezpośredniego użycia Boskiej mocy twórczej, podczas gdy inne zapisy nie mają takiego wydźwięku, a nawet sugerują rozwój:
„I zrodziła ziemia trawę” itd.
„Niech hojnie wywiodą wody płaz duszy żywiącej” itd.
„Niech wyda ziemia duszę żywiącą według rodzaju swego; bydło” itd.
Są dwa opisy stworzenia – jeden, który właśnie rozważamy i który traktuje sprawę pokrótce i w jej porządku epokowym, oraz drugi, następujący po nim w 1 Księdze Mojżeszowej 2:4‑25. Innymi słowy, podział na rozdziały nastąpił w niewłaściwym miejscu – każdy z zapisów powinien stanowić osobny rozdział. Drugi jest komentarzem pierwszego, wyjaśnieniem szczegółów. „Oto są dzieje początków” (BT) albo historia rozwoju niebios i ziemi, i stworzonych istot, począwszy od czasów, gdy nie istniały rośliny i zioła. Pierwszy i główny zapis używa słowa „Bóg”, gdy odnosi się do Stwórcy; a drugi, czyli komentujący opis wskazuje, że był to Bóg Jahwe i że to On dokonał całego dzieła – „w dniu”, w którym uczynił niebiosa i Ziemię – w ten sposób obejmując całość w jeden jeszcze większy dzień epokowy, zawierający w sobie dzieła wspomnianych sześciu dni.
Słowo Bóg w pierwszym rozdziale pochodzi od powszechnego hebrajskiego słowa Elohim, występującego w liczbie mnogiej, które można przetłumaczyć jako bogowie i które, jak już to wcześniej zauważyliśmy, oznacza „mocarzy”*. „Jednorodzony” Ojca był z pewnością aktywnym wykonawcą w procesie stwarzania i przy wykonywaniu poszczególnych zadań stworzenia mogły mu towarzyszyć zastępy aniołów; do nich też odnosi się słowo elohim, zarówno tutaj, jak również w innych miejscach Pisma Świętego†. Dobrze zatem, że drugi, komentujący opis zwraca nam uwagę na fakt, że Stworzycielem był Ojciec Jahwe, <str. 39> niezależnie od tego, kogo użył jako swych zaszczytnych przedstawicieli czy narzędzi. Jest to właściwy moment na rozważenie szczegółów tej drugiej relacji odnoszącej się do stworzenia człowieka. Mówi ona:
* zob. Tom V, str. 72-73
† tamże
Ukształtował Pan Bóg człowieka z prochu ziemi i tchnął w nozdrza jego dech życia. Wtedy stał się człowiek istotą żywą. [1 Mojż. 2:7 nb]
Bóg został uwielbiony we wszystkich swych poprzednich dziełach i stworzonych istotach, również w tych mało znaczących, choć żadna z nich nie mogła we właściwy sposób złożyć Mu podziękowań, docenić Go czy nawet Go poznać. Boski zamiar przewidział to wszystko od początku i przygotowywał się na człowieka, który miał być arcydziełem ziemskiego stwarzania bądź ukoronowaniem stwarzania zwierząt. Nie jest powiedziane o człowieku tak jak o stworzeniach wodnych: „Niech zaroją się wody” (NB) ani jak o niższych zwierzętach ziemi: „Niech wyda ziemia”. Przeciwnie, jest zapisane, że człowiek był szczególnym dziełem swego Stwórcy, który stworzył go „na swój obraz”. Nie ma znaczenia, czyj był ten obraz – Elohim czy Jahwe, bo czyż Elohim nie byli „synami Bożymi”, podobnymi do Niego co do zdolności rozumowania i zrozumienia wartości moralnych?
Nie należy rozumieć tego „obrazu” jako odzwierciedlenia kształtu fizycznego. Jest to raczej odzwierciedlenie intelektualnego obrazu wielkiego Ducha, ukształtowane odpowiednio do ziemskich warunków i natury. A co do „podobieństwa”, to bez wątpienia odnosi się ono do królestwa człowieka – miał być królem ziemi i mnóstwa jej stworzeń, podobnie jak Bóg jest Królem całego wszechświata. I tu oto rozpościera się pole bitwy między Słowem Bożym a tak zwaną współczesną nauką, przed którą klęka cały świat, szczególnie ludzie wykształceni – w tym intelektualni przewodnicy we wszystkich seminariach teologicznych oraz duchowni wszystkich wybitnych ambon – oddając cześć naukowemu „bogu” zwanemu „Ewolucją”. Te dwie teorie są diametralnie sprzeczne: jeśli teoria ewolucji jest prawdziwa, wówczas Biblia jest fałszywa – od 1 Księgi Mojżeszowej do Objawienia. Jeśli Biblia jest prawdziwa, jak utrzymujemy, to teoria ewolucji jest absolutnie fałszywa we wszystkich swych wydedukowanych wnioskach dotyczących człowieka. <str. 40>
Sprawę tę rozstrzyga nie tylko zapis 1 Księgi Mojżeszowej, odnoszący się do stworzenia człowieka na obraz Boży, choć użyte tam określenia są bardzo przekonywające. Zapis tej księgi poparty jest przez całą teorię Biblii, a i sama Biblia albo ostaje się, albo upada wraz z nim. Jeśliby bowiem człowiek był stworzony inaczej niż czysty, doskonały i wielce obdarzony intelektualnie, nie mógłby być prawdziwie nazwany „obrazem” Boga ani też jego Stwórca nie mógłby go postawić na próbie w Edenie, by sprawdzić, czy nadaje się do życia wiecznego; także jego nieposłuszeństwo, objawione w zjedzeniu zakazanego owocu, nie mogłoby być uznane za grzech i obwarowane karą śmierci, jak miało to miejsce; nie byłoby też konieczne wykupienie człowieka spod tego wyroku.
Co więcej, „człowiek Jezus Chrystus” jest uznany za „antilytron”, cenę okupu (albo odpowiednią cenę) za winę tego pierwszego człowieka i dlatego musiał zostać uznany za wzór albo ilustrację tego, czym był pierwszy człowiek, zanim zgrzeszył i znalazł się pod Boskim potępieniem, jakim jest śmierć.
Wiemy także, że obecnie, podobnie jak to było wcześniej – jest wielu szlachetnych ludzi, z których wszyscy, w myśl Boskiego oświadczenia, są grzesznikami i jako tacy nie mogą być uznani przez Jahwe, chyba że skruszeni przychodzą do Niego przez zasługę ofiary Chrystusa i uzyskują Jego przebaczenie. Sytuacja wszystkich, którzy w ten sposób przychodzą do Boga, jest określona jako oparta tylko na Jego łasce pod przykryciem szaty Chrystusowej sprawiedliwości. I jak jest powiedziane, rezultatem musi być zmartwychwstanie albo przywrócenie do doskonałości, zanim ktokolwiek może być osobiście i całkowicie zadowalający dla Stwórcy. A jednak był to ten sam Stwórca, który przestawał z Adamem, zanim ten zgrzeszył, i nazywał go swym synem; który też stwierdza, że Adam i my, jego dzieci, staliśmy się „dziećmi gniewu”, przeszliśmy pod potępienie z powodu grzechu, którego nie było w Adamie, gdy został stworzony jako „syn Boży” (Łuk. 3:38).
Z taką samą pewnością, z jaką oznajmiane było „przez usta wszystkich świętych proroków od wieków”, że nadchodzące Tysiąclecie będzie czasem „naprawienia wszystkich rzeczy”, stwierdzamy, że teoria ewolucji stoi w rażącej sprzeczności z wypowiedziami Boga za pośrednictwem wszystkich <str. 41> świętych proroków. Restytucja bowiem, zamiast być błogosławieństwem dla ludzkości, byłaby zbrodnią przeciw niej, gdyby teoria ewolucji była prawdziwa. Jeżeli przez działanie ślepej siły czy innego procesu ewolucyjnego człowiek wspinał się w trudzie i wysiłku od protoplazmy do małży i od małży do ryby, następnie od ryby do gada, od gada do małpy, od małpy do najniższego człowieka, zaś od najniższego człowieka do tego, czym obecnie jesteśmy – wówczas przywrócenie przez Boga rasy ludzkiej do tego, czym był Adam, albo też przesunięcie tej restytucji jeszcze dalej w tył, do protoplazmy, byłoby przerażającą krzywdą dla człowieka. Nie ma wyjścia pośredniego w tej sprawie. Im prędzej lud Boży zgodzi się jednoznacznie z zapisem Bożego Słowa, tym lepiej będzie dla nich i tym pewniejsze będzie, że nie wpadną w sieci niektórych teorii bezokupowych i ewolucyjnych, które są obecnie popularne i mają na celu zwieść, jeśli to tylko możliwe, nawet i samych wybranych. Niech raczej Bóg ma rację, choćby wszyscy ewolucjoniści mieli okazać się kłamcami (Rzym. 3:4).
Nie możemy tu rozwinąć szczegółowo tematu stworzenia Adama i zastanowić się nad jego organizmem, czyli ciałem, jego duchem, czyli tchnieniem żywota, oraz nad tym, jak te połączone czynniki sprawiły, że stanowił żywą istotę, czyli duszę. Przedstawiliśmy to wcześniej na innym miejscu*.
* Tom V, Wykład XII
Liczebność potomstwa najwidoczniej nie miała związku z występkiem, jak niektórzy przyjęli, ale była częścią Boskiego błogosławieństwa. Jedynym związkiem między upadkiem a przekleństwem lub karą było, jak zostało to zapisane, wzmożenie się poczęć i smutków matek odpowiadające pracy w pocie oblicza mężczyzn. Te trudy stawały się coraz cięższe w miarę degeneracji i słabnięcia rasy ludzkiej, tak umysłowo, jak i fizycznie. Cel rozmnażania się zostanie osiągnięty, gdy urodzi się dostateczna liczba ludzi, by całkowicie napełnić Ziemię (a nie uzupełniać liczbę żyjących). To prawda, narodziła się już ogromna liczba ludzi – prawdopodobnie pięćdziesiąt miliardów – i śpią teraz w wielkim więzieniu śmierci; ale bynajmniej nie jest ich za dużo, gdyż gdyby obecna powierzchnia lądu <str. 42> przeznaczona była dla ludzi, co ostatecznie będzie mieć miejsce, pomieściłaby dwukrotnie lub trzykrotnie większą ich liczbę – bez brania pod uwagę możliwości wynurzenia się z głębokości wód nowych kontynentów, jak to miało miejsce w przeszłości z tymi, które dziś istnieją.
Sceptycznie nastawieni naukowcy przez długi czas szukali dowodu na to, że człowiek żył na Ziemi na długo przed okresem wyznaczonym w 1 Księdze Mojżeszowej, i każda kość znajdywana w niższych pokładach glin czy żwirów jest poddawana dokładnej analizie po to, by jakiś naukowiec mógł zdobyć światową sławę jako człowiek, który zadał kłam Słowu Bożemu. Wcześniej wspomnieliśmy już o nieścisłości tego typu dowodów*, jak znalezienie grotów strzał w pokładach żwiru z wcześniejszego okresu. Co najmniej w kilku przypadkach dowiedziono, że były one dziełem współczesnych Indian, którzy wyciosali je w pobliżu miejsca, gdzie znajdowały się odpowiednie krzemienie†. <str. 43>
* Nie jesteśmy nieświadomi istnienia teorii o człowieku
„przedadamowym” i starań wytłumaczenia w ten sposób różnorodności ras
rodziny ludzkiej. Ale trzymamy się Biblii jako Boskiego objawienia i jako
takiego będącego ponad wszystkimi ludzkimi przypuszczeniami. Głosi ona
solidarność ludzkiej rodziny w jednoznaczny sposób, mówiąc:
„I uczynił [Bóg] z jednej krwi wszystek naród ludzki” – Dzieje Ap.
17:26. Na innym miejscu Pismo mówi, że Adam był „pierwszym człowiekiem”
(1 Kor. 15:45,47). Następnie z historii potopu jasno wynika, że tylko
osiem istot ludzkich zostało zachowanych w arce i wszystkie one,
dzieci Noego, były potomkami Adama. Wielorakość ludzkich typów albo ras musi
być wyjaśniana różnorodnością klimatów, zwyczajów, pokarmów itp.,
a szczególnie faktem wzajemnego odizolowania narodów, dzięki któremu
utrwaliły się pewne cechy szczególne. Można to zilustrować na przykładzie
Europejczyków żyjących przez dłuższy czas wśród mieszkańców Indii czy Chin,
którzy do pewnego stopnia zaczęli przypominać swych sąsiadów, a ich dzieci
urodzone na tych ziemiach nosiły jeszcze silniejsze podobieństwo pod względem
koloru skóry i rysów, na które bez wątpienia miało wpływ otoczenie matki
w okresie ciąży. Ilustracją takiej asymilacji są Chińczycy z pewnego
regionu, którzy mówią o sobie, że są Izraelitami rozproszonymi przez
ucisk, jakim zakończył się Wiek Żydowski ok. 70 r. n.e.
Ci Żydzi stali się tak bardzo chińscy, że są nierozpoznawalni jako Żydzi –
najtwardszy z narodów.
† Tom II, str. 34-35
Nie tak dawno temu na zebraniu Instytutu Filozoficznego Wiktorii stwierdzono, że „zostały przedsięwzięte przez prof. Stokes’a, członka Towarzystwa Królewskiego, Sir J. R. Bennetta, wiceprezesa Towarzystwa Królewskiego, prof. Beale’a, członka Towarzystwa Królewskiego, i innych staranne badania nad różnymi teoriami ewolucji, i oznajmiono, że jak dotąd żaden z dowodów naukowych nie potwierdza teorii wywodzącej człowieka z niższych form zwierząt. Prof. Wirchow stwierdził, że istnieje kompletny brak jakichkolwiek skamieniałości niższego rzędu w rozwoju człowieka i że każdy pozytywny postęp w dziedzinie antropologii prehistorycznej w rzeczywistości oddala nas coraz bardziej od dowodów tego typu powiązań, tj. z resztą królestwa zwierząt. Zgadza się z tym wielki paleontolog prof. Barraude, twierdząc, że w żadnym z jego badań nie odkrył, by jakaś skamieniałość rozwinęła się w inną. W istocie wydaje się, że żaden z naukowców nie odkrył jeszcze ogniwa między człowiekiem a małpą, między rybą a żabą czy między kręgowcami a bezkręgowcami. Dalej, nie było żadnego dowodu, by jakikolwiek gatunek, ze skamieniałości czy nie, tracił swe specyficzne cechy i nabywał nowych, należących do innych gatunków, na przykład, choć istnieje duże podobieństwo między psem i wilkiem, nie było ogniwa łączącego; podobnie też w przypadku wymarłych gatunków – nie było stopniowego przejścia z jednego w drugi. Co więcej, pierwsze zwierzęta żyjące na ziemi w żaden sposób nie były gorsze czy zwyrodniałe”.
Zacytujmy pokrótce Sir J. W. Dawsona, doktora praw i członka Towarzystwa Królewskiego, ze streszczenia jego ostatnich odkryć w dziele pt.: „Tam gdzie geologia spotyka się z historią”. Mówi on:
„Nie znaleźliśmy żadnego ogniwa łączącego człowieka z niższymi zwierzętami, które go poprzedzały. Pojawia się on jako nowy kierunek stwarzania, bez jakiejkolwiek bezpośredniej relacji do instynktownego życia zwierząt niższych. Najwcześniejsi ludzie są ludźmi nie mniej niż ich potomkowie, i jak oni, w miarę zasobu swych środków, są wynalazcami i innowatorami wprowadzającymi nowe style życia. Jak dotąd, nie byliśmy w stanie odnaleźć śladów człowieka w bezpiecznym <str. 44> złotym wieku [raju]. Gdy znajdujemy go w jaskiniach i wykopaliskach, jest już człowiekiem upadłym, stojącym w niezgodzie ze swym środowiskiem, jako nieprzyjaciel innych stworzeń wymyślający przeciw nim narzędzia niszczenia bardziej śmiercionośne niż te, jakimi natura obdarzyła mięsożerne dzikie zwierzęta. (...) Człowiek, jeśli chodzi o jego ciało, jest jawnie zwierzęciem – z ziemi ziemski. Jest także członkiem typu kręgowców z gromady ssaków; ale w tym rzędzie stanowi on nie tylko bezpośredni gatunek i rodzaj, lecz również odrębną rodzinę, czyli rząd. Innymi słowy, jest jedynym gatunkiem w swoim rodzaju i rodzinie, czyli rzędzie. Dzieli go więc od najbliższych mu zwierząt wielka odległość. I nawet jeśli przyjęlibyśmy naukę, dotychczas nieudowodnioną, że jeden gatunek wywodzi się z innego w przypadku zwierząt niższych, to nie jesteśmy w stanie wskazać na ‘brakujące ogniwa’ konieczne do połączenia człowieka z jakąkolwiek grupą niższych zwierząt. Żaden fakt nie jest tak pewny w nauce jak to, że człowiek jest niedawnym dodatkiem na geologicznej linii czasu. Nie tylko nie znajdujemy śladów jego szczątków w starszych formacjach geologicznych, lecz nie znajdujemy szczątków najbliższych mu zwierząt; dodatkowo, środowisko w tych okresach zdaje się być nieodpowiednie dla egzystencji człowieka. Jeżeli, trzymając się przyjętego systemu geologicznego, podzielimy całą historię ziemi na cztery wielkie okresy, poczynając od najstarszych znanych nam formacji skał z okresu azoicznego, czyli archaicznego, aż do dzisiejszego dnia, znajdziemy ślady ludzi lub ich wytworów tylko w ostatnim z czterech okresów, i to w ostatniej jego części. W gruncie rzeczy nie ma bezdyskusyjnego dowodu istnienia człowieka wcześniej niż w początkowej fazie obecnego okresu. (...) Poza tym spotykamy tylko jeden rodzaj człowieka, chociaż jest wiele ras i odmian. Rasy te, czyli odmiany, wyłoniły się w bardzo wczesnych czasach i wykazały znamienną stałość w świetle późniejszych odkryć. (...) Historia zawarta w 1 Księdze Mojżeszowej uprzedziła historię współczesną. Ta starożytna Księga jest pod każdym względem wiarygodna i daleka od mitów i baśni starożytnego pogaństwa”.
Prof. Pasteur, wielki bakteriolog, był jawnym przeciwnikiem darwinizmu, a wyraził to następująco:
„Przyszłe pokolenia wyśmieją kiedyś głupotę współczesnych filozofów materializmu. Im więcej badam przyrodę, tym bardziej zdumiewam się nad dziełami Stwórcy. Modlę się, kiedy jestem zajęty swą pracą w laboratorium”.
Rosyjski uczony Wirchow, choć nie był zdeklarowanym chrześcijaninem, był w podobny sposób przeciwnikiem teorii Darwina, wywodzącej pochodzenie życia organicznego z materii nieorganicznej. <str. 45> Stwierdza on: „Wszelkie próby znalezienia formy przejściowej od zwierzęcia do człowieka skończyły się całkowitym niepowodzeniem. Ogniwo łączące nie zostało i nie zostanie odnalezione. Człowiek nie pochodzi od małpy. Ponad wszelką wątpliwość udowodniono, że w przeciągu ostatnich pięciu tysięcy lat nie zaszła żadna zauważalna zmiana w ludzkości”.
Inni przyrodnicy również wypowiadali się przeciwko poglądom Darwina.
W świetle tych faktów jakże nieroztropne wydają się niekiedy rozprawy „doktorów” czy „profesorów”, którzy udają uczonych i rozprawiają o „brakujących ogniwach” lub sugerują, że małe palce ludzkich stóp stają się bezużyteczne i wkrótce zostaną „odrzucone przez naturę”, jak „odrzucone zostały małpie ogony”. Czyż nie mamy dobrze zakonserwowanych mumii sprzed prawie czterech tysięcy lat? Czyż nie mamy równie starych, naturalnej wielkości nagich posągów? Czy na którymkolwiek z nich znajdują się ogony? Czy ich małe palce różnią się czymkolwiek od naszych obecnych? Czyż cała przyroda nie wykazuje raczej tendencji do upadku? A gdy spojrzymy na rośliny i niższe rodzaje zwierząt, to czy do zachowania najlepszych ich gatunków nie jest niezbędna mądrość i pomoc człowieka? Także w przypadku człowieka, czyż nie jest niezbędna Boża łaska, aby go podnieść i przeszkodzić wielkiej degeneracji, jaką widzimy w „czarnej Afryce”? I czyż nie zgadza się to z Pismem Świętym (Rzym. 1:21,24,28)?
Właściwe jest, by lud Pański dobrze zachowywał w pamięci przestrogę daną Tymoteuszowi przez apostola Pawła: „Tymoteuszu! (...) unikaj pospolitej, pustej mowy i sprzecznych twierdzeń, błędnej, rzekomej nauki” – 1 Tym. 6:20 (NB). By ujrzeć jasno jakąś prawdę, musimy patrzeć z punktu Boskiego objawienia. Musimy „w światłości jego oglądać światłość”. Wówczas, patrząc szerzej na przyrodę pod przewodnictwem Boga tej przyrody, nasze serca i umysły rozwiną się i wypełnią podziwem i uwielbieniem, gdy zobaczymy panoramiczne widoki chwały, majestatu i mocy naszego wszechmogącego Stwórcy.
Wieczór i poranek, dzień szósty. Przy jego zakończeniu, 42000 lat po rozpoczęciu „pracy” dzień ten zastał Ziemię przygotowaną dla człowieka, by ją <str. 46> sobie uczynił poddaną – choć nadal była nieprzystosowana dla niego w całości. Wiedząc zawczasu o nieposłuszeństwie swego stworzenia (i swym całym planie związanym z wyrokiem śmierci na człowieka, jego odkupieniem i końcowym powstaniem z grzechu oraz śmierci wszystkich właściwie wyćwiczonych przez doświadczenia) Bóg nie czekał ze stworzeniem człowieka do czasu, aż cała Ziemia będzie dla niego gotowa, lecz przygotował jedynie raj, ogród w Edenie – uczyniwszy go pod każdym względem doskonałym w celu przeprowadzenia krótkiej próby doskonałej pary – pozostawiając ludzkości, jako pracownikom-skazańcom, dzieło „czynienia ziemi poddaną” i jednocześnie zdobywania przez to cennych lekcji i doświadczeń.
I dokończył Bóg dnia siódmego dzieła swego, które uczynił; i odpoczął w dzień siódmy od wszelkiego dzieła swego, które był stworzył Bóg, aby uczynione było.
Zauważając progresywną tendencję rozwojową sześciu dni i pamiętając, że cyfra siedem oznacza kompletność i doskonałość, w sposób naturalny oczekiwalibyśmy, by siódmy dzień epokowy był bardziej cudowny niż poprzednie. I takim go widzimy. Tyle tylko, że jego istotna część jest na jakiś czas – aż do „czasu właściwego” – zasłonięta przed naszymi oczami zrozumienia poprzez ogólne stwierdzenie, że Bóg odpoczął siódmego dnia od wszelkiej pracy. Jakże to dziwne, że odpoczął od stwarzania właśnie wtedy, gdy Jego dzieło wydawało się na ukończeniu; tak jakby pracownik przygotował wszystkie materiały na budowę i zaprzestał pracy bez uzyskania zamierzonego celu!
Lecz wszystko to otwiera się wspaniale przed nami, gdy zauważymy, że Bóg Jahwe wstrzymał swe dzieło stwarzania, zaprzestał wykonywania go, bo w swej mądrości przewidział, że Jego zamysły mogą być najlepiej przeprowadzone za pomocą innych środków. Bóg uznał za najlepsze zezwolić swemu stworzeniu, Adamowi, na używanie wolnej woli, popadnięcie przez pokusę w grzech i otrzymanie za to zasłużonej kary – śmierci, wliczając w to długi okres sześciu tysięcy lat umierania i walki, jako skazaniec, z nieprzyjaznym środowiskiem. <str. 47> Bóg uznał za najlepsze zezwolenie mu jako skazańcowi na pracę przy czynieniu ziemi poddaną, by doprowadzenie jej całej do przepowiedzianego rajskiego stanu odbyło się z korzyścią dla człowieka w danych warunkach; a korzystne będzie, gdy człowiek pozna zasady leżące u podstaw Boskiej sprawiedliwości, pozna wielką „grzeszność grzechu” i w ten sposób zostanie przygotowany na łaskę mającą przyjść na świat we właściwym czasie.
Jednakże jednym z głównych powodów zaprzestania przez Jahwe dzieła stwarzania było niewątpliwie to, by dokonać go mógł ktoś inny – Jego Jednorodzony – w sposób, który nie tylko uwielbiłby Syna, lecz także uwielbiłby Ojca poprzez wykazanie doskonałości cech Boskiego charakteru, czego nie można było osiągnąć w żaden inny sposób. Sposobem tym było danie swego Syna, by stał się Odkupicielem człowieka – co stanowić miało objawienie nie tylko Boskiej sprawiedliwości, która w żadnym razie nie mogła pogwałcić dekretu stanowiącego, że „zapłatą za grzech jest śmierć”, lecz co stanowić miało jednoczesne ukazanie miłości Boga – współczucia dla Jego upadłych stworzeń aż do śmierci Jego Syna dla dobra ludzkości. Ostatecznie także Boska mądrość i moc zostaną ujawnione w każdym detalu planu, gdy się wypełni.
Ktoś może zasugerować, że zaniechanie przez Ojca dokończenia planu stwarzania po to, by dzieła tego mógł dokonać Syn w czasie Tysiąclecia w procesie restytucji, nie różniłoby się od poprzednich aktów stwarzania, z których wszystkie były w Ojcu przez Syna – bez którego nic nie było uczynione, co było uczynione. Ale my odpowiadamy: Nie. Związek Syna z dziełem restytucji, którym zakończy się siódmy dzień epokowy i który przyniesie ziemską doskonałość, będzie całkowicie różny od Jego wcześniejszych dzieł. We wszystkich poprzednich zadaniach stwarzania Syn pracował jedynie dla Jahwe, używając nie swej własnej mocy i energii. Lecz w tym mającym nadejść wielkim dziele będzie używał swej własnej mocy i autorytetu – które kosztowały Go 34 lata upokorzeń i zakończyły się Jego ukrzyżowaniem. Przez tę transakcję, którą Ojcowska mądrość i miłość dla Niego zaplanowały, „kupił” On świat, <str. 48> kupił ojca Adama, jego całe potomstwo i jego posiadłość – ziemię – wraz ze swymi do niej prawami jako monarchy „na podobieństwo Boże”. Ojcu upodobało się uczcić „Pierworodnego” i dlatego tak to wszystko zaplanował i odpoczął, czyli zaprzestał procesu stwarzania, by Syn mógł w ten sposób Go uczcić i mógł być przez Niego uczczony.
Bóg odpoczął nie po to, by zregenerować siły po zmęczeniu, lecz by przerwać dzieło stwarzania. Widział ruinę i upadek, wynikłe z grzechu swego najszlachetniejszego ziemskiego stworzenia, jednak nie użył mocy, by zawiesić drogę wyroku śmierci i rozpocząć dzieło restytucji. Co więcej, według prawa, które sam ustanowił, wykluczył możliwość użycia swego miłosierdzia i ułaskawienia Adama i jego rasy, za wyjątkiem uczynienia tego poprzez odkupiciela. Karą była śmierć – bez granic, wieczna śmierć, „wieczne zniszczenie”. A ponieważ niemożliwe jest, by Bóg kłamał, niemożliwe, by Najwyższy Sędzia wszechświata odwrócił swój sprawiedliwy wyrok, tak też niemożliwe było, aby Stworzyciel stał się bezpośrednim odnowicielem ludzkiej rasy lub by w jakimkolwiek innym sensie kontynuował swe dzieło stwarzania w potępionym człowieku czy w obrębie jego własności, czyli na ziemi.
W ten sposób Bóg Jahwe zamanifestował swoje przekonanie o powodzeniu własnego wielkiego planu wieków i zaufanie do swego jednorodzonego Syna, któremu powierzył całość wykonania tego planu. Przykładu tego zaufania Ojca do Syna używa Apostoł do zilustrowania tego, jak bardzo nasza wiara ma uchwycić się Pomazańca, aby móc powierzyć Mu każdą sprawę i troskę w odniesieniu do nas samych, naszych przyjaciół i wszystkich ludzi. Mówi on: „Wchodzimy do odpocznienia, którzy uwierzyliśmy. (...) Albowiem ktokolwiek wszedł do odpocznienia jego, ten i sam odpoczął od spraw swoich, jako i Bóg od swoich”. Wierzący, tak jak Bóg, mają całkowitą ufność w możliwości i gotowości Chrystusa do wykonania wszystkich zamierzeń Jahwe względem naszej rasy. Dlatego odpoczywają nie od zmęczenia fizycznego, lecz od trosk, niepokojów, od jakiegokolwiek pragnienia, żeby przejąć sprawy z rąk Chrystusa w swoje własne lub też od usiłowania, by zapewnić pożądany rezultat w inny sposób. <str. 49>
Jeśli odpoczynek naszego Stwórcy, czyli zaniechanie przyjścia z rychłą pomocą swemu upadłemu stworzeniu, wygląda choćby w najmniejszym stopniu na obojętność czy zaniedbanie, to jest to mylne wrażenie. Widać bowiem działanie najmądrzejszej i najlepszej metody pomocy człowiekowi – przez Pośrednika. Jeśli ktoś sugeruje, że dzieło restytucji powinno było się zacząć wcześniej, odpowiadamy mu, że czas królowania grzechu i śmierci przez sześć tysięcy lat bynajmniej nie był za długi na narodzenie się takiej liczby ludzi, by „napełnić ziemię”; nie za długi na udzielenie wszystkich lekcji o wielkiej „grzeszności grzechu” i surowej za niego zapłaty; nie za długi, by pozwolić człowiekowi na wypróbowanie jego własnych sposobów na stanie się doskonałym i ujrzenie, jak dalece są one bezowocne. Choć pierwsze przyjście naszego Pana, by odkupić (nabyć) świat i mieć w przyszłości sprawiedliwe i słuszne prawo do przyjścia znowu, by błogosławić, podźwignąć i przywrócić wszystkich, którzy przyjmą Jego łaskę, miało miejsce cztery tysiące lat po nastaniu grzechu i śmierci, to jednak odbyło się we właściwym czasie Bożym, jak mówi o tym Pismo: „W słusznym czasie Bóg posłał Syna swego”. I rzeczywiście, widzimy, że nawet wtedy nie byłby to czas właściwy, gdyby nie Boski zamiar powołania, zgromadzenia, wypolerowania i przygotowania wybranego Kościoła, by miał udział z Odkupicielem w wielkim tysiącletnim dziele błogosławienia świata. Przewidując bowiem, że będzie potrzeba całego Wieku Ewangelii na dokonanie tego wyboru, Bóg posłał swego Syna do wypełnienia dzieła odkupienia wystarczająco wcześnie, aby to osiągnąć.
Ile czasu minęło, od kiedy Jahwe odpoczął, czyli zaprzestał swej pracy stwarzania? Odpowiadamy, że minęło już nieco ponad sześć tysięcy lat. Jak długo będzie trwało Jego odpoczywanie albo zaprzestanie pracy? Odpowiadamy, że potrwa jeszcze przez Tysiąclecie – przez tysiąc lat królowania wielkiego Pośrednika, który będzie przeprowadzał dzieło „naprawienia wszystkich rzeczy, co był przepowiedział Bóg przez usta wszystkich świętych swoich proroków <str. 50> od wieków” (Dzieje Ap. 3:21). Czy ufność Jahwe w skuteczne działanie Jego planu, która spowodowała, że odpoczywając powierzył ten plan pieczy Jezusa, okaże się w pełni uzasadniona? Czy zakończenie będzie zadowalające? Bóg Jahwe, który zna koniec na początku, zapewnia nas, że tak właśnie będzie, i że Syn, kosztem którego ten plan się wykonuje, „z pracy duszy swej ujrzy owoc, którym nasycon będzie” (Izaj. 53:11). O tak, wszyscy wierzący, którzy odpoczywają przez wiarę w dzieło swego Odkupiciela – tak przeszłe, jak i mające nadejść – mogą mieć pełne zapewnienie wiary, że „czego oko nie widziało i ucho nie słyszało, i na serce ludzkie nie wstąpiło, to nagotował Bóg tym, którzy go miłują”; szczególnie dla Kościoła, lecz „długości, szerokości, wysokości i głębokości” miłości, miłosierdzia i błogosławieństw restytucji są przeznaczone również dla tych wszystkich z niewybranego świata, którzy w swym tysiącletnim dniu łaski z gotowością przyjmą wspaniałe Boskie postanowienia na Boskich warunkach.
Sześć tysięcy przeszłych lat i przyszłe tysiąc lat, czyli siedem tysięcy lat „odpocznienia” Jahwe prowadzi do czasu zakończenia tysiącletniego królowania Syna, gdyż wtedy zostanie osiągnięty cel – przywrócenie pragnących i posłusznych ludzi do stanu podobieństwa Bożego oraz poddanie człowiekowi ziemi jako jego własności, jego królestwa. Wówczas, gdy już tron i królowanie Pośrednika spełnią swe zadanie i gdy wszyscy, którzy psują ziemię, będą wyniszczeni, „Syn odda królestwo Bogu i Ojcu” – poprzez przekazanie go ludzkości, dla której było pierwotnie przeznaczone, jak jest o tym napisane* (1 Kor. 15:24‑28). „Tedy rzecze król tym (...) Pójdźcie, błogosławieni [mający aprobatę od] Ojca mego! odziedziczcie królestwo wam zgotowane od założenia świata” – czyli stworzeniom ziemskim (Mat. 25:31‑34).
* zob. Tom I, str. 305; Tom V, str. 469; Tom IV, str. 617,644,645
To właśnie długość siódmego dnia epokowego, tak wyraźnie zaznaczona przez historię i proroctwo, daje nam wskazówkę co do długości wszystkich pozostałych dni epokowych tygodnia <str. 51> stworzenia. I gdy się zakończy cały okres siedmiokrotności siedmiu tysięcy lat, czyli czterdziestu dziewięciu tysięcy lat, nastąpi początek wielkiego pięćdziesiątego [tysiąclecia], o którym już wcześniej wspominaliśmy* jako o mającym szczególne znaczenie w Piśmie Świętym, gdyż zaznacza ono wielką kulminację Boskiego planu. W Izraelu dni sabatowe, prowadzące do kulminacyjnego 7 × 7 = 49, wprowadzały Dzień Pięćdziesiąty, czyli Pięćdziesiątnicę z jej odpocznieniem wiary; lata sabatowe 7 × 7 = 49 prowadziły do roku pięćdziesiątego albo jubileuszowego; jeszcze większy cykl, 50 × 50, wyznacza Tysiąclecie jako wielki Jubileusz ziemi. I wreszcie zauważmy, że sabat lub system siedmiodniowy w jeszcze większej skali odmierza stwarzanie ziemi od jej początku do stanu doskonałego – 7 × 7000 lat = 49000 lat, prowadzących do wspaniałej epoki, kiedy to nie będzie więcej wzdychania ani płaczu, ani bólu, ani umierania, ponieważ Boże dzieło stwarzania będzie wówczas zakończone, przynajmniej w odniesieniu do ziemi. Nic więc dziwnego, że ta data powinna być zaznaczona jako data Jubileuszu!
Anielscy synowie Boży „wykrzykiwali z radości” (Ijoba 38:7) o świcie ziemskiego tygodnia stwarzania, a patrząc na kolejne kroki rozwoju, ujrzeli w końcu człowieka jako króla uczynionego na podobieństwo Boże. Potem przez nieposłuszeństwo nastąpił upadek w śmierć i grzech oraz przerażające doświadczenia upadłych aniołów, którzy nie zachowali swego pierwotnego stanu, zaś dalej krwawa i samolubna historia człowieka pod panowaniem grzechu i śmierci. Później następuje odkupienie, wybór Pomazańca (Głowy i Ciała) przez ofiarę oraz ustanowienie Mesjańskiego Królestwa z jego wspaniałą restytucją wszystkich rzeczy, opowiedzianą przez Boga ustami Jego wszystkich świętych proroków od wieków. Nic więc dziwnego, że ma zapanować iście jubileuszowa radość w niebie i na ziemi, gdy wszystkie inteligentne stworzenia Boże poznają w ten sposób długość, wysokość, szerokość i głębokość nie tylko miłości Jahwe, lecz także Jego sprawiedliwości, mądrości i mocy. <str. 52>
* zob. Tom II, Wykład VI
Wtedy to z pewnością Nowa Pieśń będzie mogła być śpiewana przez wszystkie Boże stworzenia w niebie i na ziemi:
„Wielkie i dziwne są sprawy Twoje, Panie Boże Wszechmogący!
Sprawiedliwe i prawdziwe są drogi Twoje, o Królu wieków2. Któżby się ciebie nie bał, Panie
i nie wielbił imienia Twego? Gdyżeś sam święty,
Gdyż wszystkie narody przyjdą i kłaniać się będą przed obliczem Twoim, Że
się okazały sprawiedliwe sądy Twoje” – Obj. 15:3‑4.
2 wg Kodeksu Synaickiego – przyp. tłum.
„Bo tak mówi Pan, który stworzył niebiosa (ten Bóg, który utworzył ziemię i uczynił ją, który ją utwierdził, nie na próżno stworzył ją, na mieszkanie utworzył ją)” – Izaj. 45:18.
„A wszystko stworzenie, które na niebie i na ziemi (...) i w morzu (...) słyszałem mówiące: Siedzącemu na stolicy Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała, i siła na wieki wieków” – Obj. 5:13.
Już po napisaniu powyższych słów natknęliśmy się na następujący tekst pióra prof. G. Fryderyka Wrighta, doktora teologii i prawa, z 19 listopada 1902 r., który dotyczy opisu stworzenia z 1 Księgi Mojżeszowej. [Cytujemy:]
Zapis 1 Księgi Mojżeszowej
„Pierwszy rozdział 1 Księgi Mojżeszowej, traktujący o stworzeniu świata, jest bardzo znamiennym dokumentem. Jest znamienny zarówno ze względu na zręczność, z jaką unika ewentualnych konfliktów z odkryciami naukowymi, jak i na swą skuteczność z literackiego punktu widzenia. Gdy weźmiemy pod uwagę wpływ, jaki wywarł, żadna inna pozycja literatury nie może się z nim równać. Jego jasnym celem jest zdyskredytowanie politeizmu i podkreślenie jedności Bóstwa. Czyni to przez zaprzeczenie mnogości bogów, tak w ogólności, jak i w szczególności, oraz przez zapewnienie, że to jedyny wieczny Bóg Izraela stworzył niebiosa i ziemię oraz wszystkie na niej rzeczy, które bałwochwalcy mają w zwyczaju czcić.
Wzniosłość tego rozdziału jest widoczna w tym, że wszędzie poza jego wpływem przeważa wielobóstwo i bałwochwalstwo. Jedyność Boga i czczenie Go jako jedynego Stworzyciela wszystkich rzeczy są przyjmowane tylko przez te narody, które uznają ten rozdział za Boskie i prawdziwe objawienie.
Zgodny z nauką
Jednocześnie postęp nauki służył raczej uwydatnieniu niż umniejszeniu naszego zachwytu dla tego niezwykłego fragmentu wspaniałej księgi Boskiego objawienia. W jego hojnej zawartości <str. 53> może znaleźć uzasadnienie każde prawdziwe odkrycie naukowe. By uniknąć konfliktu ze współczesną nauką, język tego rozdziału został wybrany z tak niezwykłą mądrością, że nawet wielki geolog, prof. J. D. Dana z Uniwersytetu w Yale podkreślił, iż nie można tego wytłumaczyć inaczej niż teorią Boskiej inspiracji.
Pierwszy werset kładzie kres kontrowersjom na temat wieku ziemi, a także i samego systemu słonecznego poprzez proste stwierdzenie, że niebo i ziemia były stworzone ‘na początku’, bez jakiejkolwiek informacji, jak dawno temu nastąpił ten początek. A to, że układ słoneczny miał swój początek, jest potwierdzone przez współczesną naukę tak jasno, że najśmielszy z ewolucjonistów nie może temu zaprzeczyć. Współczesna doktryna zachowania energii dowodzi, że nie zawsze istniał obecny porządek rzeczy. Słońce stygnie. Jego ciepło gwałtownie promieniuje i ginie w pustej przestrzeni. Krótko mówiąc, system słoneczny wyczerpuje się i jest oczywiste, że ten proces nie mógł trwać wiecznie. Nawet hipoteza mgławic zakłada istnienie początku i nigdy żaden ludzki rozum nie stwierdził tego faktu lepiej, niż zanotowany on jest w wersecie otwierającym Biblię.
Stwarzanie było stopniowe
Cały ten pierwszy rozdział 1 Księgi Mojżeszowej opiera się na panującej w tej metodzie stwarzania zasadzie postępu. Wszechświat nie powstał w jednej chwili. Nie był ukończony od razu. Na początku mamy jedynie siły fizyczne, z których ma powstać wielka struktura poprzez stopniowe ‘otwieranie’ albo, jeśli ktoś woli, poprzez proces ‘ewolucyjny’*. Obydwa sformułowania są równie prawdziwe, niezależnie od spojrzenia na znaczenie słowa ‘dzień’ (po hebrajsku ‘jom’). Dlaczego Wszechmocny Stwórca potrzebowałby sześciu dni, choćby tylko 24-godzinnych, do stworzenia świata? Odpowiedź brzmi, że Stwórca posiada nie tylko nieograniczoną moc, ale też nieskończoną mądrość i uznał za stosowną metodę stwarzania polegającą na rozwinięciu się ‘najpierw źdźbła, potem kłosa, a potem pełnego ziarna w kłosie’.
To, że w Boskim planie ma miejsce ewolucja*, jest widoczne w całym tym rozdziale już na pierwszy rzut oka. Stwarzanie zaczyna się od powołania do istnienia najprostszych form materii i postępuje dalej w nałożeniu na nie działania sił i energii, które emitują światło. Potem następuje rozdzielenie materii tworzącej ziemię i oddzielenie lądu od wody oraz wody na ziemi od tej zawieszonej w powietrzu. Jeśli ktoś chce <str. 54> spierać się o słowo ‘firmament’ i nalega, by rozumieć go bezpośrednio i literalnie, nie może tego zrobić w następnym wersecie (1 Mojż. 1:20), który mówi, że ptaki zostały stworzone, by latać nad ziemią po otwartym firmamencie nieba. Nośnik utrzymujący wody w chmurach jednocześnie umożliwiał ptakom lot.
* Jak już było wspomniane, tylko w odniesieniu do stworzenia człowieka teoria ewolucji stoi w sprzeczności z Biblią – i istnieje oraz szuka nowych zwolenników tylko po to, by atakować to stwierdzenie.
Stworzenie roślinności
W trzecim okresie ląd pokrył się roślinnością, będącą najprostszą formą życia, która, raz wprowadzona, niesie z sobą rozwój całej serii płodów roślinnych. Język, jakim opisane jest stworzenie roślin, jest tak wszechstronny, że zostawia wystarczająco dużo miejsca na teorię samorództwa, która wciąż jeszcze jest kwestią sporną w biologii. Jakże niezwykłe są w świetle powyższego stwierdzenia słowa: ‘Potem rzekł Bóg: Niech zrodzi ziemia trawę. (...) I zrodziła ziemia trawę’.
To samo niezwykłe określenie pojawia się we wprowadzeniu do piątego dnia w tym postępującym cyklu, gdzie czytamy (1 Mojż. 1:20): ‘Niech hojnie wywiodą wody płaz duszy żywiącej’. I po raz kolejny ta sama fraza otwiera szósty dzień (1 Mojż. 1:24): ‘Niech wyda ziemia duszę żywiącą według rodzaju swego’. (...) Gdyby ktoś polegał tylko na dosłownej interpretacji tego języka, miałby do czynienia z czymś, czego ani nauka, ani teologia nie mogłyby przyjąć.
Szczególny Stwórca
Kiedy dochodzi do stworzenia człowieka, użyte jest zupełnie inne wyrażenie. Jest powiedziane, że Bóg uczynił człowieka na swoje podobieństwo i tchnął w niego dech żywota. Co to oznacza w odniesieniu do sposobu stworzenia człowieka, nie jest w tym momencie tak ważne. Ale wyrażenie to dobrze odpowiada wzniosłej godności, należnej człowiekowi, gdy porównamy go z resztą stworzeń zwierzęcych. Najbardziej godne zauważenia cechy człowieka są ukazane w tym i dalszym zapisie jego początków. Nie tylko jest powiedziane, że człowiek został uczyniony na podobieństwo Boże, ale też że został wyposażony w możliwość panowania nad zwierzem polnym oraz obdarzony zdolnością mowy, dzięki czemu może nadawać mu nazwy. Co więcej, jest istotą o wolnej woli, znającą różnicę między dobrem a złem – krótko mówiąc, jest w posiadaniu moralnej natury, która umiejscawia go samego w odrębnej klasie.
Fakt, iż tak wiele rzeczy zostało nam powiedzianych o stworzeniu bez niczego, co byłoby absurdalne czy wymyślone, i jednocześnie tak niewiele, co mogłoby spowodować jakąkolwiek trudność w zharmonizowaniu tego ze współczesną nauką, jest najsilniejszym dowodem, że zostało to nam przekazane poprzez Boskie natchnienie. Nawet Milton, z całym swym wykształceniem i korzyścią <str. 55> wynikającą z dostępu do tego opisu, nie mógł pohamować swej wyobraźni na tyle, by przedstawiona przez niego koncepcja stworzenia królestwa zwierząt nie nabrała cech parodii. Cóż innego, jeśli nie ręka natchnienia mogła tak powściągnąć i poprowadzić pisarza pierwszego rozdziału 1 Księgi Mojżeszowej?
Człowiek nie rozwinął się, lecz został stworzony
Istnieje ogromna różnica między rozmiarem i rozwojem mózgu u człowieka a u niższych członków rzędu ‘naczelnych’.
Pod względem fizjologicznym i psychologicznym człowiek różni się jeszcze bardziej od niższych członków swego rzędu. Ma zdolność mowy gramatycznej. Potrafi układać swe myśli w zdania, które mogą być reprezentowane przez znaki umowne na papierze czy innym materiale. Człowiek słyszy harmonię w muzyce, czego nie potrafi żadne inne zwierzę. Do tego konieczna była cudownie precyzyjna budowa organu słuchu. Jeśli zaś chodzi o jego zdolności umysłowe, to umiejętność rozumowania naukowego i wyciągania wniosków jest nadzwyczajna w porównaniu z możliwościami umysłowymi stworzeń zwierzęcych.
W swym wielkim dziele ‘Ewolucja umysłowa’ Romanes twierdzi, że odnajduje w niższych zwierzętach wszystkie elementarne składniki umysłowych zdolności człowieka, lecz są one tak wyraźnie podstawowe, że pozostawiają między człowiekiem a zwierzętami przepaść nadal tak samo wielką. Na podstawie wszystkich zebranych objawów inteligencji u zwierząt zauważa, że wszystkie one razem wykazują inteligencję na poziomie piętnastomiesięcznego dziecka. Ale ten stopień inteligencji nie występuje łącznie u żadnego pojedynczego gatunku; każdy z nich rozwinął bowiem tylko jeden jej aspekt. (...)
Rozum a instynkt
Wyostrzony zmysł węchu u psa nie pomoże mu w pojęciu geologii. Bystry wzrok orła nie przyda mu się w studiowaniu astronomii. Na darmo można by oprowadzać psa po świecie, by uczyć go zasięgu pokrywy lodowej okresu lodowcowego, gdyż nie ma on żadnych zdolności myślenia, dzięki którym potrafiłby połączyć istnienie głazów narzutowych w Stanach Zjednoczonych z ich rodzimymi występami skalnymi w Kanadzie czy porysowanych kamieni z równin Rosji ze skandynawskimi górami, od których to występów skalnych zostały oderwane przez przesuwający się lodowiec. Tego typu wnioski są całkowicie poza zdolnościami psa. (...)
Zdolność do religijności
Nigdzie indziej wyższość umysłu ludzkiego nie jest bardziej uderzająca niż w zdolności do przyjmowania idei religijnych za pomocą literatury. Zaiste, istnieją niezwykłe przykłady tresowanych świń, które poprzez pewne ćwiczenia mogą nauczyć się wybierać kilka liter na klockach i <str. 56> układać proste słowa. Lecz żadnego zwierzęcia nie można nauczyć inteligentnej mowy. Nawet papuga nie jest tu wyjątkiem, gdyż powtarza ona jedynie dźwięki, nie rozumiejąc ich znaczenia. Tym mniej możliwe jest nauczenie zwierzęcia czytania czy słuchania ze zrozumieniem wykładu lub kazania.
Z drugiej strony, Biblia, która jest przykładem najbardziej zróżnicowanej formy literackiej, zawierającej najwznioślejsze cechy poezji i wyrazu, jakie kiedykolwiek zapisano i przedstawiającej najbardziej majestatyczny koncept Boga i przyszłego życia, jaki kiedykolwiek powstał, została przetłumaczona na prawie wszystkie języki pod słońcem i znalazła w tych językach właściwe metafory, dzięki którym skutecznie przedstawiła swe pojęcia. (...)
Tak oto, patrząc z najwyższego, rozumowego punktu widzenia, najlepiej dostrzegamy niepowtarzalność człowieka wśród stworzeń zwierzęcych. Intelektualnie stanowi on klasę samą w sobie. Naukowa nazwa rodzaju, do którego człowiek należy, to ‘homo’, ale gatunek to ‘homo sapiens’, tj. ciało człowieka połączone z ludzką mądrością. (...)
Alfred Russell Wallace, który niezależnie odkrył zasadę doboru naturalnego i opublikował ją w tym samym czasie co Darwin, przytoczył przykłady różnych fizycznych cech szczególnych u człowieka, które nie mogły powstać jedynie w procesie doboru naturalnego, a które nieodparcie wskazywały na działanie kierującej siły wyższej.
Ubiór i narzędzia
Zalicza on do nich brak u człowieka naturalnego pokrycia ochronnego. Jako jedyny wśród zwierząt, człowiek nosi ubrania. Przędzie włókna roślin w sukno lub pozbawia inne zwierzęta ich skór i używa ich do narzucania na swój nagi grzbiet, by ochronić się od niepogody. Ptaki mają pióra, owce runo, inne zwierzęta mają futra, w cudowny sposób przystosowane do ochrony. Człowiek jako jedyny nie ma takiej ochrony, chyba że nabędzie ją dzięki swej własnej inteligencji. Dopiero gdy się nad tym zastanowimy, widzimy, jak wielka inteligencja musi towarzyszyć ludzkiemu wysiłkowi w zapewnieniu sobie ubioru. Nawet w tak prostej sprawie jak zabezpieczenie skór zwierzęcych na okrycie człowiek był zmuszony najpierw stać się wynalazcą narzędzi. Nigdy żadna skóra zwierzęca nie została wyprawiona bez użycia jakiejś formy noża.
To doprowadza nas do kolejnej dobrej definicji człowieka – jako stworzenia używającego narzędzi. Najbliższym przykładem użycia narzędzi przez zwierzęta jest słoń i małpa. Wiadomo, że słonie potrafią uchwycić trąbą szczotkę i tak przedłużając jej ramię umożliwiają sobie oczyszczenie inaczej nie osiągalnych części ciała. Znany jest przypadek używania przez małpę kija do wyważenia drzwi. Lecz nie słyszano, by jakieś zwierzę sporządziło sobie narzędzie; a przecież <str. 57> nie ma plemienia ludzkiego tak intelektualnie prymitywnego, żeby nie umiało przygotować sobie najosobliwszych i najbardziej skomplikowanych narzędzi.
Czółna budowane przez najbardziej prymitywne ludy mają niezwykle pomysłową konstrukcję, doskonale przystosowaną do ich potrzeb. Ciosane z krzemienia narzędzia wymagają wielostronnego przemyślenia projektu i posłużenia się wielką umiejętnością w celu ich wyrzeźbienia. Pomysłowe metody, dzięki którym dzikie plemiona rozniecają ogień przez tarcie, wzbudzają uznanie u człowieka cywilizowanego. Użycie łuku, procy i bumerangu dowodzi rozwiniętych w najwyższym stopniu zdolności wynalazczych, z którymi pod żadnym względem nie mogą się równać zwierzęta.
Zdolność do muzyki
Dalej Wallace powołuje się na ludzki głos jako cechę przekraczającą wszystko, co może być efektem doboru naturalnego. Małpy nie mają muzyki w swych duszach i żadnych możliwości jej tworzenia w swych aparatach głosowych; podczas gdy nawet najniższe rasy ludzi posiadają jedno i drugie. ‘Ludowe piosenki’ są wielkim źródłem inspiracji, z którego tematy czerpią nasi czołowi kompozytorzy. Zmarły już Teodor F. Seward w swym komentarzu na temat pieśni śpiewanych przez Murzynów na plantacjach i przez niego przetranskrybowanych mówi, że w swej harmonii i rozwoju wszystkie one podlegają naukowym zasadom kompozycji muzycznej. Choćby ta zdolność do muzyki była jak najbardziej korzystna dla w pełni rozwiniętego człowieka, nie możemy sobie wyobrazić, by była ona jakąkolwiek korzyścią dla zwierzęcia w niższym stadium rozwoju, w jakim znajduje się małpa. Dźwięk muzyczny, jaki przyciąga małpę, ma tylko ślad podobieństwa do tego, który jest atrakcyjny dla mężczyzny czy kobiety.
Rozmiar ludzkiego mózgu jest nieproporcjonalny do potrzeb umysłowych najwyżej rozwiniętych zwierząt, stojących niżej niż człowiek, i bez ludzkiej inteligencji byłby bardziej przeszkodą niż pomocą. Dlatego jedno i drugie musiało powstać równocześnie, by stać się zaletą, którą dobór naturalny mógłby przejąć, zachować i rozwinąć. (...)
Trudno dopatrzyć się, jaką korzyść miałaby małpa z przemiany kciuka tylnej kończyny w duży palec, który nie nadawałby się więcej do chwytania rzeczy i byłby przydatny jedynie do chodzenia w pozycji pionowej. Trudno dopatrzyć się korzyści ze skrócenia przednich kończyn małpy, gdyby miały zostać przemienione w ręce ludzkie albo dostrzec korzyść, jaką mogłaby mieć małpa z rozwinięcia kości biodrowej i kręgów szyjnych, które nie pozwoliłyby jej chodzić na czterech łapach i ograniczyły do chodzenia na dwóch w pozycji pionowej.
Każdy z tych aspektów nastręcza sporo trudności, jeśli chodzi o nasze zrozumienie początku człowieka wskutek doboru naturalnego, przy założeniu konieczności przyjęcia, <str. 58> że był to proces powolny i stopniowy i że te zmiany, prowadzące do udoskonalenia ludzkiej budowy, przebiegały w niedostrzegalnym lub prawie niedostrzegalnym stopniu; bo tak rodzące się zmiany nie przynosiły żadnej korzyści. By stały się pożyteczne, musiały być znaczące, a zmiany umysłowe i fizyczne musiały być współzależne i zgodne z pewnymi prawami istniejącej uprzednio harmonii.
Tajemnica początku człowieka nie została nawet w najmniejszym stopniu pomniejszona przez hipotezy Darwina czy przez jakiekolwiek światło rzucone nań przez teorie ewolucjonistyczne. Powszechnie przyjmuje się, że geologicznie człowiek jest najmłodszym z gatunków, jakie zostały dodane do populacji na ziemi. Umysłowo zaś wznosi się człowiek tak bardzo ponad niższe zwierzęta, że z tego właśnie – jeśli już nie z innego powodu – został sklasyfikowany całkiem oddzielnie. Tajemnicą jest, w jaki sposób wszedł w posiadanie tak wysokiej mocy umysłowej, mając nawet budowę ciała i konstrukcję fizjologiczną całkowicie dostosowaną do ich wykorzystania. Ci, którzy mówią, że została ona wydzielona w jakiś nieokreślony sposób z niższych gatunków rozumnych istot, napotkają na trudności natury filozoficznej dziesięciokrotnie bardziej od tych, którzy akceptują proste stwierdzenie Biblii, że dusza człowieka jest rezultatem Boskiego tchnienia – podobieństwem do samego Boga.” [Koniec cytatu]
W cudowny
sposób Stwórca Pan
wypełnia plany swe
i żąda, aby ludzki stan
stosował do nich się.
Choć niezbadane drogi są,
którymi kroczy Bóg,
miłością jednak wszystkie tchną
do wiernych Jego sług.
Cudowny każdy Jego czyn
napełnia wiarą nas,
a razem z Ojcem Boży Syn
nad nami czuwa wraz. [PBT 63]
<str. 59>
Wykład II
NOWE STWORZENIE
Nowe Stworzenie oddzielne i różne od wszystkich innych stworzeń – Czemu wybierane spośród istot ludzkich, a nie innych – Cel jego wyboru – Jego obecna i przyszła misja – Sposób spłodzenia i narodzenia do nowej natury – Bliska społeczność wszystkich jego członków z sobą nawzajem oraz z ich Wodzem, Głową i Oblubieńcem – Rozwój i próba członkostwa – Szósty, duchowy zmysł Nowego Stworzenia do dostrzegania spraw duchowych – Pod jaką nazwą powinno być znane Nowe Stworzenie, aby pozostawać wierne Głowie i nie oddzielać się od żadnego z braci.
KOŚCIÓŁ Wieku Ewangelii jest często określany w Piśmie Świętym jako Nowe Stworzenie, a jego ostateczni członkowie, zwycięzcy, nazywani są szczególnym mianem „nowych stworzeń” w Chrystusie Jezusie (2 Kor. 5:17). Na nieszczęście jednak czytanie słów Boskiego natchnienia w zagmatwany i mglisty sposób stało się zwyczajem zarówno w pełni poświęconych chrześcijan, jak i innych. Nie pozwala to na ukazanie prawdziwej wagi oświadczeń Słowa Bożego i pozbawia czytelnika wielu błogosławieństw oraz pocieszenia i pouczenia, które mógłby otrzymać, gdyby tylko poszedł rozsądniejszą drogą i był bardziej napełniony duchem uczniowskim, pragnącym zrozumienia Boskiego objawienia. Zdaje się, że trudność w dużym stopniu polega na tym, iż zwykli czytelnicy Słowa nie spodziewają się, że czegoś ich ono będzie uczyć i raczej czytają je w sposób pobieżny, z obowiązku czy dla wytchnienia. A gdy potrzebują informacji na temat Boskiego planu, zwracają się do komentarzy i katechizmów. Powinny one, jak i żywi nauczyciele, być pomocną dłonią w prowadzeniu pielgrzymów Syjonu do jaśniejszej znajomości charakteru Boga oraz <str. 60> Jego planu. Lecz niestety, często jest na odwrót. Niejednokrotnie zaciemniają one bądź gmatwają osąd i opacznie interpretują Boże Słowo, a ci, którzy im ufają, są odprowadzani od światła, zamiast się do niego zbliżać.
To złe prowadzenie nie jest zamierzone, ponieważ zarówno nauczyciele, jak i autorzy, jak zakładamy, przekazują swym czytelnikom to, co mają najlepszego. Główne źródło problemu znajduje się gdzie indziej. Ponad 1800 lat temu, gdy apostołowie „zasnęli”, nieprzyjaciel Szatan zyskał swobodę w Kościele, na Pańskim polu pszenicznym; i zgodnie z proroctwem z przypowieści naszego Pana, zasiał on wielkie ilości kąkolu błędu (Mat. 13:24,36‑43). Błędy te w mniejszym lub większym stopniu przekręciły lub wypaczyły każdą prawdę objawienia Bożego, czego rezultatem było zamienienie Pańskiego pola pszenicznego praktycznie w pole kąkolu z niewielką ilością pszenicy, zanim jeszcze nastał IV wiek. Ciemność błędu coraz bardziej osiadała na Kościele i przez dziesięć wieków panowała „tajemnica nieprawości”, a gęsty mrok spowijał ludy. Obecnie te dziesięć stuleci jest określanych „wiekami ciemnymi” przez większą część światłych ludzi świata chrześcijańskiego i musimy pamiętać, że to właśnie pośrodku tej wielkiej ciemności rozpoczęła się Reformacja. Światło reformatorów zaczęło świecić w ciemności i dzięki Panu Bogu stawało się od tego czasu coraz jaśniejsze! Nie możemy się dziwić, że sami reformatorzy, wychowani w tej wielkiej ciemności, byli nią mniej lub bardziej zatruci i że nie od razu udało im się oczyścić z jej kalającego błędu. Przeciwnie, cudem byłoby, naszym zdaniem, gdyby od razu przeszli z wielkiej ciemności w pełnię czystego światła Boskiego charakteru i planu.
W trzech minionych wiekach problem naśladowców reformatorów polegał na tym, że uznawali oni za poprawne przyjmowanie zasad wiary ustanowionych w okresie Reformacji, chlubili się nimi i uznawali dalszy postęp w kierunku światła za niewłaściwy. <str. 61> Jednakże zarówno oni, jak i my, poważając reformatorów i wdzięcznymi będąc za ich wierność, powinniśmy pamiętać, że nie byli oni światłami Kościoła ani danymi Kościołowi przewodnikami, lecz że byli najwyżej pomocnikami. Naznaczeni przez Boga przewodnicy to przede wszystkim nasz Pan, po drugie Jego natchnieni, przez Niego zachowani i prowadzeni apostołowie, a po trzecie święci mężowie Boży przeszłych wieków, którzy przemawiali i pisali pod wpływem ducha świętego dla naszego napomnienia. Dzięki przebłyskowi światła, danego reformatorom przez Pana mogli oni choć po części zobaczyć, jak wielka ciemność panowała wokół i uczynić heroiczny wysiłek, by od niej uciec i znaleźć się ponownie w świetle znajomości Boga, jaśniejącym z oblicza naszego Pana, Jezusa Chrystusa, i danym nam przez Jego słowa oraz słowa apostołów za pochodnię naszym nogom i światłość naszym krokom, oświetlającą ścieżkę sprawiedliwych, „im dalej, tym bardziej, aż do dnia doskonałego”. Ktokolwiek obecnie chciałby postępować za Panem i za światłem, powinien zwracać uwagę, by nie ignorować instrumentów ludzkich, ich działalności przez słowo mówione i pisane, ale przyjmować od nich tylko takie wsparcie, które pomogłoby mu w docenieniu natchnionego przesłania Pisma Świętego. „Ale jeśli nie chcą, niechże mówią według słowa tego, w którym nie masz żadnej zorzy” [Izaj. 8:20].
W poprzednich wykładach zauważyliśmy, że nasz Pan, Jezus, na długo przedtem, zanim stał się „człowiekiem Chrystusem Jezusem”, był „początkiem stworzenia Bożego”. Widzieliśmy postępujący rozwój dokonany przez umiłowanego Syna wśród stworzeń Bożych – cherubinów, serafinów, aniołów i innych grup istot duchowych, odnośnie których niewiele zostało nam objawione. Właśnie zakończyliśmy badanie ziemskiej części stworzenia i poprzez światło Boskiego objawienia dostrzegliśmy, jak wspaniałe będzie jego dokończenie w ciągu zapowiadanych „czasów naprawienia wszystkich rzeczy”. Ale Pismo Święte przedstawia nam Nowe Stworzenie, nad którym się teraz <str. 62> zastanawiamy, jako całkowicie oddzielne i różne od istot anielskich i od człowieka. Ojciec Niebieski był zadowolony z każdego szczegółu swego dzieła, gdyż Jego „sprawy są doskonałe” i każda grupa istot czy klasa albo jest doskonała sama w sobie, albo taką będzie, gdy nastanie czas wielkiego Jubileuszu, o którym wspomniano w poprzednim rozdziale. A więc faktu stworzenia tych różnych grup istot nie należy rozumieć jako braku zadowolenia ze strony Stwórcy i usiłowania uczynienia czegoś bardziej satysfakcjonującego, ale raczej patrzeć na to trzeba jako na ilustrację „wielorakiej w przejawach mądrości Boga” [Efezj. 3:10 BT]. Obrazuje to choćby różnorodność przyrody – kwiaty, trawy, drzewa i zwierzęta – wszystko jest doskonałe w swym rodzaju i na swoim poziomie. To nie brak zadowolenia z róży był powodem stworzenia goździka czy bratka. Zróżnicowanie formy, piękna i zapachu pozwala nam wglądnąć w długość, szerokość, wysokość i głębokość Bożego zamysłu – harmonii różnorodności, piękna i doskonałości wyrażonych w różnych postaciach, wzorach i kolorach. Podobnie jest z inteligentnymi stworzeniami – z synami Bożymi na różnych poziomach istnienia.
Patrząc z tej strony, widzimy, że niezależnie od ilości stworzeń nie będzie między nimi miejsca na uczucie zazdrości, ponieważ każde stworzenie, będąc doskonałe w swym stanie i na swym poziomie, będzie w pełni usatysfakcjonowane, istotnie woląc swój stan od każdego innego. Tak jak ryba jest bardziej zadowolona z bycia rybą niż ptakiem, i na odwrót, ptak jest najbardziej zadowolony ze swojej natury – podobnie ludzkość przywrócona do ludzkiej doskonałości w warunkach Edenu, będzie całkowicie usatysfakcjonowana tym stanem i nie będzie pożądać życia aniołów różnych hierarchii ani nie będzie pragnąć najwyższej ze wszystkich natur, udzielonej Nowemu Stworzeniu, czyli „natury boskiej” (2 Piotra 1:4). Również aniołowie nie będą pożądać natury i stanu cherubinów, serafinów czy człowieka – ani tym bardziej boskiej natury. Ostatecznie wszyscy zrozumieją, że boska natura jest najwyższa ze wszystkich, że posiada cechy i wartości, które są ponad innymi stanami. Jednak według <str. 63> Bożego zarządzenia każda natura będzie w takiej zgodzie ze swym własnym stanem, otoczeniem i doskonałością, że każda z nich będzie odczuwała zadowolenie ze swojego stanu.
Kiedy Bóg Jahwe zamierzył istnienie Nowego Stworzenia – uczestników boskiej natury (2 Piotra 1:4), uczestników Jego własnej „chwały, czci i nieskazitelności” (Rzym. 2:7) – postanowił, że nikt nie może być stworzony w tak wysokim stanie i dopiero potem poddany próbie. Przeciwnie, ktokolwiek stanie się członkiem Nowego Stworzenia, musi najpierw przejść przez swoją próbę i dowieść bezwzględnej lojalności względem swego Stwórcy i zasad Jego sprawiedliwego rządu, zanim będzie mógł być wyniesiony do tego wysokiego stanu – do boskiej natury Nowego Stworzenia. Widzieliśmy już, w jaki sposób zaplanowano dla człowieka próbę, czy okaże się godnym życia wiecznego – ludzką doskonałość, do jakiej był stworzony, jego upadek, odkupienie, przywrócenie i restytucję tych wszystkich członków rasy ludzkiej, którzy okażą się godni. Widzieliśmy też, że aniołowie zostali stworzeni w świętości oraz doskonałości swej natury i że dopiero potem byli doświadczani i sprawdzani. Lecz jest rzeczą oczywistą, że podobny proces względem Nowego Stworzenia, posiadającego boską naturę (stworzenie ich do doskonałości tej natury i następnie poddanie ich próbie), nie byłby odpowiedni. Dlaczego? Ponieważ najważniejszą cechą boskiej natury jest nieśmiertelność, a kiedy zrozumiemy, że to słowo oznacza stan niepodlegający śmierci*, szybko dojdziemy do wniosku, że stworzenie istot o boskiej naturze, nieśmiertelnych, niepodlegających śmierci, a następnie poddanie ich próbie oznaczałoby niebezpieczeństwo zaistnienia nieśmiertelnych przestępców, którym nie udało się osiągnąć wymaganego standardu absolutnej lojalności wobec Boga. Nie mogliby oni być zniszczeni, a ich istnienie przez wieczność jako przestępców i grzeszników pomnożyłoby ilość uszczerbków i plam na pięknym stworzeniu, jakim ma się ono stać we wszechświecie według zamierzenia Boga. Tak więc dostrzegamy głęboką mądrość planu, jaki Bóg <str. 64> zakreślił wobec tej najbardziej uprzywilejowanej klasy pośród wszystkich swoich stworzeń – doświadczając ich w srogich, rozstrzygających próbach, podczas gdy jeszcze są śmiertelnymi członkami innego stworzenia – o naturze podlegającej śmierci.
* zob. Tom V, str. 389
Jeśli w naszej wyobraźni postawimy się przy wielkim Stwórcy jako Jego bliscy przyjaciele i wyobrazimy sobie filozofię Boskiego planu względem Nowego Stworzenia, będziemy mogli także wyobrazić sobie Boga Jahwe tak rozmyślającego o Nowym Stworzeniu: Której z klas synów Bożych zaoferuję ten niezwykły przywilej przemiany do najwyższego stanu czy klasy pośród wszystkich mych stworzeń? Każdy z tych stanów został uczyniony na moje podobieństwo – człowiek, aniołowie, cherubini, serafini i archanioł; wszyscy będą w najwyższym stopniu szczęśliwi, każdy w swej własnej doskonałości i stanie, gdy mój plan osiągnie swój punkt kulminacyjny i wszystkie próby się skończą. Ale komu spośród nich mam zaoferować najwspanialsze błogosławieństwa i możliwości – stanie się „uczestnikami boskiej natury”? Naturalnie, Pierworodny przyszedłby naszemu Ojcu natychmiast na myśl jako ten, który już jest najwyższy i najważniejszy z niezliczonego mnóstwa stworzeń, Jemu najbliższy; bóg, mocarz, przez którego stworzył On wszystkie rzeczy i który w każdym szczególe wykazał swą wierność i lojalność względem swego Ojca i Stwórcy. Dlatego Jemu pierwszemu miała być udzielona możliwość osiągnięcia boskiej natury oraz przynależnej jej chwały, czci i nieśmiertelności. „Ponieważ się upodobało Ojcu, aby w nim wszystka zupełność mieszkała”, „aby on między wszystkimi przodkował” (Kol. 1:18‑19). Posiadał On już wcześniej prymat nad wszystkimi innymi i używając go wiernie, był naturalnie na pierwszym miejscu wśród tych, którzy mieli otrzymać wyniesienie do wysokich honorów i zaszczytów, jakie miał do zaoferowania Ojciec. Temu, co ma, będzie dano i obfitować będzie; wierność będzie miała swą nagrodę, choć oznacza to poddanie wiernych rozstrzygającym próbom, doświadczeniom i ćwiczeniom. Pomimo iż był synem, synem najwierniejszym, synem najbardziej oddanym, nie mógł otrzymać udziału w boskiej naturze, zanim Jego wiara i posłuszeństwo nie zostały poddane decydującym próbom. <str. 65>
Ten zarys Nowego Stworzenia i wybór Jednorodzonego, by stał się głową i wodzem Nowego Stworzenia – i by przeszedł próby, ćwiczenia, upokorzenia i inne niezbędne doświadczenia, mające wykazać, że jest godny – zostały postanowione w radzie Bożej, zanim został stworzony człowiek. Pan Bóg przewidział, że człowiek upadnie. Postanowił, że karą będzie śmierć, a próbą, jakiej podda swego Jednorodzonego, będzie Jego gotowość stania się z własnej woli Odkupicielem ludzkości, zaś przez wiążącą się z tym tak wielką ofiarą zamanifestuje On swą wierność i ufność Ojcu. Tak więc w Boskim planie Pan był „Barankiem zabitym przed założeniem świata”. Patrząc z tego punktu widzimy, że nie był On bynajmniej zmuszony do stania się Odkupicielem człowieka ani że Ojciec nie wyrządził Mu niesprawiedliwości stawiając taki wymóg. Ojciec przygotowywał Go w ten sposób do wielkiego wyniesienia – wysoko ponad aniołów, księstwa i zwierzchności oraz wszelkie imię, które się mianuje, by miał On udział w Jego własnej naturze i dzielił Jego własny tron (Hebr. 1:4; Efezj. 1:21).
Patrząc na sprawę w taki sposób, nie dziwimy się słowom Apostoła o podjęciu przez naszego Pana misji Odkupiciela: „dla wystawionej sobie radości” (Hebr. 12:2). Radością nie było jedynie wyczekiwanie na zajęcie najwyższego miejsca w Nowym Stworzeniu, wysoko ponad całym pozostałym stworzeniem, choć możemy logicznie przyjąć, że było jej częścią. Niemniej jednak zauważamy w modlitwie naszego Odkupiciela do Ojca, gdy przechodził przez próby, że z właściwą sobie skromnością nie wspominał o spodziewanej i obiecanej Mu wielkiej godności, chwale i nieśmiertelności. Z piękną prostotą i pokorą prosił jedynie o to, by mógł być przywrócony do swego poprzedniego stanu, tak jakby za wystarczające wyróżnienie uważał wybór na Ojcowskiego przedstawiciela wypełniającego części Boskiego planu, podobnie jak już wcześniej miał zaszczyt być przedstawicielem podczas stwarzania wszystkich rzeczy, które się stały (Jan 1:3). Jego proste słowa brzmiały: „Uwielbij mię ty, Ojcze! u siebie samego tą chwałą, którąm miał u ciebie <str. 66> pierwej, niżeli świat był” – Jan 17:5. Ale odpowiedź Ojca była pełna głębokiego znaczenia, gdy powiedział: „Uwielbiłem [uczciłem cię] i jeszcze uwielbię [uczczę cię]” – Jan 12:28 (wg manuskryptu watykańskiego).
Lecz dalej Ojciec postanowił, że Nowe Stworzenie nie będzie się składało tylko z jednej osoby, ale że będzie On [Jezus] miał „braci” (Hebr. 2:17). Kim mają być ci bracia? Z jakiej klasy mają być wybrani? Z cherubinów? Serafinów? Aniołów? Czy z ludzi? Bez względu na to, z jakiej mieliby być klasy, muszą być oni wystawieni na dokładnie te same próby, jakie były wymagane od Jednorodzonego, i dla tego samego powodu, jako że mają mieć oni udział w Jego chwale, czci i nieśmiertelności. Próba, jakiej On został poddany, była próbą posłuszeństwa „aż do śmierci” (Filip. 2:8) i dlatego wszyscy, którzy jako Nowe Stworzenia pragną mieć wraz z Nim udział w boskiej naturze, muszą także dzielić Jego próby, cierpienia i doświadczenia oraz muszą okazać się wierni aż do śmierci. Gdyby to zaproszenie było dane członkom którejkolwiek z klas czy natur anielskich, oznaczałoby to zupełnie odmienny plan Boży od tego, który się teraz wypełnia. Rozumiemy, że święci aniołowie zdobywają swe doświadczenie i wiedzę przez obserwację, a nie przez kontakt z grzechem i śmiercią. Założenie możliwości śmierci dla aniołów oznaczałoby konieczność istnienia pomiędzy nimi warunków rzeczywistego grzechu, wzajemnych prześladowań itp., prowadzących do śmierci; albo że niektórzy z nich powinni uczynić jak nasz Pan, Jezus – opuścić swą wyższą naturę i stać się ludźmi dla „ucierpienia śmierci”. Bóg nie przyjął takiego planu. Ale ponieważ zamierzył On, że grzech i kara za niego – śmierć, miały być ukazane w ludzkości, postanowił wybrać pozostałą część Nowego Stworzenia spośród ludzi. Tak więc związek z człowieczeństwem, grzechem i śmiercią, panującymi nad ludzkością, miały mieć nie tylko doświadczenia i próby Jednorodzonego; wszyscy bowiem, którzy mają stać się z Nim współdziedzicami w nowej naturze, mają też mieć podobne sposobności, doświadczenia i próby. <str. 67> Tak oto Jednorodzony, nazwany Jezusem, a następnie Chrystusem, Pomazańcem, stał się wzorem i przykładem dla pozostałych członków Nowego Stworzenia, od których wymagane będzie podobieństwo do Jego charakteru – by stali się „kopiami obrazu Jego Syna” (Rzym. 8:29 Diaglott). Zarówno tu, jak i wszędzie indziej dostrzegamy mądre zarządzanie różnymi aspektami planu Bożego, a mianowicie, że oddziaływanie grzechu i śmierci w jednym obszarze stworzenia jest wystarczające; okaże się ono nie tylko wielką lekcją i doświadczeniem dla człowieka, wielką poglądową lekcją dla aniołów, lecz także decydującą próbą dla tych, którzy mają się okazać godni uczestnictwa w Nowym Stworzeniu.
Fakt, że pisma Nowego Testamentu – nauki Jezusa i apostołów – są skierowane do tej klasy Nowego Stworzenia, czyli do zamierzających podjąć kroki wiary i posłuszeństwa niezbędne do umiejscowienia ich w tej klasie, przywiódł wielu do sprzecznego z Pismem Świętym wniosku, że Boże zamiary wobec całej ludzkości są takie same. Wskutek tego przeoczyli oni fakt, że powołanie w obecnym Wieku Ewangelii jest wyraźnie nazwane „wysokim powołaniem”3, „niebieskim powołaniem” (Filip. 3:14; Hebr. 3:1). Nierozpoznanie tego, że Bóg miał i nadal ma plan zbawienia dla całego świata oraz nieco inny plan specjalnego zbawienia dla Kościoła obecnego Wieku Ewangelii, doprowadziło do zamieszania wśród komentatorów, którzy nie widzą różnicy między klasą wybranych i jej błogosławieństwami a o wiele większą klasą niewybranych i błogosławieństwami mającymi na nią spłynąć we właściwym czasie poprzez wybranych. Przyjęli oni, że plan Boży skończy się w momencie zakończenia wyboru, zamiast zrozumieć, że będzie to dopiero początek, jeśli chodzi o ludzką naturę i zbawiającą restytucję zamierzoną dla całego świata – dla wszystkich, którzy przyjmą ją na warunkach Pańskich.
3 wg KJ; BG „powołanie z góry” – przyp. tłum.
Ta niepewność zrozumienia i nierozpoznanie różnicy między dwoma zbawieniami – Kościoła do nowej, boskiej natury oraz świata przez restytucję <str. 68> do pełnej doskonałości ludzkiej natury – doprowadziły do znacznego zamieszania i pomieszania pojęć w umysłach komentatorów tych miejsc Pisma Świętego, które dotyczą owych dwóch zbawień. W efekcie patrzą oni na zbawionych raz z jednego, to znów z drugiego punku widzenia. Jedni myślą i mówią o zbawionych, jakby byli istotami duchowymi, lecz jednocześnie mieszają te istoty w chwale, czci i nieśmiertelności z istotami ludzkimi, wyobrażając sobie, że istoty te posiadają w stanie duchowym ciała ludzkie, kości itd. Inni znów skupiają się jedynie na restytucji ludzkości i wyobrażają sobie odnowioną ziemię – raj z Panem i świętymi zamieszkującymi na niej w ciałach, które nazywają duchowymi, nie rozumiejąc prawdziwego znaczenia słowa „duchowy”, inaczej bowiem wiedzieliby, że ciało duchowe jest przystosowane do stanu duchowego i byłoby tylko ograniczone przez cielesne warunki i właściwości. Podobnie ludzkie, czyli ziemskie, ciało jest właściwie przystosowane do warunków ziemskich i gdyby w jakimś stopniu nabrało cech substancji lotnej, byłoby tworem nieodpowiadającym ani zamiarom Bożym, ani naturze ludzkiej.
Piękno i symetria Boskiego planu mogą być dostrzeżone tylko przez uznanie Nowego Stworzenia – tego, że jego przyszli członkowie są powołani przez Boga, by odłączyć się i oddzielić od ludzkiej natury; tego, że jest „niebieskie powołanie” czy „wysokie powołanie” i że poza uczynieniem swego powołania i wybrania pewnym mają oni do spełnienia podwójne zadanie wobec ludzkiej rodziny, z której zostali wybrani. (1) Mają być przedstawicielami Boga w zbieraniu klasy wybranych, równocześnie głosząc światu poselstwo jako członkowie kapłaństwa, które doznaje cierpień ze strony świata z powodu własnej wierności i światowego zaślepienia. (2) Wraz z ich Panem i Wodzem stanowić będą boskie, królewskie, duchowe kapłaństwo, w którego ręce zostaną powierzone sprawy świata w celu naprawienia i podniesienia każdego posłusznego członka rasy ludzkiej. Będą pośredniczyć między Bogiem a człowiekiem, ustanawiając pośród ludzi królestwo sprawiedliwości <str. 69> zgodnie z Boskim planem pouczania i restytucji człowieka.
Łatwo zauważymy, że żadna inna klasa istnień nie mogła nadawać się tak dobrze do spełnienia Bożego zamiaru rządzenia i błogosławienia świata. Pierwotna przynależność członków tej klasy do ludzkości – są bowiem „dziećmi gniewu, jako i drudzy” – skutkuje zupełnym zaznajomieniem ich ze słabościami, ułomnościami, zasadzkami i nieszczęściami, na które ludzkość jest wystawiona przez grzech i wrodzone słabości. To wszystko przygotowuje ich do tego, by stali się rozsądnymi rządcami i miłosiernymi kapłanami, ponieważ ich pełnia doskonałości w boskiej naturze sprawi, że jako sędziowie świata we wszystkich decyzjach będą kierować się bezwzględną sprawiedliwością i miłością w owym dniu sądu nad światem*.
* zob. Tom I, Wykład VIII – Dzień Sądu
Lecz o ile to wielkie i ważne dzieło podnoszenia, rządzenia, błogosławienia i sądzenia świata i upadłych aniołów będzie zadaniem powierzonym szczególnie tym Nowym Stworzeniom o boskiej naturze i choć żadne inne istoty w całym wszechświecie nie będą tak dobrze przygotowane jak one do tego dzieła (bowiem były ćwiczone i do niego przygotowywane pod Boskim kierownictwem), nie będzie ono bynajmniej stanowić jedynej ich misji czy pracy. Wręcz przeciwnie, tysiąc lat milenijnego panowania stanowić będzie jedynie początek używania przez te Nowe Stworzenia ich chwały, czci i nieśmiertelności. Kiedy w końcu Królestwo oddane będzie „Bogu i Ojcu” oraz ludzkości jako przywróconym do chwały przedstawicielom Ojca, by rządzić ziemią, wtedy przed Nowym Stworzeniem otworzy się jeszcze szersza sfera dla wykazania się tą chwałą, czcią i nieśmiertelnością. Napisane jest bowiem, że niebiański Ojciec uczynił Syna nie tylko uczestnikiem swej własnej duchowej natury, ale również uczestnikiem swego tronu, oraz że Syn usiadł z Ojcem na Jego tronie (Obj. 3:21). I choć w pewnym sensie opuszcza On to oficjalne stanowisko w czasie Wieku Tysiąclecia w celu nadzoru nad sprawami <str. 70> swej ziemskiej własności i królestwa, z pewnością nie znaczy to, że ukończywszy zupełnie dzieło zlecone Mu przez Ojca, będzie miał mniejszą chwałę lub że otrzyma mniej dostojne stanowisko niż to, które zostało Mu przyznane, gdy wstąpił na wysokość po zapłaceniu za nas kary za grzech poprzez ofiarowanie samego siebie.
Nie wiemy, jakie wielkie dzieła na przyszłość zamierza nasz Stwórca dla swego jednorodzonego i wielce umiłowanego Syna, którego „postanowił dziedzicem wszystkich rzeczy”. Ale wiemy bezpośrednio z ust naszego Mistrza, iż do nas należy obietnica, że gdy zostaniemy uwielbieni, będziemy jak On i ujrzymy Go jako jest, będziemy mieć udział w Jego chwale, „a tak zawsze z Panem będziemy”. Niezależnie więc, jaka będzie przyszła działalność Jednorodzonego jako „dziedzica wszystkich rzeczy”, my będziemy z Nim, dzieląc Jego pracę i chwałę, tak jak i Jego naturę. Zapisane Słowo Boże prowadzi nas tylko do tego punktu, ale nie może być świętokradztwem zaglądnięcie w księgę natury w świetle planu Bożego i posłużenie się Słowem Bożym jako teleskopem po to, by zauważyć, że różnorodne planety i światy wokół nas też nie są stworzone na darmo; że w którymś momencie i na nich będzie miało miejsce dzieło stwarzania, a gdy ten czas nadejdzie, Ten, który miał pierwszeństwo we wszystkich rzeczach, będzie je miał nadal i nadal będzie wodzem we wszystkich sprawach, w których przejawiać się będzie moc Boża. Nie należy oczekiwać, że na innych planetach powtórzy się doświadczenie grzechu z naszego świata, ziemi. Przeciwnie, możemy być pewni, że to jedno objawienie „ogromnej grzeszności grzechu” i jego okrutnych skutków może być i będzie wykorzystane przez Pana jako nieustanna lekcja dla istot, które mają dopiero zostać stworzone na Jego obraz w innych światach; będą się one uczyć przez obserwację i instrukcje zamiast doświadczenia.
Kiedy Szatan i jego posłańcy oraz wszelkie zło i psujące wpływy zostaną zniszczone, a uwielbiony Kościół, bogaty w doświadczenie, będzie uczył te doskonałe istoty z innych światów z pomocą nauczycieli, wziętych być może <str. 71> z Ziemi, posiadających wiedzę i doświadczenie wyniesione z kontaktu z grzechem oraz błogosławieństwo i wsparcie od Pana, jakże mogłyby one nie stać się mądrymi w rozsądzaniu dobra i zła oraz tego, co one z sobą niosą! Ich nauczyciele będą w stanie przedstawić szczegóły wielkiego buntu Szatana, wielkiego zwodziciela ludzkości, strasznego stoczenia się ludzkości w grzech i niedolę, wielkiego odkupienia, wysokiej nagrody dla Odkupiciela i jego współdziedziców, błogosławionych przywilejów restytucji, przyznanych człowiekowi oraz tego, że były one lekcjami i przykładami dla całego stworzenia Bożego na zawsze. Te pouczenia powinny być wystarczająco skuteczne, by uchronić przed dalszym popełnianiem grzechu i nauczyć elementów niezbędnych do budowania charakteru w zgodzie z Boskim prawem miłości.
Praca Nowego Stworzenia w obecnym czasie, jak to już było pokazane*, jest podwójna. Spłodzenie z ducha świętego czyni ich kapłanami, ale to tylko ich umysły zostają spłodzone – ich ciała nadal są ziemskie i dlatego, jak mówi Apostoł: „Mamy ten skarb [nową naturę] w naczyniu glinianym, aby dostojność tej mocy była z Boga, a nie z nas” (2 Kor. 4:7). Nowo spłodzony umysł, czyli wola, jest wszystkim, co obecnie reprezentuje nową naturę, aż do chwili, gdy w pierwszym zmartwychwstaniu ta nowa wola, rozwinięta w charakterze, otrzyma odpowiednie ciało, ciało niebiańskie, ciało duchowe, doskonałe i zupełne, w bezwzględnej harmonii z wolą Bożą. W międzyczasie moc Boża, duch święty, działający w nas i czyniący nas Nowymi Stworzeniami i kapłanami, prowadzi nas w stronę ofiary, by nasze naturalne ludzkie sprawy, ambicje, upodobania itd. mogły zostać poświęcone, ilekroć znajdą się w konflikcie z ambicjami i warunkami przeznaczonymi przez Boga dla Nowych Stworzeń. Zatem zwycięstwo Nowego Stworzenia zostaje osiągnięte przez ofiarowanie jego własnej ludzkiej natury, a zwycięstwo to jest uwielbieniem dla Boga i Jego mocy, sprawiającej w nas „i chcenie, i skuteczne wykonanie” przez Jego <str. 72> obietnice, na sposób, w jaki Bóg nie mógłby zostać uwielbiony, gdyby wszystkie nasze naturalne uwarunkowania pozostawały w zgodzie z Jego wymaganiami i żadna ofiara nie była konieczna. I tak jak wiara, poświęcenie i ofiarowanie Nowych Stworzeń w obecnym życiu odpowiadają i są pokazane w Aaronowym porządku kapłaństwa Izraela i jego obrazowych ofiarach, tak też, jak wyjaśnia Apostoł, przyszłe kapłaństwo tych Nowych Stworzeń jest przedstawione, czyli zobrazowane, w chwalebnym kapłaństwie Melchisedeka.
* zob. Cienie Przybytku lepszych ofiar, str. 20-23
Melchisedek nie był kapłanem, który składał ofiary w lnianych szatach; był kapłanem, który był jednocześnie królem – „kapłanem na stolicy swojej”. Pozycja jego jako taka była wyższa w obrazie niż pozycja Aarona, gdyż Aaron był synem Abrahama, a Abraham, pomimo swej wielkości, złożył dziesięcinę Melchisedekowi i otrzymał błogosławieństwo z jego rąk. Obrazuje to, jak wyjaśnia Apostoł, że podkapłaństwo sprawowania ofiar przedstawia niższy poziom, czyli stan, niż wyższe kapłaństwo królowania, chwały i czci. Tak więc te Nowe Stworzenia w chwalebnym dziele tysiącletniego Królestwa (Chrystus jako Głowa, a oni jako członkowie Jego Ciała) zostały przedstawione w Melchisedeku. Zakończy się na nich ofiarnicza część dzieła, a rozpocznie się królowanie, rządzenie, błogosławienie i pomaganie. Będą oni całkowicie zdolni do realizacji Boskiej obietnicy mówiącej, że „wszystkie narody ziemi będą błogosławione” (NB) poprzez tych przedstawicieli Bożych, przez których „każdy, kto będzie chciał”, będzie mógł powrócić do pełnej harmonii ze Stwórcą i Jego prawami (1 Mojż. 22:18; Gal. 3:16,29).
Cała różnorodność obrazów, poprzez które Pan przedstawia bliski związek swego Jednorodzonego, Zbawiciela, i wybranego Kościoła, powołanego i przygotowywanego do roli Nowego Stworzenia, mającego z Nim współudział w boskiej naturze, w uderzający sposób pokazuje bliskość, zażyłość i jedność, jaka będzie istniała między nimi. Wydaje się, iż Pan zdawał sobie sprawę, że wiara Jego ludzkich stworzeń o pokornych umysłach będzie się chwiać na myśl o tak wielkim <str. 73> zainteresowaniu nimi i miłości ze strony Stwórcy, jakie przejawił w zaproszeniu ich do najwyższego stanu w całym stworzeniu, zaraz obok swego Syna i obok siebie samego. Dlatego widzimy, że temat ten jest często powtarzany i to w postaci różnych obrazów, jakby w ten sposób Pan chciał odpowiedzieć na każde nasze pytanie, rozwiać każdą wątpliwość i obawę co do Jego wierności – co do prawdziwości tego „wysokiego powołania”. Odświeżmy naszą pamięć co do niektórych z nich: w jednym nasz Pan jest przedstawiony jako „kamień szczytowy” piramidy, a wybrany Kościół jako żywe kamienie pociągnięte do Niego, kształtowane i przygotowywane w harmonii z liniami wytyczonymi przez Jego charakter, aby mogli wraz z Nim być członkami wielkiej piramidalnej struktury – wznoszonej przez Boga w czasie Wieku Ewangelii – która w nadchodzącym wieku będzie błogosławiła świat i przez której członków Bóg będzie wielbiony przez całą wieczność.
Ten obraz piramidy jest ściśle związany z obrazem świątyni. Mamy zapewnienie, że świątynia wybudowana przez Salomona była obrazem na tę większą duchową świątynię, którą z jeszcze większą dozą mądrości buduje Bóg (1 Piotra 2:5). Jest nam pokazane, że podobnie jak w obrazie, gdzie każda belka i każdy kamień z osobna były przeznaczone na określone miejsce i tak ukształtowane, by w danym miejscu pasować, tak też jest z Kościołem Nowego Stworzenia – każdy jego członek zostanie dopasowany i przygotowany na swoje miejsce. I jak budowa obrazowej świątyni mogła odbyć się „bez głosu młota”, bez zgrzytu, zgiełku i hałasu, tak też przy końcu Wieku Ewangelii zupełny Kościół jako Nowe Stworzenie pod nadzorem boskiego Architekta narodzi się z martwych, tak jak Pan, Głowa tej świątyni, który był „pierworodnym z umarłych” w swym zmartwychwstaniu na początku wieku (1 Król. 6:7).
Inny z obrazów, jakie pamiętamy, przedstawia ludzkie ciało z jego różnymi członkami. To apostoł Paweł w tak jasny i dokładny sposób zwraca naszą uwagę na tę ilustrację bliskiego związku wybranych ze swoim Panem, Głową Kościoła, który jest Jego Ciałem (Rzym. 12:4‑5; 1 Kor. 12:12). Tak jak głowa kontroluje ciało, myśli za nie, planuje, przewiduje jego działanie i kieruje, czyli używa jednego albo <str. 74> drugiego członka ciała, by pomagał innym, tak też i Pan w swoim Kościele nadzoruje i kształtuje różnych członków Ciała według swego upodobania. Jego opatrzność kieruje sprawami tych, którzy usiłują „umocnić swoje powołanie i wybranie” (NB), dając im zapewnienie, że dopóki trwają w tym właściwym stanie serca, pokorni i wierni, „wszystkie rzeczy pomagają im ku dobremu”, ponieważ „miłują Boga i według postanowienia Bożego powołani są”.
Kolejny obraz bliskiej łączności Chrystusa z Jego Kościołem przedstawia wodza i jego żołnierzy, jeszcze inny pokazuje pasterza i owce. Lecz choć wszystkie te obrazy przedstawiają nam cenne myśli o uświęconym związku Głowy Nowego Stworzenia z Jego braćmi – Kościołem, to chyba żaden nie daje nam pełniejszego i bardziej całościowego spojrzenia na zainteresowanie i miłość, jakimi darzy nas Mistrz, niż obraz oblubieńca i oblubienicy. Szlachetny oblubieniec z pewnością przedstawia Jednorodzonego dla tych wszystkich, których oczy zrozumienia są otwarte, by widzieli wspaniałość Jego charakteru i Jego wierność! To uczucie Kościoła, Jego Ciała, wyrażone jest pięknie w proroczych słowach o Nim: „Zacniejszy nad innych dziesięć tysięcy, wszystko w nim rozkoszne”. Używając tego obrazu Apostoł zwraca się do Kościoła i mówi: „Albowiem zaręczyłem was z jednym mężem, aby stawić przed Chrystusem dziewicę czystą” – 2 Kor. 11:2. Mówi on tu o żydowskim zwyczaju małżeństwa, który całkowicie różni się od obecnego, obowiązującego w świecie „chrześcijańskim”. Dziś zaręczyny są tylko próbnym przyrzeczeniem, podlegającym zerwaniu, jeśli któraś ze stron dojdzie do wniosku, że związek ten nie byłby rozsądny czy pożyteczny. Lecz Pan wykorzystał żydowskie przyrzeczenie małżeńskie, by zobrazować zaręczyny Chrystusa, Oblubieńca, z Kościołem, Jego Oblubienicą. Według zwyczaju żydowskiego zaręczyny są prawdziwym małżeństwem. Częścią tego wydarzenia jest dokładnie sprecyzowany kontrakt, zwykle pisemny, w którym przedstawiciele pana młodego oraz panny młodej zgadzają się co do posagu itp., a umowa staje się <str. 75> całkowicie i natychmiast obowiązująca, choć w zwyczaju jest odkładanie prawie na rok uroczystości weselnej i złączenia się małżonków. Podobnie wygląda umowa, czyli kontrakt między Panem, niebiańskim Oblubieńcem, a tymi, którzy zostali przez Niego przyjęci w ramach zaręczyn. Ani z Jego, ani z naszej strony umowa nie jest luźna, ale jest stanowczym połączeniem serc, celów, miłości i poświęcenia; złamanie naszego przymierza byłoby poważną sprawą. Apostoł zapewnia nas co do Oblubieńca: „Wiernyż jest ten, który was powołał, który też to uczyni” – 1 Tes. 5:24. Zatem cały ciężar sprawy spoczywa na nas.
Przy końcu wieku nasz Pan przychodzi jako Oblubieniec, by przyjąć Oblubienicę, ale przyjmie tylko „mądre panny”. Ci, którzy po zawarciu przymierza postępowali niemądrze i żyli nierozważnie, nie zostaną uznani za godnych przyjęcia ani rozpoznani w kontekście małżeństwa; drzwi zostaną przed nimi zamknięte, jak to jest ukazane w przypowieści (Mat. 25:1‑12); nie dostąpią oni wielkich przywilejów i błogosławieństw, którymi mogli się cieszyć, gdyby zachowali wierność. Ale my radujemy się, że choć ich niewierność może przywieść ich do wielkiego ucisku i spowodować utratę części działu w Królestwie oraz boskiej natury, jednak nie będzie to dla nich oznaczało skazania ich z tego powodu na wieczne męki. Nie! Dzięki Bogu światło Jego Słowa przyświeca nam dziś o wiele jaśniej! Uczynienie naszego „powołania i wybrania mocnym” będzie oznaczało ogromne i wieczne bogactwo łaski dla tych spośród nas, którzy dojdą do celu; a utrata tych błogosławieństw będzie sama w sobie niemałą karą za niedbałość w zachowaniu przymierza i pokalanie się duchem tego świata.
Chociaż Nowe Stworzenia w Chrystusie Jezusie są raczej wybierane z niższych warstw społeczeństwa niż ze sfer wyższych i choć świat nas nie zna, bo i Jego nie znał, to jednak Pismo Święte zapewnia nas, że Bóg, który patrzy na serce, a nie na powierzchowność, bardzo sobie ceni <str. 76> wiernych tej klasy, którzy są obecnie wyszukiwani i rozwijani w Nowe Stworzenia. Nie tylko mówi nam On o Boskim nadzorze nad ich sprawami, wpływającym na to, by wszystkie rzeczy dopomagały im ku dobremu, lecz nawet do pewnego stopnia wyjaśnia, w jaki sposób ten nadzór nad ich sprawami jest wykonywany – że aniołowie są „duchami usługującymi, którzy na posługę bywają posłani dla tych, którzy zbawienie odziedziczyć mają” i że „zatacza obóz anioł Pański około tych, którzy się go boją, i wyrywa ich”, a ci aniołowie, stróże tych, co są „maluczkim stadkiem”, mają zawsze dostęp przed oblicze ich Ojca i że, mówiąc symbolicznie, bez wiedzy Ojca nawet włos nie może spaść z ich głowy. Pozostaje to w harmonii z czułymi zapewnieniami o Boskiej opiece, udzielonymi nam poprzez natchnione słowo: „Zna Pan, którzy są jego” i „cić mi będą w dzień, który ja uczynię, własnością” (2 Tym. 2:19; Mal. 3:17).
Do tego tematu należy również rozważenie faktu, że ze względu na powołanie do nowości żywota Pan nakazuje Nowemu Stworzeniu: „Musicie się znowu narodzić”. By nam uzmysłowić to nowe narodzenie do Nowego Stworzenia, zostały tu użyte naturalne narodziny ziemskiej istoty. Naturalne narodziny są poprzedzone spłodzeniem, ożywieniem, i w końcu następuje narodzenie. Tak samo jest z Nowym Stworzeniem: (1) musimy zostać spłodzeni przez Słowo i ducha Bożego; (2) musimy zostać ożywieni, pobudzeni przez otrzymanego ducha prawdy; (3) jeśli proces rozwoju postępuje, jeśli Słowo Boże w nas przebywa i obfituje, sprawiając, że nie jesteśmy próżnymi [bezczynnymi] ani niepożytecznymi, to z czasem nastąpi nasze narodzenie – do udziału w pierwszym zmartwychwstaniu jako członkowie Ciała Chrystusa. Na temat tego zmartwychwstania i całkowitej przemiany naturalnych, ziemskich istot ludzkich w istoty duchowe i niebiańskie o boskiej naturze powiemy więcej nieco później*, teraz jednak przyjrzyjmy się bliżej spłodzeniu. <str. 77> Słowo Boże wyraźnie mówi, że spłodzenie synów Bożych jest „nie z krwi ani z woli ciała, ani z woli męża, ale z Boga” (Jan 1:13). Apostoł Paweł także o tym mówi, gdy pisze o klasie wybranych Nowych Stworzeń, ich Głowie, Jezusie Chrystusie, i o zaszczytnym stanie, do którego zostali powołani: „A nikt sobie tej czci nie bierze, tylko ten, który bywa powołany od Boga jako i Aaron” – Hebr. 5:4.
* Wykład VI
Pismo Święte konsekwentnie i jasno czyni różnicę między wybranymi Nowymi Stworzeniami a resztą rodzaju ludzkiego, lecz my podamy tu krótko tylko dwie ilustracje. (1) Mówiąc o odkupieniu świata Apostoł wyraźnie dzieli ofiarę pojednania na dwie części, jedną za Kościół, drugą za świat: „A on jest ubłaganiem za grzechy nasze [grzechy Kościoła]; a nie tylko za nasze, ale też za grzechy wszystkiego świata” – 1 Jana 2:2. (2) Ten sam Apostoł rozróżnia między próbami i trudnościami w obecnym życiu Kościoła a tymi, które są udziałem świata, jak też pomiędzy nadziejami wybranego Kościoła a nadziejami świata. Mówi: „I my, którzy mamy pierwiastki Ducha, (...) sami w sobie wzdychamy, oczekując przysposobienia synowskiego, odkupienia [wyzwolenia] ciała naszego” – jednego Ciała, Kościoła, którego Głową jest Chrystus i którego wyzwolenie jest obiecane w pierwszym zmartwychwstaniu przy Jego drugim przyjściu (Rzym. 8:23). My nie wzdychamy głośno, jak to robi świat, ponieważ przez spłodzenie z Jego ducha otrzymaliśmy od Pana lekarstwo przeciwko rozczarowaniom, próbom i trudnościom obecnego czasu, którym są chwalebne nadzieje i obietnice – kotwica naszej duszy, sięgająca tego, co jest poza zasłoną. Przechodząc przez różne doświadczenia i próby smucimy się nie jak ci, którzy nie mają nadziei. W tym samym kontekście Apostoł mówi o świecie i jego nadziei: „Wszystko stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje aż dotąd”. Nie mają czym ukoić ran i uśmierzyć bólu, będącego częścią wielkiego trudu obecnego czasu, w którym uczą się tylko lekcji <str. 78> o ogromnej „grzeszności grzechu” i o słusznej zań zapłacie – umieraniu i śmierci. Lecz kierując naszą uwagę daleko poza nadzieję świata, Apostoł mówi, że stworzenie „wyczekuje objawienia synów Bożych” (Rzym. 8:19,22). Stworzenie nie oczekuje go spodziewając się zaliczenia do tychże synów Bożych, lecz wyczekuje błogosławieństw, które ci synowie spośród Nowego Stworzenia sprowadzą, gdy dysponować będą chwałą i mocą w Królestwie Tysiąclecia, zgodnie z Bożą obietnicą, że błogosławione będą wszystkie narody ziemi.
Sprawdzianem przynależności do Nowego Stworzenia nie będzie przynależność do jakiejś ziemskiej organizacji, lecz połączenie się z Panem, stanie się członkiem Jego mistycznego Ciała, jak mówi Apostoł: „Jeśli kto jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare rzeczy przeminęły, oto się wszystkie nowymi stały” – 2 Kor. 5:17. Aby w ogóle liczyć się za członka Ciała Chrystusowego, konieczne jest wyzbycie się starych rzeczy, rzeczy ziemskich: ambicji, oczekiwań, pychy, próżności i kaprysów, nawet jeśli będą nas one gnębić do pewnego stopnia, ponieważ są one częściowo atrakcyjne dla naszego ciała. Za Nowe Stworzenie uznaje Pan nowy umysł; i właśnie postęp oraz rozwój nowego umysłu, za które obiecuje też nagrodę, interesują Go najbardziej.
Pismo Święte jasno wykazuje, że abyśmy mogli trwać w Chrystusie, potrzebne jest coś więcej niż jedynie poświęcenie. Poświęcenie otwiera przed nami drzwi, zapewnia nam odpowiednią pozycję, związek, jak również dostarcza wsparcia i zachęty płynącej z Boskich obietnic i przez to stawia nas na drodze umożliwiającej pielęgnowanie różnych owoców ducha, byśmy ostatecznie mogli osiągnąć współdziedzictwo z naszym Panem w niebieskiej chwale. Ale utrzymanie się w tej pozycji w Ciele Chrystusowym wymaga przynoszenia owoców, znaków posiadania miłości i oddania, jak to Mistrz powiedział w przypowieści o winnym krzewie: „Każdą latorośl, która we mnie owocu nie przynosi, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza [przycina], aby obfitszy owoc przynosiła” – Jan 15:2. To, że Pan nas przyjął jako Nowe Stworzenia <str. 79> w Chrystusie Jezusie już wcześniej, sugeruje, że powinien mieć miejsce mniej lub bardziej regularny wzrost w łasce, umiejętności i w owocach ducha; inaczej utracilibyśmy naszą szczególną z Nim zażyłość, a ktoś inny zająłby nasze miejsce między wybranymi, zaś koronę odłożoną dla nas otrzymałby ten, kto umie lepiej ocenić owe przywileje, ktoś bardziej gorliwy w ubieganiu się o chwalebne rzeczy, obiecane przez Boga tym, którzy Go miłują, a więc ktoś bardziej skłonny do traktowania rzeczy ziemskich jako szkodę i śmieci, byle tylko pozyskać Chrystusa i zdobyć stanowisko w gronie pomazańców Pańskich. Ów stan przebywania w Chrystusie objawia się nie tylko przez przynoszenie owoców ducha, ale także poprzez to, o czym mówi apostoł Piotr: „To czyniąc, nigdy się nie potkniecie. Tak bowiem hojnie wam dane będzie wejście do wiecznego królestwa Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa” – 2 Piotra 1:10‑11. Oznacza to jednak – co wyraża apostoł Paweł – że nowy zmysł, to znaczy Nowe Stworzenie, tak się ma dostosować do woli Bożej, aby ciągle „zewlekać starego człowieka z namiętnościami i pożądliwościami jego”, ponieważ Nowe Stworzenie jest figuralnie przedstawione jako nowy człowiek – Chrystus to głowa, a Kościół to członkowie ciała – człowiek, który ma się wzmacniać i budować, mówiąc obrazowo, w męża doskonałego w Chrystusie Jezusie, gdzie każdy członek jest zupełnie rozwinięty, nie z naszej własnej mocy, w ciele, lecz zupełny w Nim, który jest Głową, gdyż Jego sprawiedliwość wyrównuje nasze nierozmyślne zmazy.
Ludzkość kieruje się w swoich sprawach pięcioma posiadanymi zmysłami: wzroku, słuchu, dotyku, powonienia i smaku, z których Nowe Stworzenie może korzystać dopóty, dopóki nowy zmysł znajduje się w tym „naczyniu glinianym”. Lecz dla Nowego Stworzenia zmysły te nie są wystarczające, bowiem potrzebuje ono innych jeszcze zmysłów do uchwycenia rzeczy duchowych, które przez ludzki organizm nie mogą być widziane, dotknięte, słyszane ani poczute smakiem czy powonieniem. Ten brak Pan uzupełnił poprzez ducha świętego, zgodnie z wyjaśnieniem Apostoła: „Ale cielesny człowiek nie pojmuje tego, co jest Ducha Bożego (...) i nie może rozumieć, iż <str. 80> duchownie bywają rozsądzone”. „Oko nie widziało i ucho nie słyszało, i w serce człowiecze nie wstąpiło [przez żaden zmysł lub władzę pojmowania], co nagotował Bóg tym, którzy go miłują – lecz nam [Nowemu Stworzeniu] to Bóg objawił przez Ducha swojego; albowiem Duch wszystkiego się bada, i głębokości Bożych” – 1 Kor. 2:9,10,14.
Ten duchowy zmysł może być nazwany szóstym zmysłem u tych, którzy zostali spłodzeni do natury Nowego Stworzenia. Można też uważać, że posiadają oni cały komplet duchowych zmysłów, pięciu dodatkowych zmysłów odpowiadających zmysłom cielesnym. Stopniowo ich „oczy wyrozumienia”4 otwierają się coraz bardziej na rzeczy, których naturalny wzrok dojrzeć nie może; stopniowo wzmaga się ich słyszenie wiarą, aż każda obietnica Słowa Bożego stanie się pełna mocy i znaczenia. Z czasem dochodzą do bliskości z Panem i odczuwają dotyk Jego niewidzialnej siły, stopniowo też zaczynają kosztować, jak dobrotliwy jest Pan. Po pewnym czasie zaczynają doceniać te rodzaje poświęceń i modlitw, które są wdzięczną wonnością Panu. A jak możliwe jest ćwiczenie naturalnych zmysłów, tak można ćwiczyć i duchowe; zaś pielęgnowanie tych duchowych zmysłów (a przynajmniej jego usiłowanie) stanowi znak wzrastania w łasce i naszego rozwoju jako Nowego Stworzenia w postaci embrionalnej, mającego się narodzić w zmartwychwstaniu do zupełności naszej nowej świadomości w chwale, czci i nieśmiertelności boskiej natury.
4 Efezj. 1:18 wg KJ – przyp. tłum.
Jest to szczególne pytanie, pytanie dziwne. Gdy uświadomimy sobie, że Kościół jest zaręczony, poślubiony Panu jako Oblubienica, to wydaje się dziwnym pytanie o to, jakie będzie nosił imię. W istocie, żadne imię nie pasowałoby lepiej do Oblubienicy niż imię Oblubieńca, i sama sugestia dotycząca jakiegoś innego imienia oznacza błędne pojęcie o związku, jaki zachodzi między Panem a poświęconymi, „członkami jego ciała”, „oblubienicą, małżonką Baranka”. Biblijna nazwa wydaje się być jak najbardziej wystarczająca, a mianowicie: ekklesia, czyli <str. 81> Ciało, Kościół Chrystusowy. Gdybyśmy potrzebowali dalszych określeń, to znajdujemy je w Piśmie Świętym, jak np. „Zbór [ekklesia] Chrystusowy”, czyli Kościół Chrystusa, „Zgromadzenie [ekklesia] Boże”, czyli Kościół Boży (Rzym. 16:16; Dzieje Ap. 20:28). Te dwa określenia są jednakowe, ponieważ tak nasz Pan, jak i Ojciec Niebieski interesują się nami w tym samym stopniu. Jak Kościół jest Ciałem Chrystusowym, którego On jest Głową, tak cały Kościół, Głowa i Ciało, jest gronem, grupą, namaszczoną przez Ojca, poprzez którą upodobało Mu się wykonać wszystkie wielkie i cudowne aspekty dzieła odkupienia, zaznaczone wcześniej w wielkich i kosztownych obietnicach Jego Słowa. Apostoł rozwija dalej to imię, określając wiernych mianem „Kościoła Boga Żywego”, tak jakby przeciwstawiał ten Kościół, Ciało lub lud, którego Głową jest Chrystus, innym ciałom, czyli systemom religijnym, nie uznającym we właściwy sposób prawdziwego Boga i nie uznanym przez tego prawdziwego Boga za Jego Zgromadzenie [ekklesia], czyli Kościół.
Skłonność do przybierania innych imion niż te, które wyznaczył nam Pan i apostołowie, daje się zauważyć od samego początku. Dziś niektórzy często mówią: „Ja jestem od Lutra”, „Ja od Kalwina”, „Ja od Wesleya” albo „Ja od Knoxa”, a jednak wszyscy twierdzą, że są Chrystusowi. Podobna tendencja objawiła się w pierwotnym Kościele, na co apostoł Paweł zwraca naszą uwagę w Liście do Koryntian (1 Kor. 3:4‑6). Duch podziałów, duch sekciarski objawił się między wierzącymi w Koryncie. Ponieważ nie wystarczały im imiona Chrystusa i Boga, starali się jeszcze coś do nich dodać, nazywając się: chrześcijanami Pawłowymi, chrześcijanami Piotrowymi czy chrześcijanami Apollosowymi. Z natchnienia Bożego Apostoł strofuje tego ducha i wykazuje, że to nie duch święty, lecz duch cielesny prowadzi do podziałów w Ciele i do podążania za tym czy innym sługą Pańskim. Argument apostoła Pawła znajduje i dziś zastosowanie. Pyta on: „Czy Chrystus jest rozdzielony?”, to znaczy: Czy jest wiele ciał Chrystusa? Czy jest wiele kościołów Chrystusowych, czy też tylko jeden? Jeżeli tylko jeden, dlaczego ma być rozdzielony? „Bo któż jest Paweł? Kto Apollos? Kto Piotr?” Byli oni jedynie sługami Głowy Kościoła, <str. 82> których używał On dla korzyści swego Ciała – Zgromadzenia [ekklesia]5. Gdyby nie byli chętni do tej pracy, mógłby znaleźć innych, którzy by ją wykonali. Zatem chwała i cześć za jakiekolwiek błogosławieństwa otrzymane przez usługę apostołów należy się przede wszystkim Głowie Kościoła, która przygotowała to co niezbędne dla swego Ciała. Nie znaczy to jednak, abyśmy nie mieli uznać i odpowiednio uczcić wszystkich tych, których Pan czci i uznaje, lecz pod żadnym pozorem nie mamy ich uważać za głowy Kościoła lub dzielić Kościół na sekty czy ugrupowania – naśladowców różnych ludzi. Apostołowie i inni słudzy zostali użyci przez Pana nie po to, by dzielić Kościół, lecz by przyciągać jego członków, jednoczyć w coraz większym stopniu wielu poświęconych z jedną Głową, z jednym Panem, poprzez jedną wiarę i jeden chrzest.
5 Autor często używa w odniesieniu do zboru, zgromadzenia słowa „ecclesia”, które jest zapożyczeniem od greckiego słowa ekklesia. W języku polskim słowo takie nie jest powszechnie przyjęte, stosujemy więc polskie tłumaczenie tego greckiego słowa, czyli zbór lub zgromadzenie dodając w nawiasie ekklesia – przyp. tłum.
Co, naszym zdaniem, powiedziałby Apostoł, gdyby dziś osobiście stanął pośród nas i zobaczył obecny podział chrześcijaństwa na różne denominacje? Zapewne powiedziałby, że jest to objawem wielkiej cielesności – znakiem posiadania znacznej miary ducha tego świata. Nie znaczy to, że wszyscy mający łączność z tymi systemami są cieleśni i całkowicie pozbawieni ducha Pańskiego. Pokazywałoby to jednak, że w miarę posiadanego przez nas ducha Pańskiego i wyzwalania się od cielesnego umysłu, od jego przewodzenia i wpływu, nie będziemy sympatyzować z podziałami, które widzimy dookoła w postaci wielu sekt o różnych nazwach. Im bardziej święty duch Pański będzie się w nas pomnażał, tym bardziej niezadowoleni będziemy nazywając się imieniem innym niż imię naszego Pana, aż ostatecznie pod kierownictwem ducha dojdziemy do punktu, w którym uznamy tylko jeden Kościół i jedno w nim członkostwo – „Kościół pierworodnych, których imiona zapisane są w niebie” oraz jeden sposób, dzięki któremu można się dostać do tego Kościoła, to jest chrzest w Ciało naszego Mistrza, w Jego Zgromadzenie [ekklesia] i przez chrzest w Jego <str. 83> śmierć, ponieważ tym sposobem przez tego jednego ducha łączymy się z Nim i ze wszystkimi innymi członkami.
Nie do nas należy zmiana zapatrywania całego chrześcijaństwa na to zagadnienie – byłoby to za wielkie przedsięwzięcie dla jakiejkolwiek istoty ludzkiej. Naszym zadaniem jest osobista wierność Oblubieńcowi, aby każdy, kto wzywa imienia Chrystusowego, odstąpił od wszelkiej nieprawości i od wszystkiego, co jest błędne w jego wierze, postępowaniu i obyczajach. Tacy nie będą chcieli być znani pod żadnym innym imieniem jak tylko pod imieniem Oblubieńca, a gdy ich się o to zapyta, z przyjemnością przyznają się do Jego imienia, i tylko Jego – jedynego imienia danego pod niebem ludziom, przez które możemy być zbawieni. Będąc posłuszni duchowi tej prawdy, oddzieleni będziemy od wszelkich sekciarskich nazw oraz od wszystkich sekciarskich instytucji, abyśmy mogli stać wolni w Panu. To jednak nie powinno oznaczać, że musimy odtrącać tych, którzy mają ducha Pańskiego, lecz wciąż mają związek z sekciarskimi systemami. Przeciwnie, powinniśmy uznać, że słowa naszego Pana: „Wynijdźcie z niego, ludu mój! Abyście nie byli uczestnikami grzechów jego, a iżbyście nie wzięli z plag jego” znaczą, że niektórzy z Jego ludu znajdują się w Babilonie i dlatego borykają się z błędnymi pojęciami odnośnie sekciarskich instytucji i ich nazw. Nasza światłość ma świecić, a wynik mamy zostawić Panu.
Nie tylko odżegnujemy się od przyjmowania ludzkich nazw, ale też odżegnujemy się od każdego imienia, które jest albo mogłoby się stać nazwą sekty lub ugrupowania i w ten sposób odłączyć część ludu Pana od wszystkich pozostałych, którzy są Jego. Powinniśmy unikać specjalnego używania określeń „Kościół Chrześcijan” albo „Kościół Boga”, jako że te nazwy są używane w odniesieniu do konkretnych ugrupowań i społeczności wśród ludu Pańskiego. Raczej wolelibyśmy używać i reagować na wszelkie biblijne nazwy: Uczniowie, Kościół Boży, Kościół Chrystusowy, Kościół Boga Żywego, Kościół w Koryncie, Kościół w Allegheny itd. Trudno będzie nam uniknąć tego, by w sprawie tej nie zostać przez wielu źle zrozumianym ani też nie powinniśmy się obrażać na tych, którzy według zwyczaju świata chrześcijańskiego będą nas czasem dziwnie nazywać. <str. 84> Na przykład mogą nas nazywać „Restytucjonistami” czy „Świtowcami” albo „Ludźmi Strażnicy” itp. Nie mamy uznawać żadnej z tych nazw w sensie stosowania ich do samych siebie – ale duch łagodności, cierpliwości, pokoju i miłości dyktuje, że nie powinniśmy obrażać się słysząc te nazwy, lecz dobrotliwie przyjąć, że nie pochodzą one ze złych, a przynajmniej nie ze złośliwych pobudek. Powinniśmy reagować na te nazwy uprzejmie, a nie złowrogo, dając do zrozumienia, że wiemy, iż chodzi o nas, oraz tak krótko i uprzejmie, jak to tylko możliwe, dać do zrozumienia, że wolimy nie uznawać żadnych nazw sekt czy ugrupowań, ale raczej pozostawać przy nazwie chrześcijanie w jej najszerszym i najpełniejszym sensie, oznaczającym, że nie mamy głowy innej niż nasz Pan, Jezus Chrystus, i że nie uznajemy innej organizacji niż ta, którą On zorganizował – jeden Kościół Boga Żywego, Zgromadzenie [ekklesia], czyli Ciało Chrystusowe, których imiona zapisane są w niebie. <str. 85>
Wykład III
POWOŁANIE NOWEGO STWORZENIA
Tylko powołani się kwalifikują – Kiedy zaczęło się to „wielkie zbawienie” – Wezwanie do pokuty nie jest powołaniem do boskiej natury – Powołanie żydowskie – Powołanie ewangeliczne – Dlaczego niewielu „wielkich”, „mądrych” czy „możnych” zostaje powołanych – Wywyższenie wyróżnieniem za prawdziwą pokorę – Charakter jest warunkiem powołania – Podczas Tysiąclecia świat nie jest pod powołaniem, lecz pod nakazem – Czas powołania ewangelicznego ograniczony – Nowe Stworzenie jest powoływane, czyli pociągane przez Ojca – Chrystus naszą mądrością – Chrystus naszym usprawiedliwieniem – Odróżnienie usprawiedliwienia rzeczywistego od przypisanego – Czy Nowe Stworzenie potrzebuje usprawiedliwienia – Podstawa usprawiedliwienia – Usprawiedliwienie świętych Starego Testamentu różni się od naszego – Usprawiedliwienie w Wieku Tysiąclecia – Chrystus naszym uświęceniem – Uświęcenie podczas Tysiąclecia – Dwa różne poświęcenia w obrazie lewitów – Żaden z nich nie ma działu w ziemi – Wielkie Grono – Dwie części Uświęcenia – Ze strony człowieka – Ze strony Boga – Doświadczenia zależne są od temperamentu – Uświęcenie to nie doskonałość ani uczucie – „Który uzdrawia wszystkie choroby twoje” – Potrzeba tronu łaski – Jak usprawiedliwienie staje się uświęceniem – Poświęcenie po zakończeniu „wysokiego powołania” – Zbawienie, czyli wyzwolenie Kościoła.
Sposobność stania się członkami Nowego Stworzenia i udziału w jego możliwościach, przywilejach, błogosławieństwach i chwałach nie była ogólnie otwarta dla ludzkości, lecz skierowana jedynie do „powołanej” klasy. I jest to bardzo wyraźnie przedstawione w Piśmie Świętym. Pan powołał cielesny Izrael, aby stał się Jego szczególnym ludem, odłączonym od innych ludów i narodów ziemi, jak jest o tym napisane: „Tylkom was samych poznał [uznałem] ze wszystkich rodzajów ziemi” – Amos 3:2. Powołanie Izraela nie było jednakże „wysokim powołaniem” czy „powołaniem niebiańskim”, i w konsekwencji nie znajdujemy żadnej wzmianki o rzeczach niebiańskich w obietnicach odnoszących się do tego narodu. Ich powołanie odnosiło się do stanu przygotowawczego, który ostatecznie uczynił ostatek tego narodu gotowym na przyjęcie i skorzystanie z „wysokiego <str. 86> powołania” do „wielkiego zbawienia, które wziąwszy początek opowiadania przez samego Pana od tych, którzy go słyszeli, nam jest potwierdzone” (Hebr. 2:3). Dlatego warunków „wysokiego”, czyli „niebiańskiego powołania” nie należy szukać w Starym, ale w Nowym Testamencie. Choć gdy oczy naszego zrozumienia otwierają się na rozpoznawanie „głębokości Bożych”, możemy zauważyć w Jego postępowaniu z Izraelem cielesnym i w działającej nad nim opatrzności pewne obrazowe lekcje, pożyteczne dla duchowego nasienia, które zostało powołane „niebieskim powołaniem”. Apostoł zwraca nam bowiem na to uwagę, mówiąc, że cielesny Izrael, jego prawa i Boża wobec niego działalność były cieniem, czyli obrazem, lepszych rzeczy, należących do tych, którzy są powołani do członkostwa w Nowym Stworzeniu.
Ponieważ w planie Bożym Chrystus miał mieć prymat we wszystkim, konieczne było, aby był pierwszym, przewodnikiem, Najwyższym Kapłanem, który miał stać się przywódcą tego Nowego Stworzenia Bożych synów, wodzem ich zbawienia, przykładem, na którego postępowaniu mogliby się wzorować i którego śladami mogliby kroczyć; dostrzegamy w tym zupełnie wystarczający powód, dla którego święci Starego Testamentu nie mogli mieć części, czyli udziału w tym Nowym Stworzeniu. Poświadczają to słowa naszego Pana odnośnie Jana Chrzciciela: „Zaprawdę powiadam wam: Nie powstał z tych, którzy się z niewiast rodzą, większy nad Jana Chrzciciela; ale który jest najmniejszym w królestwie niebieskim, większy jest niżeli on” – Mat. 11:11. Podobnie mówi też Apostoł, wyrażając się z najwyższym uznaniem o wierze i szlachetności charakteru owych braci z poprzednich okresów czasu: „Bóg o nas coś lepszego przejrzał, aby oni bez nas nie stali się doskonałymi” – Hebr. 11:40.
Poza tym powinniśmy pamiętać, że nikt, kto nadal znajduje się pod przekleństwem grzechu Adama, nie może być powołany. Aby ktokolwiek mógł zostać powołany do tego „wysokiego powołania”, konieczne jest zapewnienie usprawiedliwienia od wyroku Adamowego. A ono nie mogło być dane nawet cielesnemu Izraelowi przez krew cielców i kozłów, ponieważ nie mogą one nigdy zgładzić grzechu i były jedynie obrazem lepszych ofiar, które rzeczywiście zaspokajają wymagania Sprawiedliwości <str. 87> wobec naszej rasy. Dlatego też niemożliwe było rozpoczęcie powołania przed zapłaceniem ceny okupu przez Pana Jezusa, który „kupił nas swą drogą krwią”. Nawet apostołowie byli tylko wstępnie powołani i przyjęci do Nowego Stworzenia, aż Odkupiciel zapłacił cenę, wstąpił na wysokość i przedłożył ją w ich imieniu. Dopiero wtedy, i nie wcześniej, w Dniu Pięćdziesiątnicy Ojciec bezpośrednio uznał tych wierzących i spłodził ich przez swego ducha świętego, by stali się Nowymi Stworzeniami. To prawda, że w czasie swej misji nasz Pan powiedział do faryzeuszy: „Bom nie przyszedł wzywać sprawiedliwych, ale grzesznych do pokuty” – Mat. 9:13. Musimy jednak zauważyć wielką różnicę pomiędzy wzywaniem ludzi do pokuty a wzywaniem ich do „wysokiego powołania”, do boskiej natury i współdziedzictwa z Chrystusem. Żaden grzesznik nie jest do tego przyjęty; stąd więc my wszyscy, będąc „z natury dziećmi gniewu”, potrzebujemy być najpierw usprawiedliwieni od wszystkiego, darmo, przez drogocenną krew Chrystusa.
Pełne tego potwierdzenie znajdujemy we wstępie Listu do Rzymian (1:7), który mówi, że list ten poświęcony jest „wszystkim, którzyście w Rzymie, umiłowanym Bożym, powołanym świętym”6 – powołanym, by stać się świętymi, uczestnikami boskiej natury. Podobnie brzmi wstęp Listu do Koryntian: „Do Kościoła Bożego w Koryncie, do tych, którzy zostali uświęceni w Jezusie Chrystusie i powołani do świętości wespół ze wszystkimi, którzy na każdym miejscu wzywają imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa” – 1 Kor. 1:2 (BT). Wyłączność tego powołania jest dalej podkreślona w wersecie 9, który oznajmia, kto jest autorem naszego powołania: „Wiernyć jest Bóg, przez którego jesteście powołani ku społeczności Syna jego, Jezusa Chrystusa, Pana naszego”. Oznacza to związek, jedność; i stąd myśl, że powołanie ma na celu wyszukanie spomiędzy ludzi tych, którzy staną się jednością z Odkupicielem jako Nowe Stworzenia, Jego współdziedzice w chwale, czci i nieśmiertelności, przyznani Mu w nagrodę za Jego wierność.
6 KJ i Biblia Brzeska: „wezwanym, abyście byli świętymi” – przyp. tłum.
Przychodzą nam tu na myśl słowa Apostoła o tym, że będziemy uczynieni współdziedzicami z Chrystusem dopiero po spełnieniu <str. 88> pewnych warunków, a mianowicie: „Jeśli tylko z nim cierpimy, abyśmy też z nim byli uwielbieni” – Rzym. 8:17. W tym samym rozdziale Listu do Koryntian (w. 24) Apostoł pokazuje, że omawiane przez niego powołanie w żaden sposób nie jest tym samym powołaniem, które przez pewien czas ograniczało się tylko do Żydów, a dalej słowa jego wskazują, że nie wszyscy są powołani. Mówi on bowiem: „Lecz samym powołanym i Żydom, i Grekom każemy Chrystusa, który jest mocą Bożą i mądrością Bożą” – choć dla niepowołanych Żydów był On kamieniem obrażenia, a dla niepowołanych Greków głupstwem. W swym Liście do Hebrajczyków 9:14‑15 Apostoł wskazuje, że powołanie obecnego Wieku Ewangelii nie mogło zostać ogłoszone, dopóki nasz Pan nie stał się przez swą śmierć „rękojmią” Nowego Przymierza. Słowa jego brzmią: „I dlatego jest nowego testamentu [przymierza] pośrednikiem, aby, gdyby śmierć nastąpiła na odkupienie onych występków, które były pod pierwszym testamentem [Przymierzem Zakonu], ci, którzy są powołani, wzięli obietnicę wiecznego dziedzictwa” – Hebr. 7:22.
Można by naturalnie zakładać, że to szczególne powołanie, jeśli miałoby mieć jakieś obwarowania, ograniczałoby się do najświetniejszych przedstawicieli upadłej rasy ludzkiej – do najszlachetniejszych, najcnotliwszych, najbardziej utalentowanych. Lecz Apostoł zaprzecza tej myśli, mówiąc: „Widzicie zaiste powołanie wasze, bracia! iż niewiele mądrych według ciała, niewiele możnych, niewiele zacnego rodu; ale co głupiego jest u świata tego, to wybrał Bóg, aby zawstydził mądrych, a co mdłego u świata, wybrał Bóg, aby zawstydził mocnych. A podłego rodu u świata i wzgardzone wybrał Bóg, owszem te rzeczy, których nie masz, aby te, które są, zniszczył. Aby się nie chlubiło żadne ciało przed obliczem jego” – 1 Kor. 1:26‑29. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest, jak tłumaczy Apostoł, Boski zamiar, by żaden człowiek nie mógł się chełpić, że w jakimś sensie lub stopniu zasłużył sobie na wielkie błogosławieństwa, jakie mają zostać wylane. Wszystko to ma na celu pokazanie, tak aniołom, <str. 89> jak i człowiekowi, wielkiej mocy Bożej, przemieniającej charaktery z niegodziwych i godnych pogardy na szlachetne i czyste nie przy użyciu siły, ale przez przeobrażającą moc Prawdy, działającą w powołanych poprzez dane im obietnice i nadzieje, by chcieli i skutecznie wykonywali zamiary, jakie On sobie upodobał. Rezultatem tego Bożego zarządzenia będzie nie tylko chwała Ojca, ale też pokora i wieczne dobro tych, których On ma błogosławić. W całym Nowym Testamencie znajdujemy wielokrotnie powtarzające się stwierdzenia faktu, że to powołanie i zbawienie nie pochodzi od człowieka ani nie jest z jego mocy, ale z łaski Bożej. Nietrudno jest też zrozumieć, dlaczego z zasady to powołanie jest mniej atrakcyjne dla ludzi wysokiego rodu, zaś bardziej atrakcyjne dla ludzi prostych.
Pycha jest istotnym elementem upadłej natury i ciągle należy ją mieć na względzie. Ci, których stan jest mniej upadły niż większości ludzi i którzy przez to są szlachetniejsi z natury niż ludzie przeciętni, dostrzegają ten fakt i są skłonni czuć pewną wyższość i dumę z tego powodu. Tacy, nawet jeśli szukają Pana i dążą do Jego błogosławieństw i łask, mogą oczekiwać, że Pan przyjmie ich na jakiejś innej podstawie niż ich bardziej upadłych, mniej szlachetnych bliźnich. Miernikiem Bożym jest jednak doskonałość; oznajmia On bowiem, że wszystko poniżej tego kryterium zostanie potępione, a każdy z potępionych musi się udać do tego samego Odkupiciela i do tej samej ofiary za grzechy, niezależnie od tego, w jakim stopniu ucierpiał z powodu upadku. Było pewne, że te warunki przyjęcia staną się bardziej atrakcyjne dla godnych pogardy i bardziej upadłych członków ludzkiego rodu niż dla bardziej szlachetnych – ludzie słabi i upadli bardziej sobie zdają sprawę, że potrzebują Zbawiciela, gdyż o wiele dotkliwiej odczuwają swą własną niedoskonałość. Z kolei ludzie mniej upadli, posiadający pewną miarę samozadowolenia, nie są skorzy do niskiego ugięcia kolan przed krzyżem Chrystusowym, do przyjęcia usprawiedliwienia jako daru i do zbliżenia się na tych, i tylko na tych, warunkach do tronu niebiańskiej łaski, by otrzymać miłosierdzie i znaleźć „łaskę ku pomocy czasu przygodnego”. <str. 90> Są oni bardziej skłonni opierać się na swym własnym zrozumieniu i mieć to uczucie pełnej satysfakcji, które będzie dla nich przeszkodą w wejściu przez ciasną bramę na wąską drogę.
Bóg najwyraźniej bardzo ocenia pokorę u wszystkich, których zaprasza, by stali się członkami Nowego Stworzenia. Apostoł mówi o tym: „Uniżajcież się tedy pod mocną ręką Bożą, aby was wywyższył czasu swego” – 1 Piotra 5:6. Paweł wskazuje na wzór wystawiony w Chrystusie Jezusie – na to, jak On sam się poniżył i wyniszczył samego siebie, gdy dobrowolnie przyjął niższą naturę i zgodził się na ucierpienie śmierci, i to śmierci krzyżowej. Wskutek tego posłuszeństwa i pokory Bóg wielce Go wywyższył. Dalej Piotr uczy: „Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje” – 1 Piotra 5:5. Widzicie więc swe powołanie, bracia, jak to niewielu wielkich, mądrych czy uczonych jest powołanych, ale głównie biedni tego świata, bogaci w wiarę. Pan Bóg wielce ocenia pokorę, a równocześnie i wiarę. Na członków Nowego Stworzenia przyjmie tych, którzy nauczyli się ufać Mu bezgranicznie, dla których Jego łaska jest wystarczająca i którzy dzięki mocy, którą On im daje, osiągają idące w parze z wywyższeniem zwycięstwo, do którego On ich powołuje.
Choć Pan Bóg nie powołuje mądrych, wielkich czy uczonych, to nie należy jednak wyciągać z tego wniosku, że Jego lud jest prymitywny albo niedouczony w sensie bycia złym, zepsutym czy nikczemnym. Wręcz przeciwnie, Pan stawia tym, których powołuje, jak najwyższe wymagania; są oni powoływani do świętości, czystości, wierności i do zasad sprawiedliwości – do szczególnego cenienia tych wartości w sercu i ukazywania ich w życiu na chwałę Tego, który powołał ich z ciemności do swej cudownej światłości (2 Piotra 1:3; 1 Piotra 2:9). Świat może ich znać tylko według ciała, a według ciała mogą nie być bardziej szlachetni czy subtelni niż inni – często są zresztą mniej zacni – ale Pan przyjmuje ich <str. 91> nie według ciała, lecz według ducha, według ich umysłów, intencji, ich „serc”. Dlatego od chwili, gdy przyjmują łaskę Bożą w Chrystusie i przebaczenie swych grzechów oraz poświęcają się Panu, są uważani za wolnych od tych zmaz, które z natury odziedziczyli jako dzieci Adama; jakby ich ciało zostało okryte szatą zasług Chrystusa, chowającą jego wszystkie braki. To nowy umysł, nowa wola jest „nowym stworzeniem”, przyjętym i powołanym przez Boga, i z którym ma On jedynie do czynienia.
Prawdą jest, że rozwijający się nowy umysł będzie stawał się coraz bardziej szlachetny, prawy, zacny i stopniowo będzie zdobywał więcej władzy i kontroli nad ciałem. Ci natomiast, którzy nie rozpoznają Nowego Stworzenia, tak jak nie poznali Pana, będą się ostatecznie dziwić ich dobrym uczynkom i świętobliwemu życiu oraz duchowi zdrowego zmysłu, choć nawet i to może zostać przez nich czasem przypisane jakimś niegodziwym pobudkom. Pomimo stopniowego dochodzenia nowego umysłu do coraz większej harmonii z umysłem Pańskim, poświęceni Pańscy mogą nigdy nie zdobyć całkowitej kontroli nad swym śmiertelnym ciałem, z którym są związani, choć z pewnością ich celem i dążeniem będzie wielbienie Pana Boga zarówno w swym ciele, jak i w duchu oraz umyśle, które są Jego (1 Kor. 6:20).
Zwróćmy uwagę na niektóre z tych cech i ograniczeń dotyczących charakteru Nowego Stworzenia. Napomnienie Apostoła skierowane do jednego z powołanych – ale stosowne dla nich wszystkich – brzmi: „Bojuj on dobry bój wiary, chwyć się żywota wiecznego, do któregoś też powołany” – 1 Tym. 6:12. Nowe Stworzenia nie powinny spodziewać się zwycięstwa i zdobycia wielkiej nagrody bez walki z Przeciwnikiem i grzechem obfitującym we wszystkim, z czym są związani, oraz ze słabościami ich własnych ciał, choć są one przykryte zasługą sprawiedliwości Chrystusowej na warunkach Przymierza Łaski. Dalej Apostoł napomina członków tej klasy, by „chodzili godnie Bogu, który ich powołał do swego królestwa i do chwały” (1 Tes. 2:12). Nowe Stworzenie ma nie tylko ocenić swe powołanie i jego końcową nagrodę w Królestwie <str. 92> i chwale, ale powinno pamiętać, że w obecnym życiu musi stać się przedstawicielem Boga i Jego sprawiedliwości oraz starać się zgodnie z nią postępować. Czytamy zatem: „Jako ten, który was powołał, święty jest, i wy bądźcie świętymi we wszelkim obcowaniu, dlatego że napisano: Świętymi bądźcie, iżem ja jest święty” – 1 Piotra 1:15‑16. I dalej w tym samym liście (2:9) czytamy: „(...) abyście opowiadali cnoty tego, który was powołał z ciemności ku dziwnej swojej światłości”.
Duchowi Izraelici Nowego Stworzenia nie zostali poddani w niewolę ściśle określonych praw, jak miało to miejsce z Izraelem cielesnym. Zostali natomiast poddani pod „zakon wolności”, by ich miłość do Pana mogła się okazać nie tylko w znaczeniu dobrowolnego unikania rzeczy niepodobających się Panu, lecz także w dobrowolnym poświęcaniu ludzkich praw i korzyści w służbie Prawdzie i sprawiedliwości, dla Pana i braci. Zgodnie z tym Apostoł pisze: „Nie powołał nas Bóg do nieczystości, ale do świętości” – 1 Tes. 4:7 (BT). I dalej: „Albowiem wy ku wolności powołani jesteście, bracia! tylko pod zasłoną tej wolności ciału nie pozwalajcie” – Gal. 5:13, by to nie stało się okazją do czynienia zła. Używajcie raczej swej wolności do ofiarowania obecnych praw dla dobra Prawdy i służenia jej, byście przez to mogli być ofiarowującymi kapłanami Królewskiego Kapłaństwa, którzy w przyszłości będą królować w Królestwie Bożym jako współdziedzice z Chrystusem, aby udzielać światu Bożych błogosławieństw.
Wiele jest wersetów mówiących o tym, że powołanie do Nowego Stworzenia jest powołaniem do chwały, czci i nieśmiertelności (Filip. 3:14; 2 Piotra 1:3, itd.), ale wszędzie Pan zaznacza, że ścieżka do tej chwały jest wąską drogą prób, doświadczeń i ofiar. I tylko ci, którzy są spłodzeni z Jego ducha, owszem, napełnieni nim, będą w stanie stać się w końcu zwycięzcami i osiągnąć chwalebne rzeczy, do których zostali powołani, a drogę do tych rzeczy dla powołanych otworzył Ten, który obiecał: „Dosyć masz na łasce mojej; albowiem moc moja wykonywa się w słabości”.
Nie powinniśmy też myśleć o innych powołaniach, ale mamy pamiętać <str. 93> stwierdzenie Apostoła: „Jesteście powołani w jednej nadziei powołania waszego” – Efezj. 4:4. Błąd popełnia każdy, kto myśli, że ma wybór w tej sprawie. Jeśli chodzi o świat, to w przyszłym wieku nie będzie powołania: Pan Bóg nie będzie podczas tego wieku wybierał specjalnej, oddzielnej i wyróżniającej się od innych klasy na specjalne stanowisko. Zamiast powoływać świat podczas Wieku Tysiąclecia, Pan będzie im nakazywał posłuszeństwo prawom i zasadom sprawiedliwości, a od każdego stworzenia będzie wymagane (a nie wypraszane) posłuszeństwo milenijnemu rządowi, w przeciwnym razie otrzyma ono karanie za nieposłuszeństwo, aż w końcu zostanie wygładzone spomiędzy ludu, jak o tym zostało napisane: „Każda dusza, która by nie słuchała tego proroka, będzie wygładzona z ludu” – umrze „wtórą śmiercią”, z której nie będzie żadnej nadziei ponownego powstania.
Nie ma także drugiego powołania w czasie obecnego Wieku Ewangelii, choć, jak to już wcześniej zaznaczyliśmy, jest druga klasa zbawionych, którzy są wybierani podczas tego wieku – Wielkie Grono (Obj. 7:9‑14), „którego nie mógł nikt zliczyć, z każdego narodu i pokolenia, i ludzi, i języków”, którzy będą służyć Bogu w Jego świątyni i przed Jego tronem, w odróżnieniu od Oblubienicy, która będzie na tronie i będzie klasą członków albo żywych kamieni świątyni. Ale należący do tego drugiego grona nie mają oddzielnego i odmiennego powołania. Mogli oni równie łatwo i z o wiele większą skutecznością dojść do chwały boskiej natury, gdyby okazali natychmiastowe i szczere posłuszeństwo. Ostatecznie jednak staną się zwycięzcami, co jest pokazane w gałązkach palmowych; jednak brak gorliwości pozbawił ich możliwości przyjęcia do klasy zwycięzców, co stało się przeszkodą w otrzymaniu wiecznego współdziedzictwa i chwały członków Nowego Stworzenia oraz odebrało im w znacznej mierze radość, pokój i satysfakcję, jakie należą do zwycięzców i jakimi cieszą się oni już nawet w obecnym życiu. Stan, który w końcu osiągną, jak to wcześniej zauważyliśmy, będzie najwidoczniej podobny pod wieloma względami do stanu albo poziomu aniołów. <str. 94>
Innym aspektem powołania jest jego ograniczony czas, jak o tym mówi Apostoł: „Oto teraz dzień przyjemny, oto teraz dzień zbawienia”, „Dziś, jeślibyście głos jego usłyszeli, nie zatwardzajcież serc waszych” – 2 Kor. 6:2; Hebr. 3:15. Ten przyjemny dzień czy przyjemny rok, albo przyjemny okres lub epoka, rozpoczął się od naszego Pana, Jezusa, i Jego poświęcenia. On był powołany. On sam sobie nie przywłaszczył tej czci i taka zasada pozostała – „A nikt sobie tej czci nie bierze” (Hebr. 5:4). Zuchwałym zaiste byłby człowiek, który przywłaszczyłby sobie prawo do zmiany natury z ludzkiej na boską, z członkostwa w rodzinie Adamowej i dziedziczenia jego utraconego stanu do stania się współdziedzicem z Chrystusem we wszystkich bogactwach, chwale i czci, których prawym dziedzicem po wieczne czasy stał się On w odpowiedzi na swe powołanie.
Zamknięcie tego powołania albo „dnia zbawienia”, „czasu przyjemnego”, przyjdzie nie mniej pewnie niż jego początek. Bóg naznaczył określoną, konkretną liczbę członków Nowego Stworzenia i gdy tylko ta liczba się dopełni, dzieło Wieku Ewangelii się zakończy. Możemy też zauważyć, że gdy zostanie powołana właściwa liczba, samo powołanie musi ustać; bowiem powołanie choćby jednego człowieka ponad liczbę, jaką Bóg przeznaczył, nie byłoby z Jego strony konsekwentne, nawet gdyby przewidział, ilu z powołanych odpadnie przez nieposłuszeństwo i nie uczyni swego powołania i wybrania pewnym, przez co musieliby być zastąpieni innymi. Konsekwencja zdaje się wymagać, by Wszechmogący nie traktował lekko swych stworzeń, wystosowując nawet o jedno zaproszenie więcej, jeśli będąc przyjęte, nie mogłoby zostać spełnione. Wersety Pisma Świętego utrzymują, że dla każdego członka tej ograniczonej liczby Królewskiego Kapłaństwa została odłożona korona; i że gdy ktoś przyjmuje powołanie Pańskie i poświęca się na jego warunkach, jedna z koron zostaje dla niego odłożona. Nie jest dlatego właściwe zakładać, że Pan powołałby kogoś, kto stawiwszy się na zew powołania i przyjąwszy je, musiałby się dowiedzieć, że korona nie może mu być jeszcze przyznana, ponieważ musi czekać, aż ktoś, kto okaże się niewiernym, <str. 95> utraci swe prawo. Napomnienie naszego Pana: „Trzymaj, co masz, aby nikt nie wziął korony twojej” wydaje się oznaczać nie tylko to, że jest ograniczona liczba koron, ale że ostatecznie przy końcu tego wieku nastanie czas, gdy ci, co nie okazali się wiernymi swemu przymierzu, zostaną odrzuceni, i w tym momencie inni już będą czekać na ich korony (Obj. 3:11).
Według naszego zrozumienia ogólne powołanie do tego współdziedzictwa z naszym Odkupicielem jako członkowie Bożego Nowego Stworzenia ustało w roku 1881. Ale sądzimy, że wielka liczba (we wszystkich różnych denominacjach chrześcijaństwa – prawdopodobnie dwadzieścia albo trzydzieści tysięcy) tych, którzy w owym czasie uczynili z siebie pełne poświęcenie, nie okazała się wierna swemu przymierzu ofiary. Tacy, gdy zostaną w pełni doświadczeni i jeśli okażą się niewierni, zostaną jeden po drugim odrzuceni od uczestnictwa w powołanym gronie – aby inni, którzy w międzyczasie uczynili poświęcenie, choć nie w ramach powołania, mogli być przyjęci do pełnej społeczności z Chrystusem i Jego współdziedzicami, i by z kolei oni mogli otrzymać swe próby. Jeśli zaś okażą się niegodni, zostaną odrzuceni, a ich miejsca zostaną zajęte przez jeszcze innych, którzy będą oczekiwać w stanie poświęcenia. Najwidoczniej poprzez takie zarządzenie nie ma potrzeby ogólnego powołania od roku 1881. Ci, którzy obecnie zostają przyjęci, mogą tak samo otrzymać swe prawa i przywileje bez konieczności zaliczenia w ogólne powołanie czy zaproszenie, które ustało w 1881 roku – zostają oni przyjęci, gdy proszą o to, korzystając z nadarzającej się sposobności, by wypełnić miejsca tych, którzy odchodzą. Oczekujemy, że to przychodzenie i odchodzenie będzie trwało, aż ostatni członek tego nowego rodzaju stworzenia okaże się wierny i wszystkie korony zostaną przyznane już na wieczność.
Apostoł stwierdza: „Lecz wy, bracia! nie jesteście w ciemności, aby was on dzień jako złodziej zachwycił” – 1 Tes. 5:4. Zgodnie ze wszystkimi poprzednio przytoczonymi orzeczeniami Pisma Świętego mamy powody, by wierzyć, że w obecnym czasie żniwa Wieku Ewangelii możliwość poznania prawdy o Boskim planie wieków, o obecności Syna Człowieczego i <str. 96> o dziele żniwa dana będzie wszystkim Pańskim poświęconym. Sądzimy, że ta „teraźniejsza prawda” będzie sporą próbą czy też dowodem właściwego stanu serca pomiędzy poświęconymi obecnie, tak jak prawda o obecności naszego Pana i żniwo Wieku Żydowskiego stanowiły próbę dla ziemskiego Izraela przy pierwszym przyjściu. Spodziewamy się też, że ci, którzy w obecnym czasie dochodzą do jasnej znajomości Prawdy i okazują szczerość wiary w drogocenną krew oraz głębię swego poświęcenia w służbie Pańskiej, ci, którym dane jest jasne zrozumienie Boskiego planu wieków, powinni uważać, iż posiadają dowód, że zostali przyjęci przez Pana jako przyszli dziedzice z Chrystusem Jezusem, choć poświęcili się po roku 1881. Jeżeli uczynili swe poświęcenie dużo wcześniej, zanim ustało powołanie, możemy uznać, że po tak długim czasie dochodzą oni do właściwego stanu poświęcenia i dlatego poznanie „teraźniejszej prawdy” zostało im dane jako błogosławieństwo i świadectwo ich duchowej społeczności z Panem. Jeśli natomiast nie byli pomiędzy poświęconymi w roku 1881 albo wcześniej, to nasuwa się wniosek, że zostali teraz przyjęci do społeczności klasy powołanych przez otrzymanie miejsca należącego do kogoś powołanego wcześniej, komu brakowało zapału – kto nie był ani zimny, ani gorący – i dlatego został wyrzucony, aby otrzymać swój właściwy dział w nadchodzącym czasie ucisku i nauczyć się w nim pod karą i chłostą cennych lekcji, których powinien się był nauczyć ze Słowa Bożego; by przeszedłszy przez czas wielkiego ucisku, mógł osiągnąć miejsce w Wielkim Gronie, choć powinien był dobrowolnie i z radością w uciskach dojść do miejsca na tronie z Chrystusem.
„Przez Niego bowiem jesteście w Chrystusie Jezusie, który stał się dla nas mądrością od Boga i sprawiedliwością [usprawiedliwieniem], i uświęceniem, i odkupieniem” – 1 Kor. 1:30 (BT).
Mądrość jest tu wspomniana na pierwszym, i dlatego najważniejszym miejscu pomiędzy stopniami prowadzącymi do zbawienia. Zgadzają się z tym <str. 97> przypowieści mędrca: „Początkiem wszystkiego jest mądrość (...) za wszystką majętność twoją nabywaj roztropności”. Niezależnie od naszych predyspozycji – czy jesteśmy silni, czy słabi – mądrość jest najbardziej zasadniczą rzeczą przy obieraniu przez nas właściwej drogi. Z taką kolejnością ludzie się powszechnie zgadzają. Każdy, niezależnie od poziomu inteligencji, stara się rozwinąć dalszą wiedzę i mądrość; regułą jest, że nawet ci, którzy obierają najmniej rozsądne cele, robią to, udając się drogą, która w danej chwili nie wydaje im się niemądra. Tak było z matką Ewą. Pragnęła znajomości, mądrości, i sam fakt, że zakazane drzewo wydawało się być bramą do mądrości, stał się dla niej pokusą do nieposłuszeństwa swemu Stwórcy. Jakże niezbędny jest więc mądry doradca, by prowadzić nas miłymi ścieżkami mądrości oraz po jej drogach pokoju.
I skoro nawet matka Ewa, będąc doskonałą, potrzebowała mądrego przewodnika, o ileż bardziej potrzebujemy go my, jej upadłe i niedoskonałe dzieci. Nasz niebiański Ojciec, powołując nas do udziału w Nowym Stworzeniu, przewidział wszystkie nasze potrzeby: a mianowicie, że nie wystarczy nam nasza własna mądrość oraz że mądrość Przeciwnika i jego zwiedzionych naśladowców będzie używana na naszą szkodę, sprawiając, że światłość wydawać się będzie ciemnością, a ciemność światłością. Stąd też pomoc płynąca z tego wersetu, który mówi, że Chrystus ma być naszą mądrością. Zanim w ogóle przystąpimy do Boga, zanim w ogóle otrzymamy zasługę płynącą z pojednania, czyli dostąpimy przez nią stanu synostwa, potrzebujemy pomocy, kierownictwa, mądrości, otworzenia oczu naszego zrozumienia, abyśmy mogli dostrzec tę obfitość, jaką Bóg przygotował w swoim Synu.
By mieć uszy otwarte na mądrość pochodzącą z góry, niezbędna jest żarliwość serca. Musimy posiadać miarę pokory, w przeciwnym bowiem razie będziemy mieć o nas samych wyższe, niż powinniśmy, mniemanie i nie uda nam się rozpoznać swych własnych słabości, wad, tego, że z Boskiego punktu zapatrywania jesteśmy niegodni. Potrzeba nam także pewnej uczciwości czy szczerości, by dobrowolnie dostrzec i uznać te wady pokornym umysłem. Z tego punktu widzenia tym, którzy pragną <str. 98> sprawiedliwości i harmonii z Bogiem, opatrzność Pańska wskazuje Jezusa jako Zbawiciela. Bez względu na to, jak niedoskonale ktoś mógłby na początku rozumieć filozofię dokonanego dla nas pojednania, musi on przynajmniej zrozumieć fakt, że „byliśmy z przyrodzenia dziećmi gniewu, jako i drudzy” – grzesznikami; a także, iż ofiara Chrystusa była sprawiedliwa i że Bóg ją przygotował i przyjął za nas, byśmy „sinością jego byli uzdrowieni”, byśmy poprzez Jego posłuszeństwo zostali przyjęci przez Ojca, który uznaje, że nasze grzechy zostały złożone na Niego i niesione przez Niego, zaś Jego sprawiedliwość i zasługa zostały nam przypisane jako szata usprawiedliwienia. Musimy to zrozumieć – Chrystus musi się nam w ten sposób stać mądrością – zanim będziemy mogli podjąć jakiekolwiek działanie na podstawie tej wiedzy i zanim przez szczere przyjęcie Jego zasługi zostaniemy usprawiedliwieni przed Ojcem, przyjęci i uświęceni, a z czasem wyzwoleni i uwielbieni. Ale Chrystus nie przestaje być naszą mądrością, gdy robimy następny krok i staje się On naszym usprawiedliwieniem. Owszem, nadal Go potrzebujemy jako naszej Mądrości, naszego mądrego Doradcy. Pod Jego kierownictwem musimy dostrzec mądrość polegającą na pełnym poświęceniu się, na postępowaniu według tego poświęcenia w uświęconym życiu, skupionym na czynieniu woli Ojca. Mądrość jest najważniejszą rzeczą na każdym kroku. I przez całe ofiarowane, czyli uświęcone życie, na każdym etapie podróży do Niebiańskiego Miasta potrzebujemy mądrości pochodzącej z góry, która według słów Apostoła „jest przede wszystkim czysta, następnie miłująca pokój, łagodna, ustępliwa, pełna miłosierdzia i dobrych owoców, nie stronnicza, nie obłudna” (Jak. 3:17 NB). Ziemska mądrość kieruje się samolubstwem, samowolą, miłością własną, samozadowoleniem i samowystarczalnością; a jak na to wskazuje Apostoł, rzeczy te prowadzą do gorzkiej zawiści i niesnasek, bo mądrość, zamiast pochodzić z góry, jest „przyziemna, zmysłowa, demoniczna”. W przeciwieństwie do niej, mądrość niebiańska pozostaje w harmonii z Boskim przymiotem miłości, która „nie jest rozpustna, nie nadyma się, nie czyni nic nieprzystojnego, nie raduje się z niesprawiedliwości, ale się raduje z prawdy”.
W działaniu tej mądrości jest także porządek; bo choć <str. 99> zachowuje ona wszystkie cechy wymienione przez apostoła Jakuba, to przypisuje im różną wagę. Choć duch mądrości pochodzącej z góry jest spokojny – pożąda pokoju i stara się do niego pobudzać – to jednak nie pokój stawiany jest na pierwszym miejscu, lecz czystość – „najpierw czysta, potem spokojna”. To ziemska mądrość podsuwa „pokój za wszelką cenę” i wycisza sumienie, by krzewić samolubny spokój. Czysta mądrość jest prosta, szczera, szlachetna, otwarta: miłuje światłość; nie pochodzi z ciemności i grzechu ani też nie sprzyja niczemu, co trzeba ukrywać: skryte uczynki widzi jako przeważnie uczynki ciemności, a skryte rzeczy jako rzeczy złe. Jest spokojna dopóty, dopóki pozostaje to w zgodzie z uczciwością i czystością; pożąda pokoju, zgody, jedności. Ale ponieważ pokój nie znajduje się na pierwszym miejscu, dlatego może mieć moralny pokój i pełną harmonię tylko z tymi rzeczami, które są uczciwe, czyste i dobre.
Mądrość niebiańska jest łagodna – nie grubiańska ani szorstka w swych planach i sposobie działania. Niemniej jednak jej łagodność idzie za czystością i spokojem. Ci, którzy ją posiadają, nie są najpierw łagodni, a potem czyści i spokojni, ale najpierw czyści, uświęceni przez Prawdę. Pragną pokoju i chcą go krzewić, dlatego są łagodni i chętni do pomocy, ale tylko zgodnie z czystością, pokojem i łagodnością. Nie można ich łatwo namówić do pomocy w złych uczynkach, bo duch niebiańskiej mądrości się temu sprzeciwia.
Niebiańska mądrość pełna jest miłosierdzia i dobrych owoców: raduje się z miłosierdzia, które uważa za najważniejszy element Boskiego charakteru i które stara się naśladować. Miłosierdzie i wszystkie dobre owoce świętego ducha Pańskiego z pewnością rozwiną się i w pełni dojrzeją w sercu oświeconym mądrością pochodzącą z góry. Lecz to miłosierdzie, zwrócone ze współczuciem i pomocą ku nieświadomym i nierozmyślnym grzesznikom, nie może współczuć ani mieć do czynienia z dobrowolnymi czynicielami zła, gdyż duch mądrości to w pierwszym rzędzie czystość, a nie miłosierdzie. Stąd miłosierdzie wynikające z tej mądrości może działać w pełni jedynie w odniesieniu do nierozmyślnych i nieświadomych grzeszników. <str. 100>
Ta niebiańska mądrość nie powinna być „stronnicza”. Stronniczość oznaczałaby niesprawiedliwość; natomiast czystość, pokój, łagodność, miłosierdzie i dobre owoce ducha mądrości pochodzącej z góry sprawiają, że już się nie ma względu na osoby, a tylko na ich charakter, objawiający ich prawdziwą wartość. Duch Pański nie zważa na cechy zewnętrzne – kolor skóry itp. Duch mądrości pochodzącej z góry jest bezstronny i pożąda tego, co czyste, spokojne, łagodne, prawdziwe, niezależnie od tego, gdzie to coś się znajduje i w jakich warunkach się objawia.
Dalej, mądrość pochodząca z góry jest „nieobłudna” – jest tak czysta, tak spokojna, tak łagodna, tak miłosierna w stosunku do wszystkich, że nie istnieje potrzeba obłudy tam, gdzie ona panuje. Lecz na pewno nie będzie w zgodzie, nie będzie żywić sympatii ani mieć społeczności ze wszystkim, co grzeszne, ponieważ jest w społeczności i stoi po stronie wszystkiego, co czyste lub co stanowi o czystości, spokoju i łagodności, a w takich warunkach nie ma miejsca na obłudę.
Bóg dał nam niebiańską mądrość co do wszystkich tych spraw poprzez swego Syna – nie tylko za pośrednictwem informacji o Jego dziele odkupienia, ale także przez okazywane przez Niego łaski ducha i posłuszeństwo Ojcu, dzięki czemu uczył On zarówno słowem, jak i przykładem. Co więcej, tę mądrość pochodzącą z góry otrzymujemy poprzez apostołów jako przedstawicieli Chrystusa, dzięki ich naukom, jak i przez wszystkich, którzy otrzymali owego ducha mądrości pochodzącej z góry i którzy każdodziennie starają się, żeby ich światło świeciło tak, by wychwalać Ojca w niebie.
Chrystus naszym usprawiedliwieniem
Do pewnego stopnia omówiliśmy już pojednanie między Bogiem a człowiekiem, w którym nasz Pan, Jezus, stał się usprawiedliwieniem* dla tych wszystkich, którzy Go przyjęli. W tym miejscu jednak chcemy zastanowić się bardziej szczegółowo nad znaczeniem tego powszechnie znanego słowa „usprawiedliwienie”, które zdaje się nie być <str. 101> właściwie rozumiane przez większość ludu Pańskiego. Zasadnicze elementy znaczeniowe słowa „usprawiedliwienie” to (1) sprawiedliwość, czyli zasady prawości, (2) fakt, że coś nie jest w zgodzie z tymi zasadami – z jej wymaganiami, (3) doprowadzenie danej osoby lub rzeczy, która ma te braki, do właściwego, czyli zgodnego z zasadami stanu. Przykładem może tu być równoważnia lub waga: odważnik po jednej stronie reprezentowałby sprawiedliwość; natomiast to coś po drugiej stronie, co przedstawiałoby ludzkie posłuszeństwo, musiałoby mieć tę samą wagę, by zrównoważyć sprawiedliwość. Tego właśnie brakuje wszystkim w mniejszym lub większym stopniu, i brak ten musi zostać uzupełniony, by nastąpiło usprawiedliwienie, czyli zrównoważenie. Używając tej ilustracji bardziej konkretnie, widzimy Adama, stworzonego w pierwotnej doskonałości, w harmonii z Bogiem i Jemu posłusznego. Był to jego właściwy, odpowiedni, sprawiedliwy stan, w którym powinien był trwać. Ale grzesząc, otrzymał Boski wyrok i został natychmiast odrzucony, gdyż znalazł się poniżej Boskich wymagań. Od tego czasu jego rodzaj „w nieprawości poczęty, a w grzechu zrodzony” znajdował się na niższym jeszcze poziomie niż ojciec Adam – jeszcze bardziej oddalony od normy wymaganej przez Boską sprawiedliwość. Uznawszy ten fakt, bezcelowe byłoby ze strony któregokolwiek z potomków Adama prosić Stwórcę o nowe wyrównanie szali, o nową próbę, by sprawdzić, czy spełni on wymogi nieskończonej sprawiedliwości. Uważamy, że taka próba byłaby całkowicie bezużyteczna; bowiem jeśli doskonały człowiek przez nieposłuszeństwo zaprzepaścił swój stan, my, którzy jesteśmy niedoskonali, upadli, zdeprawowani, nie mielibyśmy żadnej nadziei na spełnienie wymagań sprawiedliwości ani na wyrównanie szali i usprawiedliwienie nas samych przed Bogiem – „Wszyscy zgrzeszyli i nie dostaje im chwały Bożej”, w której nasz rodzaj był pierwotnie stworzony w swym przedstawicielu, ojcu Adamie.
* Tom V, Wykład XV
Jeśli więc rozumiemy, że jako rasa jesteśmy wszyscy niesprawiedliwi, niedoskonali, i jeśli widzimy, że nikt przez żadne uczynki nie może sprostać wymaganiom sprawiedliwości, to z pewnością rozumiemy, że „brata swego nikt żadnym sposobem nie odkupi ani może dać Bogu okupu jego zań” (Psalm 49:8). Nikt nie może wyrównać braku drugiego, bo nie tylko, że nie posiada zapasu zasługi, <str. 102> ważności czy cnót, by je za kogoś zastosować, ale sam wykazuje braki, „bo wszyscy zgrzeszyli i nie dostaje im”. Pytamy zatem: Czy Bóg może przyjąć niesprawiedliwych, upadłych ludzi i mieć z nimi do czynienia, On, który ich już potępił i uznał za niegodnych swej łaski oraz oznajmił, że umrą, będąc niegodnymi życia? Pokazuje nam On, że ma na to sposób, dzięki któremu nadal może pozostać sprawiedliwym, a jednocześnie usprawiedliwiającym tego, który wierzy w Jezusa. Wskazuje, że naznaczył Chrystusa na pośrednika Nowego Przymierza, że Chrystus kupił świat swą drogocenną krwią – ofiarą – oraz że we właściwym czasie, podczas Wieku Tysiąclecia, Chrystus weźmie swą wielką moc i będzie królował jako Król ziemi i błogosławił wszystkie rodziny ziemi znajomością Prawdy i możliwością restytucji – czyli przywrócenia do podobieństwa Bożego, jakie było w ojcu Adamie – wzmocnioną przez doświadczenie upadku i podniesienia się z niego. Dzieło przyprowadzania ludzkości do doskonałości będzie dziełem usprawiedliwienia – rzeczywistego czynienia doskonałym, w odróżnieniu od naszego usprawiedliwienia, „usprawiedliwienia przez wiarę”, przypisanego Kościołowi w Wieku Ewangelii. Rzeczywiste usprawiedliwianie rozpocznie się z początkiem tysiącletnich rządów naszego Pana i będzie postępowało stopniowo, aż „każdy człowiek” otrzyma najpełniejszą możliwość powrotu do wszystkiego, co zostało utracone w ojcu Adamie, wraz z dodatkowymi pomocnymi doświadczeniami. Dzięki niech będą Bogu za ten okres rzeczywistego usprawiedliwienia – rzeczywistego czynienia prawym – rzeczywistego przyprowadzania chętnych i posłusznych ludzi z niedoskonałości do doskonałości – fizycznej, umysłowej i moralnej.
Ale głównym naszym tematem jest teraz Nowe Stworzenie oraz to, jakie kroki powziął Bóg w celu usprawiedliwienia tej małej klasy ludzi, których powołał do boskiej natury, chwały i nieśmiertelności. Potrzebują oni, tak jak i świat, usprawiedliwienia, będąc z natury „dziećmi gniewu, jako i drudzy”; bo tak, jak Bóg nie mógłby mieć do czynienia ze światem znajdującym się jako grzesznicy pod wyrokiem śmierci, tak też z tego samego powodu nie mógłby mieć do czynienia z tymi, których powołuje na Nowe Stworzenia. Skoro świat musi zostać usprawiedliwiony – przyprowadzony do doskonałości – zanim Bóg będzie znowu mógł być z nim w harmonii, <str. 103> to jak mógłby mieć społeczność z Kościołem, przyjąć go do współdziedziczenia ze swym Synem, gdyby Kościół nie został wpierw usprawiedliwiony? Musimy uznać, że usprawiedliwienie jest niezbędnym warunkiem wstępnym, byśmy mogli się stać Nowymi Stworzeniami, ale w jaki sposób ma się dokonać usprawiedliwienie w naszym przypadku? Czy musimy być przyprowadzeni do absolutnej, rzeczywistej doskonałości – fizycznie, umysłowo i moralnie? Odpowiadamy: Nie. Bóg nie postanowił dla nas takiego rzeczywistego usprawiedliwienia, ale zapewnił inne usprawiedliwienie. Pismo Święte nazywa je „usprawiedliwieniem z wiary” – nie jest ono rzeczywiste, niemniej jednak konieczne. Pan Bóg zgadza się, że wszystkich tych, którzy w obecnym czasie trwania rządów grzechu i śmierci usłyszą poselstwo o Jego łasce i miłosierdziu przez Chrystusa i dojdą do takiego stopnia harmonii z mądrością pochodzącą z góry, że wyznają swój upadły stan oraz wierząc poselstwu Pana, poddadzą mu się, odwracając się od grzechu i na ile to możliwe wynagradzając wyrządzone zło – nie będzie przywracał do rzeczywistej ludzkiej doskonałości, lecz uzna ich grzechy za przykryte zasługą Chrystusową. Mając z nimi do czynienia, Pan uzna ich za sprawiedliwych, usprawiedliwiając ich z wiary.
To uznane usprawiedliwienie, czy też usprawiedliwienie przez wiarę, jest tak długo ważne, jak długo trwa wiara, która podparta jest usiłowaniami czynienia woli Pana. (Jeśli wiara i posłuszeństwo ustaną, natychmiast przestaje być przypisywane usprawiedliwienie.) Usprawiedliwienie na podstawie wiary nie ustaje jednak w miarę postępującego dzieła uświęcenia. Towarzyszy nam ono jako Nowym Stworzeniom, nie tylko chroniąc nas od potępienia Adamowego, ale od wszystkich słabości i niedoskonałości słowa, myśli i uczynku, które posiadamy na skutek słabości naszych ciał czy ich dziedzicznego obciążenia (nie dobrowolnie). Tak więc trwa ono, przykrywając lud Pański jako Nowe Stworzenia aż do zakończenia przez nich drogi – przez wszystkie próby i doświadczenia niezbędne dla nich jako dla kandydatów i próbnych członków Nowego Stworzenia. Zgodnie z tym Apostoł oświadcza: „Przetoż teraz żadnego potępienia nie masz tym, którzy będąc w Chrystusie Jezusie nie według ciała chodzą, ale według Ducha” – pomimo faktu, że skarb <str. 104> nowej natury znajduje się w ziemskim naczyniu i z tego powodu stale mamy mimowolne zmazy, z których najmniejsza mogłaby nas potępić jako niegodnych życia wiecznego na każdym z poziomów, gdyby nie były one przykryte zasługami naszej weselnej szaty, szaty sprawiedliwości Chrystusowej, naszej przypisanej sprawiedliwości, czyli usprawiedliwienia z wiary. Będziemy potrzebowali tego usprawiedliwienia i będzie ono naszą szatą tak długo, jak długo będziemy trwali w Chrystusie, pozostając jeszcze w ciele. Ale ustanie całkowicie, gdy nasza próba zakończy się przyjęciem nas jako zwycięzców, gdy otrzymamy udział w pierwszym zmartwychwstaniu. Apostoł tak to tłumaczy: „Bywa wsiane w skazitelności, niesławie, słabości, a będzie wzbudzone w nieskazitelności, sławie i mocy”, w pełni podobieństwa do naszego Pana, Ducha Ożywiającego, który jest wiernym podobieństwem osoby Ojca. Gdy zostanie osiągnięta ta doskonałość, nie będzie więcej potrzebna przypisana sprawiedliwość, ponieważ będziemy wtedy rzeczywiście sprawiedliwi, rzeczywiście doskonali. Nie ma znaczenia, że doskonałość Nowego Stworzenia będzie na wyższym poziomie niż doskonałość świata, tj. nie ma to znaczenia, jeśli chodzi o samo usprawiedliwienie. Ci, którzy przyjmą łaskę Bożą podczas przywracania do stanu ludzkiej doskonałości, będą sprawiedliwi albo doskonali, kiedy zakończy się to dzieło; ale doskonali czy sprawiedliwi w stanie niższym niż duchowy. Obecnie powoływani do boskiej natury i z góry usprawiedliwiani z wiary, co pozwala powoływać ich i doświadczać jako synów Bożych, nie będą rzeczywiście usprawiedliwieni czy uczynieni doskonałymi aż do chwili, gdy w pierwszym zmartwychwstaniu osiągną pełnię życia i doskonałości, w których nie będzie nic z obecnych niedoskonałości; ich doskonałość w obecnym czasie jest im bowiem przyznana, przypisana.
Z powodu zaniedbań w porównywaniu wypowiedzi Słowa Bożego powstaje w wielu umysłach zamieszanie odnośnie rozważanego przez nas przedmiotu. Niektórzy na przykład, cytując słowa Apostoła, że jesteśmy „usprawiedliwieni przez wiarę” (Rzym. 5:1, 3:28; Gal. 3:24), utrzymują, że wiara jest tak cenna w oczach Bożych, że to ona przykrywa nasze niedoskonałości. Inni, używając stwierdzenia Apostoła, <str. 105> że jesteśmy „usprawiedliwieni łaską Bożą” (Rzym. 3:24; Tyt. 3:7), twierdzą, że Pan Bóg usprawiedliwia albo oczyszcza tych, których chce, niezależnie od ich cech, zasług, wiary czy uczynków. Jeszcze inni zwracają uwagę na orzeczenie Pisma Świętego, że jesteśmy „usprawiedliwieni krwią jego” (Rzym. 5:9; Hebr. 9:14; 1 Jana 1:7) i wnioskują z tego, że śmierć Chrystusa przyniosła usprawiedliwienie wszystkim ludziom, niezależnie od ich wiary i posłuszeństwa. A znów jeszcze inni biorą słowa Pisma, że Chrystus został „wzbudzony z martwych dla usprawiedliwienia naszego” (Rzym. 4:25 NB) i na mocy tego twierdzą, że usprawiedliwienie przychodzi na nas poprzez zmartwychwstanie Chrystusa. Są też tacy, którzy powołując się na zapis Pisma Świętego: „z uczynków usprawiedliwiony bywa człowiek” (Jak. 2:24), stwierdzają, że w końcowym rozliczeniu nasze uczynki decydują o łasce albo niełasce u Boga.
Faktem jest, że wszystkie te określenia są prawdziwe i odzwierciedlają jedynie poszczególne strony jednego wielkiego zagadnienia, podobnie jak można oglądać wielki budynek od frontu, od tyłu, z boku i pod różnymi kątami. Apostołowie, wyrażając powyższe twierdzenia w różnym czasie, omawiali różne aspekty tego tematu. My musimy zebrać je wszystkie i znaleźć w tym zestawieniu całą prawdę na temat usprawiedliwienia.
Po pierwsze więc, jesteśmy usprawiedliwieni z łaski Bożej. Nic nie zobowiązywało naszego Stwórcy do uczynienia czegokolwiek w celu uwolnienia nas od sprawiedliwej kary, jaką na nas nałożył. Przewidując upadek, zanim nas jeszcze stworzył, zlitował się nad nami przez swą łaskę i w swym planie zapewnił dla naszego odkupienia Baranka, zabitego przed założeniem świata. Ustalmy więc kwestię naszego pojednania z Ojcem – dokonuje się ono w całości za sprawą Jego łaski, niezależnie od sposobu, w jaki upodobało Mu się go dokonać.
Po drugie, jesteśmy usprawiedliwieni krwią Chrystusa – przez Jego dzieło odkupienia, Jego śmierć; znaczy to, że Stwórca zamanifestował swą łaskę względem nas sprawiając, że Jezus Chrystus „z łaski Bożej za wszystkich śmierci skosztował” i w ten sposób zapłacił karę za Adama. A <str. 106> jako że cały świat uległ potępieniu przez Adama, efektem końcowym będzie zniesienie grzechu całego świata. Upewnijmy się co do tego tak samo jak względem punktu pierwszego, że łaska Boża oddziałuje tylko przez ten jeden przewód, że „kto ma Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota”, ale znajduje się pod karą śmierci (1 Jana 5:12).
Po trzecie, prawdą jest również, że Jezus Chrystus został wzbudzony z martwych dla naszego usprawiedliwienia. Częścią planu Bożego było nie tylko to, że Mesjasz miał stać się odkupicielem ludzkości, ale i to, że miał On również błogosławić i odnowić wszystkich pragnących powrotu do harmonii z Ojcem. I dlatego, choć śmierć Jezusa była najważniejsza jako podstawa naszego pojednania, nigdy nie mógłby się On stać „kanałem”, przez który spłynęłyby nasze błogosławieństwa i restytucja, gdyby był pozostał w stanie śmierci. Stąd też nasz Ojciec, który postanowił, że Jego śmierć będzie ceną naszego odkupienia, zapewnił także Jego powstanie z martwych, aby we właściwym czasie stał się On przedstawicielem pośredniczącym w dziele usprawiedliwienia człowieka – powrotu ludzkości do stanu sprawiedliwości i harmonii z Bogiem.
Po czwarte, my (Kościół) jesteśmy usprawiedliwieni przez wiarę w tym sensie, że Pan umożliwia nie rzeczywiste usprawiedliwienie czy restytucję kogokolwiek w obecnym wieku, lecz jedynie przypisaną sprawiedliwość czy też restytucję na podstawie wiary; a te oczywiście mogą być zastosowane tylko wobec tych, którzy tę wiarę będą praktykować. Ani nasza wiara, ani niewiara nie mogą mieć nic wspólnego z Boskim rozrządzeniem, które Bóg sobie zamierzył i które przeprowadza oraz zakończy we właściwym czasie; jednak nasz udział w tych łaskach, zaoferowanych nam, zanim otrzyma je świat, zależy od naszej wiary. W czasie Wieku Tysiąclecia długość i szerokość Boskiego planu zbawienia zostaną zamanifestowane przed wszystkimi – Królestwo Boże będzie ustanowione na świecie, a Ten, który odkupił ludzkość i który otrzymał moc błogosławienia wszystkim znajomością Prawdy, usprawiedliwi faktycznie, czyli przywróci do doskonałości wszystkich, którzy będą tego pragnąć i przyjmą Bożą łaskę na Boskich warunkach.
Można powiedzieć, że nawet wtedy wiara będzie niezbędna do restytucyjnego <str. 107> postępu w kierunku rzeczywistego usprawiedliwienia, ponieważ „bez wiary nie można podobać się Bogu”, a błogosławieństwa i nagrody restytucji będą udzielane na zasadach, które wymagać będą wiary. Ale wówczas wiara konieczna, aby uczynić postęp w procesie restytucji, będzie różniła się bardzo od wiary wymaganej obecnie od „powołanych na świętych”, „współdziedziców z Jezusem”, „nowych stworzeń”. Kiedy Królestwo Boże będzie panowało, Szatan będzie związany, a znajomość Pana napełni ziemię – spełnianie się obietnic Bożych rozpoznają wszyscy, i w ten sposób widzenie czy poznanie rzeczywiście rozciągnie się na wiele spraw, które obecnie postrzegane są jedynie oczami wiary. Niemniej jednak wiara będzie konieczna, aby można było dojść do doskonałości; w ten sposób rzeczywiste usprawiedliwienie, możliwe do uzyskania przy końcu Tysiąclecia, będzie dostępne tylko dla tych, którzy z uporem będą trwać w wierze i uczynkach. I choć o tym okresie zostało napisane: „(...) i sądzeni są umarli według tego, jako napisano było w onych księgach, to jest według UCZYNKÓW ich”, w odróżnieniu od obecnego sądu Kościoła – „według WIARY waszej”, to jednak ich uczynki nie będą bez wiary, tak jak i nasza wiara nie może być bez uczynków, na ile tylko nas na to stać.
Oświadczenie Apostoła, że Bóg usprawiedliwi pogan z wiary (Gal. 3:8), rozważone w kontekście oznacza, że pojednanie przez restytucję nie nastąpi jako rezultat Przymierza Zakonu, ale z łaski, na warunkach Nowego Przymierza, w które wszyscy chcący z niego skorzystać muszą uwierzyć, które muszą przyjąć i do którego muszą się zastosować. Różnica między obecnym a przyszłym usprawiedliwieniem polega na tym, że poświęceni w obecnym czasie mają na podstawie posiadanej właściwej wiary natychmiastową społeczność z Ojcem poprzez przypisane usprawiedliwienie z wiary, podczas gdy praktykowanie posłusznej wiary w bardziej sprzyjających warunkach następnego wieku nie przyniesie wcale przypisanego, lecz rzeczywiste usprawiedliwienie i społeczność z Bogiem dopiero przy końcu Wieku Tysiąclecia. W międzyczasie świat będzie się znajdował w rękach wielkiego Pośrednika, którego dzieło będzie polegało na przedstawianiu mu woli Bożej, wskazywaniu właściwej drogi i odnawianiu tych, co są posłuszni, aż do momentu, <str. 108> gdy ich rzeczywiście usprawiedliwi – a wtedy stawi ich jako nieskazitelnych przed Ojcem tuż przed oddaniem Królestwa Bogu i Ojcu (1 Kor. 15:24).
Obecnie Pan szuka specjalnej klasy, która ma stanowić Nowe Stworzenie. I nikt nie został powołany do tego niebiańskiego powołania z wyjątkiem tych, którzy zostali przyprowadzeni do znajomości łaski Bożej w Chrystusie i byli w stanie przyjąć przez wiarę to, co Bóg urządził – oraz ufać tak zupełnie we wspaniały cel Boskiego planu, by ich wiara w ten plan wpływała na bieg ich życia i kształtowała go w obecnym czasie oraz spowodowała, iż tak wysoko będą sobie cenić przyszłe życie, że ich życie obecne i jego korzyści będą w porównaniu z przyszłymi wydawać się marnością. W tych ciemnych czasach, gdy panowanie zła zdaje się kwestionować mądrość, miłość i moc Stwórcy, kierujący się wiarą Kościół jest widziany przez Boga, jakby żył w Wieku Tysiąclecia i przechodził restytucję do ludzkiej doskonałości. Ów przypisany stan jest dany, aby członkowie Kościoła mogli złożyć w ofierze tę ludzką doskonałość, do której zgodnie z Bożym planem doszliby w przyszłości – aby w ten sposób mogli stawić swe ciała (uznane za doskonałe) i swe wszystkie przywileje restytucji, ziemskie nadzieje, cele i dążenia, ofiarą żywą – zamieniając je na niebiańskie obietnice oraz nadzieje boskiej natury i współdziedzictwa z Chrystusem, z którymi związany jest, jako dowód naszej szczerości, warunek cierpienia i utraty ziemskich korzyści oraz ludzkich zaszczytów.
Po piąte, ta klasa, teraz usprawiedliwiona przez swą wiarę, nie powinna sądzić, że może się jej zapierać przez dobrowolne, sprzeczne z nią uczynki. Musi zdawać sobie sprawę, że choć Bóg łaskawie zajmuje się nimi dzięki ich wierze, nie przypisując im ich występków, lecz uważając je za zgładzone przez Odkupiciela na Kalwarii – nie przypisując im ich grzechów, ale postępując z nimi według ich ducha, woli i intencji, a nie według ciała czy rzeczywistego działania – to jednak oczekuje, że ciało zostanie poddane nowemu umysłowi, na ile to tylko możliwe, „o ile to od nas zależy”, i że będzie współdziałać we wszystkich dobrych <str. 109> uczynkach na miarę nadarzających się okazji i możliwości. W tym znaczeniu i w takim stopniu nasze uczynki mają związek z naszym usprawiedliwieniem – jako świadectwo potwierdzające, udowadniające szczerość naszego oddania. Niemniej jednak, Pan nie sądzi nas według uczynków, ale według wiary: gdybyśmy byli sądzeni według naszych uczynków, okazałoby się, że nam wszystkim „nie dostaje chwały Bożej”. Lecz jeśli jesteśmy sądzeni według naszych serc, naszych intencji, to możemy jako Nowe Stworzenia zostać przyjęci przez Boskie wymagania na warunkach Przymierza Łaski, w którym zasługa ofiary Chrystusowej przykrywa nasze mimowolne skazy. I z pewnością nikt nie może się sprzeciwić temu, że Pan oczekuje od nas przynoszenia owoców sprawiedliwości, na jakie nas tylko stać w obecnych niedoskonałych warunkach. Nie prosi o nic więcej, ale też nie powinniśmy się spodziewać, że przyjmie lub nagrodzi mniej.
Popatrzmy na działanie kolejki elektrycznej jako na przykład tego szerokiego oddziaływania usprawiedliwienia z łaski przez krew i przez naszą wiarę oraz tego, jak mają się do usprawiedliwienia uczynki. Główna elektrownia może w pewnym stopniu przedstawiać źródło naszego usprawiedliwienia – łaskę Bożą. Przewody przesyłające prąd elektryczny mogą, jakkolwiek w niedoskonały sposób, obrazować naszego Pana, Jezusa, Ojcowski przewód w naszym usprawiedliwieniu; wagony ilustrują wierzących, a ramię łączące wagony z przewodem elektrycznym – przejawianą wiarę, która musi mocno opierać się o przewód elektryczny. (1) Wszystko jest zależne od prądu elektrycznego. (2) Następny w hierarchii ważności jest przewód doprowadzający do nas ten prąd. (3) Bez ramienia wiary dotykającego i przyciskającego się do Pana Jezusa, przewodu naszego usprawiedliwienia, nie otrzymalibyśmy żadnych błogosławieństw. (4) Błogosławieństwa, które otrzymujemy poprzez kontakt z Panem Jezusem, odpowiadałyby działającemu w wagonie oświetleniu, które oznacza, że dopływa tam prąd elektryczny i można go używać; zaś (5) motorniczy i urządzenie kierujące reprezentują wolę człowieka, podczas gdy (6) sam silnik przedstawia naszą działalność i energię pod wpływem mocy pochodzącej z wiary. Tak połączone, te różne siły są niezbędne do naszego postępu – byśmy mogli zamknąć obwód elektryczny i na końcu dojechać do zajezdni, <str. 110> która w tym przypadku odnosiłaby się do naszego miejsca jako Nowych Stworzeń w domu naszego Ojca, gdzie wiele jest mieszkań, czyli stanów, dla wielu synów o różnych naturach.
Spoglądając wstecz na zapis apostołów, widzimy w dalekiej przeszłości, zanim jeszcze drogocenna krew została przelana dla naszego usprawiedliwienia, że istnieli święci Starego Testamentu – Enoch, Noe, Abraham, Izaak, Jakub, Dawid i wielu innych świętych proroków, którzy zostali usprawiedliwieni z wiary. Skoro nie mogli posiadać wiary w drogocenną krew, to jaka wiara ich usprawiedliwiała? Odpowiadamy tak, jak jest napisane: „Uwierzyli Bogu i przyczytano im to ku sprawiedliwości” [usprawiedliwieniu]. To prawda, że Bóg nie wyjawił im, tak jak nam, filozofii swego planu, abyśmy zobaczyli, w jaki sposób Bóg może być sprawiedliwym i jednocześnie usprawiedliwiającym każdego, kto wierzy w Jezusa. Stąd też nie byli oni odpowiedzialni za brak wiary w coś, co nie zostało objawione. Ale wierzyli w to, co Bóg objawił, a objawienie to zawierało wszystko, co obecnie mamy, tyle że w bardzo skondensowanej formie, podobnie jak żołądź zawiera w sobie cały dąb. Enoch prorokował o przyjściu Mesjasza i związanych z tym błogosławieństwach; Abraham uwierzył Bogu, że jego nasienie znajdzie u Niego tak wielką łaskę, iż poprzez to nasienie będą błogosławione wszystkie narody. To oznaczało powstanie z umarłych, ponieważ wielu ludzi spośród narodów ziemi zstąpiło już w stan śmierci. Abraham wierzył, że Bóg jest w stanie wzbudzić umarłych – tak dalece, że kiedy był doświadczany, zgodził się rozstać z Izaakiem, przez którego miała wypełnić się obietnica, bo wierzył, że Bóg będzie w stanie wzbudzić go z martwych. Nie wiemy na pewno, na ile Abraham i inni rozumieli dokładnie sposób, w jaki Bóg miał ustanowić swe Królestwo na świecie i zaprowadzić wieczną sprawiedliwość poprzez usprawiedliwienie wszystkich posłusznych Mesjaszowi. Ale mamy słowa naszego Pana, sugerujące, że przynajmniej Abraham w znacznym zakresie pojmował myśl o nadchodzącym dniu Tysiąclecia i możliwe, <str. 111> że do pewnego stopnia rozumiał też pojęcie ofiary za grzechy, bowiem dokonując jej nasz Pan powiedział: „Abraham, ojciec wasz, z radością żądał, aby oglądał dzień mój, i oglądał, i radował się” – Jan 8:56.
Nie wszyscy wyraźnie rozumieją różnicę, jaka była między usprawiedliwieniem do społeczności z Bogiem – które otrzymał Abraham i inni żyjący w przeszłości, zanim Bóg w pełni ustanowił podstawę tej społeczności w ofierze Chrystusa – a usprawiedliwieniem do życia w czasie obecnego Wieku Ewangelii. Jest jednak spora różnica między tymi błogosławieństwami, choć wiara jest konieczna w obu wypadkach. Wszyscy znajdowali się sprawiedliwie pod wyrokiem śmierci i dlatego nikt nie mógł być uznany za wolnego od tego wyroku, za „usprawiedliwionego ku żywotowi” (Rzym. 5:18 NB), aż do czasu, gdy wielka ofiara za grzechy została złożona przez naszego Odkupiciela. Apostoł stwierdza, że ofiara była niezbędna najpierw, aby „Bóg był sprawiedliwym” w tej sprawie (Rzym. 3:26). Lecz Sprawiedliwość, przewidując wykonanie planu odkupienia, nie widziała przeszkód do oznajmienia go wcześniej – jako dowodu Boskiej łaski – tym, którzy posiadali wymaganą wiarę, usprawiedliwiając ich w takim stopniu, by mogli mieć społeczność z Bogiem.
Apostoł mówi o „usprawiedliwieniu ku żywotowi” (Rzym. 5:18) jako o Boskim rozrządzeniu przez Chrystusa, które ostatecznie stanie się dostępne dla wszystkich ludzi. Właśnie to usprawiedliwienie do życia przyznawane jest powołanym do Nowego Stworzenia teraz, zanim dostąpi go świat, przez praktykowanie wiary. Otrzymują oni usprawiedliwienie nie tylko do stanu społeczności z Bogiem jako Jego przyjaciele (a nie jako obcy, cudzoziemcy czy wrogowie), ale dodatkowo mogą dzięki tej samej wierze posiąść restytucyjne prawo do życia, zapewnione im przez ofiarę Odkupiciela, a następnie poświęcić to prawo do ziemskiego życia jako współofiarnicy i podkapłani związani z Najwyższym Kapłanem wyznania naszego, Chrystusem Jezusem.
Choć święci Starego Testamentu mogli osiągnąć harmonię z Bogiem przez wiarę w działanie planu nie do końca im objawionego i nawet jeszcze nierozpoczętego, to zdawałoby się <str. 112> niemożliwe, by Boska sprawiedliwość mogła posunąć się dalej wobec kogokolwiek przed pojednaniem za grzech, które tak naprawdę zostało dokonane przez ofiarę Chrystusa. Pozostaje to w zupełnej zgodzie ze słowami Apostoła, że „Bóg o nas coś lepszego przejrzał [o Kościele Wieku Ewangelii, Nowym Stworzeniu], aby oni [pokorni i wierni święci Starego Testamentu] bez nas nie stali się doskonałymi” – Hebr. 11:40. Pozostaje to także w zgodzie z wypowiedzią naszego Pana odnośnie Jana Chrzciciela, że choć nie powstał większy prorok nad niego, to jednak fakt, iż umarł on, zanim ofiara pojednania została ukończona, spowodował, że najmniejszy w klasie Królestwa Niebieskiego, Nowego Stworzenia, usprawiedliwionego do życia (po złożeniu rzeczywistej ofiary za grzech) oraz powołanego do cierpienia i królowania z Chrystusem, większy będzie niżeli on (Mat. 11:11).
Zaznaczyliśmy już fakt, że Chrystus i Kościół w chwale będą wykonywać nad światem dzieło usprawiedliwiania (odnowy) w czasie Wieku Tysiąclecia i że nie będzie to usprawiedliwienie z wiary (przypisane), jak ma to miejsce obecnie z nami, lecz rzeczywiste usprawiedliwienie – usprawiedliwienie z uczynków w tym sensie, że choć będzie też potrzebna wiara, to końcowa próba będzie „według uczynków ich” (Obj. 20:12). W obecnym czasie Nowe Stworzenie musi chodzić według wiary, a nie według widzenia. Wiara każdego członka jest doświadczana i wymagana, by mógł „mężnie sobie poczynać, jakoby widział niewidzialnego”, by wierzył w rzeczy, które na pozór wydają się nieprawdopodobne i nielogiczne dla naturalnego umysłu. I wiara ta, wsparta naszymi niedoskonałymi uczynkami, wspomagana jest także doskonałymi uczynkami naszego Pana za nas. Bóg przyjmuje naszą wiarę według zasady, że jeśli w tak niedoskonałych warunkach usiłujemy, na ile nas tylko stać, zadowolić Pana i mieć tyle ducha Chrystusowego, by radować się cierpiąc dla sprawiedliwości, oznacza to, iż w warunkach sprzyjających z pewnością nie bylibyśmy mniej wierni tym zasadom. Kiedy znajomość Pana napełni całą ziemię, gdy zniknie ciemność i mgła otaczająca obecnie wiernych Pańskich, a wielkie Słońce Sprawiedliwości zaleje świat prawdą i absolutną wiedzą o Bogu, Jego charakterze i <str. 113> planie, gdy ludzkość ujrzy dowody Boskiej łaski, miłości i pojednania przez Chrystusa w stopniowym dźwiganiu się pragnących harmonii z Nim, gdy umysłowa, fizyczna i moralna odnowa zostanie zamanifestowana – wówczas wiara będzie się w dużym stopniu różnić od pozornie bezpodstawnej wiary koniecznej w obecnym czasie. Wtedy nie będą widzieć „jakby w zwierciadle, niejasno” [niewyraźnie]; nie trzeba będzie wytężać oczu wiary, by zobaczyć dowody chwalebnych rzeczy zarezerwowanych teraz dla tych, którzy miłują Boga, ponieważ owe chwalebne rzeczy będą mniej lub bardziej wyraźnie ukazane ludzkości. Chociaż ludzie będą wtedy wierzyć Bogu i mieć wiarę w Niego, to jednak będzie wielka różnica między wiarą w dowody ich zmysłów a wiarą, jaką Nowe Stworzenie musi się teraz wykazać względem rzeczy, których nie widzi. Wiara, jakiej teraz Bóg szuka u swego ludu, jest bardzo cenna w Jego oczach i dotyczy tylko małej, szczególnej klasy. Dlatego też Bóg wyznaczył za tę wiarę taką nagrodę o wielkiej wartości. Kiedy Wiek Tysiąclecia zostanie w pełni wprowadzony, nie będzie możliwe wątpienie w powszechne fakty, i w związku z tym niecelowe byłoby nadal oferowanie specjalnej nagrody tym, którzy nie wątpią.
Ale choć znajomość Pańska napełni całą ziemię i nikt nie będzie potrzebował mówić bliźniemu swemu: „Poznaj Pana!”, to jednak ludzkość zostanie poddana innej próbie – nie wiary, lecz uczynków – próbie posłuszeństwa, ponieważ „stanie się, że każda dusza, która by nie słuchała [była posłuszna] tego proroka, będzie wygładzona z ludu” – Dzieje Ap. 3:23. Obecnie, gdy obfituje grzech i Szatan jest księciem tego świata, a ciemności przesłaniają postrzeganie wypełniania się Boskiego planu, nasz Pan nagradza wiarę, mówiąc: „Według wiary waszej niechaj się wam stanie” – Mat. 9:29 i znowu: „A to jest zwycięstwo, które zwyciężyło świat, wiara nasza” – 1 Jana 5:4. Odnośnie próby, czyli sądu świata w Wieku Tysiąclecia, w Dniu Sądu, czytamy, że wszyscy będą sądzeni według swych uczynków – popartych wiarą; według uczynków ich im się stanie i na ich podstawie zostaną przyjęci lub odrzuceni przy końcu Wieku Tysiąclecia (Obj. 20:12). <str. 114>
Usprawiedliwienie, jak to uprzednio zauważyliśmy, oznacza doprowadzenie grzesznika do pełnej zgody z jego Stwórcą. Nigdzie nie czytamy o tym, że grzesznik musi być usprawiedliwiony przed Chrystusem, ale że przez zasługę Chrystusa ma on być usprawiedliwiony przed Ojcem; jasne pojęcie co do tego zagadnienia może nam pomóc w zrozumieniu całego przedmiotu. Jest tak dlatego, że Stwórca zajmuje stanowisko przedstawiciela swego własnego prawa i dlatego, że na początku umieścił ojca Adama oraz jego potomstwo pod tym prawem, oznajmiając, iż otrzymanie Jego łask, błogosławieństw i życia wiecznego zależy od posłuszeństwa, zaś nieposłuszeństwo zaprzepaści wszystkie te łaski. Tego stanowiska nie da się pominąć. Dlatego, zanim ludzkość będzie mogła mieć społeczność z Bogiem i cieszyć się pochodzącym od Niego błogosławieństwem życia wiecznego, musi w jakiś sposób wrócić do pełnej harmonii ze swym Stwórcą, i co za tym idzie, do takiej doskonałości, która ostałaby się w pełnym świetle Boskiego sprawdzianu i podczas zupełnej próby posłuszeństwa. A więc świat znajdował się jak gdyby poza sferą działania Wszechmogącego – który celowo tak ułożył swe prawa, by świat był poza zasięgiem Sprawiedliwości i by zaszła konieczność zrealizowania obecnego planu odkupienia i restytucji, czyli usprawiedliwienia, przywrócenia do doskonałości wszystkich tego pragnących i posłusznych, przez Odkupiciela, który w międzyczasie byłby ich pośrednikiem.
Pośrednik, choć był doskonały, nie był powstrzymywany przez żadne prawo ani przez żaden wyrok, który wydałby przeciwko Adamowi i jego potomkom, od uznania ich i okazania miłosierdzia względem ich niedoskonałości. Przeciwnie, kupił świat znajdujący się w grzechu i niedoskonałości, w pełni zdając sobie sprawę z jego niedokończonego stanu. Przyjmuje ludzkość taką, jaką zastał, zaś w Wieku Tysiąclecia będzie postępował z każdą jednostką stosownie do jej stanu, okazując miłosierdzie względem słabych i wymagając więcej od mocnych, a więc dopasowując samego siebie i prawa swego Królestwa do ludzkich indywidualnych cech, słabości i wad. „Bo Ojciec (...) wszystek sąd dał Synowi” – Jan 5:22. Syn ukaże ludziom doskonałe wymogi Boskiego prawa, które będą musieli zachować, zanim będą mogli nazwać się sprawiedliwymi <str. 115> i zostać przyjęci przed oblicze Boga przy końcu Wieku Tysiąclecia. Lecz nie będzie On żądał spełnienia tych wymogów ani uznawał, że ci, którzy ich nie spełniają, są przestępcami potrzebującymi zastosowania łaski, by zakryć każdy ich występek, choćby nierozmyślny i mimowolny. Wręcz przeciwnie, zupełne pojednanie z powodu wykroczeń wobec doskonałego i niezmiennego prawa Boga zostanie dokonane, zanim w ogóle ujmie On władzę.
Chrystus zapłacił już wymaganą cenę poprzez swoją ofiarę. Przypisał już łaskawie tę zasługę domownikom wiary, a przy końcu Wieku Ewangelii jednoznacznie zastosuje całą ofiarę za grzech na korzyść „wszystkiego ludu” – całego rodzaju ludzkiego. W obrazie Dnia Pojednania Bóg pokazał, że zostanie ona przyjęta i że to na skutek jej przyjęcia Chrystus i Jego Kościół przejmą wtedy rządy nad światem w warunkach – można by rzec – „stanu wojennego”, czyli na warunkach władzy absolutnej, która odsuwa na bok zwykłe prawa i normy ze względu na krytyczną sytuację i stosuje prawo odpowiednie do tej sytuacji – nie wobec tych, którzy są w stanie doskonałym i sprawiedliwym (takie są prawa w imperium Jahwe) – ale odpowiednio do stanu rebelii i anarchii, jaki zaistniał na świecie na skutek grzechu. To królestwo w stanie wyjątkowym, w którym król będzie panował nie tylko jako król, ale też jako sędzia i najwyższy kapłan, jest tak zaprojektowane, by – jak się już przekonaliśmy – rzeczywiście, a nie z przypisania usprawiedliwić świat – gdzie uczynki poparte wiarą stanowić będą wymóg, czyli ostateczną próbę. To rzeczywiste usprawiedliwienie dokona się nie na początku rządów Tysiąclecia, ale w efekcie tych rządów – przy jego końcu.
Obecnie usprawiedliwienie z wiary ma na celu dopuszczenie tych niewielu, których Bóg zamierzył powołać do swej szczególnej służby, do udziału w Przymierzu Abrahamowym jako „nasienie obietnicy”, jako współofiarników, a przez to – współdziedziców z Jezusem. Ale nawet z nimi Bóg nie może zawrzeć bezpośredniej umowy, trzeba bowiem powiedzieć, że nawet jako usprawiedliwieni z wiary przez zasługę swego Odkupiciela uważani są za nienadających się. Powiedziano im, że przyjęci zostają jedynie w Umiłowanym – w Chrystusie – a żadna z ich <str. 116> umów dotyczących ofiary nie jest ważna, jeśli nie została przez Niego potwierdzona.
Jest więc oczywiste, że jedynym celem tego Wieku Ewangelii jest powołanie spośród ludzkości „małego stadka”, aby jego członkowie stali się uczestnikami Nowego Stworzenia, i że celem usprawiedliwienia wierzących do życia, przez wiarę, jest postawienie ich w takiej relacji względem Boga, by umożliwić im wejście pod zobowiązania przymierza wymagane od kandydatów na Nowe Stworzenie. Jak już to zostało wcześniej zaznaczone, warunkiem ich przyjęcia do Nowego Stworzenia jest złożenie ofiary z samego siebie. A skoro Bóg nie chce przyjąć w ofierze niczego, co miałoby wadę, my, jako członkowie grzesznej i potępionej rasy, nie moglibyśmy zostać przyjęci bez wcześniejszego rzeczywistego usprawiedliwienia od wszelkiego grzechu, abyśmy przez to, jak to określa Apostoł, „stawili ciała (...) ofiarą żywą, świętą, przyjemną Bogu, to jest rozumną służbę...” – Rzym. 12:1.
Tymczasowo usprawiedliwieni
Mając powyższe na uwadze, co powiemy o tych, którzy dochodzą do stanu wiary w Boga i do pewnej miary usprawiedliwienia, i choć widzą, że dalszy postęp na drodze Pańskiej oznacza samoofiarowanie, zaparcie się samego siebie itd., zatrzymują się jednak i odmawiają wejścia przez ciasną bramę na wąską drogę zupełnego poświęcenia – aż do śmierci? Czy powiemy, że Pan Bóg się na nich gniewa? Nie; musimy przyjąć, że do pewnego momentu, gdy czynili postęp w kierunku sprawiedliwości, byli Bogu przyjemni. To, że otrzymują błogosławieństwo, zdają się oznajmiać słowa Apostoła*: „Będąc tedy usprawiedliwieni z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa”. Posiadanie takiego pokoju wskazuje na zrozumienie Boskiego zamiaru przyszłego zmazania grzechów osoby wierzącej (Dzieje Ap. 3:19); wskazuje także na znaczną zgodność z zasadami sprawiedliwości, bo wiara w Chrystusa zawsze dokonuje zmian na lepsze. Radujemy się z wszystkimi, którzy doszli aż do takiego punktu; cieszymy się, że mają tę przewagę nad masami ludzkości, które zostały całkowicie zaślepione przez boga tego świata <str. 117> i przez to nie mogą widzieć ani doceniać łaski Boga w Chrystusie. Gorąco takich zachęcamy, by trwali w łasce Bożej poprzez dalszy postęp w kierunku zupełnego posłuszeństwa.
* Późniejszą myślą autora jest, że tekst ten można rozważyć jako dotyczący usprawiedliwionych do życia.
„Abyście nadaremno łaski Bożej nie przyjmowali”
Chociaż bardzo radujemy się z takimi osobami i chociaż wiele pokoju i radości zstępuje na tych wierzących, którzy starają się kroczyć ścieżkami sprawiedliwości, ale unikają wąskiej drogi ofiarowania – to musimy otwarcie wyznać, że tacy „nadaremno łaskę Bożą przyjmują” (2 Kor. 6:1) – bo łaska Boża w otrzymanym przez nich usprawiedliwieniu miała być stopniem umożliwiającym odbicie się do jeszcze większych przywilejów i błogosławieństw „wysokiego powołania” Nowego Stworzenia. Przyjmują oni łaskę Bożą nadaremno, ponieważ nie korzystają z tej wielkiej sposobności, jaka nigdy przedtem nie była dana, a według tego, co ukazuje Pismo Święte, nie będzie też dana i w przyszłości. Przyjmują łaskę Bożą nadaremno, ponieważ możliwości restytucji, które będą przyznane im w wieku przyszłym, zostaną także przyznane wszystkim członkom odkupionej rasy. Łaska Boża w obecnym wieku polega jedynie na tym, że dane im było poznać dobroć Boga, zanim poznał ją świat, a to w tym celu, by przez usprawiedliwienie mogli oni dostąpić powołania i ubiegać się o udział w chwalebnej nagrodzie, jaka ma być dana wybranemu Ciału Chrystusa, Królewskiemu Kapłaństwu.
Gdy patrzy się na nominalny „świat chrześcijaństwa”, wydaje się oczywiste, że wielkie masy nawet szczerych wierzących nigdy nie przekroczyły tego pierwszego progu usprawiedliwienia: „Skosztowali, że dobrotliwy jest Pan”, i to ich zadowoliło. Natomiast smak ten powinien był w nich obudzić większy głód i pragnienie sprawiedliwości, prawdy, dalszego poznania Boskiego charakteru i planu, dalszego wzrostu w łasce, znajomości i miłości oraz osiągnięcia większego zrozumienia woli Bożej wobec nich, nad czym zastanowimy się poniżej w rozdziale: „Uświęcenie”.
Na ile możemy to zrozumieć, korzyść usprawiedliwionych tymczasowo <str. 118> odnosi się jedynie do obecnego życia i ulgi, jakiej teraz doznają przez poznanie łaskawego Boskiego charakteru i Jego przyszłego z nimi postępowania. A jednak ich wiedza na ten temat jest tak znikoma, że śpiewają czasami:
„Często rodzi się pytanie:
Jestem Twój, czy nie? O, Panie!”
I choć Chrystus był ich mądrością aż do momentu wskazania im, że potrzebują Zbawiciela oraz do ukazania im cząstki zbawienia, jakie w Nim jest, to jednak nie jest częścią planu Bożego, by stanowił dalej ich mądrość i wprowadzał ich w „głębokości Boże”, jeśli nie uczynią poświęcenia i z oddaniem nie staną się naśladowcami Jego stóp. Niepoświęcony wierzący w żadnym sensie nie jest Nowym Stworzeniem, mimo iż częściowo, widząc drogi Boże i Jego wymagania, stara się żyć na świecie moralnie, rozumnie i uczciwie. Jednak jest on z ziemi, ziemski: nie uczynił wcale kroku, by zamienić swe ludzkie, ziemskie prawa (zagwarantowane poprzez Jezusa) na rzeczy niebiańskie, do których nasz Pan otworzył drzwi przez swą ofiarę. Tak jak w obrazie Lewici nie mogli wejść do miejsc świętych w Przybytku ani nawet patrzeć na znajdujące się tam rzeczy, tak też w pozaobrazie niepoświęconym wierzącym nie jest dozwolone wnikać w głębokości Boże, widzieć czy doceniać ich wspaniałość, jeśli najpierw nie staną się członkami Królewskiego Kapłaństwa przez zupełne ofiarowanie się.
Wydaje się, że oczekiwanie szczególnych względów i łaski z ręki Pańskiej w Wieku Tysiąclecia dlatego, że ktoś wziął Jego łaskę nadaremno w obecnym życiu, podobne jest oczekiwaniu szczególnych błogosławieństw, ponieważ poprzednie błogosławieństwa zostały niewłaściwie zużyte albo niedocenione. Czyż nie byłoby zgodne z Bożym sposobem działania w przeszłości oczekiwać, iż ci, którzy nie otrzymali łask w tym Wieku Ewangelii, otrzymają główne łaski w nadchodzącym wieku? Czyż nie zgadzałoby się to ze słowami naszego Pana: „Oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, a są pierwsi, którzy będą ostatnimi”? Apostoł przecież wyraźnie wskazuje, że kiedy Nowe Stworzenie będzie <str. 119> skompletowane i rozpocznie się Wiek Tysiąclecia, specjalne łaski Boga znów przejdą na cielesny Izrael, od którego zostały one odjęte na początku Wieku Ewangelii (Rzym. 11:25‑32).
Ci, którzy zostali usprawiedliwieni do społeczności z Bogiem, zanim nastał obecny wiek, którzy utrzymali stan swego usprawiedliwienia i którzy w nagrodę będą uczynieni „książętami po wszystkiej ziemi” pod zarządem Królestwa Niebieskiego, utrzymali je kosztem ziemskich wyrzeczeń i zaparcia samych siebie (Hebr. 11:35). W obecnym wieku ci, którzy właściwie skorzystają z usprawiedliwienia i utrzymają je, muszą uczynić to kosztem ciała. Maluczkie Stadko, wierne w stopniu wyjątkowym, będzie kładło swe życie w służbie Prawdzie i braciom, będąc w ten sposób odbiciem Wodza naszego zbawienia. Druga klasa, rozważana w innym miejscu jako Wielkie Grono, także musi dojść do swej nagrody kosztem ciała, chociaż z powodu mniejszej gorliwości w ofiarowaniu traci ona wielką nagrodę Nowego Stworzenia i jego przywileje w Królestwie. Te trzy klasy wydają się być jedynymi otrzymującymi korzyści wybiegające poza obecne życie poprzez szczególne sposobności tego wieku – usprawiedliwienia przez wiarę.
Działalność Królestwa w świetle pełnej znajomości i w oparciu o uczynki będzie, jak można się spodziewać, z wielu względów najmocniej przemawiała na początku do cielesnego Izraela, który, gdy jego ślepota zostanie usunięta, okaże wielką gorliwość względem Pomazańca Pańskiego, mówiąc, jak jest to przedstawione w proroctwie: „Oto nasz Bóg, któremu zaufaliśmy, że nas wybawi” – Izaj. 25:9 (NB). Podczas gdy Izrael naturalnie jako pierwszy podporządkuje się nowemu porządkowi rzeczy, to błogosławieństwa i sposobności Królestwa będą – dzięki Bogu! – rozprzestrzeniać się gwałtownie na cały świat, do takiego stopnia, że wszystkie narody będą mogły się stać dziećmi Abrahama, w tym znaczeniu, że będą brać udział w błogosławieństwach jemu obiecanych, jak jest o tym napisane: „Będziesz ojcem wielu narodów. (...) I błogosławione będą w nasieniu twoim wszystkie narody ziemi”.
Tak jak otrzymaliśmy mądrość, czyli znajomość Boga, w rezultacie złożonej za nas ofiary naszego Pana, Jezusa, i tak jak otrzymaliśmy usprawiedliwienie <str. 120> przez Jego zasługę, gdy przyjęliśmy Jego pojednanie i całkowicie poświęciliśmy wszystko, co mamy, Bogu, podobnie jest z uświęceniem nas przez Niego. Żaden człowiek nie może sam się uświęcić, czyli sprawić, że zostanie zaakceptowany i przyjęty do Bożej rodziny Nowego Stworzenia spłodzonej przez Jego ducha (Jan 1:13; Hebr. 5:4). Tak jak zasługa Chrystusa była konieczna do naszego usprawiedliwienia, tak też Jego przyjęcie nas na członków swego Ciała, podkapłanów Królewskiego Kapłaństwa, i Jego bezustanna pomoc są niezbędne do uczynienia naszego powołania i wybrania pewnymi. Apostoł Paweł potępia niektórych, że „nie trzymają się głowy” (Kol. 2:19) i zauważamy, że takie uznanie Chrystusa Jezusa nie tylko jako Odkupiciela z grzechu, ale jako głowy, przedstawiciela, przewodnika, nauczyciela i zachowawcy Ciała (Kościoła) jest niezbędne dla każdego jego członka. Nasz Pan wskazuje na tę konieczność przebywania pod Jego opieką, powtarzając często: „Trwajcie we mnie. (...) Jak latorośl sama z siebie nie może wydawać owocu, jeśli nie trwa w krzewie winnym, tak i wy, jeśli we mnie trwać nie będziecie” – Jan 15:4 (NB). „Jeśli we mnie trwać będziecie i słowa moje w was trwać będą, proście o cokolwiek byście chcieli, stanie się wam” – Jan 15:7 (NB). Tę samą konieczność trwania w Chrystusie Apostoł wyraża mówiąc: „Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego” – Hebr. 10:31 (NB). Wyjaśnia to dalej cytując słowa proroctwa: „Albowiem Bóg nasz jest ogniem trawiącym”. Miłość Boża, nie mniej niż Jego sprawiedliwość, pała przeciw wszelkiemu grzechowi, a „wszelka niesprawiedliwość jest grzech”; On „nie może spoglądać na bezprawie”, czyli uznawać go [wg Abak. 1:13 NB]; dlatego to, co przygotował, nie miało na celu zachowania grzeszników, ale uratowanie ich od tej choroby i jej kary – zniszczenia.
Mamy więc tu, zgodnie z innymi stwierdzeniami Pisma Świętego, zapewnienie, że nadchodzi czas, kiedy przeminie grzech i grzesznicy oraz wszystko, co towarzyszy grzechowi – ból, smutek i umieranie. Dzięki niech będą Bogu! Możemy się cieszyć także z tej cechy Boskiego charakteru, że jest On ogniem trawiącym, bo wiemy, że w Chrystusie Jezusie zgotował nam ucieczkę na czas naszych nieumyślnych niedoskonałości, że w Nim zapewnił nam <str. 121> ostateczne wyzwolenie z grzechu i śmierci oraz każdej słabości do stanu na Jego doskonały wzór i podobieństwo; dla Nowego Stworzenia oznacza to doskonałość boskiej natury i jej pełnię; dla Wielkiego Grona – doskonałość na poziomie odpowiadającym w pewien sposób naturze aniołów i przeznaczenie do służby oraz towarzyszenia uwielbionemu Kościołowi – „panny za nią, towarzyszki jej” (Psalm 45:15). Następnie święci Starego Testamentu zostaną doprowadzeni do doskonałej ludzkiej natury na obraz Boży w ciele i jako uwielbieni przedstawiciele Królestwa Niebieskiego będą przekaźnikami błogosławieństw Bożych dla wszystkich narodów ziemi. Gdy ostatecznie doświadczenia, możliwości i próby Tysiąclecia przyprowadzą wszystkich chętnych i posłusznych do doskonałości, oni również, przez okazanie swej wierności Bogu, osiągną ludzką doskonałość, podobieństwo Boże w ciele. Będą oni tak doskonale i szczerze rozumieć wolę Bożą i będą jej posłuszni, że Bóg nie będzie dla nich już dłużej ogniem trawiącym, ponieważ cały ich brud będzie oczyszczony pod nadzorem ich wielkiego Pośrednika, którego opiece wszyscy zostali oddani przez Ojcowską miłość i mądrość. Wtedy Chrystus „z pracy duszy swej ujrzy owoc [efekt, rezultat], którym nasycon będzie”.
Uświęcenie oznacza odłączenie do świętej służby. Grzesznicy nie są wzywani do uświęcenia, ale do pokuty; a pokutującym grzesznikom nie jest nakazane ofiarowanie się, lecz to, by wierzyli w Pana Jezusa Chrystusa ku usprawiedliwieniu. Jedynie ludzie usprawiedliwieni – wierzący w obietnice Boże, skupione w Chrystusie i zapewnione przez Jego ofiarę okupową – są nakłaniani do uświęcenia. Nie oznacza to, że uświęcenie, czyli świętość, nie jest właściwą rzeczą dla całej ludzkości: znaczy to jedynie, iż Bóg przewidział, że dopóki człowiek pozostanie niepoprawnym grzesznikiem, bez pożytku będzie zapraszanie go do odłączenia się do świętobliwego życia; musi najpierw zdać on sobie sprawę ze swego grzesznego stanu i okazać skruchę. Nie znaczy to, że skruszeni nie powinni się uświęcić i odłączyć do świętości życia, lecz że uświęcenie nieuwzględniające usprawiedliwienia byłoby całkowicie daremne. <str. 122> Według porządku Bożego musimy najpierw poznać Bożą dobroć w tym, co zrobił dla zmazania naszych grzechów, musimy też przyjąć Jego zarządzenie jako dar dany darmo poprzez Chrystusa, zanim znajdziemy się w stanie właściwym do poświęcenia, czyli uświęcenia samych siebie dla Jego służby. Poza tym, celem tego całego porządku w Wieku Ewangelii: wezwania do pokuty, oznajmienia dobrej nowiny ku usprawiedliwieniu i zaproszenia wszystkich wierzących do uświęcenia, czyli poświęcenia siebie Bogu – są to części składowe jednego wielkiego planu, który teraz Bóg przeprowadza – jest rozwój Nowego Stworzenia. Bóg postanowił uprzednio, że wszyscy, którzy należeć będą do Nowego Stworzenia, muszą być ofiarnikami spośród Królewskiego Kapłaństwa i każdy z nich musi mieć coś do zaofiarowania Bogu, tak jak nasz Najwyższy Kapłan, który „samego siebie ofiarował Bogu” (Hebr. 7:27, 9:14). Podkapłani także muszą wszyscy ofiarować samych siebie Bogu, jak napomina Apostoł: „Proszę was tedy, bracia! [bracia, ponieważ zostali usprawiedliwieni i w ten sposób przyprowadzeni do społeczności z Bogiem] przez litości Boże [przebaczenie grzechów już doświadczone], abyście stawiali ciała wasze ofiarą żywą, świętą, przyjemną Bogu, to jest, rozumną służbę waszą” – Rzym. 12:1. Zauważmy teraz, że skoro nasze ciała nie są rzeczywiście „święte”, muszą być uczynione świętymi poprzez przypisanie, zanim będą mogły być „przyjemne Bogu”, policzone jako „święte”. To znaczy, że musimy zostać usprawiedliwieni z wiary w Chrystusa, zanim będziemy mogli posiadać cokolwiek świętego i przyjemnego do złożenia na ołtarzu Bożym. Musi to być złożone na ołtarzu Bożym, ofiarowane oraz przyjęte przez Niego z rąk naszego wielkiego Arcykapłana, zanim możemy być zaliczeni do Królewskiego Kapłaństwa.
W Tysiącleciu wielki Król będzie wymagał uświęcenia. Cały świat będzie wezwany do uświęcenia, odłączenia się od rzeczy nieczystych, od wszelkiego grzechu i do okazania posłuszeństwa woli Bożej, wyrażonej w Królestwie i poprzez jego książąt. Możliwe, że niektórzy zastosują się do uświęcenia albo świętości zewnętrznego życia, nie będąc poświęceni w sercach. Tacy mogą uczynić postęp umysłowy, moralny i fizyczny – do pełni restytucji – do pełni doskonałości, i czyniąc to, <str. 123> będą się w międzyczasie cieszyli błogosławieństwami i nagrodami tego wspaniałego okresu czasu aż do jego zakończenia. Lecz jeżeli ich uświęcenie do tego czasu nie osiągnie poziomu ich myśli i zamiarów ich serc, nie będą odpowiadać warunkom wieczności, jakie będą istnieć po Wieku Tysiąclecia, do których nie zostanie dopuszczony nikt, kto w myślach, słowach i czynach nie będzie w absolutnej zgodzie z wolą Bożą.
Nadając w ten sposób uświęceniu rangę zasady stosującej się do całego świata w przyszłości, nie traćmy jednak z oczu faktu, że Pismo Święte zostało szczególnie „napisane dla napomnienia naszego” – dla napomnienia Nowego Stworzenia. Gdy dla świata nadejdzie czas otrzymania instrukcji co do uświęcenia, będzie on miał wielkiego Nauczyciela: Słońce Sprawiedliwości zaleje bowiem ziemię znajomością Boga. Nie będzie tam już więcej wieży Babel – pomieszanych teorii i doktryn, bo Pan dał obietnicę dotyczącą tego dnia, mówiąc: „Bo na ten czas przywrócę narodom wargi czyste [przesłanie], którymi by wzywali wszyscy imienia Pańskiego, a służyli mu jednomyślnie” – Sof. 3:9. Apostoł zwraca się tylko do Nowego Stworzenia, gdy oznajmia, że Chrystus „się nam stał mądrością od Boga i sprawiedliwością, i uświęceniem, i odkupieniem”. Dlatego starajmy się tym mocniej zwracać uwagę na rzeczy napisane ku naszej nauce i najwidoczniej niezbędne dla uczynienia pewnym naszego powołania i wybrania do udziału w Nowym Stworzeniu.
Tak jak Pan powiedział do obrazowego narodu izraelskiego „uświęcajcie się” i „Jam Pan, który was uświęcam” (3 Mojż. 20:7‑8 NB; 2 Mojż. 31:13), podobnie naprowadza duchowego Izraelitę, by poświęcał się, by stawiał swe ciało ofiarą żywą, ofiarował się Bogu w zasłudze, jak też i przez zasługę Chrystusowego pojednania. Jedynie tych, którzy tak czynią w tym „czasie przyjemnym”, Pan przyjmuje i odłącza jako świętych, zapisując ich imiona w księdze żywota Baranka (Obj. 3:5), przeznacza dla nich korony chwały, czci i nieśmiertelności, które staną się ich własnością, jeśli okażą się wierni we wszystkim, czego się podjęli, a co, jak mamy zapewnienie, jest po prostu „rozumną służbą” (Obj. 3:11). <str. 124>
Tak jak obrazowe poświęcenie Lewitów było w znacznej mierze poświęceniem do postępowania według sprawiedliwości, a nie poświęceniem ku ofiarowaniu, tak też i następny stopień uświęcenia, należący do tych, którzy przyjęli powołanie Boże do Królewskiego Kapłaństwa, był przedstawiony w obrazie poświęcenia Aarona i jego synów na urząd kapłański – poświęcenia ku ofiarowaniu. Było to zobrazowane przez białe, lniane szaty, przedstawiające sprawiedliwość, usprawiedliwienie, przez olejek pomazania oraz przez składanie ofiar, w którym brali udział wszyscy kapłani (Hebr. 8:3).
W symbolice związanej z Lewitami pokazane są wyraźnie dwa poświęcenia: (1) ogólne poświęcenie wszystkich Lewitów; (2) szczególne poświęcenie kilku Lewitów, którzy byli ofiarnikami lub kapłanami. Pierwsze wyobraża ogólne poświęcenie do świętobliwego życia i posłuszeństwa Bogu, które czynią wszyscy wierzący i które dzięki łasce Bożej przez Chrystusa pozwala im na osiągnięcie, tymczasowo, „usprawiedliwienia żywota” i pokoju z Bogiem. Tak rozumieją i tego doświadczają wszyscy prawdziwie wierzący w obecnym wieku. Ale jak to tłumaczy Apostoł: „Koniec przykazania jest miłość z czystego serca” – 1 Tym. 1:5. Słowa te znaczą, że Bóg przewiduje, iż nasze zastosowanie się do pierwszego poświęcenia, nasze zastosowanie się do warunków usprawiedliwienia w obecnym wieku doprowadzi nas ostatecznie do drugiego poświęcenia na kapłanów do ofiarowania.
W jaki sposób? Ponieważ świętobliwe życie i posłuszeństwo Bogu zawiera w sobie „miłość z czystego serca” do Boga i naszych bliźnich. Miłość do Boga znaczy miłość „ze wszystkiego serca, myśli, duszy i siły”; taka miłość nie będzie czekała na rozkazy, lecz domagać się będzie służby mówiąc: „Panie! co chcesz, abym czynił?” Podczas pierwszego przyjścia każdy wierny „prawdziwy Izraelita” był już pierwotnie poświęcony – co pokazane jest w Lewitach – i do nich wystosował nasz Pan specjalne ewangeliczne powołanie do poświęcenia się na śmierć, do ofiarowania swych ziemskich spraw na korzyść niebiańskich, do postępowania śladami Jezusa, Wodza naszego zbawienia, po wąskiej drodze do chwały, czci i nieśmiertelności. Ci, którzy byli posłuszni zaproszeniu, zostali przyjęci jako kapłani, członkowie Ciała Najwyższego Kapłana wyznania naszego, „synowie Boży” (Jan 1:12). <str. 125>
Ten sam plan działania ma miejsce przez cały Wiek Ewangelii: (1) poświęcenie do posłuszeństwa i sprawiedliwości – jako pozaobrazowi Lewici; następnie odkrycie, że sprawiedliwość oznacza najwyższą miłość do Boga i pragnienie poznania i czynienia Jego woli; później następuje zdanie sobie sprawy z tego, że obecnie całe stworzenie jest tak wypaczone i pozostaje w takiej niezgodzie z Bogiem, że harmonia z Nim oznacza dysharmonię ze wszystkim co niesprawiedliwe w naszym własnym ciele, podobnie jak i w innych; następnie szukanie i wołanie do Pana, by dowiedzieć się, dlaczego nas powołał i przyjął nasze poświęcenie, uczyniwszy je pozornie nieosiągalnym, chyba że ofiarujemy samych siebie. W odpowiedzi na to wołanie Pan poucza: „Jesteście powołani w jednej nadziei powołania waszego” – Efezj. 4:4, a powołanie to jest do współdziedzictwa z naszym Panem w chwale, czci i nieśmiertelności w Królestwie (Łuk. 12:32; Rzym. 2:7); dalej uczy, że droga jest wąska i trudna, ponieważ zwycięskie wytrwanie w tych próbach konieczne jest w przypadku tych, których w ten sposób nagrodzi (Mat. 7:14; Rzym. 8:17). To wtedy, gdy usłyszeliśmy powołanie Boże słowami Apostoła: „Proszę was tedy, bracia! (...) abyście stawiali ciała wasze ofiarą żywą, świętą, przyjemną Bogu, to jest rozumną służbę waszą” i przyjęliśmy je oraz poświęciliśmy się aż do śmierci – zostaliśmy uznani za kapłanów Królewskiego Kapłaństwa, członków wielkiego Arcykapłana wyznania (porządku) naszego, Chrystusa Jezusa – za Nowe Stworzenia.
Tacy wierzący, którzy zrozumiawszy, że „koniec przykazania jest miłość z czystego serca”, odmawiają postępowania w kierunku tego końca, odmawiają przyjęcia wezwania do ofiarowania i przez to odmawiają spełnienia zamierzonego celu Bożego odnośnie przypisanego im usprawiedliwienia – nie dopełniają warunków przymierza posłuszeństwa wobec sprawiedliwości ze względu na wąskość tej ścieżki, i w ten sposób nie chcą korzystać z „jednej nadziei powołania naszego”. Czyż tacy nie przyjmują „nadaremno łaski Bożej [przypisanego usprawiedliwienia żywota]”? Patrząc wstecz na świętych Starego Testamentu i zauważając, jak wiele kosztowało ich zdobycie „chlubnego świadectwa poprzez wiarę” i „podobanie się Bogu”, by w ten sposób mogli utrzymać swe usprawiedliwienie do społeczności (Hebr. 11:5,32‑39) – czy możemy się spodziewać, że usprawiedliwienie do życia, udzielane w czasie Wieku Ewangelii <str. 126> tym, którzy stają się pozaobrazowymi Lewitami, może być zachowane przez serca mniej wierne Panu i sprawiedliwości? Z pewnością musimy się zgodzić, że tymczasowo usprawiedliwieni wierzący (pozaobrazowi Lewici), którzy „obliczywszy koszty” (Łuk. 14:27‑28 NB) uczniostwa, do którego prowadzi uczynione już przez nich poświęcenie, nie korzystają z wiary w obiecaną pomoc Pańską i odmawiają lub zaniedbują postępowania dalej w celu wykonania „rozumnej służby” zupełnie się poświęcając – aż do śmierci – tacy zostali obdarzeni łaską Pana na próżno. Z pewnością nie mogą być oni uznani za posiadających usprawiedliwienie do życia ani nawet usprawiedliwienie do szczególnej społeczności z Bogiem. Dlatego tracą swą uprzywilejowaną pozycję pozaobrazowych Lewitów i więcej za takich nie są uważani.
Ale pomiędzy tymi, którzy doceniają łaskę Bożą, których serca z wiernością odpowiadają na zaoferowane przywileje i przyjmują „rozumną służbę” zupełnego poświęcenia, i którzy podejmują przymierze posłuszeństwa Bogu oraz sprawiedliwości aż do śmierci, istnieją dwie klasy:
(1) Ci z pozaobrazowych Lewitów, którzy chętnie i dobrowolnie „kładą swe życie”, szukając sposobności służenia Panu, braciom i Prawdzie i poczytując sobie za radość i zaszczyt ofiarowanie w taki sposób ziemskich wygód, udogodnień, czasu, wpływów, środków i wszystkiego, co składa się na obecne życie. Są to ci radośni, chętni ofiarnicy, pozaobrazowi kapłani, którzy niebawem będą wywyższeni i razem ze swym Panem stanowić będą Królewskie Kapłaństwo. Ich ofiary będą wtedy zakończone i już więcej nie będą wyobrażani przez Aarona i jego synów, składających ofiary na rzecz ludu, ale przez Melchisedeka – kapłana na swym tronie – udzielającego światu w czasie Tysiąclecia błogosławieństw zabezpieczonych „lepszymi ofiarami” podczas pozaobrazowego Dnia Pojednania – obecnego Wieku Ewangelii.
(2) Inna klasa wierzących odpowiada szczerą wiernością i z radością poświęca wszystko, co ma, Panu i Jego „rozumnej służbie”, okazując w ten sposób, że są oni godni bycia pozaobrazowymi Lewitami, ponieważ nie otrzymują łaski Bożej nadaremno. Ale niestety, choć odpowiadają na <str. 127> powołanie i w ten sposób wchodzą do „jednej nadziei powołania naszego” i dostępują wszystkich przywilejów przysługujących wybranym, to jednak ich miłość i zapał nie są wystarczające, by pobudzić ich do złożenia ofiar, do których zobowiązali się przymierzem. Ponieważ ich miłość i wiara nie są wystarczająco silne, nie udaje im się złożyć czy też utrzymać ofiar na ołtarzu; dlatego też nie mogą być uważani za zupełne „podobieństwo” naszego Najwyższego Kapłana, który z radością wypełniał wolę Ojca. Nie „zwyciężają” więc oni i dlatego nie mogą być uznani za „zwycięzców” dzielących niebiańskie Królestwo ze swym Panem jako członkowie Królewskiego Kapłaństwa; nie czynią swego powołania i wybrania pewnym poprzez zupełne spełnienie uczynionego przymierza.
Ale co się z nimi stanie? Czy wszystko stracili dlatego, że ubiegając się o nagrodę, nie zdołali jednak osiągnąć wymaganego do jej zdobycia standardu gorliwości i miłości? Nie, dzięki Bogu; nawet jeśli ich wiara i zapał w decydujących próbach nie okazały się wystarczające, by zaliczyć ich w poczet kapłanów, niemniej jednak wystarczająca wiara i gorliwość do poświęcenia się na śmierć pokazała szczerość ich serc jako Lewitów. Jednak nie wystarczy fakt, że poświęcili się zupełnie; muszą pokazać, że w sercu swym miłują Pana i że nie zaparliby się Go za żadną cenę, choć nie są wystarczająco wierni, by służąc Mu szukali okazji do ofiary. Na czym polega ten sprawdzian, mający potwierdzić, że są godni działu Lewitów w Królestwie? I w jaki sposób zostanie on przeprowadzony?
Wcześniej już wspomnieliśmy o „wielkim gronie” prawdziwie poświęconego ludu Pana, przedstawionym w zarysie w Objawieniu 7:13‑15 „Cić są, którzy przyszli z ucisku wielkiego i omyli szaty swoje, i wybielili je we krwi Barankowej. Dlatego są przed [a nie na] stolicą Bożą i służą mu we dnie i w nocy [bezustannie] w kościele [Chrystusowym] jego, a ten, który siedzi na stolicy, jako namiotem zasłoni ich” [przybliży ich do siebie i swej uwielbionej Oblubienicy na poziomie duchowego bytu i we właściwych mu usługach]. „Głupie panny!” Straciły możliwość stania się członkami Oblubienicy; niemniej jednak są one dziewicami, czystymi w intencjach swych serc. Nie udaje im się otrzymać nagrody, ale później, <str. 128> przeszedłszy przez ciężkie próby, otrzymują część w uczcie weselnej z Oblubieńcem i Oblubienicą jako „panny za nią, towarzyszki jej”; one także zostaną przyprowadzone przed Króla, blisko Niego. „Przywiodą je z weselem i z radością, a wnijdą na pałac królewski” – Psalm 45:15‑16. Jak Lewici, nie osiągnęli oni nagrody Królewskiego Kapłaństwa, ale nadal są Lewitami i mogą służyć Panu Bogu w Jego chwalebnej świątyni, Kościele, choć nie mogą być ani „filarami”, ani „żywymi kamieniami” tej świątyni (Obj. 3:12, 19:6‑7; Psalm 45:15‑16). Werset następujący zaraz po wyżej wymienionym fragmencie z Psalmu zwraca naszą uwagę na pozaobrazowych Lewitów minionego czasu, znanych cielesnemu Izraelowi jako „ojcowie”, i zapewnia nas, że będą oni nagrodzeni – będą uczynieni „książętami po wszystkiej ziemi”.
Podobnie też trzej synowie Lewiego (Kaat, Gerson i Merary) wydają się reprezentować cztery klasy. Są to: (1) Mojżesz, Aaron i cała kapłańska rodzina Amrama (syna Kaata), których namioty znajdowały się na przedniej (wschodniej) stronie Przybytku. Powierzony im był nadzór nad wszystkimi sprawami religijnymi, a ich bracia – to znaczy wszyscy Lewici – byli ich zaszczyconymi pomocnikami lub sługami. (2) Na południowej stronie miała obóz rodzina Kaata, ich najbliżsi krewni, i do nich należała piecza nad najświętszymi przedmiotami – ołtarzami, świecznikiem, stołem i arką przymierza. (3) Po północnej stronie Przybytku mieli swój obóz Lewici z rodziny Merarego, następni w kolejności co do rangi zaszczytu służby, i opiekowali się powleczonymi złotem deskami, słupami, podstawkami itp. (4) Z tyłu znajdował się obóz Lewitów z rodziny Gersona, zajmujących się najmniej ważną służbą – przenoszeniem i innymi zadaniami dotyczącymi sznurów, zewnętrznych zasłon, bramy itd.
Wymienione tu rodziny Lewitów mogą odpowiednio reprezentować cztery różne klasy usprawiedliwionej ludzkości po zakończonym pojednaniu: świętych, czyli Królewskie Kapłaństwo, świętych Starego Testamentu, Wielkie Grono oraz uratowanych spośród świata. I jak to często bywa w przypadku obrazów, imiona wydają się być znaczące: (1) Rodzina Amrama została wybrana na kapłanów: imię AMRAM oznacza lud wyniesiony albo lud wywyższony. Jakże odpowiednie jest to imię dla obrazu na „maluczkie stadko”, którego głową jest Chrystus Jezus! „Nader wywyższony”, „podniesiony i bardzo uwielbiony” – to biblijne określenia tych kapłanów. (2) KAAT <str. 129> znaczy sprzymierzeniec lub towarzysz. To z rodziny Kaata zostali wybrani synowie Amrama na nowy dom kapłanów. Słusznie więc rodzina Kaata z Lewiego może przedstawiać świętych Starego Testamentu, których wiara, posłuszeństwo, wierność Bogu i gotowość cierpienia dla sprawiedliwości zostały w pełni dowiedzione i z którymi czujemy tak bliskie pokrewieństwo. Rzeczywiście byli oni sprzymierzeńcami Pana i naszymi; i pod pewnymi względami są bliżej Chrystusa niż ktokolwiek inny. (3) MERARY oznacza gorzkość; stąd rodzina Merarego z pokolenia Lewiego zdaje się przedstawiać „wielkie grono” spłodzonych z ducha, którzy nie zdobyli nagrody Królewskiego Kapłaństwa i są „zachowani, wszakże tak jako przez ogień”, przychodząc z „ucisku wielkiego” i gorzkich doświadczeń do stanu czci i służby, jaki będą zajmować. (4) GERSON znaczy uchodźcy lub ocalony; a więc rodzina Gersona z pokolenia Lewitów mogłaby dobrze reprezentować zbawiony świat ludzkości, gdzie wszyscy będą uchodźcami wspomożonymi, wyswobodzonymi i uratowanymi od ślepoty i niewoli Szatana.
Tak więc pierwsze w rzędzie, jak i w randze pomiędzy tymi pozaobrazowymi Lewitami albo usprawiedliwionymi będzie Królewskie Kapłaństwo, pod którego opiekę zostaną oddane wszystkie sprawy i Królestwo Tysiąclecia. Po ich prawej ręce będą najbliżej spokrewnieni – święci Starego Testamentu – których postanowią oni „książętami po wszystkiej ziemi”. Dalej, po ich lewej stronie znajdą się ich wierni bracia z Wielkiego Grona*. Ostatnimi zaś będą ocaleni z grzechu i śmierci w czasie Wieku Tysiąclecia, których wierność zostanie w pełni sprawdzona w wielkiej próbie, jaką się Tysiąclecie zakończy (Obj. 20:7‑9).
* Późniejszą myślą autora jest, że niektóre wersety zdają się uczyć, iż święci Starego Testamentu nie będą mieć pierwszeństwa, lecz w ciągu Tysiąclecia zajmą w hierarchii miejsce poniżej Wielkiego Grona, będą natomiast przyjęci do duchowej natury i większych zaszczytów przy jego końcu.
Wszystkie te klasy Lewitów będą wypróbowane i zwycięsko przejdą swe próby wierności serca. Nie oznacza to jednak, że ci obecnie usprawiedliwieni z wiary, w znaczeniu tymczasowym, którzy zaniedbują czy odmawiają czynienia postępu w kierunku osiągnięcia końca przykazania – miłości z <str. 130> czystego serca – i w ten sposób przyjmują łaskę Bożą nadaremno, nie będą mieli kolejnej szansy. Jeśli po „obliczeniu kosztów” udziału w ofiarniczej służbie kapłańskiej nie skorzystają z zaproszenia, ich oszacowanie „rozumnej służby” Bogu z pewnością nie zostanie pochwalone ani nagrodzone, ale też ich nieroztropność nie zasłuży na karę. W przeciwnym bowiem razie, powołanie do chwały, czci i nieśmiertelności byłoby nie z łaski, ale z przymusu – nie byłoby zaproszeniem, ale rozkazem – nie ofiarą, lecz zobowiązaniem. Niezależnie od zaniechania czy unieważnienia swego usprawiedliwienia są oni nadal częścią odkupionego świata, tak samo jak wtedy, gdy jeszcze nie przyjęli Chrystusa przez wiarę, z tą różnicą, że wzrost poziomu ich znajomości zwiększa ich odpowiedzialność względem czynienia dobrze. Innymi słowy, obecna próba na wieczne życie albo śmierć dotyczy tylko tych, którzy dobrowolnie poświęcają się w pełni Panu „aż do śmierci”. Pozostała część ludzkości nie jest jeszcze i nie będzie na sądzie wiecznego życia lub wiecznej śmierci, dopóki tysiącletnie Królestwo nie zostanie ustanowione. W międzyczasie jednak każdy obywatel świata, w zależności od posiadanego światła albo buduje, albo niszczy swój charakter, poprawiając lub pogarszając w ten sposób swą sytuację w Tysiącleciu i perspektywę osiągnięcia życia wiecznego stosownie do tego, czy jest posłuszny, czy też ignoruje swą znajomość i sumienie.
Sprawa ma się inaczej z zupełnie poświęconymi. Dzięki pełniejszemu poświęceniu, aż do śmierci, wyrzekają się całkowicie ziemskiego życia, zamieniając je na duchowe, które będzie do nich należeć, jeśli okażą się wierni aż do śmierci – ale nie inaczej. Dlatego dla nich niewierność będzie znaczyła śmierć – na wieczność; tak pewnie jak dla niewiernych ze świata przy końcu Tysiąclecia.
Żaden z Lewitów nie posiadał na własność ziemi w Kanaanie. Jest to znamiennym faktem, ponieważ poświęciwszy wszystko Panu i mając serca w pełnej harmonii z Jego sprawiedliwością, nie posiadają dziedzictwa w niedoskonałych warunkach obecnego czasu grzechu. Kanaan przedstawiał stan próby charakteryzujący się konfliktem, pokonywaniem nieprzyjaciół, przezwyciężaniem zła itd., szczególnie w czasie Tysiąclecia; ale Bóg zapewnił lepsze, bezgrzeszne i doskonałe dziedzictwo dla wszystkich, których zupełnie usprawiedliwia <str. 131> jako pozaobrazowych Lewitów. Pierwszymi, którzy wejdą w posiadanie tego lepszego dziedzictwa, będą kapłani, którzy dostąpią „pierwszego zmartwychwstania” i udoskonaleni zostaną do boskiej natury. Następnie święci Starego Testamentu osiągną doskonałe dziedzictwo przez zmartwychwstanie jako doskonałe istoty ludzkie*; „Wielkie Grono” będzie następne w kolejności i zostanie udoskonalone na poziomie duchowym; a na końcu klasa Gersona, pouczona, podniesiona i wypróbowana w Tysiącleciu, odziedziczy swój dział poprzez to stopniowe zmartwychwstanie czy podnoszenie ze stanu śmierci do życia, które będzie w pełni osiągnięte przy końcu Tysiąclecia.
* zob. przypis na str. 129
Tak jak jedynie ci wierzący, którzy poświęcają się aż do końca – „aż do śmierci” – są spłodzeni z ducha świętego i zaliczeni do członków wielkiego Arcykapłana, podobnie w przytoczonych obrazach: nie wszyscy Lewici mieli udział w świętym olejku namaszczenia, symbolizującym ducha świętego, a jedynie ci, którzy składali ofiary, kapłani. Byli oni kropieni olejkiem zmieszanym z krwią w celu pokazania, że duch święty, dany członkom Chrystusa, należy do nich wyłącznie dzięki zasłudze przelanej krwi: (1) ofiara Jezusa Chrystusa za nich, dająca im usprawiedliwienie; i (2) ich ślubowanie współofiarowania się z Chrystusem – kładzenie życia w Jego służbie. 2 Mojż. 29:21
Namaszczenie Najwyższego Kapłana było rzeczą jeszcze inną i symbolizowało jedność, solidarność Kościoła wybranych; ponieważ to namaszczenie było tylko dla tego jednego, który miał pełnić obowiązki głównego kapłana – na początku pomazywano tylko Aarona, który obejmował urząd głównego kapłana, potem każdego z jego synów, „aby mi urząd kapłański sprawowali” (2 Mojż. 28:41, 40:13,15). Nasz Pan, Jezus Chrystus, jako Głowa Kościoła, który jest Jego Ciałem, „był pomazany olejkiem wesela [duchem świętym] nad [tak jak głowa jest powyżej] uczestników swoich”, czyli współdziedziców, niższych członków „królewskiego kapłaństwa”. Olejek został nań wylany w całości, „a z pełności [obfitości] jego myśmy wszyscy wzięli i łaskę za łaską”. „Niewypowiedzianym darem” było to, że dostąpiliśmy przebaczenia i usprawiedliwienia przez zasługę Jego ofiary; tak, jest to wręcz niewiarygodne, że zostaliśmy wezwani, <str. 132> by stać się Jego współdziedzicami w Królestwie, i że nasze poświęcenie zostało „zapieczętowane” pokropieniem krwią i olejkiem, jak też że znaleźliśmy się pod tym pomazaniem naszej Głowy.
Pan kierował prorokiem Dawidem, by przedstawić nam dokładny opis namaszczenia oraz to, w jaki sposób cały olejek był wylany na naszą Głowę i jak z Niego ma na nas spłynąć (Psalm 133:1‑3, 45:8; Łuk. 4:18). Członkowie Kościoła są „braćmi”, których duch pobudza, by „zgodnie mieszkali”. Wszyscy, którzy są w jedności z Głową, muszą utożsamiać się ze współczłonkami Jego Ciała, którym jest Kościół – i proporcjonalnie do tego otrzymują cząstkę świętego ducha pomazania*. Ten święty olejek pomazania przedstawia ducha świętego i oświecenie, jakie udzielane jest tym wszystkim, których Bóg akceptuje jako próbnych członków Królewskiego Kapłaństwa, Nowego Stworzenia, z których każdy jest „zapieczętowany” albo naznaczony danym mu duchem świętym, jak to już wcześniej wykazano†.
* V Tom, Wykład IX
† tamże
Wszystkich naznaczonych w ten sposób duchem świętym jako przyszłych członków Nowego Stworzenia Pan zapewnia: „Nie są ze świata, jako i ja nie jestem ze świata”; „Jam was obrał; i postanowiłem, abyście wyszli i przynieśli owoc, a owoc wasz aby trwał”; „Byście byli ze świata, świat, co jest jego, miłowałby; lecz iż nie jesteście ze świata, alem ja was wybrał ze świata, przetoż was świat nienawidzi” – Jan 15:16,19, 17:16. Chociaż te znaki uświęcenia mogą być do pewnego stopnia rozpoznane przez świat, to nie możemy się jednak spodziewać, że wzbudzą podziw i aprobatę; ale raczej, że świat będzie postrzegał te oznaki ducha świętego w Nowych Stworzeniach jako objaw słabości i zniewieściałości. Świat ceni i aprobuje styl życia silnego i intensywnego – nie nazbyt sprawiedliwego. Nasz Pan tłumaczy, dlaczego świat nie miał uznawać Jego naśladowców – otóż dlatego, że ciemność nienawidzi światłości – ponieważ <str. 133> normy w zakresie myśli, słowa i uczynku Jego Królewskiego Kapłaństwa znajdują się na poziomie wyższym niż ogółu ludzkości i dlatego w mniejszym lub większym stopniu zdają się one potępiać ludzkie postępowanie. Świat pragnie raczej uznania i pochwał; i cokolwiek w jakim bądź stopniu rzucałoby nań cień, jest unikane, a nawet zwalczane. Ta dezaprobata ze strony mądrych światową mądrością członków chrześcijaństwa stanowi część próby dla Królewskiego Kapłaństwa; i jeśli ich poświęcenie nie będzie prawdziwie z serca, to tak będą tęsknić za towarzystwem świata, tak pragnąć jego aprobaty, że nie uda im się przeprowadzić we właściwym duchu ofiarowania ziemskich spraw, którego się podjęli – nie wypełnią podjętej funkcji kapłanów i wskutek tego nie staną się częścią Nowego Stworzenia. Jednakże zważywszy ich dobre intencje, Pan może przeprowadzić ich przez ogniste próby w celu zniszczenia ciała, do którego ofiarowania zabrakło im gorliwości. W ten sposób będą mogli być uznani za godnych udziału w błogosławieństwach i nagrodach Wielkiego Grona, które wyjdzie z wielkiego ucisku, by służyć przed tronem, na którym wraz z Panem zasiadać będzie Maluczkie Stadko.
Uświęcenie składa się nie tylko z dwóch części, tzn. z całkowitego poświęcenia ze strony człowieka i zupełnego przyjęcia ze strony Boga, ale ma ono także element postępu. Nasze poświęcenie się Panu, choć musi być szczere i całkowite, by w ogóle mogło być przez Niego przyjęte, to jednak cechuje się stosunkowo małym stopniem wiedzy i doświadczenia. Dlatego każdodziennie mamy wzrastać w uświęceniu, odpowiednio do tego, jak pomnaża się nasza znajomość. Nasze serca były napełnione od samego początku, odrzucały własną wolę, ale ich pojemność była mała. Ich dalszemu wzrostowi musi dotrzymywać kroku i uświęcenie, wypełniając każdy ich zakamarek, jak napomina Apostoł: „Bądźcie napełnieni duchem” i znowu: „Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych”, „abyście tym bardziej obfitowali”. A zapewnienie tego rozrastania się naszych serc jest wyrażone w słowach modlitwy naszego Odkupiciela za nas: „Poświęć je w prawdzie twojej; słowo twoje jest prawdą” – Jan 17:17.
To właśnie Słowo lub przesłanie Boże, „mądrość” Boża w Chrystusie, na początku ukazało nam łaskę Bożą <str. 134> i prowadziło nas krok po kroku aż do poświęcenia; teraz to samo Słowo, czyli przesłanie Boże przez Chrystusa, ma powiększyć nasze serca i zarazem wypełnić je. I choć to Bóg dostarcza nam Prawdy, która ma nas wypełnić i uświęcić, to do nas należy okazanie tego poświęconego stanu serca, w którym będziemy pragnąć i łaknąć tej uświęcającej Prawdy – codziennie musimy się nią karmić i w ten sposób umacniać się w Panu i w sile mocy Jego. Nie wystarczy, że poświęcimy się Panu; On nie pragnie wyłącznie kandydatów na Nowe Stworzenie. Muszą być oni ćwiczeni, utrzymywani w karności i próbowani, by mogli wykształcić i rozwinąć różne cechy charakteru, z których każda musi być poddana szczegółowej próbie wierności Bogu. Ma to na celu zyskanie pewności, że te Nowe Stworzenia, będąc wyćwiczone i doświadczone pod każdym względem, okażą się wierne Temu, który je „powołał”, i zostaną uznane za godne wejścia do chwalebnej radości ich Pana, mając udział w pierwszym zmartwychwstaniu.
Tak jak usprawiedliwienie do społeczności przyniosło pokój z Bogiem, tak następny krok pełnego poświęcenia Panu wszystkich korzyści i spraw życia, każdej nadziei i ambicji, zamiany ziemskich nadziei, ambicji i błogosławieństw na niebiańskie, zaoferowane Nowemu Stworzeniu, przynosi ogromną ulgę, wielkie ukojenie dla serca, w miarę jak poznajemy i przywłaszczamy sobie te bardzo wielkie i kosztowne obietnice, które Bóg dał Nowemu Stworzeniu. Treść tych obietnic sumuje się w jednej z nich: „A wiemy, iż tym, którzy miłują Boga, wszystkie rzeczy dopomagają ku dobremu, to jest tym, którzy według postanowienia Bożego powołani są” – Rzym. 8:28. Oto Drugie Błogosławieństwo w całym tego słowa znaczeniu. Nie dlatego jednak, że towarzyszą mu zewnętrzne manifestacje cielesne, ale dlatego, iż wprowadza ono nasze serca w stan zupełnego odpocznienia, daje nam zupełne zaufanie do Boga i pozwala na serdeczne przyswojenie sobie tych bardzo wielkich i kosztownych obietnic Pisma Świętego.
Ze względu na różnice temperamentów będą też oczywiście różnice w rodzaju doznań związanych z <str. 135> tym zupełnym poświęceniem. Dla jednych pełne poddanie się Panu i zdanie sobie sprawy z Jego szczególnej opieki nad nimi jako członkami przyszłego wybranego Kościoła przyniesie po prostu zadowalający spokój i wytchnienie serca, podczas gdy innym, o bardziej spontanicznej naturze, przyniesie tętniącą życiem radość, wysławianie i wesele. Musimy pamiętać o tych naturalnych różnicach temperamentów i mieć zrozumienie dla tych, których doświadczenia różnią się od naszych, pamiętając, że podobne zróżnicowanie istniało między dwunastoma apostołami; niektórzy z nich – szczególnie Piotr, Jakub i Jan – reagowali w sposób bardziej widoczny niż inni na wszystkie spotykające ich doświadczenia – włącznie z tymi z Dnia Pięćdziesiątnicy. Niech bracia o energicznym i impulsywnym usposobieniu uczą się umiarkowania, które nakazywał Apostoł; a bracia, którzy z natury są raczej chłodni i surowi, niech modlą się i starają, by lepiej docenić i rozgłaszać z większą swobodą chwalebne dzieła Tego, który nas powołał z ciemności ku dziwnej swojej światłości. Pamiętajmy, że Jakub i Jan, dwaj szczególnie umiłowani przez Pana uczniowie, nazwani „synami gromu” z powodu swej gorliwości i impulsywności, potrzebowali w jednym przynajmniej przypadku napomnienia i zwrócenia uwagi, by pamiętali, jakiego są ducha (Łuk. 9:54‑55). Apostoł Piotr, także jeden z umiłowanych i gorliwych, z jednej strony był pobłogosławiony za szybkie uznanie Mesjasza, innym razem został zganiony jako przeciwnik, ponieważ źle ukierunkował swą gorliwość. Niemniej jednak Pan wyraźnie okazał swe uznanie dla ciepłych i żarliwych temperamentów owych trzech uczniów poprzez to, że byli oni Jego bliskimi towarzyszami, jedynymi, których zabrał z sobą na Górę Przemienienia i do pokoju, gdzie leżała dzieweczka, córka Jaira, którą nasz Pan obudził ze snu śmierci; byli także Jego wyróżnionymi towarzyszami, nieco bliższymi niż pozostali, w ogrodzie Getsemane. Wypływa z tego lekcja dla nas, że gorliwość jest miła Panu i oznacza bliskość względem Niego; ale też, że zawsze musi czcić Głowę i kierować się Jego Słowem i duchem. <str. 136>
Uświęcenie nie oznacza ludzkiej doskonałości, jak to niektórzy źle zrozumieli: nie zmienia jakości ani porządku naszego mózgu ani też nie usuwa w cudowny sposób niedoskonałości naszych ciał. Jest to poświęcenie albo oddanie woli, którą Pan przyjmuje przez Chrystusa jako doskonałą; jest to poświęcenie ciała na ofiarę – „aż do śmierci” – a ciało to, jak już zauważyliśmy, nie jest uczynione rzeczywiście doskonałym przez usprawiedliwienie z wiary, lecz jedynie uważane za doskonałe pod względem naszej woli, serca, intencji. Nowa wola, jak napomina nas Apostoł, powinna starać się o przyprowadzenie wszystkich sił, talentów i możliwości należącego do niej ciała do zupełnej harmonii z Panem, powinna starać się wpływać w ten sam sposób na wszystkich ludzi, z którymi ma kontakt. Nie będzie to znaczyło, że w ciągu krótkich paru lat obecnego życia – pięciu, dziesięciu, dwudziestu, pięćdziesięciu – będzie w stanie przyprowadzić swe własne biedne, niedoskonałe ciało (czy niedoskonałe ciała innych, których to ostatnie jest próbką) do doskonałości. Wręcz przeciwnie, Apostoł zapewnia nas odnośnie Kościoła, że w śmierci ciało bywa „wsiane w skazitelności, wsiane w słabości, wsiane w niesławie, wsiane (...) cielesne [niedoskonałe]”; i nie wcześniej niż przy zmartwychwstaniu dane nam będą nowe ciała, silne, doskonałe, chwalebne, nieśmiertelne, pełne godności, a wtedy dostąpimy doskonałości, o którą się staramy i którą ostatecznie posiądziemy zgodnie z Pańską obietnicą, jeśli w teraźniejszym czasie słabości i niedoskonałości okażemy Mu wierność naszych serc.
Wierność serc względem Pana będzie jednak oznaczała stały wysiłek w tym celu, by poddać woli Bożej wszelkie poczynania w naszym życiu, a nawet każdą myśl i intencję serca (Hebr. 4:12). To jest naszym pierwszym obowiązkiem, naszym ustawicznym obowiązkiem i będzie ostatecznie naszym obowiązkiem, ponieważ „ta jest wola Boża, to jest poświęcenie wasze”; „Świętymi bądźcie, iżem ja [Pan] jest święty” – 1 Tes. 4:3; 1 Piotra 1:16. Absolutna świętość ma stanowić standard, który nasze umysły z chęcią i w pełni muszą zaaprobować i do którego mają dążyć, ale do którego nigdy nie dojdziemy w sposób rzeczywisty i fizyczny tak długo, jak długo jesteśmy poddani kruchości naszej upadłej natury i zasadzkom <str. 137> świata i Przeciwnika. Ale dzień po dniu, w miarę postępowania procesu „wyuczenia od Boga” i przychodzenia do pełniejszej znajomości Jego chwalebnego charakteru, w miarę jak docenianie tego coraz bardziej wypełniać będzie nasze serca – Nowy Umysł stopniowo będzie zdobywał coraz większy wpływ, siłę i moc nad słabościami ciała, jakie by one nie były – a słabości te różne są u poszczególnych członków Ciała.
Prawdziwe poświęcenie serca Panu będzie znaczyło gorliwość w Jego służbie; będzie oznaczało oznajmianie dobrej nowiny innym; będzie znaczyło wzajemne budowanie się w najświętszej wierze; będzie oznaczało, że powinniśmy czynić dobrze wszystkim ludziom, gdy tylko mamy do tego okazję, a szczególnie domownikom wiary; będzie znaczyło, że na różne sposoby będziemy kłaść za braci nasze poświęcone Panu życie (1 Jana 3:16), dzień po dniu, wykorzystując każdą nastręczającą się możliwość; będzie oznaczało, że nasza miłość do Pana, braci, naszych rodzin, jak i współczująca miłość do świata ludzkości stopniowo wypełni nasze serca, stosownie do tego, jak będziemy wzrastać w łasce, znajomości i posłuszeństwie względem Bożego Słowa i wzoru. Niemniej jednak, te różne sposoby używania naszej energii dla innych stanowią dzięki Pańskiemu zrządzeniu jednocześnie metody, poprzez które może być osiągnięte nasze własne uświęcenie. Tak jak żelazo ostrzy żelazo, tak nasze wysiłki na rzecz innych przynoszą błogosławieństwo nam samym. Poza tym, pomimo że powinniśmy coraz bardziej osiągać ten wspaniały stan umiłowania naszych bliźnich jak samych siebie – a szczególnie domowników wiary – to jednak główną sprężyną tego wszystkiego powinna być nasza najwyższa miłość do Stwórcy i Odkupiciela oraz nasze pragnienie, by być takimi i postępować tak, żeby się to Jemu podobało. Dlatego nasze uświęcenie musi być przede wszystkim dla Boga i musi ono najpierw wpłynąć na nasze własne serce i wolę, a w efekcie takiego pełnego oddania się Bogu – znaleźć swój wyraz w trosce o dobro braci i wszystkich ludzi.
Uświęceni przez Prawdę
Z powyższego rozumowania wynika, że uświęcenie, którego wymaga Bóg – uświęcenie niezbędne do uzyskania <str. 138> miejsca w Nowym Stworzeniu – będzie dostępne jedynie dla tych, którzy są w szkole Chrystusa i którzy od Niego się uczą – są „uświęceni przez prawdę”. Błąd ani niewiedza nie uświęcają. Co więcej, nie możemy błędnie zakładać, że wszelka prawda prowadzi do uświęcenia: wręcz przeciwnie, chociaż prawda generalnie jest ceniona przez wszystkich tych, którzy kochają prawdę i nienawidzą błędu, to słowa naszego Pana wyjaśniają, że tylko „prawda twoja” uświęca. Widzimy, jak cały cywilizowany świat zdaje się ubiegać, nawzajem prześcigać i zmagać o prawdę. Geologowie zajmują się jedną częścią tych usiłowań, astronomowie inną, chemicy kolejną, fizycy następną, mężowie stanu jeszcze inną itp.; ale nie zauważamy, by te różne gałęzie poszukiwania prawdy prowadziły do uświęcenia. Przeciwnie, zauważamy, że z reguły prowadzą one w odwrotnym kierunku; potwierdza to wypowiedź Apostoła, że „świat nie poznał Boga przez mądrość” (1 Kor. 1:21). Faktem jest, że w przeciągu krótkich kilku lat obecnego życia i w obecnym upadłym, niedoskonałym i zdeprawowanym stanie nasze możliwości są zdecydowanie za małe, by warto było próbować wchłonąć cały zakres prawdy na każdy temat; dlatego widzimy, że światowi ludzie sukcesu są specjalistami w swojej dziedzinie. Człowiek, który poświęca swą uwagę astronomii, będzie miał aż nadto zajęć związanych ze swym zawodem – i niewiele czasu na geologię czy chemię, botanikę, medycynę czy najwyższą ze wszystkich nauk: „prawdę twoją” – Boski plan wieków. Właśnie w świetle tego Apostoł, który sam był odpowiednio wykształconym człowiekiem swych czasów, radzi Tymoteuszowi, by „unikał ludzkich filozofii”, rzekomych teorii i nauk. Słowo „nauka” sugeruje prawdę i możemy być pewni, że Apostoł nie miał na celu kwestionowania wiarygodności naukowców swych czasów ani też sugerowania, że są umyślnymi fałszerzami; ale jego słowa przekazują nam myśl, którą potwierdza w pełni historia nauki, że choć istnieje część prawdy we wszystkich tych naukach, to jednak ludzkie teorie, nazwane naukami, nie są prawdą – nie są absolutnie poprawne. Są tylko najlepszymi przypuszczeniami, jakie byli w stanie przedstawić najpilniejsi badacze <str. 139> danej gałęzi wiedzy; a te – jak historia jasno dowodzi – od czasu do czasu zaprzeczają sobie nawzajem. Tak jak naukowcy sprzed pięćdziesięciu lat odrzucali teorie lat poprzednich, podobnie teraz ich dedukcje i metody są odrzucane przez współczesnych naukowców.
Apostoł Paweł był nie tylko mądrym i w pełni poświęconym człowiekiem, członkiem Królewskiego Kapłaństwa, posiadającym lepsze niż wielu spośród jego towarzyszy naturalne kwalifikacje, by dobrze postępować śladami wielkiego Arcykapłana, ale dodatkowo, jako jeden z wybranych „dwunastu apostołów Barankowych”, który zajął miejsce Judasza, był podmiotem Boskiego kierownictwa – szczególnie w odniesieniu do jego nauczania – przygotowanym przez Pana na nauczyciela dla domowników wiary przez cały przeciąg Wieku Ewangelii. Słowa tak szlachetnego wzoru wiary, podobnie jak i przykład jego poświęcenia, powinny mieć na nas wielki wpływ, gdy zastanawiamy się nad drogą, na którą wstąpiliśmy jako poświęceni i przyjęci członkowie Królewskiego Kapłaństwa. Napomina on nas, byśmy odłożyli na bok wszelki ciężar i grzech, który nas łatwo usidla, i biegli z cierpliwością w wyścigu, który jest przed nami, patrząc na Jezusa, sprawcę naszej wiary, aż stanie się On jej „dokończycielem” (Hebr. 12:2). I jako napomnienie daje nam przykład swych własnych doświadczeń, mówiąc: „Ale jedno czynię”. Przekonałem się, że me pełne poświęcenie Panu nie pozwoli na rozproszenie moich talentów we wszystkich kierunkach ani nawet na zgłębienie każdej prawdy. Prawda Bożego objawienia, jaka zstąpiła na me serce i stopniowo kieruje jego już uświęconymi i poświęconymi talentami, ukazała mi jasno, że jeśli chcę dostąpić wielkiej nagrody, muszę poświęcić jej całą swoją uwagę, tak jak ci, którzy chcąc zdobyć ziemskie nagrody, poświęcają im swą całą uwagę. „Ale jedno czynię, że tego, co za mną jest, zapamiętywając [zapominając me przeszłe ambicje jako ucznia, me przeszłe nadzieje obywatela rzymskiego i człowieka o więcej niż przeciętnym wykształceniu; zapominając o powabach różnych nauk i laurach, jakimi darzą tych, którzy postępują ich ścieżkami], a do tego się, co przede mną jest, spiesząc [mając oczy mej wiary, nadziei, miłości i oddania <str. 140> zwrócone na wspaniałą ofertę współdziedzictwa z mym Panem w boskiej naturze i wielkim dziele błogosławienia świata w Królestwie], bieżę do kresu ku zakładowi powołania onego Bożego, które jest z góry” – Filip. 3:13‑14.
Sporo zamieszania istnieje wśród chrześcijan co do oznak czy dowodów akceptacji Pańskiej, danej przez Niego wiernym ofiarnikom obecnego wieku. Niektórzy błędnie oczekują zewnętrznej manifestacji, jaka była dana Kościołowi na początku w błogosławieństwach Pięćdziesiątnicy*. Inni oczekują pewnych wewnętrznych, radosnych odczuć, a jeśli to oczekiwanie się nie spełnia, następuje rozczarowanie i ciągłe powątpiewanie co do tego, czy jest się przyjętym przez Pana. Ich oczekiwania są w większości budowane na świadectwach braci, którzy doświadczyli takich uniesień. Dlatego ważne jest, by wszyscy dowiedzieli się, że Pismo Święte nigdzie nie daje nam podstawy do takich oczekiwań: że wszyscy jesteśmy „powołani w jednej nadziei powołania” oraz że te same obietnice przebaczenia przeszłych grzechów, „uśmiechu” oblicza Ojcowskiego, Jego łaski wspomagającej nas w biegu i w osiągnięciu zaoferowanej nam nagrody – innymi słowy dostateczna łaska czasu przygodnego – należą w takim samym stopniu do wszystkich, którzy wchodzą pod warunki stanu powołania. Lud Pański różni się jednak bardzo w sposobie przyjmowania wszelkich obietnic, tak doczesnych, jak i duchowych, tak od ludzi, jak i od Boga. Niektórzy są bardziej pobudliwi i emocjonalni niż inni i stąd ich sposoby i słowa opisujące te same przeżycia są bardziej obrazowe. Poza tym Pan najwyraźniej obchodzi się ze swymi dziećmi w sposób do pewnego stopnia zróżnicowany. Zacna Głowa Kościoła, nasz Pan, Jezus, gdy w wieku trzydziestu lat uczynił pełne poświęcenie wszystkiego, co miał, aż do śmierci, by czynić wolę Ojca, i gdy został pomazany duchem świętym „nie pod miarą”, nie miał, na ile nam wiadomo, wybujałych emocjonalnie doznań. Bez wątpienia jednak miał pełną świadomość tego, że Jego droga <str. 141> była słuszna i właściwa, że Ojciec ją zaaprobował i że będzie miała Boskie błogosławieństwo bez względu na to, jakie doświadczenia miałoby to oznaczać. Niemniej jednak, zamiast zostać zabranym na szczyt góry radości, nasz Pan został zaprowadzony duchem na puszczę, i Jego pierwsze doświadczenia jako Nowego Stworzenia, spłodzonego z ducha, były srogimi pokusami. Przeciwnik otrzymał pozwolenie, by Pana atakować. Starał się odwrócić Go od Jego oddania się woli Ojca, sugerując Mu inne plany i doświadczenia do przeprowadzenia pracy, którą przyszedł wykonać – plany, które nie obejmowały Jego ofiarniczej śmierci. I wierzymy, że podobnie ma się rzecz z niektórymi z naśladowców Pańskich w momencie ich poświęcenia i przez jakiś czas potem. Są oni atakowani przez wątpliwości i obawy podsuwane przez Przeciwnika, kwestionujące mądrość Bożą czy też Bożą miłość, nakazujące nam ofiarowanie ziemskich rzeczy. Nie sądźmy jedni drugich w tych sprawach, ale jeśli ktoś umie radować się w uniesieniu uczuć, to niech wszyscy inni, podobnie poświęceni, cieszą się wraz z nim z jego przeżyć. Jeśli ktoś inny, poświęciwszy się, znajdzie się na próbie srodze osaczony, niech inni jednoczą się z nim i także radują się, pamiętając, jak wielce jego doświadczenie podobne jest do doświadczeń naszego Wodza.
* zob. Tom V, Wykład IX
John i Charles Wesley, drodzy mężowie Boży, bez wątpienia sami byli poświęceni; a jednak ich wyobrażenie o efektach poświęcenia, choć wyrządziło dobro jednym, to w pewnym stopniu zaszkodziło innym poprzez stworzenie niebiblijnego oczekiwania, które nie mogło być spełnione przez wszystkich i stąd poprzez zniechęcenie wyrządziło im zło. Dużą omyłką z ich strony było przypuszczanie i nauczanie, że poświęcenie się Panu oznacza w każdym przypadku ten sam stopień przeżyć emocjonalnych. Ci z wierzących, których rodzice byli chrześcijanami i wychowali ich pod świętym wpływem chrześcijańskiego domu, którzy byli pouczani co do wszystkich spraw życia zgodnie z wiarą swych rodziców i naukami Słowa Bożego – jeśli w tych warunkach kiedykolwiek starali się poznać i czynić wolę Bożą, nie powinni oczekiwać, że osiągając wiek odpowiedzialności i poświęcając się osobiście Panu, <str. 142> mają czuć tę samą przepełniającą radość, której doświadczałby ktoś, kto aż do tego momentu był synem marnotrawnym, cudzoziemcem, obcym i niezapoznanym z rzeczami świętymi.
Nawrócenie się tych ostatnich stanowiłoby radykalną zmianę i skierowanie ku Bogu wszystkich nurtów i sił życia, które uprzednio zdążały w przeciwną stronę grzechu i samolubstwa. Ale ci pierwsi, których zapatrywania, cześć i oddanie były od najmłodszych lat właściwie nakierowywane przez pobożnych rodziców w stronę Pana i Jego sprawiedliwości, mogą nie poczuć takiej gwałtownej zmiany czy rewolucji uczuć i nie powinni się oni spodziewać niczego w tym rodzaju. Powinni zdać sobie sprawę, że jako dzieci wierzących rodziców znajdowali się pod łaską Bożą aż do czasu osiągnięcia osobistej odpowiedzialności i że ich obecne przyjęcie oznaczało pełne uznanie ich dotychczasowej przynależności do Boga, jak też ich pełnego poświęcenia swych talentów, sił i wpływów dla Pana, Jego Prawdy i Jego ludu. Powinni oni zdawać sobie sprawę, że ich poświęcenie było tylko po prostu „rozumną służbą”; powinni być pouczeni przez Słowo, że oddając w pełni swe już usprawiedliwione człowieczeństwo Bogu, mogą teraz przyswoić sobie w pełniejszym niż wcześniej stopniu wielkie i kosztowne obietnice Pisma Świętego, które przynależą tylko do poświęconych i ich dzieci. Jeżeli dodatkowo otrzymają wówczas jaśniejszy wgląd w Boski plan, czy choćby w jego podstawy, to powinni uważać to za dowód Bożej łaski dla uczestników „wysokiego powołania” Wieku Ewangelii i powinni się z tego radować.
Słowa Apostoła: „Bo przez wiarę chodzimy, a nie przez widzenie” stosują się do całego Kościoła obecnego Wieku Ewangelii. Nasz Pan pragnie rozwinąć naszą wiarę tak, byśmy nauczyli się Mu ufać tam, gdzie Go dokładnie nie rozumiemy. Mając to na celu, pozostawia wiele rzeczy częściowo niejasnych dla ludzkiego wzroku i osądu w tym celu, aby mogła się rozwinąć wiara – na sposób i do takiego stopnia, jakie byłyby niemożliwe, gdyby naszym ziemskim zmysłom darowane były cuda i znaki. Oczy naszego zrozumienia mają być otwarte na Boga przez obietnice Jego Słowa, <str. 143> przez dostrzeżenie i zrozumienie prawdy, tak by przyniosło nam to radość wiary w rzeczy jeszcze niewidoczne i nierozeznawalne przez nas w sposób naturalny.
Nawet to otwieranie oczu naszego zrozumienia jest procesem stopniowym, jak tłumaczy Apostoł. Modli się on za tymi, którzy znajdują się już w Kościele Bożym, tytułując ich „świętymi”, czyli poświęconymi, by oczy ich zrozumienia mogły zostać otwarte i by mogli coraz lepiej pojmować ze wszystkimi świętymi (czego nikt inny nie może zrozumieć) długość, szerokość, wysokość i głębokość znajomości i miłości Bożej. Myśl, że duchowe błogosławieństwa Nowego Stworzenia, które następują po poświęceniu, nie są namacalne dla ziemskich zmysłów, lecz są jedynie wiarą, jest zilustrowana w obrazach Przybytku, gdzie zewnętrzna zasłona pierwszego Miejsca Świętego zakrywa zawarte w nim święte przedmioty, symbolizujące głębsze prawdy, nawet przed Lewitami (przedstawiającymi usprawiedliwionych). Mogą one zostać poznane i ocenione tylko przez tych, którzy weszli do Miejsca Świętego jako członkowie Królewskiego Kapłaństwa*.
* zob. Cienie Przybytku lepszych ofiar, str. 117
Wylewność uczuć, jaka objawia się u niektórych z powodu ich temperamentu, nierzadko zanika z tego samego powodu. Ale te uczucia, błogosławieństwo i radość, które mogą być ich stałym udziałem, jeśli stale będą mieszkać w Panu, starając się postępować Jego śladami, są radościami wiary, których nie mogą przyćmić ziemskie chmury i troski, a wolą Bożą jest, by nigdy nie były przysłonięte w sprawach duchowych, chyba że tylko na chwilę, jak to miało miejsce w przypadku naszego Pana, gdy zawołał na krzyżu: „Boże mój! Boże mój! czemuś mię opuścił?” Konieczne było, by nasz Mistrz, zajmując miejsce potępionego Adama, skosztował wszystkich doświadczeń Adama jako grzesznika i dlatego musiał przejść przez te doświadczenia, choćby przez moment. I kto może powiedzieć, że taka czarna chwila nie będzie dozwolona nawet w przypadku najbardziej godnych spośród naśladowców Baranka? Takie doświadczenia jednak z pewnością nie byłyby dopuszczone na długo, a dusza, która pokłada ufność w Panu w ciemnej chwili, <str. 144> zostanie obficie nagrodzona za doświadczenie wiary i nadzieję, gdy chmury przeminą i znów zaświeci słońce Pańskiej obecności.
Inna przyczyna znacznej czasem ciemności jest zawarta w strofach poety:
„Ach, nie daj chmurze ziemskich spraw,
Skryć oczom sługi Twoją twarz!”
Chmury, jakie pojawiają się pomiędzy zupełnie poświęconymi dziećmi Bożymi a ich niebiańskim Ojcem oraz ich Starszym Bratem, są ziemskiego pochodzenia – są rezultatem zezwalania uczuciom na grawitowanie w stronę rzeczy ziemskich, zamiast kierowania ich na rzeczy w górze; są skutkiem zaniedbywania ślubu poświęcenia polegającego na tym, by zużywać wszystko i dać się zużyć w służbie Pańskiej, kładąc nasze życie za braci albo czyniąc dobrze wszystkim, kiedy tylko mamy taką okazję. W takich okolicznościach, gdy nasze oczy są odwrócone od Pana i Jego kierownictwa, szybko zaczynają zbierać się ciemne chmury i wkrótce światło społeczności, wiary, ufności i nadziei zostaje w dużym stopniu przyćmione. Jest to czas choroby duszy, niepokoju. Pan łaskawie dozwala na takie utrapienie, ale nie odcina nas od swej łaski. Chowa swą twarz przed nami, abyśmy zdali sobie sprawę, jak bardzo samotny i niezadowalający byłby nasz stan, gdyby nie słońce Jego obecności, które rozjaśnia naszą drogę i sprawia, że wszystkie brzemiona życia zdają się lekkie, jak to znów wyraził poeta:
Szczęśliwym, gdy widzę Go wciąż
I wszystko dla Niego chcę dać,
A wiary tej, która tak trwa,
Nie zmieni ni miejsce, ni czas.
Gdy wiem, że tę miłość On dał,
Bogactwo dziecinnym się zda,
A lochy bogactwem są mi,
Jeżeli mój Jezus jest tam.
„Który uzdrawia wszystkie choroby twoje”
„Błogosławże, duszo moja Panu, a nie zapominaj wszystkich dobrodziejstw jego, który odpuszcza wszystkie nieprawości twoje; który uzdrawia wszystkie choroby twoje; który wybawia od śmierci żywot twój; który cię koronuje miłosierdziem i wielką litością; który nasyca dobrem usta twoje, a odnawia jako orła młodość twoją” – Psalm 103:2‑5. <str. 145>
Choć nasz Pan dozwala, by choroby, o jakich właśnie wspomnieliśmy, przychodziły na Nowe Stworzenia, to jednak jest cały czas gotowy, by je uzdrowić, gdy zobaczy właściwy stan serca chorujących. Gdy ktoś doświadcza takiej choroby duszy – takiego osłabienia Nowego Stworzenia – powinien przystępować do tronu niebiańskiej łaski, by duchowe życie, żywotność i zdrowie znowu się pojawiły dzięki promieniom Bożej łaski. Apostoł napomina: „Przystąpmyż tedy z ufnością [z ufną odwagą] do tronu łaski, abyśmy dostąpili miłosierdzia i łaskę znaleźli ku pomocy czasu przygodnego” – Hebr. 4:16. Wszystkie Nowe Stworzenia mają w tej dziedzinie doświadczenia; i ci, którzy są przez nie właściwie wyćwiczeni, wzmacniają się coraz bardziej w Panu i w sile mocy Jego, tak że nawet ich upadki i słabości – w których muszą wołać o pomoc i chwytać się wiarą Pańskiej ręki – są środkami otrzymania duchowych błogosławieństw, przez które wzrastają w sposób, jaki nie byłby możliwy, gdyby zostali wyzwoleni z prób i trudności oraz gdyby Pan nie odwracał swego jaśniejącego oblicza od ich serc, gdy stają się one zimne, obciążone czy niedbałe względem swych duchowych przywilejów. Za każdym razem, gdy Nowe Stworzenie czuje konieczność szukania miłosierdzia i pomocy, otrzymuje świeże przypomnienie o konieczności pojednawczego dzieła Odkupiciela. Zdaje sobie ono wówczas sprawę, że ofiara Chrystusa była wystarczająca nie tylko dla przykrycia przeszłych grzechów – grzechu Adama i naszych osobistych przewinień, zanim przyszliśmy do Ojca przez zasługę Syna – ale dodatkowo Jego sprawiedliwość przez Jego jedną ofiarę za wszystkich zakrywa wszystkie nasze przewinienia, umysłowe, moralne i fizyczne, których nie popełniamy celowo, rozmyślnie. W ten sposób Nowe Stworzenie, znajdując się na wąskiej ścieżce, ma stałe przypomnienie, że zostało kupione za cenę kosztownej krwi Chrystusa, a jego doświadczenia, nawet w upadkach, stale przybliżają go do Pana, gdyż rozpoznaje wartość zarówno Jego przeszłego dzieła jako Odkupiciela, jak też obecnego dzieła Pomocnika i Wybawiciela.
Jednakże wielu spośród Nowych Stworzeń nie nauczyło się, jak radzić sobie z tymi chorobami czy dolegliwościami duszy, i są oni raczej skłonni powiedzieć sobie: „Znowu upadłem. Nie mogę się zbliżyć do tronu łaski niebieskiej, zanim nie okażę <str. 146> Panu moich dobrych intencji poprzez odniesienie zwycięstwa”. W ten sposób odwlekają to, co powinno być pierwszym krokiem z ich strony. Starają się o własnych siłach odnieść zwycięstwo, a ponieważ nękani są przez swe wcześniejsze słabości, ich stan nie jest odpowiedni do bojowania „dobrego boju wiary” z ich własnym ciałem lub też z Przeciwnikiem, i klęska jest prawie nieunikniona. A wraz z nią nastąpi stopniowe zaprzestanie uciekania się do Pana i rosnące poddawanie się otaczającym chmurom, które zakrywają przed nimi słońce Bożej łaski. Stopniowo zaczynają uznawać te chmury za nieuniknione w ich przypadku.
Należy jednak robić coś zupełnie przeciwnego: Gdy tylko zauważymy błąd w słowie lub uczynku i na ile to tylko możliwe – wynagrodzimy wyrządzoną szkodę, szybko powinniśmy udać się do tronu łaski – pełni wiary, bez wahania. Nie wolno nam myśleć, że nasz Pan szuka sposobności przeciwko nam i pragnie nas surowo sądzić. Wręcz przeciwnie, mamy pamiętać, że Jego dobroć i miłosierdzie sprawiły, iż zapewnił odkupienie, kiedy jeszcze byliśmy grzesznikami. Możemy być pewni, że od czasu gdy staliśmy się Jego dziećmi, zostaliśmy spłodzeni z ducha i staramy się postępować Jego drogami – według ducha, nie według ciała – choć nasze najlepsze starania mogą być pełne upadków, to jednak w takich warunkach Jego miłość do nas musi obfitować jeszcze bardziej, niż gdy byliśmy „dziećmi gniewu jako i drudzy”. Mamy pamiętać, że tak jak dobry ziemski ojciec ma litość nad swymi dziećmi, tak Pan lituje się nad tymi, którzy Go czczą. Powinniśmy popatrzeć na naszych najlepszych ziemskich przyjaciół i na ich współczucie, zrozumienie oraz miłość i przez analogię rozsądzić, że Bóg jest o wiele bardziej dobrotliwy i wierny niż nawet najlepsze z Jego stworzeń. Zachęca On do takiej wiary, takiej ufności – i nagradza ją. Wszyscy, którzy mieli dość wiary, by na początku przyjść do Pana, mają jej wystarczająco, aby przychodzić do Niego każdodziennie ze swymi doświadczeniami, trudnościami i słabościami, jeśli tak postanowią. Jeśli jednak pozwolą na to, by zasłoniły ich chmury i nie skorzystają z zachęty Słowa Bożego, aby przystąpić do tronu łaski, by otrzymać pokój i powrócić do harmonii, ostatecznie zostaną uznani za niegodnych otrzymania miejsca w <str. 147> tej szczególnej klasie, którą wybiera nasz Pan: „Ojciec takowych szuka, którzy by go chwalili” – którzy by zarówno Mu ufali, jak i miłowali Go; „Bez wiary nie można podobać się Bogu”; „A to jest zwycięstwo, które zwyciężyło świat, wiara nasza” – Jan 4:23; Hebr. 11:6; 1 Jana 5:4.
Istnieją, rzecz jasna, trudności na naszej drodze, ale Pan daje konieczną pomoc i radę przez swe Słowo i poprzez braci, których „umieszcza” w ciele w tym właśnie celu (1 Kor. 12:18). Pomocą jest, na przykład, zrozumienie, na czym dokładnie polega wspomniany błąd, zrozumienie, że odkładanie naszego przybliżenia się do tronu łaski w celu otrzymania miłosierdzia aż do czasu, gdy będziemy mogli własnoręcznie przynieść coś, co nas usprawiedliwi, wskazuje, że nie doceniamy w pełni tej wielkiej rzeczy, której Pan Bóg uczył przez stulecia. A mianowicie, że wszyscy jesteśmy niedoskonali i nie umiemy czynić tego, co pragniemy, i dlatego musiał przyjść Odkupiciel, aby nas podźwignąć. Ktoś, kto chce usprawiedliwić samego siebie, usiłuje dokonać rzeczy niemożliwej, i im prędzej zda sobie z tego sprawę, tym lepiej. Nasze rozliczanie się u Pana powinno odbywać się codziennie. I bez względu na to, czy dana trudność jest znaczna czy niewielka, jeśli serce osoby poświęconej jest wrażliwe i przyzwyczajone do stałej łączności i społeczności z Panem, znajdzie ona błogosławieństwo w udaniu się do tronu łaski natychmiast gdy tylko trudności się pojawią, nie czekając nawet na schyłek dnia. Ale z pewnością niczego nie powinno się zostawiać przez noc, skoro tron łaski jest dla nas otwarty w każdej chwili. Zaniedbanie w tej kwestii wskazywałoby na usposobienie przeciwne temu, którego uczy Słowo Pańskie.
Trudność, jakiej niektórzy doświadczają, polega na tym, że po tym, jak już przystąpią do tronu łaski, nie doznają błogosławieństwa, którego szukają – przebaczenia grzechów i pojednania z Ojcem. Przyczyna może być trojaka: (1) Może brakować im wiary; skoro Pan w obecnym czasie postępuje z nami według naszej wiary, bez niej niczego nie można osiągnąć. „Według wiary waszej niechaj się wam stanie.” (2) Ich trudność może polegać na tym, że nie naprawili wyrządzonego zła, które wyznają; nie <str. 148> wynagrodzili krzywdy uczynionej innym albo – jeśli występek był przeciwko Panu, poszukują pokoju bez uczynienia przed Nim wyznania i prośby o przebaczenie; (3) W więcej niż kilku przypadkach tego rodzaju, na jakie zwróciliśmy uwagę, trudność polega na tym, że zwracający się do Pana nie uczynili właściwego poświęcenia się Jemu. Poszukiwali Bożego pokoju, radości i słońca łaski – szukali błogosławieństw przedstawionych w świetle złotego świecznika i w chlebach pokładnych Przybytku, w rzeczywistości będąc ciągle jeszcze poza tymi rzeczami, poza poświęceniem – i stąd poza Królewskim Kapłaństwem – będąc jedynie Lewitami, którzy ciągle otrzymywali szczególną łaskę albo przywilej obecnego czasu nadaremnie.
Odpowiednim lekarstwem na brak wiary byłoby jej pielęgnowanie poprzez badanie Bożego Słowa, rozmyślanie nad dobrocią Boga w przeszłości i obecnie oraz staranie się, by zrozumieć, że jest On miłosierny, „nader obfitujący”, bardziej, niż moglibyśmy o to prosić czy nawet pomyśleć. Lekarstwem na drugi rodzaj trudności byłoby szybkie, zupełne przeproszenie i o ile to jest możliwe, naprawienie zła albo rekompensata za wyrządzone szkody, a następnie zwrócenie się do tronu łaski w zupełności wiary. Lekarstwem na trzeci problem byłoby uczynienie pełnego poświęcenia, którego wymaga Pan ze strony wszystkich, którzy cieszyć się pragną szczególnymi przywilejami i zarządzeniami tego Wieku Ewangelii.
Kolejna klasa poświęconych, ale chorych duchowo, wymaga, by się nad nią zastanowić. Należący do tej grupy są najwyraźniej usprawiedliwieni z wiary i szczerzy w swym poświęceniu, ale nie czynią prawie wcale postępu w podporządkowywaniu ciała. Czasem zdaje się nawet, że ich wiara w Bożą dobroć i miłosierdzie, usunąwszy hamulce strachu, stawia ich w pozycji bardziej wystawionej na pokusy ze strony słabości ciała niż pierwotnie – gdy mieli mniejszą znajomość Pana. Ich doświadczenia są bardzo ciężkie, nie tylko dla nich, ale dla wszystkich domowników wiary, z którymi mają kontakt. Ich życie zdaje się być ciągiem upadków i skruchy, dla jednych <str. 149> w aspekcie niekonsekwencji finansowych, dla innych – w związku z przewinieniami w sprawach moralnych albo międzyludzkich.
Jakie jest lekarstwo na ten stan rzeczy? Odpowiadamy, że osoby takie powinny zostać wyraźnie poinformowane, że Nowe Stworzenie nie będzie się składało z tych, którzy jedynie wchodzą w przymierze – ślubując samozaparcie, ofiarowanie swych ziemskich rzeczy i chodzenie nie według ciała, ale według ducha – ale z tych, którzy przez wierność w ochoczym usiłowaniu zachowywania tego przymierza zostaną policzeni za zwycięzców przez Tego, który czyta serca. Powinni zostać pouczeni, że właściwą metodą dla wszystkich poświęconych jest poczucie, że jako uwolnieni przez Syna tak bardzo pragną osiągnąć wszystkie błogosławieństwa wynikające z łaski Bożej, że dobrowolnie staną się niewolnikami – poddając się pod pewne ograniczenia, limity, niewolę, co się tyczy ich słów, zachowania i myślenia – szczerze prosząc w modlitwach o obiecaną pomoc Pańską, o której zapewniają słowa skierowane do Apostoła: „Dosyć masz na łasce mojej; albowiem moc moja wykonywa się w słabości”. Za każdym razem, gdy zorientują się, że zgrzeszyli, powinni oni nie tylko naprawić wyrządzoną krzywdę, ale także uczynić wyznanie przed Panem i przez wiarę uzyskać Jego przebaczenie – powinni obiecać większą pilność na przyszłość oraz zwiększyć ograniczenia swej własnej wolności względem słabości, jaką wykazali w swym ostatnim upadku.
Tak czuwając i modląc się, „ustawiając straże” dla swych uczynków i słów w życiu i „podbijając wszelaką myśl” pod wolę Bożą w Chrystusie (2 Kor. 10:5), z pewnością wkrótce będą mogli wykazać się szczerością serca wobec samych siebie i braci, i postępować w życiu tak ostrożnie, że wszyscy będą mogli nie tylko rozpoznać, że ci właśnie byli z Jezusem, lecz także, że uczyli się od Niego oraz że szukali i korzystali z Jego pomocy w osiąganiu zwycięstw nad swymi słabościami. Przypadki takowych braci i sióstr można by określić terminem, którym posłużył się Apostoł mówiąc o „nieporządnie chodzących” – nie żyjących według przykładu naszego Pana i apostołów. W innym rozdziale <str. 150> przypatrzymy się wskazówkom Pana co do sposobu, w jaki powinni być przez braci traktowani ci, którzy są słabi w ciele i którzy przynoszą niesławę i złą opinię sprawie Pańskiej.
Tu jednak zauważamy, że o ile okazują oni dowody pokuty za swe złe postępowanie i pragnienie serca, by podążać właściwą drogą, mieć stateczną wiarę i ufność w Panu, muszą być uważani za braci – niezależnie od tego, czy i na ile konieczne byłoby ograniczenie społeczności z nimi aż do czasu, gdy okażą zewnętrznie, faktycznie, dowód działania łaski w swych sercach poprzez hamowanie swych cielesnych słabości. Niemniej jednak mają oni być nadal zachęcani do wiary, że Pan jest bardzo miłosierny wobec tych, którzy Mu ufają i którzy w sercu pragną Jego dróg, aczkolwiek nie mogą być zachęcani do spodziewania się, iż kiedykolwiek staną się godnymi klasy zwycięzców, chyba że zaczną tak szczerze i gorliwie dążyć do sprawiedliwości, że ich ciała wykażą jakieś znaczące dowody poddania się Nowemu Umysłowi.
Widzieliśmy niektórych z poświęconego ludu Pana wychudłych i zagłodzonych – szczerze pragnących pełni społeczności z Nim, lecz nie mających niezbędnej wiedzy, jak ją osiągnąć i utrzymać. To prawda, że posiadali Biblię; lecz ich uwaga była odwrócona w inną stronę i nauczyli się bardziej polegać na nauczycielach i katechizmach itp., idąc za tradycjami ludzkimi, a nie za umysłem, czyli duchem Bożym, i dlatego zabrakło im właściwego duchowego pokarmu. Efektem tego był ich brak zadowolenia z formalizmu, jednocześnie nie wiedzieli też, jak z całego serca zbliżyć się do Pana, bo nie byli powiadomieni o Jego dobroci i o bogactwach Jego łaski w Chrystusie Jezusie, o wielkim planie zbawienia dla całego świata w przyszłości ani o powołaniu Kościoła do nowej natury. Ten stan wygłodzenia wymaga najpierw czystego „szczerego mleka Słowa”, a potem „twardego pokarmu” objawienia Bożego. Tymi drogimi osobami nie powinno się pogardzać ani ich zaniedbywać, mimo że poznawszy się na <str. 151> pustce ogólnego kościelnictwa, są one skłonne szukać czegoś innego, np. świeckich rozrywek itp., by zaspokoić głód swych serc. Znamy pewne osoby z tej klasy, które po bezowocnych poszukiwaniach w różnych kierunkach zadowolenia dla duszy przybrały postawę pozornej obojętności na sprawy duchowe. Ale po otrzymaniu „teraźniejszej prawdy” ich duchowe łaski i znajomość rozkwitły w najbardziej niezwykły sposób. Wierzymy, że jest dużo więcej takich osób w różnych wyznaniach i że przywilejem tych, którzy otrzymali światło „teraźniejszej prawdy”, jest wyciągnięcie do nich pomocnej dłoni, wspierającej ich wydostanie się z ciemności do cudownej światłości, z duchowego głodu do przeobfitej łaski i prawdy. Ale aby zostać użytym przez Pana do ubłogosławienia takich osób, trzeba w Słowie szukać zarówno mądrości, jak i łaski z góry pochodzącej i posługiwać się nią w sposób życzliwy, wierny i stały.
Zauważyliśmy, że tymczasowe usprawiedliwienie nie jest jedynie umysłowym uznaniem faktu, że Chrystus umarł jako Odkupiciel człowieka i że pewne błogosławieństwa pojednania z Bogiem zostały w ten sposób zagwarantowane ludzkości, lecz że dodatkowo potrzeba pewnej miary poświęcenia, by stać się usprawiedliwionym wierzącym. To usprawiedliwienie oznacza uznanie ogromnej grzeszności grzechu (Rzym. 7:13) oraz pragnienie zaprzestania go, stania się wolnym od jego mocy, jak też wolnym od kary zań; jest to zatem pragnienie, by stać się sprawiedliwym i znaleźć się w harmonii ze sprawiedliwym Stwórcą oraz w zgodzie ze wszystkimi prawami sprawiedliwości. Co więcej, oznacza to, że wierzący nakierował swój umysł i wolę na postępowanie za sprawiedliwością we wszystkich sprawach życia. Wiara w Jezusa, której towarzyszy takie poświęcenie, daje tymczasowe usprawiedliwienie, ale nie oznacza ofiary. Bóg ma prawo żądać, by wszystkie Jego stworzenia albo pochwalały sprawiedliwość, a nienawidziły nieprawości, albo uznane zostały za obcych Mu, za Jego nieprzyjaciół. Ale Bóg nie zmusza, byśmy ofiarowali swe życie celem służenia Mu <str. 152> ani dla żadnego innego celu. Dlatego ofiara jest przedstawiona w Piśmie Świętym jako akt dobrowolny – niewymagany przez prawo, choć jest, jak to określa Apostoł, „rozumną służbą”, stąd też usilnie nakłania nas on: „Proszę was tedy, bracia! przez litości Boże, abyście stawiali ciała wasze ofiarą żywą, świętą, przyjemną Bogu, to jest rozumną służbę waszą” – Rzym. 12:1.
U niektórych poświęcenie do ofiary może nastąpić wkrótce po osiągnięciu wiary w Pana i pragnieniu postępowania Jego ścieżkami sprawiedliwości; ale musi nastąpić po, a nie przed tym, ponieważ jak już to zauważyliśmy, musimy być przynajmniej tymczasowo usprawiedliwieni przez wiarę, zanim w ogóle będziemy mogli mieć do czynienia z Bogiem czy mieć jakąkolwiek z Nim społeczność. Inni osiągają ten stan usprawiedliwienia i trwają w nim przez jakiś czas, zanim w ogóle jakakolwiek myśl o zupełnym poświęceniu czy ofiarowaniu ziemskich spraw Panu i Jego sprawie powstanie w ich umysłach. Jednak ci, którzy w obecnych warunkach zaczną iść ścieżką usprawiedliwienia, ścieżką sprawiedliwości, ścieżką harmonii z Bogiem, nie zajdą zbyt daleko, zanim nie natrafią na opór, czy to z wewnątrz, czy od świata lub też od Przeciwnika.
Widzą oni, że ścieżka sprawiedliwości wznosi się coraz bardziej i że staje się bardziej stroma i trudna. W pewnym momencie pozostanie na tej ścieżce sprawiedliwości w obecnych grzesznych warunkach stanie się możliwe jedynie kosztem ofiarowania ziemskich spraw, ziemskich ambicji, ziemskich przyjaźni itd. I tu rozwidlają się drogi: na jedną z nich, wznoszącą się w górę i prowadzącą do chwały, czci i nieśmiertelności, można wejść tylko przez ciasną bramę pokory, samozaparcia i samoofiary. Okaże się ona drogą wyboistą, po której jednak pomagają iść pielgrzymom duchy usługujące; przyświecają na niej gdzieniegdzie pełne łaski obietnice Chrystusa, Wodza, zachęcające i zapewniające o wystarczającej łasce i pomocy do końca podróży. Wytrwałość sprawi, że wszystkie rzeczy będą przyczyniały się do ich najwyższego dobra – ostatecznego członkostwa w Nowym Stworzeniu i udziału w chwalebnym dziele tysiącletniego Królestwa. <str. 153> Przy bramie na tę drogę, przedstawiającej pełne poświęcenie aż do ofiary, wielu z tymczasowo usprawiedliwionych zatrzymuje się przez dłuższą chwilę, obliczając koszty, zanim przez nią wejdą, słuchając zaproszenia znajdującego się w Słowie i wzmacniając swe serca do podjęcia tej drogi w oparciu o związane z nią pokrzepiające obietnice.
Przed tą bramą są liczne boczne ścieżki, na których wielu, którzy zaszli aż dotąd, próbowało łatwiejszej drogi do chwały, czci i nieśmiertelności – ale nadaremnie. Są setki tych skrótów; niektóre wspinają się nieco i zdają się wymagać pewnej dozy samozaparcia; inne łatwo biegną w dół w kierunku błogosławieństw i korzyści tego świata. Jednak na żadnej z tych bocznych ścieżek nie ma pełnych natchnienia obietnic, które należą się tylko tym, co wchodzą przez ciasną bramę ofiary na „wąską drogę” społeczności ze swym Panem, wyrzeczenia się ziemskich ambicji w zamian za osiągnięcie serdecznego związku z Chrystusem Jezusem w chwale, jaka ma nastąpić.
Radość i pokój pojawiają się od momentu uwierzenia w Pana, przyjęcia Jego pojednania oraz postanowienia o udaniu się drogami sprawiedliwości i o uciekaniu od grzechu. Radość ta i pokój są zupełne aż do momentu dotarcia do ciasnej bramy, wiodącej na wąską drogę; ale gdy dążenie do sprawiedliwości wymaga samozaparcia i samoofiary, a ta ofiara nie została uczyniona i nie następuje przejście przez ciasną bramę – radość i pokój Bożej łaski zostają przyćmione. Przez jakiś czas nie zostają one całkowicie odjęte, gdy szczerze wierzący poszukuje innych sposobów służenia sprawiedliwości, nadal ją miłując i nadal ceniąc łaskę Bożą, lecz wstrzymując się od wejścia na tę drogę i jednocześnie odmawiając wejścia przez jej niedocenienie. Pełnia radości i pokoju nie może być udziałem takich osób, ponieważ przez cały ten czas zdają sobie one sprawę, że pełne poświęcenie ich wszystkich sił Panu nie byłoby niczym innym jak tylko „rozumną służbą”, logicznym uznaniem i odwzajemnieniem za łaski Boże już otrzymane w przebaczeniu grzechów.
Wielu trwa w tym stanie przez długie lata, podczas gdy inni zbaczają na drogi świata. Nikt nie staje się <str. 154> nawet kandydatem na Nowe Stworzenie, jeśli nie wejdzie przez ciasną bramę ofiarowania się. Pan przez długi czas nie odcina ich od tych szczególnych przywilejów, które im dał jedynie po to, by przywiodły ich do ciasnej bramy; niemniej jednak, gdy zaniedbują przejścia przez nią, w rzeczywistości wyznają, że „nadaremno łaskę Bożą [przebaczenie grzechów i doprowadzenie do tej bramy] przyjmowali”; gdyż po dojściu do tego stanu odmawiają lub zaniedbują skorzystania z „jednej nadziei powołania naszego”. Pan mógłby zupełnie słusznie im powiedzieć: Natychmiast zabieram wam wszystkie szczególne przywileje każdego rodzaju. Nie byliście bardziej godni mojej łaski niż reszta świata i będziecie mieć te same przywileje i szanse, jakie zamierzam dać całej ludzkości w Wieku Tysiąclecia; ale w obecnym życiu nie macie już więcej moich szczególnych przywilejów, miłosierdzia, opieki, troski itd. ani też szczególnych preferencji w przyszłym życiu. Lecz Pan nie czyni tego od razu i do wielu ma wielką cierpliwość.
Bardzo wielkie i kosztowne obietnice Słowa Pańskiego – jak na przykład te, które zapewniają nas, że „tym, którzy miłują Boga, wszystkie rzeczy dopomagają ku dobremu” – będą odnosiły się tylko do tych, którzy znaleźli łaskę u Boga i zostali doprowadzeni do ciasnej bramy samoofiarowania oraz weszli przez nią z radością, bo tylko tacy miłują Boga w najwyższym stopniu – bardziej niż samych siebie. „Wszystkie rzeczy są ich, a oni są Chrystusowi, a Chrystus Boży.” Weszli oni do szkoły Chrystusowej, i wszystkie nauki, zachęty i ćwiczenia ich życia zostaną tak ułożone, by ostatecznie przygotowały ich do Królestwa. Ale te lekcje, pouczenia i błogosławieństwa nie są dla tych, którzy odmawiają wejścia do szkoły – którzy odmawiają poddania swej woli pod wolę wielkiego Nauczyciela.
Ściśle mówiąc, ci, którzy otrzymują łaskę Bożą nadaremnie, nie mają odpowiedniej podstawy, dzięki której mogliby nawet w modlitwie przystąpić do Pana; bo dlaczego ktoś miałby spodziewać się szczególnej opieki i szczególnych przywilejów od Pana, gdy zaniedbuje odpowiedniego odwdzięczenia się za otrzymane już błogosławieństwa? Czy może uważać, że skoro już otrzymał błogosławieństwo <str. 155> Pańskie w postaci mądrości i tymczasowego usprawiedliwienia, to Pan będzie zobowiązany okazywać mu więcej łask? Czyż nie powinien on raczej uważać, że otrzymawszy te błogosławieństwa Pańskie, daleko ponad powszechną łaskę, darowaną dotąd odkupionej ludzkości, dostał więcej, niż mu się należało? Że w zamian za to, iż nie postąpił zgodnie z wolą Pańską, powinien raczej oczekiwać, że dalsze Boskie miłosierdzie i łaska ominą go i spłyną na tych, którzy nie mieli dotąd tych wielkich przywilejów i dlatego nie pogardzili do takiego stopnia łaskawą ofertą Pana? Ale Pan jest wielce litościwy i miłosierny, i stąd możemy się spodziewać, że dopóki ktoś taki będzie pozostawał w stanie wiary, Pan nie odrzuci go zupełnie.
Jakie jest lekarstwo dla znajdujących się w tym stanie, a pragnących należeć całkowicie do Pana i w pełni mieć prawo do Jego łask? Odpowiadamy, że powinni w pełni poświęcić się Panu, poddając Mu swą wolę we wszystkim – w swych dążeniach, nadziejach, planach i środkach; powinni nawet poddać swe ziemskie miłości Panu, a w zamian za to powinni uznać jako zasadę swego istnienia i przyszłego postępowania kierownictwo Jego Słowa, ducha i opatrzności; mając zapewnienie, że przyniosą im one nie tylko chwalebniejsze rezultaty co do przyszłego życia, ale też większe błogosławieństwa serca w życiu obecnym.
Jak mają to zrobić? Odpowiadamy, że musi to być uczynione z serca, z czcią, w modlitwie; powinno się zawrzeć z Panem zdecydowaną umowę, jeśli to możliwe – wypowiedzianą głośno; należy prosić o łaskę Bożą, miłosierdzie i błogosławieństwo jako konieczną pomoc w przeprowadzeniu tej ofiary.
A co należy uczynić, gdy ktoś ma pragnienie znalezienia się blisko Boga, lecz nie czuje się w pełni gotowy do zupełnego poddania się Jego woli? Odpowiadamy, że taki ktoś powinien przyjść do Pana w modlitwie w tej sprawie i prosić o Jego błogosławieństwo na badanie Prawdy, by mógł coraz lepiej pojmować, po pierwsze – rozumność tej służby, po drugie – <str. 156> pewność mającego nastąpić w efekcie błogosławieństwa i po trzecie – Jego wierność w dotrzymywaniu wszystkich łaskawych obietnic odnośnie pomocy i pokrzepienia dla klasy samoofiarowanych. Tacy powinni także prosić, by Pan uzdolnił ich do właściwego oceniania i szacowania ziemskich rzeczy – by mogli zdać sobie sprawę, a jeśli to konieczne – także doświadczyć, jak przemijające i niesatysfakcjonujące są wszystkie rzeczy mające związek z samolubstwem obecnego czasu oraz rzeczy, których łaknie ziemski umysł. W ten sposób będą w stanie uczynić poświęcenie i docenić przywilej zwrócenia wszystkich swych uczuć ku rzeczom w górze, a nie na dole, i ofiarowania tych ostatnich na rzecz tych pierwszych.
Powstaje inna kwestia: w świetle faktu, iż „wysokie powołanie” jest zamknięte i dlatego poświęcający się nie mogą mieć zupełnej pewności co do możliwości osiągnięcia nagrody nowej natury z jej chwałą, czcią i nieśmiertelnością – rodzi się pytanie, jaki to ma wpływ na poświęcenie? Odpowiadamy, że nie powinno to mieć żadnego znaczenia: poświęcenie i tak jest jedyną rozumną, właściwą drogą dla ludu Pańskiego. Od tych, którzy będą chcieli żyć i radować się błogosławieństwami Wieku Tysiąclecia, nie będzie wymagane nic innego jak pełne poświęcenie. A co do możliwości i zasłużonej nagrody, to wskazaliśmy już, że w naszym zrozumieniu wielu jeszcze zostanie przyjętych do przywilejów „wysokiego powołania”, by zająć miejsca tych, którzy się już poświęcili, ale nie będą tak „biec, aby otrzymali” nagrodę i dlatego zostaną usunięci z tego biegu. Możemy być jednak pewni, że nikt nie zostanie objęty tym przywilejem, jeśli najpierw nie przejdzie przez ciasną bramę poświęcenia i ofiary.
Prawdopodobnie w odniesieniu do wszystkich, którzy weszli przez ciasną bramę, prawdziwe jest stwierdzenie, że nie widzieli oni jasno i nie rozumieli w pełni wielkich i bogatych błogosławieństw, jakie Bóg ma zachowane dla swego wiernego Nowego Stworzenia. Widzieli na początku jedynie rozumną służbę, a potem dowiedzieli się więcej o długości, szerokości, wysokości i głębokości Bożej dobroci i swych przywilejach „wysokiego powołania”. Podobnie ci, <str. 157> którzy wstępują obecnie na tę drogę, nie mogą w pełni docenić rzeczy niebiańskich i duchowych, dopóki nie zaczną pełnić swej rozumnej służby w stanie całkowitego poświęcenia. Możemy być też pewni, że dla poświęcających się i czyniących z siebie pełną ofiarę dla sprawy Pańskiej już po skompletowaniu klasy niebiańskiej Pan będzie miał wiele błogosławieństw innego rodzaju; i że wszystkie Jego błogosławieństwa są dla takich, którzy są Mu poświęceni, ofiarowani. Możliwe, że zostaną policzeni wraz ze świętymi Starego Testamentu, którzy posiadali przyjemne Bogu ofiarnicze usposobienie, zanim zaczęło się „wysokie powołanie”.
Zastanawiając się nad ogólnym zamieszaniem pojęć panującym pomiędzy chrześcijanami co do Boskiego planu – usprawiedliwienia i uświęcenia, których konieczność jest wyrażona w Piśmie Świętym, nie należy się dziwić, że to zamieszanie jest znaczne. Jeden z błędnych poglądów – utrzymywany jednak przez stosunkowo mały procent ludu Pańskiego, ale ze szkodą dla niego – to twierdzenie o rzeczywistej świętości i doskonałości, przejawiające się czasami w wypowiedziach zwolenników tego poglądu, że „nie zgrzeszyli przez całe lata” itp. Porównać ich można do faryzeuszy za dni naszego Pana, którzy „ufali sami w sobie, że byli sprawiedliwymi, a innych za nic mieli”, i którzy uważając się za sprawiedliwych w samych sobie, zignorowali przywileje i łaski przygotowane dla nich przez Pana w Jego dziele odkupienia.
Członkowie tego tak zwanego „ludu świętości” lub „ludu bezgrzesznego” na skutek tego błędu ulegają w znacznym stopniu odwróceniu swych umysłów od wiary w Pana – wiary w Jego dzieło odkupienia – od ufności w zasłudze Jego ofiary itd. Bo dlaczego mieliby polegać na Jego zasłudze czy łasce, jeśli mogą i zachowują doskonale prawo Boże? Jedną z trudności prowadzących do ich stanu jest brak czci dla Pana, inną jest zbyt wysokie poczucie własnej wartości. Właściwa cześć dla Pana pozwoliłaby dostrzec Jego wielkość, Jego majestat, <str. 158> a jako Jego miarę świętości – doskonałość Jego własnego charakteru; zaś właściwa samoocena szybko przekonałaby ich (tak jak przekonuje innych), że daleko im do Bożego poziomu w słowie, uczynku i myśli.
Inna grupa tak zwanego „ludu świętości” nie posuwa się w sprawie własnej bezgrzeszności aż tak daleko, ale uznając niedoskonałość, oznajmia swą świętość, całkowite uświęcenie itp. na tej podstawie, że starają się unikać grzechu – żyć bez grzechu itd. Jak już wcześniej wykazaliśmy, całkowicie podzielamy pogląd, że wszyscy prawdziwie poświęceni muszą starać się unikać grzechu na ile tylko są w stanie. Błąd tych, których tu krytykujemy, polega na tym, że uznają to unikanie grzechu za jedyny cel swego poświęcenia. Całkowicie minęli się oni z istotą tej sprawy: żadne stworzenie Boże nie miało nigdy prawa grzeszyć; i dlatego unikanie grzechu – do czego się nie ma prawa – nie może być w żadnym sensie nazwane czy uważane za „ofiarę”. Słowo Boże nigdzie nie wzywa nas do ofiarowania grzechów. Ci drodzy przyjaciele, którzy nie postępują dalej niż poświęcanie się do unikania grzechu, doszli tylko tak daleko, jak daleko powinni dojść wszyscy usprawiedliwieni; ale nie przeszli jeszcze przez ciasną bramę ofiarowania się, która oznacza zrezygnowanie z tych rzeczy, które są słuszne, zgodne z prawem i właściwe – oznacza dobrowolne zaniechanie ich, by lepiej móc służyć Panu i Jego sprawie.
Słowo „odkupienie” użyte jest tu w znaczeniu wyzwolenia, zbawienia, jako wyniku dzieła odkupienia – rezultatu okupu albo zapłaconej równoważnej ceny. Myśl zawarta w tym słowie prowadzi nas do zupełnego celu zwycięstwa Kościoła – zupełnego narodzenia się Nowego Stworzenia – choć w naszym tekście może to być także słusznie zastosowane do ubocznego, w międzyczasie, oswobodzenia wiernych na wąskiej ścieżce, które to oswobodzenie skończy się „doskonałym” zbawieniem w chwale, czci i nieśmiertelności „pierwszego zmartwychwstania”. <str. 159>
Apostoł zapewnia nas, że ofiara naszego Pana dała nam „wieczne odkupienie”, zapewniła wieczne wyzwolenie z niewoli grzechu i kary zań – śmierci (Hebr. 7:25, 9:12). To prawda, że odkupienie to jest dla całego świata i ostatecznie Pan zapewni wszystkim, którzy przyjdą do harmonii z Boskimi wymaganiami, wieczne odkupienie zarówno z grzechu, jak i kary zań, czyli śmierci; ale jak już to zauważyliśmy*, to wieczne wyzwolenie, które w przyszłym wieku będzie się odnosiło do całego świata przez przyprowadzenie wszystkich do znajomości Prawdy i pod panowanie Królestwa Bożego, w obecnym czasie odnosi się jedynie do domowników wiary – a spośród nich całkowicie tylko do tych, którzy teraz idą drogą ofiarowania, śladami Najwyższego Kapłana jako członkowie Królewskiego Kapłaństwa. Ich „wieczne odkupienie” z grzechu i śmierci nastanie, gdy będą już Nowym Stworzeniem ukoronowanym chwałą, czcią i nieśmiertelnością.
* Cienie Przybytku lepszych ofiar, str. 90
Zbadajmy inne wersety, w których to samo słowo greckie apolytrosis (wyzwolenie, zbawienie) przetłumaczone zostało jako odkupienie. Nasz Pan, kierując naszą uwagę ku przyszłości, na zbawienie mające wówczas nastąpić poprzez „pierwsze zmartwychwstanie”, mówi do żyjących przy końcu wieku, którzy rozeznają pewne znaki czasów: „Podnoście głowy wasze, przeto iż się przybliża odkupienie wasze” – Łuk. 21:28. Apostoł, zwracając się do tej samej klasy – Nowych Stworzeń, napomina ich, mówiąc: „A nie zasmucajcie Ducha Świętego Bożego, którym zapieczętowani jesteście na dzień odkupienia” – Efezj. 4:30. Również w tych tekstach nie jest mowa o dziele odkupienia dokonanym w ofierze naszego Pana, lecz o rezultatach tego dzieła, jakie zostaną osiągnięte w postaci doskonałości Kościoła, który jest Jego Ciałem, przy „pierwszym zmartwychwstaniu”. W tym samym liście (Efezj. 1:7) Apostoł oznajmia: „Mamy odkupienie przez krew jego”. Odnosi się on tu najwyraźniej do błogosławieństw, którymi cieszymy się w obecnym czasie poprzez zasługę ofiary naszego Pana zakrywającej nasze niedostatki i sprawującej dla <str. 160> nas nader zacnej chwały wieczną wagę, sprawiając w nas chcenie i skuteczne wykonanie upodobania Bożego. Chcielibyśmy położyć nacisk na myśl, że w obecnym czasie Chrystus jest dla nas wybawieniem – dając nam zwycięstwa w teraźniejszych trudnościach, a w przyszłości da nam całkowite zwycięstwo, czyniąc nas doskonałymi na swe podobieństwo.
Myśl ta jest ponownie wspomniana przez tego samego autora, który zapewnia nas (Rzym. 3:24), że jesteśmy darmo usprawiedliwieni łaską Bożą (która utrzymuje nasze usprawiedliwienie, jeśli trwamy w Chrystusie) „przez odkupienie, które się stało w Chrystusie Jezusie” i które w odniesieniu do nas zostanie ukończone, gdy staniemy się takimi jak On i ujrzymy Go, jako jest, oraz będziemy dzielić Jego chwałę w dniu odkupienia (wyzwolenia). W tym samym liście (Rzym. 8:23) Apostoł mówi ponownie o zakończeniu naszego odkupienia, czyli wyzwolenia, a także o tym, w jaki sposób mamy na nie czekać aż do naznaczonego przez Boga czasu. Po zwróceniu naszej uwagi na fakt, że „wszystko stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje (...) oczekując objawienia synów Bożych” [uwielbionego Nowego Stworzenia], dodaje: „A nie tylko ono stworzenie, ale i my [powołani i spłodzeni do Nowego Stworzenia], którzy mamy pierwiastki ducha, sami w sobie wzdychamy, oczekując przysposobienia synowskiego, odkupienia [wyzwolenia] ciała naszego” – Ciała Chrystusowego, Kościoła, którego Jezus jest Głową, a my przyszłymi członkami. Będzie to koniec dzieła odkupienia dla nas; bo choć w międzyczasie otrzymujemy wiele błogosławieństw i korzyści z odkupienia, w pełni dostąpimy naszego odkupienia dopiero wtedy (Rzym. 8:20‑23).
Co do naszego obecnego stanu – udziału w odkupieniu, które już jest nasze – nasz Pan stwierdza: „Kto w mię wierzy, ma żywot wieczny” – Jan 6:47, zaś Apostoł oświadcza: „Kto ma Syna, ma żywot” – 1 Jana 5:12. Nie powinniśmy pojmować tej wiary jako jedynie umysłowego pogodzenia się z pewnymi faktami Boskiego planu zbawienia, ale jako wierzenie w ofiarę pojednania i postępowanie sprzeciwiające się grzechowi – żywą wiarę, która objawia się w posłuszeństwie serca. Podobnie <str. 161> nie mamy rozumieć, że wierzący mają życie wieczne w pełnym znaczeniu tego słowa – w tym sensie, że ostatecznie będzie ono do nich należało poprzez udział w „pierwszym zmartwychwstaniu”. Mamy raczej rozumieć, że poświęceni wierzący są spłodzeni do nowości żywota, mają zapoczątkowane w sobie nowe życie w tym znaczeniu, że Pan Bóg przyjmuje ich wolę jako zaczątki Nowych Stworzeń, którymi będą przy „pierwszym zmartwychwstaniu”.
Powinniśmy postrzegać te stwierdzenia jako pozostające w pełnej harmonii z oświadczeniem Apostoła, który napisał: „Nadziejąśmy zbawieni” – przez wiarę – jesteśmy uważani za zbawionych, a nie zupełnie zbawieni. Dlatego musimy cierpliwie czekać na zakończenie dobrego dzieła, które Pan Bóg w nas zapoczątkował – czekać na „łaskę [zbawienie], która (...) dana będzie w objawienie Jezusa Chrystusa” – „gdy przyjdzie, aby był uwielbiony w świętych swoich” – 2 Tes. 1:10; 1 Piotra 1:13.
Odkupienie (wybawienie), które jest w Chrystusie Jezusie – to, którym cieszymy się teraz, jak też to, które ostatecznie będzie w nas dokonane – wszędzie w Piśmie Świętym jest utożsamiane z ofiarą, którą nasz Pan złożył za nas. Podczas gdy Jego śmierć stanowiła cenę za naszą karę, niezwykle ważne znaczenie miało również Jego zmartwychwstanie; ponieważ martwy Zbawiciel nie mógłby pomóc odkupionym w dojściu do tego, co zostało utracone. I mamy zapewnienie, że doświadczenia naszego Pana, wynikające z Jego ofiarowania się, tym bardziej czynią Go zdatnym do wielkiego dzieła wyzwalania wzdychającego stworzenia, które nabył swoją krwią. Apostoł stwierdza: „Albowiem że sam cierpiał będąc kuszony, może tych, którzy są w pokusach, ratować” – może wyzwolić ich z pokus, które inaczej mogłyby nad nimi zapanować. „Nie dopuści, abyście byli kuszeni nad możność waszą, ale uczyni z pokuszeniem i wyjście.” Może dopuścić, byśmy się potknęli, ale dokąd w Nim ufamy, nie dopuści, abyśmy byli całkowicie odrzuceni – popadli we „wtórą śmierć” (Hebr. 2:18; 1 Kor. 10:13).
Dozwolenie, byśmy się potykali, może być sposobem, przez który Pan uczy nas czasami cennych lekcji o naszych słabościach i naszej potrzebie patrzenia na Niego jako na naszego Pasterza i <str. 162> Odkupiciela, o konieczności zobaczenia naszych słabości po to, byśmy mogli „wzmacniać się w Panu i w sile mocy jego”. Jest On przed nami wystawiony jako nasz Najwyższy Kapłan, zdolny odczuwać nasze słabości, mając jednocześnie absolutną moc ratować nas w godzinę pokuszenia. Jest wyraźnie o Nim napisane, że „użala się nieumiejętnych błądzących”, że może zbawić „doskonale” tych, którzy przystępują do Ojca przez Jego orędownictwo i którzy trwają w Nim w żywej wierze, oznaczającej posłuszeństwo ze wszystkich sił. Tak więc mamy radować się w naszym Odkupicielu jako obecnym Zbawcy, Wyzwolicielu i już wkrótce – poprzez zmartwychwstanie – Wybawicielu z grobu oraz Dokończycielu naszej wiary (Hebr. 2:17‑18, 4:15‑16, 5:2, 7:25‑26).
Ty nam dałeś powołanie,
A więc stajem na Twój zew.
W krzyż Twój wierzym, dobry Panie.
Wierzym w Twoją świętą krew.
Chwała Panu!
Wznieśmy Panu wdzięczny śpiew.
Jak kazałeś, tak dążymy
Za Twym śladem, Panie nasz,
A gdy nieba dostąpimy,
Ujrzym Twą chwalebną twarz,
Kiedy chwałę
Sługom Twoim w niebie dasz.
Dziś w cierpieniu wiernie trwamy,
Boś Ty cierpieć kazał nam.
I z tęsknotą wyglądamy,
Kiedy nas wyzwolisz sam,
Boś obiecał
Przyjąć nas do nieba bram. [PBT 225] <str. 163>
Wykład IV
NOWE STWORZENIE PRZEZNACZONE
Powszechny pogląd na wybranie – Pogląd poprawny – Niewybrani nie są pokrzywdzeni – Różnica pomiędzy „wybranymi” i „prawdziwie wybranymi” – „Jest grzech na śmierć” – „Strasznać rzecz jest wpaść w ręce Boga żywego” – Wielkie Grono – Szaty ich wybielone krwią Baranka – Wybrany Winny Krzew i jego latorośle – Różne rodzaje wybrania w przeszłości – Żadne z nich nie było wieczne – Obrazy ukazane w Jakubie i Ezawie – „Jakubam umiłował” – „Alem Ezawa miał w nienawiści” – Faraon – „Na tom cię samo wzbudził” – Bóg nigdy nie przymusza naszej woli – Faraon nie stanowi wyjątku od tej reguły – „Bóg zatwardził serce faraona” – Izrael wybranym narodem – „Czemże tedy zacniejszy Żyd? Wielce z każdej miary” – Wybrane Nowe Stworzenie – Wielkie znaczenie łaski – Porównanie do gwardii królewskiej – Przeznaczeni, by być „przypodobani obrazowi Syna jego” – „Którzy według postanowienia jego powołani są” – Kwalifikacje i charakterystyczne cechy powołanych – „Jeśli Bóg za nami” – Parafraza argumentacji Apostoła – Czynienie naszego powołania i wybrania mocnym – Trasa biegu – „Bieżę do kresu” – „Wiedząc od Boga wybranie wasze”.
Doktryna o wyborze w jej ogólnym ujęciu jest niezwykle odpychająca, pełna stronniczości i nierówności; jest to jednak wynik niezrozumienia przesłania Słowa Bożego na ten temat. Wybór, o którym uczy Pismo Święte i który tu postaramy się przedstawić, musi przez wszystkich zostać uznany za jedną z największych doktryn Biblii – ugruntowaną nie tylko na łasce, ale też na sprawiedliwości, równości – i to zupełnie bezstronnej. Krótko mówiąc, błędne zrozumienie wyboru zakłada, że Bóg, skazawszy całą ludzkość na wieczne męki, wybrał z rasy ludzkiej w celu zbawienia jedynie „maluczkie stadko” – zezwalając, by ogromna większość pozostałej ludzkości poszła na niewyobrażalne męki, na które ich Bóg przeznaczył zanim jeszcze zostali stworzeni. Wyznanie Westminsterskie, które najlepiej przedstawia ten istniejący jeszcze fałszywy pogląd, wyraźnie <str. 164> twierdzi, że nie należy uważać tego wybranego „maluczkiego stadka” za zbawione z powodu ich zasługi bycia godnymi, ale tylko i wyłącznie dzięki wszechwładnej woli Boga.
Właściwe zrozumienie wyboru, które, jak wykażemy, Biblia zawsze popiera, jest wręcz odwrotne. A mianowicie, śmierć (a nie wieczne życie w torturach) była karą dla ludzkości i dotknęła wszystkich ludzi z powodu nieposłuszeństwa jednego człowieka. Łaska Boża zamanifestowana w odkupieniu, jakie jest w Chrystusie Jezusie, odkupiła cały świat przez Jego ofiarę, która była „ubłaganiem [zadośćuczynieniem] za grzechy nasze [Kościoła]; a nie tylko za nasze, ale też za grzechy wszystkiego świata” – 1 Jana 2:2. Pan Bóg obrał taki plan, że Jego jednorodzony Syn miał mieć przywilej odkupienia ludzkości kosztem swego własnego życia i że w nagrodę powinien zostać wielce wywyższony do boskiej natury*, a ostatecznie „błogosławić wszystkie narody ziemi” poprzez obudzenie ich ze snu śmierci, przyprowadzenie ich do znajomości Prawdy, pomagając chętnym i posłusznym dojść do pełni doskonałości ludzkiego życia oraz do błogosławieństw i warunków lepszych niż w Edenie.
* zob. Tom V, wykład V
Bóg obrał taki plan, że pewna liczba „świętych”, podlegająca Jednorodzonemu, będzie stanowić Jego współdziedziców w chwale, czci i nieśmiertelności Nowego Stworzenia oraz będzie mieć udział w dziele błogosławienia ludzkości przez restytucję człowieka. Obecny Wiek Ewangelii nie ma na celu takiego błogosławienia i odnowy świata, lecz jedynie powołanie ze świata „maluczkiego stadka”, by stanowiło „prawdziwie wybranych” Bożych, którzy by stanęli na próbie i przechodzili doświadczenia wiary, miłości i posłuszeństwa, i przez to „powołanie i wybranie swe mocnym czynili” (2 Piotra 1:10). Ale ten sposób powołania i wybrania owego „maluczkiego stadka” nie zuboża ani nie krzywdzi niewybranych, którzy w żaden sposób nie są potępieni, dlatego że nie zostali powołani, że ich pominięto. Podobnie jak ogromna większość ludzi naszego kraju nie jest skrzywdzona ani potępiona, gdy przy wyborach <str. 165> na stanowiska rządowe nie znalazła się wśród wybranych. Tak jak celem ziemskich wyborów jest wyszukanie odpowiednich ludzi na dane stanowiska, by byli błogosławieństwem dla narodu, tworząc mądre prawa i dobrze rządząc, tak błogosławieństwo, które przygotowuje Bóg, nie krzywdzi niewybranych, ale ma na celu sprowadzić błogosławieństwo na nich wszystkich przez to, że wybrani stanowić będą królewskich sędziów, królów oraz kapłanów Wieku Tysiąclecia i pod ich zarządem błogosławione będą wszystkie narody ziemi.
Pismo Święte zawiera wiele wzmianek o „wybranych” i „prawdziwie wybranych”7. To ostatnie określenie nasuwa wniosek, że słowo „wybrani” można rozumieć jako odnoszące się do wszystkich tych, którzy przychodzą do pewnego rodzaju bliskości z Bogiem, w którym mają nadzieję czy też perspektywę nieśmiertelności jako członkowie uwielbionego Kościoła – choć nadal istnieje możliwość ich odpadnięcia, a przez to – zaprzestania ich przynależności do klasy wybranych. Innymi słowy, wszyscy z klasy poświęconych przyjmujących Boże „wysokie powołanie” do Nowego Stworzenia są policzeni za wybranych, gdy ich imiona są zapisane w księdze żywota Baranka i gdy jest im przypisana korona, ale niewierność może doprowadzić do wymazania tych imion i dania ich koron innym (Obj. 3:5,11), a więc do zaprzestania ich przynależności do wybranego Kościoła. Określenie „prawdziwie wybrani” oznaczałoby natomiast tych, którzy ostatecznie osiągną błogosławieństwa, do jakich Bóg powołał wiernych w Wieku Ewangelii – czyli tych, którzy „powołanie i wybranie swe mocnym uczynili” przez wierność Jego warunkom i wymaganiom aż do śmierci.
7 na podstawie angielskiego określenia w Mat. 24:24 – przyp. tłum.
Pismo Święte zwraca naszą uwagę na dwie klasy tych, którzy nie czynią swego powołania i wybrania mocnym. Jedna z nich – mamy powody sądzić, że nieliczna – nie tylko utraci nagrodę wybranych, ale w dodatku straci samo życie – we „wtórej śmierci”. Mówi o nich apostoł Jan, który omawiając klasę Kościoła stwierdza: „Jest grzech nie na śmierć”, „jestci grzech na śmierć; nie za tym, mówię, aby się kto modlił” – 1 Jana 5:16. Bezużyteczne będzie modlenie się lub <str. 166> żywienie nadziei względem tych, którzy popełniają grzech na śmierć. Grzech ten opisany jest w Piśmie Świętym jako grzech przeciwko świętemu duchowi Boga – nie w sposób niezamierzony lub nieświadomy, lecz jako rezultat uporczywego i samowolnego trwania w tym, co przynajmniej na początku było wyraźnie uznane za zło, co przez świadome trwanie w nim staje się w efekcie poważnym oszustwem, a Pan oddaje wtedy owych rozmyślnych czynicieli właśnie temu błędowi, który woleli zamiast prawdy (2 Tes. 2:10‑12).
Apostołowie Piotr i Juda wspominają o tej klasie, używając prawie identycznych sformułowań (zob. Judy 11‑16; 2 Piotra 2:10‑22). Wszyscy oni mieli kiedyś miejsce pomiędzy wybranymi w Kościele. (Nikt z nich nie jest w świecie, który obecnie nie jest na próbie ani sądzie i którego próba ostatecznie będzie miała miejsce w tysiącletnim Królestwie.) Zamiast podążać za duchem i śladami Pana drogą ofiary, chodzą oni „według pożądliwości [żądz] swoich (...) a ich usta mówią bardzo harde słowa; pochlebiając osobom dla swego pożytku”; są pochlebcami, bo szukając własnych korzyści, daleko odeszli od swego przymierza poświęcenia się aż do śmierci (Judy 16). Piotr jeszcze dobitniej opisuje tę klasę. Mówi o nich, że „uszli plugastw świata przez poznanie Pana i zbawiciela, Jezusa Chrystusa, a znowu się zaś nimi uwikławszy, zwyciężeni bywają”, jak „pies wrócił się do zwracania swego, a świnia umyta do walania się w błocie”. Przyrównuje ich do Balaama zarzucającego drogi sprawiedliwości dla ziemskich korzyści. Słowa jego nasuwają wniosek, że klasa ta wywodzić się będzie przede wszystkim spomiędzy nauczycieli Kościoła – głównie tych z końca obecnego wieku, i że częścią ich złego postępowania będzie „bluźnienie przeciwko przełożeństwom” – przeciwko tym, których Bóg uhonorował i „ułożył w ciele” (2 Piotra 2:1,10).
W Liście do Hebrajczyków mamy dwa opisy klas, które odpadną – przestaną być wybrane. W pierwszym (Hebr. 6:4‑9) Apostoł zdaje się wskazywać na tych, którzy po skosztowaniu niebiańskiego daru i mocy przyszłego wieku, po wzięciu z ducha świętego i po tym, jak zostali <str. 167> przyjęci na członków klasy wybranych, popadają w grzech – nie z powodu własnych i nieuniknionych słabości ciała i nie przez pokusy Przeciwnika, ale przez dobrowolne i świadome porzucenie sprawiedliwości. Apostoł stwierdza z przekonaniem, że niemożliwe jest, aby odnowili się oni ku pokucie. Otrzymawszy już swoją część korzyści płynących z wielkiej ofiary okupu i obrawszy pogardzenie łaską Bożą, zużyli w ten sposób i zmarnowali przypadającą im część pojednania i dlatego nic więcej dla nich nie pozostaje. A ponieważ zajęli takie stanowisko dobrowolnie, wszelkie apele sprawiedliwości nie będą już na nich miały wpływu.
W innym rozdziale (Hebr. 10:26,27,31) Apostoł opisuje najwidoczniej odmienną klasę – nie popada ona w grzeszny, niegodziwy sposób życia, ale odpada od wiary, która ją usprawiedliwiła i która jest niezbędna dla utrzymania usprawiedliwionego związku z Bogiem. W obu przypadkach będzie można zauważyć, że to dobrowolność stanowi o powadze zła: „Albowiem jeślibyśmy dobrowolnie grzeszyli po wzięciu znajomości prawdy [po otrzymaniu łaski Bożej w Chrystusie w zakresie mądrości, usprawiedliwienia i uświęcenia], nie zostawałaby już ofiara za grzechy”. Ofiara, jaką Chrystus złożył za wszystkich, była ofiarą za grzech pierworodny, grzech Adamowy i jego dziedziczne słabości w nas, dzieciach Adama. Nasz Pan nie zapłacił ceny okupowej za dobrowolne grzechy z naszej strony i dlatego, jeżeli grzeszymy dobrowolnie, nie pozostaje żadna część pierwotnej zasługi, jaka mogłaby być zastosowana za nasze dobrowolne występki. Powinniśmy czuć się zobowiązani do zapłacenia kary za nasze dobrowolne grzechy. A jeśli grzechy zostały popełnione w sposób w pełni zamierzony i dobrowolnie, bez przeciwwagi słabości czy pokusy, i jeśli zostały popełnione po otrzymaniu jasnego zrozumienia naszego stanu i naszego związku z Panem – to byłby to grzech na śmierć – „wtórą śmierć”, i niczego nie można by więcej oczekiwać z nadzieją – pozostawałoby tylko niejakie straszliwe oczekiwanie sądu, wyroku i ognistego gniewu, który pożreć ma przeciwników Boga – wszystkich świadomie sprzeciwiających się Jemu, Jego sprawiedliwości, Jego planowi zapewnienia tej sprawiedliwości <str. 168> przez okup, który jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
W wersecie 29. Apostoł zdaje się sugerować, że ma tutaj na myśli tych, którzy po zrozumieniu dzieła pojednania Chrystusa jako naszego Odkupiciela lekceważą to dzieło, mając Jego drogocenną krew, na której osadza się Nowe Przymierze, za pospolitą, a czyniąc tak, znieważają ducha łaski – łaski Bożej, która zapewniła to pojednanie i społeczność z naszym Odkupicielem w Jego ofierze i nagrodzie. Ci, którzy pogardzili Mojżeszem, i Zakonem, którego był on pośrednikiem, umierali bez miłosierdzia, choć wyrok śmierci nad nimi nie miał być wieczny. Ale ci, którzy pogardzają pozaobrazowym Mojżeszem i przez to pogardzają przywilejem społeczności we krwi Chrystusowej, pogardzają tym samym Bogiem, który zrządził to wszystko dla ich dobra. Będą oni uznani za godnych sroższej kary niż ta, jaka przyszła na gwałcicieli Przymierza Zakonu. Będzie ona sroższa, bo będzie to kara śmierci, z której nie będzie odkupienia ani zmartwychwstania, ani wyjścia – kara „wtórej śmierci”. Nic więc dziwnego, że Apostoł ostrzega nas tu, że powinniśmy być ostrożni, aby nie odrzucić korzyści Bożej łaski: zapewnia nas, że wypadnięcie spod ochraniającej troski naszego Orędownika Jezusa, którego naznaczył Bóg, oznaczałoby wpadnięcie nie gdzie indziej, jak tylko w ręce Ojca – wielkiego Sędziego, który nie może tolerować grzechu, akceptować wymówek, którego obfite, ale jedyne zapewnienie miłosierdzia dla grzeszników dokonuje się przez odkupienie w Chrystusie Jezusie, naszym Panu.
Jak już wspomnieliśmy, obok tych, którzy odpadając z pozycji wybranych idą na „wtórą śmierć”, jest jeszcze mowa o innej klasie, która nie czyni swego powołania i wybrania pewnym, ale która nie idzie na wtórą śmierć, ponieważ nie zgrzeszyła dobrowolnie ani wielką niemoralnością, ani też poprzez zaparcie się zasługi drogocennej krwi. O tej klasie wspomnieliśmy już wcześniej jako o „wielkim gronie”, o tych, którzy wyjdą z ucisku wielkiego i omyją szaty swoje, i wybielą je we krwi Barankowej. <str. 169> Ale choć uzyskają duchową naturę oraz wielkie błogosławieństwo i udział w weselnej uczcie Baranka jako goście, niemniej jednak utracą oni wielką nagrodę, która ma przypaść tylko prawdziwie wybranym – wiernym zwycięzcom, tym, którzy szczerze i z radością kroczyć będą śladami Jezusa (Obj. 7). Wielkiemu Gronu nie udaje się utrzymać swego miejsca pomiędzy wybranymi, nie stają się „prawdziwie wybranymi”, ponieważ nie mają wystarczającej gorliwości względem Pana, Prawdy i braci – ponieważ są częściowo „obciążeni pieczołowaniem o ten żywot”. Jednak ponieważ ich serca są wierne Odkupicielowi i utrzymują oni swą wiarę w drogocenną krew oraz trwają w niej i nie zapierają się jej, Pan Jezus, nasz Orędownik, Wódz naszego zbawienia, który prowadzi prawdziwie wybranych do chwały przez kolejne stopnie dobrowolnej ofiary, poprowadzi i ich do duchowego błogosławieństwa – do doskonałości na niższym poziomie duchowego istnienia – ponieważ ufali Mu i nie zaparli się Jego imienia ani Jego dzieła.
Nasz Pan mówi o wybranym Kościele, o Nowym Stworzeniu, w swej przypowieści o winorośli. Mówi, że On jest Winnym Krzewem, a Jego wierni poświęceni naśladowcy, którzy podążają Jego śladami, są latoroślami. Zapewnia nas, że bycie latoroślami nie chroni od doświadczeń i trudności. Wręcz przeciwnie, Ojciec, wielki Ogrodnik, dopilnuje, by nasza wiara, cierpliwość i oddanie zostały doświadczone, by oczyszczały nas i sprawiały, że nasze uczucia będą mniej przywiązane do ziemskich rzeczy, nadziei i ambicji, przynosząc bogatszy owoc ducha: cichość, cierpliwość, łagodność, wytrwałość, braterską uprzejmość i miłość; by one były w nas i coraz bardziej obfitowały, abyśmy dostąpili hojnego wejścia do wiecznego Królestwa naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa jako członkowie Nowego Stworzenia (2 Piotra 1:11).
Pan jednak ostrzega nas, że otrzymanie miejsca pomiędzy prawdziwymi latoroślami prawdziwego Krzewu Winnego nie jest wystarczające; że musi w nas być duch Winnego Krzewu – pragnienie przynoszenia owoców Winnego Krzewu musi być w naszych sercach – że Ogrodnik pozwoli nam pozostać jako latoroślom przez odpowiedni <str. 170> okres czasu, aby mógł się przekonać, czy znajdzie oznaki przynoszenia przez nas właściwych owoców, zanim potępiłby nas jako niezdatnych, i że na nowej gałązce nie będzie On szukał dojrzałych kiści ani nawet zielonych winogron. Będzie raczej szukał najpierw małych oznak zawiązków owocu, następnie oczekiwał ich zakwitnięcia; potem będzie oczekiwał zielonych owoców, a jeszcze później ich obfitej dojrzałości. Ogrodnik jest niezwykle cierpliwy, gdy chodzi o rozwijanie się tego owocu Krzewu Winnego, „który szczepiła prawica Ojca” (Psalm 80:16). Lecz jeśli po upływie odpowiedniego okresu nie znajdzie On owoców, odetnie tę latorośl jako „odrost”, który pochłania jedynie moc i pokarm Winnego Krzewu w celu własnego wzrostu, a nie w celu wydania pożądanego owocu. Tak oto Pan wskazuje nam jasno, że musimy uczynić nasze powołanie i wybranie pewnym poprzez wydawanie owoców świętobliwości, których końcem, czy też nagrodą, jest życie wieczne.
Zastanówmy się nad innymi rodzajami wybrania, na jakie zwraca uwagę Pismo Święte, aby poszerzyć i pogłębić swoją wiedzę na ten temat, zanim rozważymy szczególny jego aspekt, który interesuje nas najbardziej, czyli ten, który dotyczy Nowego Stworzenia. Musimy jasno odróżnić te rodzaje wybrania, które poprzedzały pierwsze przyjście naszego Pana, od wybrania Nowego Stworzenia z Nim jako Jego Głową, Wodzem i Przewodnikiem. O klasie tej jest powiedziane: „Jesteście powołani w jednej nadziei powołania waszego”, lecz wybrania, które miały przedtem miejsce, odbywały się dla różnych celów i dla osiągnięcia różnych zamierzeń Bożych. Abraham był wybrany, aby stać się obrazem na Jahwe, jego żona Sara – jako symboliczne wyobrażenie Przymierza Abrahamowego, poprzez które miał przyjść Mesjasz. Służebnica Hagar została wybrana, by przedstawiać Przymierze Zakonu, zaś na obraz cielesnych Izraelitów – jej syn Ismael, który choć narodził się najpierw, nie miał być współdziedzicem z Izaakiem, synem obietnicy. Izaak był wybrany, aby symbolizować Chrystusa, a jego żona <str. 171> Rebeka – Kościół, Oblubienicę, Małżonkę Barankową; Eliezer natomiast został wybrany, by stać się obrazem ducha świętego, którego misją miało być zaproszenie Kościoła, udzielenie mu pomocy i ostateczne przyprowadzenie go wraz z pannami, towarzyszkami, do Izaaka.
Te wybrania nie wiązały się w żaden sposób z wieczną przyszłością dla którejkolwiek z tych jednostek. Ale skoro zostali wybrani jako postacie obrazowe i użyci przez Pana, otrzymali też prawdopodobnie jakieś szczególne wynagradzające błogosławieństwa za życia. Na ile zaangażowali się w ducha planu Bożego, na tyle mogli odczuwać zadowolenie i radość, które w pełni wynagradzały im wszystkie ofiary i próby spowodowane ich wybraniem i służbą jako symbolicznych wyobrażeń. Rozważając ten właśnie temat wybrania i starając się wykazać, że cielesnemu Izraelowi nie została wyrządzona żadna krzywda poprzez to, iż Bóg zwrócił się do pogan, by z nich skompletować wybrane Nowe Stworzenie, Apostoł zwraca uwagę na fakt, że Wszechmocny ma wiele łask do rozdania i wyłącznie Jego sprawą jest, komu ich udzieli. Pokazuje on, że Bóg dał cielesnemu, naturalnemu Izraelowi jako narodowi pewne łaski i przywileje, a niektórym z jego przodków – łaski i przywileje indywidualne, używając ich w obrazowym celu, oraz że otrzymali oni odpowiednie błogosławieństwo; mówi też, że Pan w żadnym sensie tego słowa nie jest zobowiązany do ciągłego udzielania im swych szczególnych łask i do ignorowania innych, nie mniej tego godnych. Przeciwnie, byłoby zupełnie właściwe, gdyby Pan zaprzestał swych łask wobec tych, którzy z nich nie korzystają i skierował je do innych (List do Rzymian, rozdziały 9, 10 i 11).
Co więcej, Apostoł chce, żebyśmy zrozumieli, że Pan przewidział efekt udzielenia swych łask cielesnemu Izraelowi – że po skorzystaniu z Jego błogosławieństw nie osiągną pożądanego stanu (z wyjątkiem małych „ostatków” – Rzym. 9:27‑32), by przyjąć największe ze wszystkich błogosławieństwo, które miał do udzielenia – „nagrodę wysokiego powołania”, czyli stanie się Nowym Stworzeniem. W celu zilustrowania tego zwraca on uwagę na dwóch synów Izaaka i wykazuje, że Bóg dla zobrazowania warunków, <str. 172> jakie zgodnie z Jego zamierzeniem zapanują setki lat później, dokonał arbitralnego wyboru między dwoma synami Rebeki – Jakubem i Ezawem. Pan uczynił z tych braci bliźniaków postacie obrazowe: jeden z nich reprezentuje Jego wiernych, Nowe Stworzenie, drugi przedstawia cielesny Izrael, który wolał rzeczy należące do tego żywota i sprzedał swe niebiańskie przywileje za miskę soczewicy – ziemskie dobra. W przypadku Jakuba i Ezawa wybranie Jakuba, by przedstawiał zwycięzców, było z pewnością dla niego błogosławieństwem, chociaż wiele go to kosztowało; natomiast wybranie Ezawa na zobrazowanie klasy skupionej na sprawach cielesnych, która przedkłada ziemskie rzeczy nad niebiańskie, nie było dla niego czymś niekorzystnym. Nie znaczyło to, że miał pójść na wieczne męki albo że miał cierpieć w obecnym życiu dlatego, że został do takiej roli wybrany. Wręcz przeciwnie, był on błogosławiony – tak jak światowi ludzie obecnie cieszą się błogosławieństwami, które Pan łaskawie powstrzymuje przed wybranymi Nowymi Stworzeniami, gdyż są one mniej korzystne z punktu widzenia ich dobra duchowego. Podobnie powstrzymał pewne ziemskie błogosławieństwa przed Jakubem, aby ten, przeżywając różne rozczarowania, mógł być obrazem na tę klasę. Niemniej jednak Jakub doświadczył radości i błogosławieństw, którymi nie cieszył się Ezaw ani których nie mógł on docenić – podobnie Nowe Stworzenie obecnie, pośród prób i rozczarowań teraźniejszego czasu doświadcza pokoju, radości i błogosławieństw, których cielesny człowiek nie pojmuje.
Stwierdzenie: „Jakubam umiłował, alem Ezawa miał w nienawiści” – Rzym. 9:13 jest dla wielu „twardą mową”, ponieważ określenie w nienawiści zdaje się zawierać w sobie antagonizm nie poparty – według ludzkiego rozeznania – niczym takim, co w uczynkach Ezawa byłoby gorsze od postępowania innych ludzi, tym bardziej, że określenie to dotyczyło go od urodzenia, zanim uczynił „co dobrego albo złego”. Słowo „nienawidzić” znaczyło najwyraźniej mniej miłować, jak np. w 5 Mojż. 21:15‑17. Myśl tu zawarta mówi, że Jakub otrzymał szczególną łaskę od Pana i że Ezaw miał jej mniej; i jak pokazuje Apostoł, ci dwaj bracia byli obrazami – na Izrael cielesny i duchowy. Łaska Boga dla cielesnego Izraela, przedstawionego w Ezawie, była mniejsza niż Jego łaska dla Izraela duchowego, <str. 173> narodzonego później i przedstawionego w Jakubie. Myśl ta wprowadza harmonię i spójność.
Na dowód, że Pan od początku posługiwał się swą władzą i zwierzchnością w sprawach ludzkości, całkowicie uznając swe pełne do tego prawo, Apostoł przytacza przykład faraona, który był królem Egiptu w czasie wyzwolenia Izraela. Cytuje sposób, w jaki wyraził się Pan przez Mojżesza: „A zaiste, dlategom cię zachował, abym okazał na tobie moc moją, i żeby opowiadane było imię moje po wszystkiej ziemi” – 2 Mojż. 9:16. „A tak nad kim chce, zmiłowywa się, a kogo chce, zatwardza” – Rzym. 9:17‑18.
Jakiś czas temu rząd francuski odłączył kilku więźniów skazanych sądownie na śmierć i przekazał ich w ręce naukowców w celu przeprowadzenia na nich eksperymentów i sprawdzenia, w jakim stopniu strach wpływa na człowieka. Jeden z więźniów został umieszczony w celi, o której mu powiedziano, że poprzedniego wieczora więzień zmarł w niej na ospę i że prawdopodobnie on też się zarazi i umrze przed ranem. Przepowiednia się sprawdziła, chociaż nigdy żaden więzień chory na ospę nie przebywał w tej celi. Innemu więźniowi zawiązano oczy, a jego ręką przebito cienką przegrodę. Powiedziano mu, że teraz wykrwawi się na śmierć, aby dla celów naukowych sprawdzić, po jakim czasie nastąpi śmierć na skutek krwawienia z małej rany tętnicy ręki. Doznał on jedynie drobnych zadrapań i stracił kilka kropel krwi, ale tak wszystko urządzono, że czuł wodę o temperaturze krwi spływającą po ramieniu do palców i słyszał krople uderzające o naczynie. Zmarł w przeciągu kilku godzin. Takie potraktowanie posłusznych prawu obywateli przez nikogo nie zostałoby zaakceptowane, ale nikt nie mógłby zasadnie znaleźć czegoś złego w takim postępowaniu wobec ludzi, którzy według prawa stracili już swe prawo do życia. I tak też jest ze sposobem postępowania Pana wobec ludzkości; gdyby człowiek pozostał posłuszny Bogu, <str. 174> byłby wolny od potępienia śmierci; trwając w posłuszeństwie, posiadałby pewne prawa pod Boskim Zakonem, których nie ma obecnie. Jako rasa, wszyscy zostaliśmy uznani za winnych grzechu i wszyscy zostaliśmy skazani na śmierć (Rzym. 5:12), ale Panu upodobało się na różne sposoby okazać swą moc i mądrość w odniesieniu do różnych skazańców – zgodnie z obranymi przez siebie metodami. Zauważyliśmy to już w odniesieniu do Amalekitów, Hetyjczyków i Kananejczyków, których Izrael miał przykazane zniszczyć, przy czym Izrael przedstawia wiernych Pańskich w przyszłości, a jego nieprzyjaciele – dobrowolnie grzeszących i wrogów sprawiedliwości przyszłego wieku. Zauważyliśmy tę samą zasadę ukazaną w zniszczeniu Sodomy i Jerycha, w zgładzeniu tysięcy Izraelitów zarazami, w porażeniu Uzzy, który po prostu wyciągnął swą rękę, by podtrzymać arkę, co stanowiło pogwałcenie jej świętości i nakazu Pańskiego.
W zgodzie z powyższymi przykładami pozostaje sposób, w jaki Pan użył faraona i różnorakich plag w stosunku do Egipcjan, włączając w to zabicie pierworodnych spośród ludzi i bydła, jak i ostateczne pokonanie wojsk egipskich w Morzu Czerwonym. Jako część ludzkości, Egipcjanie znajdowali się bowiem pod wyrokiem śmierci i bez najmniejszej niesprawiedliwości mogli być zgodnie z tym potraktowani – by rozgłosić szeroko godność Boga i obwieszczać Jego moc okazaną w wyswobodzeniu Jego symbolicznego ludu, Izraela. Podobnie, z drugiej strony, Bóg okazał obfitą łaskę niektórym z tych skazańców – Abrahamowi, Mojżeszowi i innym – czyniąc przez nich obrazy dobrych rzeczy, jakie zamierzył w pełni i w rzeczywistości osiągnąć w niedalekiej przyszłości – i to nie w sensie uwolnienia Abrahama, Mojżesza, faraona i innych od ich podlegania wyrokowi śmierci, ale pozostawiając to dzieło do wypełnienia przez odkupienie, które jest w naszym Panu, Jezusie Chrystusie.
Widząc jasno fakt, że Bóg użył swego suwerennego autorytetu wobec skazanego stworzenia i że postanowił, by jedni przeszli przez takie, a drudzy przez inne doświadczenie oraz że wszystkie te rzeczy były <str. 175> jedynie lekcją poglądową na ten temat, przygotowującą, jak wskazuje Apostoł, do wielkiego wyboru Nowego Stworzenia w czasie tego Wieku Ewangelii, musimy zrozumieć, że w żadnym razie w swych decyzjach Bóg nie zniewolił ani nie pogwałcił ludzkiej woli. Mamy pewność, że jakiekolwiek pogwałcenie ludzkiej woli byłoby niezgodne z zamierzeniami Bożymi. Wybierając Abrahama, Izaaka, Jakuba, Mojżesza i innych na symbole i obrazy, Bóg wybierał ludzi, których umysły były ogólnie w zgodzie z Jego planami i objawieniami, jednak nie użył żadnej siły, by powstrzymać ich, gdyby zechcieli postąpić inaczej. Podobnie też w wyborze takich osób jak: Ismael, Ezaw, Kananejczycy, Sodomici i Egipcjanie – dla zilustrowania strony przeciwnej i przeciwnych zasad – Pan znów użył ludzi w oparciu o ich naturalne skłonności. To, co staramy się podkreślić, to fakt, że Bóg nie pogwałcił woli Abrahama, Izaaka, Jakuba, Mojżesza itd., nie pogwałcił też woli tych, którzy czynili zło i reprezentowali sobą pewne złe zasady. Pan postępował z poszczególnymi klasami odpowiednio do ich własnych skłonności.
Nie należy rozumieć słów Pana o „wzbudzeniu” faraona jako oznaczających, że Bóg dał faraonowi zły charakter – że „wzbudził” go w sensie zmuszenia go do stania się złym człowiekiem. Mamy rozumieć, że stosownie do zwyczajów tego narodu Bóg tak zrządził, iż spomiędzy wielu następców tronu w Egipcie, poprzez śmierć niektórych członków królewskiej rodziny ubiegających się o władzę, ten właśnie faraon miał zasiąść na tronie, gdyż posiadał tak uparty charakter, że jego walka przeciw Bogu i Izraelowi stanowiła słuszną przyczynę dla użycia plag, które Bóg zamierzył nie tylko jako znak swej łaski dla Izraela i swej wierności obietnicom uczynionym Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi, ale też i dlatego, że owe plagi egipskie miały za cel w pewnym stopniu zobrazować te plagi, którymi zakończy się obecny Wiek Ewangelii – pierwsze trzy i „siedem plag ostatecznych” (Obj. 15:1).
Lecz szczególną cechą ilustracji zawartej w postaci faraona <str. 176> jest stwierdzenie wprowadzające wielu w zamieszanie, że „zatwardził Pan serce faraonowe i nie wypuścił synów izraelskich”. Na pierwszy rzut oka wydaje się to być sprzeczne z tym, co właśnie powiedzieliśmy, a mianowicie, że Bóg nie ingeruje w ludzką wolę. Sądzimy jednak, że ta rozbieżność może zostać wytłumaczona, gdy przypomnimy sobie, w jaki sposób Pan zatwardził serce faraona – jaki czyn ze strony Pana spowodował upór faraona. Otóż to dobroć Boża zatwardziła faraona – gotowość Boża do wysłuchania jego modlitwy o odjęcie plag i do przyjęcia Jego obietnicy wypuszczenia Izraela – czyli Boże miłosierdzie. Gdyby Bóg kontynuował pierwszą plagę, czyli karanie, dopóki Izrael nie zostałby wypuszczony, ta jedna plaga byłaby wystarczająca do osiągnięcia wyzwolenia. Ale gdy Pan ulżył ludowi i ziemi, odejmując pierwszą plagę, faraon doszedł do wniosku, że już przeminęła i że być może już nic innego nie nadejdzie. I tak krok po kroku miłosierdzie Boże prowadziło go do coraz większej wrogości. Rozumując w ten sposób, zauważamy, że wolna wola faraona nie została naruszona, a Pan w żaden sposób nie „współdziałał” ze złem. „Dzieło jego jest doskonałe” – nawet jeśli dobroć Boża, która powinna przywodzić ludzi do pokuty, czasem z powodu obecnych niedoskonałych warunków wywiera na nich odwrotny wpływ.
Wszyscy chrześcijanie zaznajomieni z Biblią chętnie przyznają, że Bóg wybrał Izrael spośród wszystkich narodów świata, by był Jego ludem i by przedstawiał Izrael duchowy. Stwierdzenie proroka Amosa (Amos 3:2) dokładnie o tym mówi: „Tylkom was samych poznał ze wszystkich rodzajów ziemi”. Przez usta Izajasza (Izaj. 45:4) Pan przemawia do Cyrusa, króla Medów, który miał zezwolić na powrót Izraela z niewoli: „Dla sługi mego Jakuba i dla Izraela, wybranego mego, nazwałem cię imieniem twoim”. To, że możemy widzieć w tym stwierdzeniu pewne symboliczne odniesienie do Chrystusa i do wyzwolenia nominalnego <str. 177> duchowego Izraela z mistycznego Babilonu, nie stoi w sprzeczności z faktem, że symboliczny Izrael nazwany jest tu „wybranym”. W swej jasnej i przekonywającej argumentacji odnośnie przejścia łaski Bożej z cielesnego Izraela na Izrael duchowy (Rzym. 9:11) Apostoł wyraźnie wykazuje, że Boża łaska udzielona została Izraelowi cielesnemu na pewien czas jako figuralnie wybranemu ludowi Bożemu. Jednak Pan przewidział i przepowiedział ich usunięcie z pozycji narodu szczególnie obdarzonego łaską oraz wprowadzenie innego, duchowego Izraela na miejsce reprezentowane przez Jakuba.
Apostoł pokazuje, w jaki sposób Izrael, jako naród wybrany przez Boga, obdarzony Jego łaską na pewien okres, miał dlatego „pożytek wielki z każdej miary” w porównaniu z otaczającymi go narodami świata; argumentuje, że do nich odnosiły się obietnice, że oni byli gałęziami drzewa oliwnego i że Pan Bóg odłamał od swej łaski tylko te z naturalnych gałęzi, które nie były w zgodzie z korzeniem obietnicy i z pochodzeniem przedstawionym w Abrahamie, Izaaku i Jakubie. Zaznacza on, że „czego Izrael szuka, tego nie dostąpił, ale wybrani [godni – Jan 1:12‑13] dostąpili, a inni zatwardzeni są”. Podczas gdy cały naród został początkowo wybrany, aby otrzymywać najlepsze Boskie błogosławieństwa, to jednak tylko wierni mieli właściwy stan serca, by stać się duchowymi Izraelitami, gdy nadszedł czas nastania tej łaski. Takimi byli „prawdziwie wybrani” z tego narodu, którym przy zakończeniu tamtego wieku dane było przejść do wyższej dyspensacji – przejść z domu sług do domu synów (Hebr. 3:5‑6; Jan 1:12). Apostoł mówi, że my, którzyśmy z urodzenia byli poganami, „obcymi, oddalonymi i przychodniami” względem przymierzy i obietnic uczynionych obrazowemu Izraelowi, teraz dzięki łasce Bożej rozwinęliśmy wiarę i posłuszeństwo podobne do Abrahamowego i mamy być uznani za Oblubienicę Chrystusową, prawdziwe nasienie Abrahama, zajmując miejsce odłamanych gałęzi w pierwotnym planie Bożym i w odnoszących się do nich obietnicach. Ale choć te odłamane gałęzie były traktowane jako nieprzyjaciele w czasie obecnego Wieku Ewangelii, to jednak „według <str. 178> wybrania są miłymi dla ojców. Albowiem darów swoich i wezwania Bóg nie żałuje” (Rzym. 11:28‑29).
Tak oto dowiadujemy się, że pewne cechy pierwotnego wyboru pozostają przy cielesnym Izraelu pomimo ich odrzucenia jako narodu od głównej łaski w Boskim planie – odrzucenia od stania się wybranym duchowym Izraelem. Skoro obietnice dane Abrahamowi, Izaakowi, Jakubowi i prorokom mają się względem nich spełnić, a oni staną się „książętami”, czyli przedstawicielami duchowego Królestwa na całej ziemi przez Wiek Tysiąclecia, to bez wątpienia okaże się to wielką korzyścią dla wielu spośród cielesnego Izraela, którzy obecnie znajdują się w stanie odłączenia i ciemności. Będą oni mogli przyjść, i przyjdą, z większą gotowością niż reszta świata do harmonii ze swymi wodzami z przeszłości. W ten sposób na początku Tysiąclecia Izrael jako naród ponownie zajmie najbardziej zaszczytne miejsce pomiędzy narodami. „Zamknął je Bóg wszystkie w niedowiarstwo, aby się nad wszystkimi zmiłował” – Rzym. 11:32.
Dochodzimy teraz do najważniejszego elementu naszego tematu, wyposażeni w pewien zasób wiedzy odnośnie wyborów w przeszłości oraz w zrozumienie, że wiele z nich było obrazami lub cieniami tego wielkiego dzieła Bożego – wyboru Nowego Stworzenia. Zauważyliśmy już wcześniej, że ten wybór nie oznacza, iż niewybranych spotka krzywda; lecz wręcz przeciwnie, oznacza błogosławienie niewybranym we właściwym czasie. Można tu dodać, że ani sprawiedliwość, ani miłość nie mogły przeszkodzić nadaniu szczególnej łaski tym, a nie innym, nawet jeśli obdarzeni łaską nie mieli się stać środkiem błogosławienia mniej uprzywilejowanych albo nieobdarzonych łaską. Na tym polega znaczenie słowa łaska: jest to czynienie czegoś, co nie jest wyraźnym wymogiem sprawiedliwości. Słowo „łaska” jest wielokrotnie używane w całym Piśmie Świętym w odniesieniu <str. 179> do tej wybranej klasy Wieku Ewangelii. „Łaską zbawieni jesteście” – ten i podobne wersety dają nam do zrozumienia, że Wszechmocny nie był zobowiązany do uwolnienia kogokolwiek z rasy Adama spod wyroku śmierci ani też do dania komukolwiek możliwości życia wiecznego przez odkupienie; tym bardziej Bóg nie musiał nikomu umożliwiać „wysokiego powołania” do członkostwa w Nowym Stworzeniu. Wszystko to jest z łaski Bożej – „łaska za łaską” – i jeśli ktoś jasno nie zrozumie tej kwestii, to nigdy nie będzie mógł właściwie ocenić tego, co obecnie się odbywa.
Apostoł Piotr zapewnia nas, że jako klasa zostaliśmy „wybrani według przejrzenia Boga Ojca”. Ale nie kończy na tym stwierdzeniu i dodaje: „przez poświęcenie Ducha, ku posłuszeństwu i pokropieniu krwi Jezusa Chrystusa” – 1 Piotra 1:2. Oznacza to, że Bóg przewidział Nowe Stworzenie jako klasę – wcześniej wiedział, że Jego zamiarem będzie usprawiedliwienie ich przez wiarę przez krew Chrystusa – przewidział, że znajdzie się wystarczająca liczba posłusznych, by znaleźć się w tej klasie i zostać uświęconymi przez Prawdę. Żaden werset nie nasuwa wniosku, że Bóg przewidział, które jednostki wejdą do tej klasy wybranych, z wyjątkiem Głowy Kościoła. Mamy powiedziane, że Bóg przewidział Jezusa jako swego wybranego. Nie należy rozumieć, że ograniczamy zdolność Pana do określenia, które jednostki znajdą się w tej klasie wybranych, lecz jedynie, że bez względu na Jego moc w tej dziedzinie, nie oznajmił On, że zamierza jej użyć. Postanowił, że Chrystus miał się stać Odkupicielem świata i że nagrodą za to miało być wyniesienie Go do godności pierwszego członka – Głowy, Pana, Wodza Nowego Stworzenia. Postanowił On także, że pewna określona liczba członków zostanie wybrana spomiędzy ludzi, by stać się Jego współdziedzicami w Królestwie – współuczestnikami z Nim w Nowym Stworzeniu. Mamy wszelakie powody, by sądzić, że określoną i ustaloną liczbą jest kilkukrotnie wymieniana w Objawieniu (Obj. 7:4, 14:1) liczba 144 tysiące – „ci kupieni są z ludzi”.
Obrane zamierzenie lub postanowienie poczynione przed założeniem <str. 180> świata, że będzie wybrana taka grupa, może w swym sposobie zostać porównane do powołania pewnego oddziału żołnierzy w Armii Brytyjskiej, znanego pod nazwą „Gwardii Królewskiej” i składającego się z mężczyzn dobrze zbudowanych i szczególnie rozwiniętych fizycznie. Różne wymagane cechy, takie jak wzrost, waga itp., jak i ustalona liczba żołnierzy stanowiących ten oddział, zostały uprzednio określone, zanim jego obecni członkowie się narodzili. Tak jak dekret królewski zarządził o tych wymogach fizycznych i o liczbie żołnierzy w oddziale, podobnie też królewski dekret Stwórcy ustalił i ograniczył liczbę tych, którzy mają stanowić Nowe Stworzenie Boga, a także określił dokładnie nie ich wygląd zewnętrzny, ale ich cechy moralne i stan serca. Tak jak nie było konieczne wyznaczenie imion tych, którzy mieli być Gwardią Królewską, nie jest też konieczne, by nasz Stwórca wśród podanych przez Niego parametrów i ograniczeń wyznaczył imiona jednostek, które przyjmie jako Nowe Stworzenia w Chrystusie.
Szczególnie zwraca nam na to uwagę wyjątek z Pisma Świętego, który jest ogólnie znany i cytowany jedynie we fragmencie: „które on przejrzał, te też przenaznaczył”. Lud Pański nie powinien zadowolić się cząstkowym cytowaniem wersetów Słowa Bożego, z pominięciem ich najbliższego kontekstu. Kiedy przeczytamy ten werset w całości, problem staje się jasny w naszych umysłach: „Które on przejrzał, te też przenaznaczył, aby byli przypodobani obrazowi Syna jego [to znaczy, żeby być odbiciem jego Syna], żeby on był pierworodnym między wieloma braćmi” – Rzym. 8:29.
Takie przeznaczenie różni się istotnie od rozumianego powszechnie przez tych, którzy w przeszłości bronili doktryny wyboru. Zgodnie z ich koncepcją i nauczaniem tekst ten powinien brzmieć: Które on przejrzał, te też przenaznaczył, by uniknęli wiecznych mąk i doświadczyli wiecznych błogosławieństw w chwale. Jakże różni się ten pogląd od logicznego i właściwego tekstu Pisma Świętego! Bóg postanowił, <str. 181> że Jego Jednorodzony ma stać się Głową Nowego Stworzenia i na długo przedtem, zanim kogokolwiek z nas powołał, ustalił, że nikt nie może się stać członkiem Nowego Stworzenia, jeśli nie stanie się odbiciem Jego Syna. Jakże piękna, jakże logiczna jest biblijna doktryna o wybraniu! Któż mógłby zakwestionować Mądrość, Sprawiedliwość czy Miłość w takim wyborze, którego wymaganym kryterium jest podobieństwo charakteru do Jezusa, a celem wielkie dzieło zaplanowane przez Boga – bycie współdziedzicami z Chrystusem w błogosławieniu wszystkich narodów ziemi?
By rozważyć to zagadnienie, najlepiej zrobimy idąc za słowami i rozumowaniem Apostoła. W poprzedzających wersetach (22 i 23) czytamy, w jakim celu Bóg powołuje Nowe Stworzenie – otóż powołuje je, by otrzymało ono wielkie błogosławieństwo, ale także po to, by udzielać błogosławieństw innym, mianowicie wzdychającemu stworzeniu, które wespół boleje, oczekując objawienia owych wybranych synów Bożych, Nowego Stworzenia (wersety 21,22). Następnie Apostoł przechodzi do wykazania, że wszystkie rzeczy pomagają ku dobremu tej klasie, którą Bóg powołuje do Nowego Stworzenia; taki bowiem sens mają obecne rozczarowania, próby, utrapienia i przeszkody ze strony świata, ciała i Przeciwnika – doświadczenia te mają na celu wyrobienie w nas spokojnych owoców sprawiedliwości oraz przygotowanie nas do „przeogromnej obfitości wiekuistej chwały” (NB), do której zostaliśmy powołani i o którą słusznie się ubiegamy. Apostoł śledzi wraz z nami opatrzność, jaką otacza Pan powołanych, którym wszystkie rzeczy pomagają ku dobremu. Nie możemy myśleć o naszym powołaniu inaczej jak tylko w powiązaniu z naszym Starszym Bratem i jako Jemu podlegający. Nikt nie mógł Go poprzedzić, gdyż tylko uważnie postępując Jego śladami możemy mieć nadzieję udziału w Jego chwale. Przeznaczenie Boże, że wszyscy ci bracia Chrystusa muszą być dokładnym odbiciem swego Starszego Brata, jeśli chcą mieć udział w Nowym Stworzeniu, pozostawiłoby nas bez nadziei jako członków <str. 182> rodzaju ludzkiego ubiegających się o tę chwałę, gdyby Pan w innym miejscu nie pokazał nam bardzo wyraźnie, że zatroszczył się o nas przez danie odkupienia, które jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. Stąd wiemy, że słabości ciała, które dziedziczymy i których nie możemy w pełni mieć pod kontrolą, są wszystkie przykryte zasługą ofiary Odkupiciela. W ten sposób Pan może zwolnić nas od wymogu stania się zupełnym odbiciem Jego Syna w ciele i może przyjąć nas zgodnie ze swym przeznaczeniem, jeśli okażemy się takim odbiciem w sercu, w intencjach i woli. Stwierdzając nasze chęci na podstawie takiej kontroli naszego ciała, do jakiej tylko jesteśmy zdolni, nasz Pan, Jezus, przez swą „wystarczającą łaskę” przykrywa nasze nieumyślne zmazy.
Kontynuując charakterystykę tej klasy powołanych, w ten sposób przeznaczonej, Apostoł mówi: „A które przenaznaczył, te też powołał; a które powołał, te też usprawiedliwił; a które usprawiedliwił, te też uwielbił”. Fragment ten jest z reguły źle rozumiany, ponieważ czytelnicy ogólnie mają wrażenie, że Apostoł śledzi tutaj zwykłe doświadczenie chrześcijan, tak jak prześledziliśmy je w poprzednim rozdziale, gdzie zastanawialiśmy się nad tym, jak Chrystus stał się nam mądrością, usprawiedliwieniem, uświęceniem i wyzwoleniem. Lecz tutaj Apostoł patrzy z przeciwnego punktu widzenia i zaczyna z innej strony. Patrzy on tu na Kościół jako ostatecznie skompletowanych wybranych Bożych pod Chrystusem, jego Głową, czyli Kościół „prawdziwie wybranych” w chwale. Analizuje wstecz rozwój Kościoła, Nowego Stworzenia. Pokazuje, że nikt nie osiągnie wspaniałego stanowiska chwalebnych wybranych Bożych z wyjątkiem powołanych [przyjętych] doń przez łaskę Bożą, a ci muszą być najpierw usprawiedliwieni, ponieważ Bóg powołuje i zaprasza tylko wierzących, by biegli w zawody o tę wielką nagrodę. Ci usprawiedliwieni, zanim zostaną usprawiedliwieni, muszą najpierw zostać zaszczyceni [nie „uwielbieni” wg powszechnego przekładu] – zaszczyceni przez Boga poprzez to, że dał im poznać siebie i swego drogiego Syna – Drogę, Prawdę i Życie.
Jest to większy zaszczyt, niż wielu mogłoby przypuszczać – usłyszenie o łasce Bożej w obecnym czasie. Ponieważ zbawienie jest darem Bożym, który ma być szeroko otwarty przed światem w czasie <str. 183> Wieku Tysiąclecia, szczególnym zaszczytem jest posiadanie wiedzy o tej łasce Pańskiej i o możliwości pojednania z Nim w obecnym czasie, zanim przyjdzie to dla świata. Bowiem gdy dostępujemy tego zaszczytu i otrzymujemy zrozumienie niezbędne dla naszego usprawiedliwienia z wiary, to ostatnie staje się drugim etapem, jak już zauważyliśmy, który prowadzi do uświęcenia w harmonii z powołaniem, a ono z kolei prowadzi poprzez wierność do „przyszłej chwały, która się ma objawić w nas”, czyniąc nas członkami „prawdziwie wybranego” Nowego Stworzenia.
Idąc dalej w ślad za rozważaniami Apostoła nad tym wybraniem, sparafrazujemy jego słowa: Czyż nie widzimy, bracia, że Bóg ma wielki i wspaniały plan i że go wypełnia? Czyż nie widzimy, że po postanowieniu, iż nastąpi wybranie pewnej klasy do współdziałania w tym planie, udziela On nam łaski przez wyjawienie nam zasad i warunków – usprawiedliwiając i powołując nas niebieskim powołaniem? To znaczy, że Bóg jest z nami – że pragnie, byśmy należeli do tej wybranej klasy, że poczynił wszelkie niezbędne kroki, byśmy mogli osiągnąć w niej miejsce. Czy czujemy czasem, że choć Pan jest z nami, to Szatan, grzech i nasze własne odziedziczone słabości są przeciwko nam, starając się nas usidlić i spowodować upadek? Pomyślmy, że gdy Wszechmocny Bóg jest po naszej stronie, to żadne z tych przeciwieństw nie powinno powodować w nas lęku ani niepokoju, bo On jest w stanie przeprowadzić nas przez nie wszystkie. Spójrzmy wstecz i zobaczmy Jego łaskę dla nas, gdy byliśmy jeszcze grzesznikami, jak zapewnił odkupienie, które jest w Chrystusie Jezusie. Pomyślmy, że skoro uczynił to wszystko dla nas jako grzeszników, to może uczynić dla nas o wiele więcej teraz, gdy staliśmy się Jego dziećmi – teraz, gdy usłyszeliśmy Jego głos, gdy przyjęliśmy Jego Syna, gdy ufamy w Nim i zostaliśmy usprawiedliwieni Jego zasługą – teraz, gdy usłyszeliśmy powołanie do boskiej natury i poświęciliśmy się, kładąc nasze mizerne „wszystko” na ołtarzu – z pewnością teraz Bóg będzie miał dla nas więcej łask i uczyni dla nas więcej, choć nie możemy sobie wyobrazić, jak może uczynić dla nas więcej od tego, co przedstawione jest w <str. 184> darze Jego Syna. Możemy być pewni, że Ten, który się nie zmienia, kocha nas nadal, jest ciągle z nami i użyje swej mocy, by sprawić, że wszystkie rzeczy będą się działy ku naszemu najwyższemu duchowemu dobru i ostatecznemu osiągnięciu miejsca w Nowym Stworzeniu, jeśli pozostaniemy w Nim, w wierze, miłości i posłuszeństwie serca – jakkolwiek słabe i niedoskonałe nie byłyby nasze najlepsze wysiłki w panowaniu nad ciałem. Bądźmy pewni, że dając nam swego Syna i otwierając nam przez to drogę uczestnictwa w powołaniu do Nowego Stworzenia, Pan w Chrystusie zabezpieczył każdą naszą potrzebę, jaka mogłaby się pojawić. W Nim darował nam wszystkie rzeczy.
Czy ktokolwiek sugeruje, że może Zakon potępi nas wbrew Bogu? Przypomnijmy sobie, że to Bóg potępił nas na podstawie swego Zakonu i że jest to ten sam Bóg, który jako wielki Sędzia potępił nas, teraz zaś ogłosił nasze usprawiedliwienie – który ogłosił nas „usprawiedliwionymi darmo od wszystkiego, od czego zakon nie mógł nas usprawiedliwić” – przez swą łaskę, przez Chrystusa Jezusa, naszego Pana. W obliczu tego faktu, „któż będzie oskarżał wybranych Bożych” – których On tak uprzywilejował? Kto potępiłby nas za nieumyślne słabości i ułomności? Odpowiedzielibyśmy w ten sposób: Chrystus, który umarł, owszem zmartwychwstał i został wyniesiony na wysokości jako nasz przedstawiciel i który przypisał nam wystarczalność swej zasługi, przykrywając wszystkie nasze zmazy (Rzym. 8:34).
Czy jeszcze ktoś nalega, że coś może na nas wpłynąć i nas odłączyć od miłości Bożej czy od Chrystusa oraz Jego miłości i miłosierdzia? I że w ten sposób będziemy pozostawieni samym sobie, że zostanie zrujnowana nasza wiara i przyszłość, jakie dotyczą Nowego Stworzenia? Odpowiadamy, że przeciwnie, Chrystus ma dla nas wielką miłość, inaczej nie odkupiłby nas. We wszystkim, co czynił, przejawiał swą miłość i nie powinniśmy dopuścić, by cokolwiek oddzieliło nas od tej miłości. Gdy przyjdą na nas utrapienia, powinniśmy pozwolić, by dodatkowo zbliżały nas do Pana jako jedynego, który może nam przyjść z pomocą. Gdyby miał przyjść na nas ucisk, prześladowania, głód, nędza czy niebezpieczeństwo – czy ze strachu przed nimi mielibyśmy przestać miłować Pana, zaprzeć się Jego imienia <str. 185> i Jego sprawy oraz zaprzestać postępowania Jego śladem, wybierając w zamian łatwiejszą drogę życia? O nie, to właśnie te doświadczenia mają uczynić nas zwycięzcami. Jak moglibyśmy zostać nazwani zwycięzcami, gdyby nie było nic do pokonania, gdyby cała droga była gładka i bez przeszkód? Staliśmy się odbiorcami Bożego miłosierdzia i błogosławieństwa, i teraz Pan doświadcza nas, na ile jesteśmy godni, by pozostać w Jego miłości i łasce. Jego wolą jest, byśmy w nich trwali; On uczynił wszystko, by nam w tym pomóc, a jednak nie zmusi do tego naszej woli. Jestem przekonany, mam pewność, że zdecydowanie nie pozwolimy, aby cokolwiek oddzieliło nas od miłości Bożej objawionej w Chrystusie – ani strach przed śmiercią, ani miłość życia; żadne ze stworzeń Bożych nie zabierze ani nie odsunie od nas Bożej łaski – ani aniołowie, ani zwierzchności, ani władze istniejące obecnie lub mające dopiero powstać. We wszystkich tych rzeczach jesteśmy więcej niż tylko zwycięzcami – jesteśmy przyjęci za synów Bożych na boskim poziomie, przez Tego, który nas umiłował.
„Przetoż, bracia! raczej się starajcie, abyście powołanie i wybranie wasze mocne czynili; albowiem to czyniąc, nigdy się nie potkniecie [czyniąc rzeczy wcześniej wymienione, czyli dokładając pilności, przydając do wiary cnoty i umiejętności, powściągliwości, cierpliwości, pobożności, braterskiej miłości, łaski, albowiem gdy to będzie przy nas, a obficie będzie, nie próżnymi ani niepożytecznymi będziemy]. Tak bowiem hojnie wam dane będzie wejście do wiecznego królestwa Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa.”
W omawianym wybraniu najważniejsze kroki należą do Boga: (1) Uprzednie postanowienie, że powstanie takie Nowe Stworzenie; (2) Zaproszenie niektórych do rozwinięcia niezbędnych cech charakteru; (3) Takie ułożenie spraw, by zaproszeni mogli osiągnąć zadowalający stan, zgodny z powołaniem.
Z drugiej strony, muszą zostać podjęte ważne kroki przez tych, którzy stają się wybranymi: (1) To do wybranych, dla których zostały uczynione wszystkie te przygotowania, należy przyjęcie powołania – uczynienie pełnego poświęcenia. (2) <str. 186> Muszą być tak przepojeni duchem swego powołania i tak doceniać otrzymywane błogosławieństwa, że z gorliwością podporządkują się towarzyszącym warunkom i ograniczeniom.
Zauważyliśmy już, że te warunki i ograniczenia to, ogólnie rzecz biorąc, podobieństwo w sercu do drogiego Syna Bożego. Ale analizując dokładniej to podobieństwo, zauważamy, że według tego, co pisze apostoł Piotr, oznacza ono, iż powinniśmy mieć owoce ducha świętobliwości. Bóg jest święty i wybrani mają mieć Jego ducha, Jego usposobienie umiłowania sprawiedliwości i przeciwstawiania się nieprawości. W powyższym wersecie Apostoł ukazuje różne elementy świętego ducha Bożego i wskazuje na fakt, że nie osiągamy podobieństwa do Jego doskonałości (doskonałości miłości) na początku naszej drogi, ale raczej, że jest to znakiem czy też normą wskazującą, że jesteśmy przy końcu drogi. Miłość w swym szerokim znaczeniu zawiera wszystkie te cechy charakteru, bo w rzeczywistości są one jej częściami składowymi. Cichość, łagodność, braterska uprzejmość i pobożność – to cechy miłości.
Ktoś zasugerował, że te owoce ducha Bożego można zdefiniować w następujący sposób, a my szczerze się z tym zgadzamy:
(1) Radość – Miłość ciesząca się.
(2) Pokój – Miłość odpoczywająca.
(3) Długa cierpliwość – Miłość wytrwała.
(4) Łagodność – Miłość w społeczności.
(5) Dobroć – Miłość czynna.
(6) Wiara – Miłość na polu bitwy życia.
(7) Cichość – Miłość pogodzona.
(8) Wstrzemięźliwość (umiarkowanie) – Miłość w ćwiczeniu.
Kiedy rozpoczynaliśmy bieg, zdecydowani nań, gdyż Bóg usprawiedliwił nas swą łaską i zaprosił do ubiegania się o nagrodę „wysokiego powołania” Nowego Stworzenia, najpierw powiedzieliśmy: Odłożymy ciężary i obciążenia ze strony ziemskich ambicji, poświęcając naszą wolę Panu i decydując się, że to jedno będziemy czynić, a mianowicie, że będziemy starać się osiągnąć – i z pomocą Pańską osiągniemy – błogosławieństwa, do których On nas powołał. Równocześnie zdecydowaliśmy, że oddalimy od siebie <str. 187> jak najdalej grzechy, które łatwo nas usidlają – każdego rodzaju – bez względu na to, czy są one takie same jak grzechy innych biegnących, czy też nie, oraz że będziemy biec wiernie w tym wyścigu o wielką nagrodę.
Stanięcie do biegu odpowiada naszemu poświęceniu. To był start. Poświęciliśmy się naszemu Panu, abyśmy mogli znaleźć się pod kontrolą Jego ducha miłości, ale zdaliśmy sobie sprawę, że z powodu upadku bardzo nam brakuje takich cech charakteru, które mógłby przyjąć nasz Ojciec. Biegniemy jednak i dążymy do osiągnięcia tego podobieństwa do charakteru Jego Syna – co jest Jego wolą względem nas i warunkiem naszej z Nim społeczności. Pod tym względem różnimy się od naszego Pana, gdyż On, będąc doskonały, nie mógł osiągać kolejnych stopni w rozwoju miłości. Był od początku napełniony duchem – był u celu już na początku; Jego próba miała dowieść, czy wytrwa wiernie w tym punkcie doskonałej miłości do Boga, Jego ludu i do nieprzyjaciół. My jednakże musimy biec i usiłować, by osiągnąć ten cel.
Moglibyśmy podzielić trasę tego wyścigu na cztery ćwierci, cztery etapy, i powiedzieć, że w pierwszym z nich uznajemy miłość jako wymóg Boży i staramy się ją posiąść, choć możemy ją pojąć jedynie z punktu widzenia obowiązku. Czujemy do Boga miłość z obowiązku, gdyż jako nasz Stwórca ma On prawo wymagać naszego posłuszeństwa, naszej miłości i oddania; czujemy do naszego Pana, Jezusa, miłość z obowiązku, ponieważ On umiłował nas i według sprawiedliwości my też powinniśmy odwzajemniać tę miłość; mamy wreszcie miłość z obowiązku względem naszych bliźnich, bo wiemy, że taka jest wola Boża.
Druga ćwierć biegu posuwa nas nieco dalej i przybliża trochę bardziej do „mety” w tym znaczeniu, że rzeczy, które z początku czyniliśmy w poczuciu obowiązku miłości, stopniowo zaczęliśmy rozważać i doceniać, a nie jedynie traktować jako obowiązek. Od tego momentu zrozumieliśmy, iż rzeczy, które Bóg nam nakazuje czynić jako poprawne i obowiązkowe, są dobrymi rzeczami; że najszlachetniejsze zasady, które tylko możemy pojąć, są równoznaczne ze Sprawiedliwością, Miłością i Mądrością, które Pan nakazuje i stawia przed nami i które od tego czasu zaczęliśmy doceniać. Zaczęliśmy kochać Boga nie <str. 188> tylko dlatego, że taki był nasz obowiązek wobec naszego Stworzyciela, ale dodatkowo i szczególnie dlatego, że ujrzeliśmy w Nim te najwspanialsze pierwiastki charakteru, które są nam zalecane – uosobienie wszelkiej łaski i dobroci. Ci, którzy osiągnęli ten cel drugiej ćwierci, miłują Pana nie tylko dlatego, że On pierwszy nas umiłował i dlatego, że naszym obowiązkiem jest kochać Go w zamian za Jego miłość, ale dlatego, że teraz oczy naszego zrozumienia zostały otwarte na tyle szeroko, by umożliwić nam dostrzeżenie nieco z chwalebnego majestatu Jego charakteru, nieco z długości, szerokości, wysokości i głębokości Sprawiedliwości, Mądrości, Miłości i Mocy naszego Stwórcy.
Trzecią ćwierć tego biegu nazwiemy „miłością do braci”. Już na początku uznawaliśmy obowiązek miłości do braci, tak jak do Ojca, ale w mniejszym stopniu, gdyż bracia mniej dla nas uczynili; i uznawaliśmy ich głównie dlatego, że taka jest wola Ojca. Ale gdy poznaliśmy zasady sprawiedliwości i doceniliśmy naszego Ojca oraz zobaczyliśmy, że sam Ojciec nas miłuje pomimo naszych nieumyślnych zmaz, serca nasze zaczęły się poszerzać i pogłębiać ku braciom; coraz częściej byliśmy w stanie pomijać ich niezamierzone niedoskonałości, zmazy i błędy, gdy widzieliśmy w nich dowody pragnień serca, by postępować śladami Jezusa i w zgodzie z zasadami Boskiego charakteru. Miłość do braci stała się wyraźną częścią naszych doświadczeń. Niestety! Najwidoczniej wielu z drogiego ludu Pańskiego nie osiągnęło jeszcze mety tego trzeciego etapu biegu o nagrodę „wysokiego powołania”. Istnieje wielka potrzeba rozwijania braterskiej uprzejmości, wytrwałości i cierpliwości jako zasad, które wpaja nam Pismo Święte – i które z konieczności wystawione są na próby i doświadczenia bardziej w naszym stosunku do braci niż w naszej relacji do Ojca i naszego Pana. Widzimy doskonałość Ojca i Syna, i nie ma w nich niedoskonałości. Możemy zdać sobie sprawę z ich wspaniałomyślności wobec nas i naszych braków wobec nich, ale gdy patrzymy na braci, dostrzegamy w jednym taką słabość, a w drugim – <str. 189> inną i zbyt często kusi nas niestety, by powiedzieć bratu: „Dopuść, iż wyjmę źdźbło z oka twego”, zapominając, że tego typu małostkowość, nagabywanie i wyszukiwanie słabości u braci dowodzą, iż to my nadal mamy wielką belkę niecierpliwości i braku miłości, z którą musimy się uporać. Zbliżając się do celu tego trzeciego etapu, stopniowo wyjmujemy belkę z naszego oka – zauważamy nasze własne braki i coraz bardziej doceniamy bogactwa łaski Pańskiej względem nas. Wynikiem tego wpływu na nasze serca jest większa doza ducha cichości, cierpliwości i łagodności wobec wszystkich, a to z kolei uzdalnia nas do pomijania czy przykrywania mnogości grzechów, mnogości niedostatków u braci, o ile tylko mamy pewność, że są oni rzeczywiście braćmi i o ile pokładają ufność w drogocennej krwi oraz starają się biec w tych samych zawodach o tę samą nagrodę.
Czwartym i ostatnim etapem naszego biegu jest Doskonała Miłość – do Boga, do naszych braci, do wszystkich ludzi – i jest to uczucie, którego osiągnięcia, i to jak najszybszego, wszyscy musimy szczerze pragnąć. Nie mamy marnować czasu u celu każdego z etapów, ale biec naprzód cierpliwie, wytrwale, energicznie. Z jednego punktu widzenia mamy: „nie miłować świata ani tych rzeczy, które są na świecie”, ale z innego mamy miłować i „dobrze czynić wszystkim, a najwięcej domownikom wiary” (Gal. 6:10) – posiadać miłość, która obejmuje nawet naszych nieprzyjaciół. Miłość ta nie unieważnia ani nie pomniejsza naszej miłości do Ojca i do zasad Jego charakteru ani też naszej miłości do braci, ale je bardziej pogłębia. Dzięki temu wzmocnieniu możemy naszą życzliwą i współczującą miłością obdarzyć biedne bolejące stworzenie, które wespół wzdycha oczekując objawienia synów Bożych. „Miłujcie nieprzyjaciół waszych, czyńcie dobrze tym, którzy was prześladują i nienawidzą was” – brzmi przykazanie Mistrza. I aż do chwili, gdy nie osiągniemy tego stopnia miłości – miłości nawet wobec nieprzyjaciół – nie możemy ani przez moment pomyśleć, że doszliśmy do celu, który Pan wystawił przed nami jako swymi naśladowcami. <str. 190> Dopiero gdy dojdziemy do tego stanu, będziemy odzwierciedleniem umiłowanego Syna Bożego.
Musimy dojść do tego szczytu miłości, zanim będziemy mogli zostać uznani za godnych miejsca w Nowym Stworzeniu. Nie mamy też spodziewać się, że każdy z naśladowców Pana osiągnie ten cel dokładnie w chwili śmierci. Wręcz przeciwnie – powinniśmy się spodziewać osiągnięcia go możliwie najwcześniej w naszym chrześcijańskim życiu i wtedy pamiętać na słowa Apostoła: „A wszystko wykonawszy... – Stójcież!” (Efezj. 6:13). Po osiągnięciu tego celu nasza miłość musi zostać wypróbowana, a ćwiczenia czekające nas u mety – usiłowania, by utrzymać w naszym życiu ten stopień czy poziom – będą wielce wzmacniały nasz charakter. Szczególnie tu nasze doświadczenia będą podobne do tych, przez jakie przechodził nasz Pan, bo choć On nie musiał ubiegać się o osiągnięcie tego celu, to musiał jednak bojować dobry bój wiary, będąc już u celu – by z niego nie zawrócić, by nie zostać pokonanym przez różne przeszkody ze strony świata i Przeciwnika. „Bieżę do kresu”, mówi Apostoł; w podobny sposób każdy z nas musi trzymać się mocno tego kresu, gdy go wreszcie osiągniemy i dbać o to, byśmy we wszystkich próbach, które Pan dozwoli, zostali uznani przez Niego za zwycięzców – nie o własnej sile, lecz przy pomocy naszego Odkupiciela.
Napotkamy na przeszkody, które będą się starały odwrócić nas od doskonałej miłości ku Ojcu i nakłonić, byśmy zgodzili się oddawać Mu mniej niż zupełny hołd i posłuszeństwo, jakie Mu się należą. Przyjdą na nas pokusy także w odniesieniu do braci, sugerujące, by nie pozwolić na przykrywanie miłością do braci wielu ich słabości oraz podburzające nas wobec tych, których nauczyliśmy się kochać i cenić i których słabości nauczyliśmy się traktować ze współczuciem. Gdy już nauczymy się miłować naszych nieprzyjaciół, wówczas też napotkamy na przeszkody mówiące nam, że są wyjątki i że nasza wspaniałomyślność wobec nich powinna mieć swoje granice. Błogosławieni jesteśmy, jeśli pomimo tych pokus wytrwamy, uparcie dążąc do celu, usiłując utrzymać osiągnięte już miejsce – bojując on dobry bój wiary i <str. 191> trzymając się usilnie żywota wiecznego, zapewnionego nam w Jezusie.
„Wiedząc, bracia umiłowani od Boga, wybranie wasze, gdyż Ewangelia nasza nie była u was tylko w mowie, ale też w mocy i w Duchu Świętym, i we wszelkim upewnieniu” – 1 Tes. 1:4‑5.
Wskazaliśmy już na innym miejscu, jakie są znaki i dowody na to, że jesteśmy dziećmi Bożymi: mianowicie nasze spłodzenie z ducha świętego, nasze zapieczętowanie, nasze ożywienie*. Nie będziemy tu tego powtarzać, lecz jedynie ogólnie zwrócimy uwagę na fakt, że ktokolwiek uczestniczy w tym wybraniu, ten ma różne dowody, poprzez które może się to stać widoczne nie tylko dla niego, ale niebawem też dla „braci”, z którymi ma styczność. W tym wybraniu obok przesłania jest moc. Przesłanie tego wybrania, wezwanie, „słowo”, stanowi nie tylko Ewangelię, czyli dobrą nowinę dla klasy wybranych, lecz jest ono dla nich czymś więcej: jest mocą Bożą sprawującą w nich chcenie i skuteczne wykonanie według upodobania Jego. Daje wybranym ducha świętego i wielkie upewnienie, a oni są z kolei gotowi za wszelką cenę głosić Słowo Pańskie.
* Tom V, Wykład IX
Apostoł pisze do Kolosan (Kol. 3:12‑14) o tej wybranej klasie Nowego Stworzenia, że powinni oni złożyć stary sposób patrzenia na sprawy i przyoblec się w nowy, który umożliwi rozpoznanie członków klasy wybranej nie według ich narodowości czy nazwy, ale uzna wszystkich w Chrystusie, i tylko ich, jako wybrane Nowe Stworzenie. Mówi: „Przetoż przyobleczcie jako wybrani Boży, święci i umiłowani, wnętrzności miłosierdzia, dobrotliwość, pokorę, cichość, cierpliwość, znaszając jedni drugich i odpuszczając sobie wzajemnie, jeśli ma kto przeciw komu skargę: jako i Chrystus odpuścił wam, tak i wy. A nad to wszystko [osiągnięcie] (przyobleczcie) miłość, która jest związką doskonałości”.
Nasz Pan, mówiąc o wybranym Kościele jako całości, oznajmia, że muszą nań przyjść różne próby i doświadczenia <str. 192> i zdaje się dawać do zrozumienia, że wzmogą się one u schyłku obecnego Wieku Ewangelii i że dozwolone będą do takiego stopnia, iż zwiodą wszystkich, z wyjątkiem „prawdziwie wybranych” (Mat. 24:24)*.
* zob. Tom IV, Wykład XII
Znajdujemy tutaj pokrzepienie: słowa te nie znaczą, że „prawdziwie wybrani” będą mieć większą umysłową zdolność, która umożliwi im odróżnienie rozmaitych podstępów Przeciwnika w tym złym dniu; nie znaczą one też, iż osiągną oni doskonałość w panowaniu nad swymi glinianymi naczyniami do tego stopnia, że nie będą mogli błądzić. Znaczą one natomiast, że ci, którzy będą trwali w Chrystusie, otrzymają dostateczną łaskę, dostateczną mądrość i dostateczną pomoc w czasie potrzeby. Jakaż jest to pociecha dla tych, którzy znaleźli ucieczkę i schronienie w nadziei wystawionej w Ewangelii! Jak wielką ufność daje nam poczucie, że nasza kotwica osadzona jest za zasłoną – w Chrystusie! Takie przeznaczenie wzmacnia i pociesza, zgodnie z oświadczeniem Apostoła: „Jako nas wybrał w nim przed założeniem świata, abyśmy [ostatecznie] byli świętymi i nienaganionymi przed oblicznością jego w miłości. Który nas przeznaczył ku przysposobieniu za synów przez Jezusa Chrystusa dla siebie samego według upodobania woli swojej (...) aby w rozrządzeniu zupełności czasów w jedno zgromadził wszystkie rzeczy w Chrystusie, i te, które są na niebiesiech, i te, które są na ziemi. W nim, mówię, w którymeśmy i do działu przypuszczeni, przeznaczeni będąc według postanowienia tego, który wszystko sprawuje według rady woli swojej; abyśmy [my, Nowe Stworzenie] byli ku chwale sławy jego, którzyśmy pierwej nadzieję mieli w Chrystusie” – Efezj. 1:4‑12.
„Przez wiele ucisków musimy wnijść do królestwa”
Konieczność wysiłku i pokonywania trudności przy budowaniu charakteru, jakie Bóg dołączył do powołania „prawdziwie wybranych”, Nowego Stworzenia, znajduje wielorakie odzwierciedlenie w naturze. Poniżej podajemy tego przykład:
„Pewien człowiek zapragnął dodać do swojej kolekcji owadów okaz ćmy cesarskiej <str. 193> i szczęśliwym trafem udało mu się zdobyć kokon tego owada. Powiesił go w swojej bibliotece i trzymał go tam przez całą zimę. Wiosną zauważył, że ćma próbuje się wydostać. Otworek był tak mały, a ćma zdawała się walczyć tak beznadziejnie z wytrzymałym włóknem kokonu, że człowiek ów powiększył ten otwór nożyczkami. Cóż, pojawiła się piękna i duża ćma, ale nie mogła latać. Ktoś potem mu powiedział, że te wysiłki były niezbędne, aby przepchnąć płyny odżywcze do wielkich skrzydeł owada. Uratowanie go od wysiłku było chybioną dobrocią. Wysiłek miał być zbawienny dla ćmy. Morał jest oczywisty. Wysiłki, jakie człowiek musi włożyć w sprawy doczesne, wyrabiają charakter, który bez nich nie mógłby się ukształtować. Należy też walczyć o ubogacenie duchowe.”
Wykazaliśmy już*, że Pismo Święte uczy bardzo wyraźnie doktryny o „wolnej łasce”, która będzie hojnie wprowadzona, gdy tylko wybrani zostaną skompletowani – uwielbieni. W ciągu Tysiąclecia będą oni („nasienie Abrahamowe”) błogosławić wszystkie narody ziemi, dając najzupełniejszą sposobność osiągnięcia doskonałego charakteru, zupełnej restytucji i żywota wiecznego.
* Tom I, str. 96
BEZ NAGANY
– Judy 24 –
Bez nagany
w Jego chwalebnej obecności!
Całą duszą do głębi poruszony,
Całym sercem, co w niebo mnie wznosi,
I cudnym tym Słowem zdumiony.
Czy
zdołam bez nagany stanąć?
Że nie dowierzam, przebacz, Panie;
Kochając wątpiącego, już raz to zrobiłeś
Przez stóp, dłoni i boku
przebitego ukazanie.
Proszę,
złotą mi opuść drabinę,
Lśniącą niczym jasny szlak,
By nadzieja, że silny wiarą – nie zginę,
Jak kompas wskazywała mi Twój ślad.
Modląc
się, drabinę swą ujrzałem,
Aż do doskonałego sięgającą dnia.
Z prostej historii wyrastała,
Wskazując, którędy wiedzie droga ma.
Raz
królowa – oto ta opowieść –
Gdy czegoś ‘nowego’ w oddali
szukała,
We młynie znalazła coś przedziwnego –
Strzępy łachmanów w kącie
dojrzała. <str. 194>
Łachmany
niczym wprost z rynsztoka,
Różnych rozmiarów i obskurnych
barw;
Dzieci to była nędznych gromadka
W strzępach od stóp do głów.
Cóż
teraz? Rozbrzmiało w jej głowie pytanie.
Co zrobić z czeredą tak
odrażającą?
Mistrz odrzekł z uśmiechem: „O, pani,
Biel uczyń z nich
olśniewającą”.
Biel?
Wzdycha z powątpiewaniem;
Przecież purpury tej ani czerwieni
Nikt nigdy wyczyścić nie zdoła
Ni w biel doskonałą przemienić.
Zaprawdę,
mistrz powie, choć są to kolory,
Które najtrudniej ze wszystkich
wybielić,
Jam jednak mocen te łachmany brudne
W białe jak płatki śniegu
zmienić.
Słowa
te proste brzmią jak echo
W sercu moim całe dnie.
Czerwień, szkarłat jak śnieg białe?
On potrafi, czyż Bóg nie?
Wkrótce
potem – by do końca
przywieść dziwną tę opowieść –
Ktoś ze młyna posłał gońca,
By dar zaniósł swej królowej.
Pośród
fałd najczystszych tkanin
Bielutkie znalazła kartki papieru.
Na każdej blaskiem błyszczały złotym
Jej inicjału lśniące litery.
Cenną
lekcję otrzymałem –
Mistrz napisał – w młynie swym.
Wiem, że Chrystus zebrać może
Zewsząd serca ludzi złych.
I niebiańskim
swym sposobem
Szkarłat w śnieżną biel
zamienia.
Pisząc w sercach swoje imię,
W pałacowych wita sieniach.
* * *
Jakże wspaniałe
przede mną widoki!
Bramy niebieskie otwierają się
szeroko.
Więc nawet ja – bez skazy i czysty
Stanę u drogiego Zbawcy boku.
Bez
nagany w chwale Jego obecności!
Bez nagany w olśniewającej
jasności!
Miłość Chrystusa moją grzechu czerwień
Do śnieżnej przywiodła czystości.
<str. 195>
Wykład V
ORGANIZACJA NOWEGO STWORZENIA
„Żywe kamienie” na duchową świątynię – Nominalne a rzeczywiste Nowe Stworzenie – „Tajemnica Boża” i „tajemnica nieprawości” – Wielka organizacja Antychrysta – Wiarygodność Pisma Świętego – Wolność dozwolona dla świata i kościelnictwa – Porządek z zamieszania – „W czasie słusznym” – „Końce wieków” – Winny Krzew zaszczepiony przez Ojca – „Dwunastu apostołów Baranka” – Paweł zajął miejsce Judasza – Liczba apostołów ograniczona do dwunastu – Apostolska misja – Silne charaktery apostołów – Apostoł Paweł „w niczym nie ustępował” innym apostołom – Natchnienie dwunastu – Boskie nadzorowanie pism apostołów – „A na tej opoce zbuduję kościół” – Harmonia Ewangelii – Klucze autorytetu – Apostolska nieomylność – Rozważanie zastrzeżeń – „Jeden jest Mistrz wasz” – Prawdziwy Kościół jest „stadkiem Boga” – Apostołowie, prorocy, ewangeliści, nauczyciele – Pańska organizacja Nowego Stworzenia jest absolutnie kompletna – On jest także jego zarządcą – Dary ducha ustały wraz z ich koniecznością – Jedność „wiary raz świętym podanej” – Jedność pod przymusem jest antychrystusowa – Biskupi, starsi, diakoni – Prawdziwe znaczenie słowa „prorok” – Pokora podstawową cechą starszeństwa – Inne potrzebne przymioty – Diakoni i słudzy – Nauczyciele w Kościele – Zdolność do nauczania powinna być powszechna – „Niechaj was niewielu będzie nauczycielami, bracia” – „A nie potrzebujecie, aby was kto uczył” – „Ten, który jest nauczany” i „ten, który naucza” – Rola kobiet w Kościele – Kobiety jako współpracowniczki – „Niechże się nakrywa”.
Nowe Stworzenie nie osiągnie doskonałości czy zupełności przed „pierwszym zmartwychwstaniem”, kiedy to zakończy się jego organizacja. Ilustruje to obraz świątyni: jako żywe kamienie jesteśmy teraz powoływani albo zapraszani na miejsca we wspaniałej świątyni i, jak to wyjaśnia Apostoł (1 Piotra 2:5), przychodzimy do Jezusa, który jako przedstawiciel Ojca kształtuje, rzeźbi, dopasowuje i poleruje nas do zajęcia miejsc w chwalebnej świątyni przyszłości – miejscu spotkania Boga ze światem. Tak jak w rzeczywistej świątyni zbudowanej przez Salomona każdy <str. 196> kamień był w kamieniołomie dokładnie dopasowany na swoje miejsce w budynku, tak jest i z nami – cały przygotowawczy proces ma miejsce w obecnym życiu. Jak w obrazie każdy ukształtowany kamień zajął swe miejsce bez odgłosu młota, tak też w pozaobrazie – żywe kamienie, które teraz z radością poddają się Pańskim przygotowaniom, będą ostatecznie ułożone pod Nim jako wieńczącym kamieniem, gdy zostaną z Nim zjednoczone poza zasłoną – bez zamieszania, bez potrzeby dalszego zarządzania i przygotowań.
Pismo Święte uznaje szczególną jedność, czyli związek między tymi żywymi kamieniami w okresie ich przygotowania. Co więcej, idzie o krok dalej i uznaje tymczasową organizację, która pozwala każdemu członkowi przyszłego Królestwa mieć udział z wielkim Nauczycielem i Głównym Budowniczym w dziele przygotowawczym „budowania się na najświętszej wierze” – we wzajemnym wspomaganiu się w pracy kształtowania charakterów zgodnie ze wzorem – Panem naszym, Jezusem. Gdy przejdziemy do szczegółowego badania Boskiego zarządzenia w obecnym czasie, wielu zdziwi się, gdy zobaczy, jak wiele wolności Pan pozostawił każdemu pojedynczemu członkowi Nowego Stworzenia. Ale kiedy uznamy fakt, że szuka On dobrowolnych czcicieli, dobrowolnych ofiarników, którzy powodowani są miłością do Pana i zasad sprawiedliwości, by kłaść swe życie dla dobra braci i dla pracy z Nim, wtedy staje się jasne, że ten Pański plan, polegający na darowaniu wielkiej wolności, jest najlepszym planem – tym, który najpewniej doświadcza wierności serca, najlepiej rozwija charakter i dowodzi woli każdego co do postępowania według prawa miłości względem bliźniego, czynienia innym tak, jakby się chciało, żeby i nam czyniono.
Wolność taka, względna swoboda, dobrze pasuje do celu, jaki Pan ma w obecnym czasie – a mianowicie do wyboru Maluczkiego Stadka, do doskonalenia go pod względem charakteru i przygotowania do funkcji Królewskiego Kapłaństwa w przyszłości – ale nie pasowałaby ona ani nie byłaby wystarczająca do dzieła nawracania świata, które w myśl powszechnego mniemania On teraz przeprowadza. I to z powodu tej niewłaściwej <str. 197> doktryny – tego założenia, że Bóg w obecnym wieku upoważnił Kościół do podbicia świata i do poddania Mu wszystkich rzeczy – tak wiele rozsądnych osób nie może zrozumieć prostoty zorganizowania Kościoła przez Pana i apostołów. I widząc, że taki porządek nie pasowałby do nawrócenia świata, ludzie postanowili rozbudować tę organizację, jak to widzimy w różnych kościelnych instytucjach chrześcijaństwa. Zalicza się do nich papiestwo, jedna z najbardziej wyrafinowanych i najpotężniejszych organizacji, jakie sobie można wyobrazić. System metodystyczno-episkopalny ma także władczy charakter, tylko na wyższym poziomie; ma on pod kontrolą inną klasę. Tak gruntowne zorganizowanie obydwu tych systemów dało im sukces i moc w „świecie chrześcijańskim”. W miarę rozważania tego tematu zobaczymy, że te i wszystkie inne ludzkie „kościoły” są w swej organizacji całkiem różne od Kościoła, który założył Pan – że ich drogi nie są Jego drogami, tak jak ich plany nie są Jego planami; bo jako wyższe są niebiosa niż ziemia, tak przewyższają drogi Pańskie drogi ludzkie (Izaj. 55:8‑9). Już niedługo ludzie szczerego serca zobaczą, że systemy te wielce zbłądziły, porzucając prostotę Chrystusa i usiłując być mądrzejszymi niż Bóg w przeprowadzaniu Jego dzieła. Ostateczny efekt pokaże Jego mądrość i umysłową ograniczoność człowieka.
Podobnie jak w obrazowym narodzie wszyscy byli Izraelitami z nazwy, a stosunkowo niewielu było „prawdziwymi Izraelitami”, tak też nie powinniśmy się dziwić, że i w pozaobrazie znajdujemy nominalny kościół i Kościół rzeczywisty, nominalne nowe stworzenie i rzeczywiste Nowe Stworzenie. Od kiedy tylko chrześcijaństwo stało się do pewnego stopnia popularne, „kąkol”, „imitacja pszenicy”, wdarł się na pole pszeniczne, udając prawdziwą pszenicę. Choć człowiekowi niepotrafiącemu czytać serc trudno jest rozróżnić prawdę od fałszu, pszenicę od kąkolu, to Pan zapewnia nas, że On zna serca, że „Pan zna tych, którzy są jego”. Oczekuje On i od nas rozróżniania między prawdziwymi <str. 198> owcami a wilkami w owczej skórze, między prawdziwą „Winoroślą”, rodzącą prawdziwe owoce, a cierniami i ostem, które mogą starać się uchodzić za członków prawdziwej „Winorośli”, i to rozróżnianie nam nakazuje. Jednak Pan nie pozwala wychodzić swemu ludowi poza ten ogólny osąd – liberalne ocenianie ogólnego zewnętrznego charakteru – mówiąc: „A tak nie sądźcie przed czasem”. Nie starajcie się określić, ile czasu na przyniesienie dojrzałych owoców należy dać tym, których uznajecie za prawowite gałązki „Winnego Krzewu”. Musimy zostawić to Ojcu, Winogrodnikowi, który przycina każdą gałązkę i który ostatecznie odetnie każdą gałąź czy członka, który „owocu nie przynosi”. Dlatego my pozostawiamy przycinanie „Winorośli” – naprawianie każdego prawdziwie poświęconego członka Kościoła Chrystusowego – Winogrodnikowi, zostawiając Mu też ekskomunikowanie i uznając, że On zasadził, podlewał i wywiódł latorostki z każdej gałązki w prawdziwej „Winorośli”. Pewna miara tego ducha „Winnego Krzewu” ma być widoczna w każdej gałązce, czyli członku, i wzrost każdego ma być wspomagany. Pomiędzy tymi latoroślami ma panować prawo miłości. Ale prawo do krytykowania, napominania, jakiegokolwiek oczyszczania bądź czynienia czegokolwiek przez jedną latorośl względem innej jest ograniczone jedynie do stopnia zgodnego ze wskazówkami Boskiego Słowa – i ani na krok poza jego upoważnienie. Duch miłości ma raczej pobudzać do miłosierdzia, dobroci, wytrwałości i cierpliwości aż do granic dozwolonych przez wielkiego Winogrodnika, które, jak już zasugerowaliśmy, są szerokie, liberalne i przeznaczone do rozwoju charakteru w każdej gałązce.
Wszystko to wygląda inaczej w ludzkich organizacjach – proporcjonalnie do stopnia zignorowania czy porzucenia przez nie prostoty Boskiego porządku. Ustanowiły one arbitralne prawa, określające, kto może być uznany za członków czy latorośle Winnego Krzewu, a kto nie może być przyjęty do pełnej społeczności; ustanowiono przymusowe zobowiązania finansowe i różne reguły oraz przepisy, których nie ma w Piśmie Świętym, zaprowadzono liczne kreda i wyznania, których nie ustanowiło Pismo Święte, zalecono kary <str. 199> za niestosowanie się do tych przepisów, których nie narzuca Pismo Święte, wyznaczono reguły wyłączania ze społeczności, ekskomunikowania itp., sprzeczne z jakimkolwiek upoważnieniem danym prawdziwemu Kościołowi, Ciału Chrystusowemu, prawdziwej „Winorośli”, Nowemu Stworzeniu.
Zwróciliśmy już uwagę na fakt, że Kościół Chrystusowy jest nazwany w Piśmie Świętym „tajemnicą Bożą”*, ponieważ, wbrew przypuszczeniom, miał on być Ciałem Mesjańskim, które pod swą pomazaną Głową, Jezusem, będzie rządziło i błogosławiło świat. Ta tajemnica albo sekret, teraz świętym objawiona, była zakryta od przeszłych wieków i dyspensacji (Efezj. 3:3‑6) i jest tajemnicą Bożą, która wkrótce się zakończy w dopełnieniu Nowego Stworzenia przy końcu obecnego Wieku Ewangelii. Zwróciliśmy też uwagę na fakt, że Pismo Święte mówi o Babilonie jako o systemie fałszywym (matka i córki – jedne bardziej, inne mniej zepsute, o różnych stopniach fałszu) i tam umiejscawia „tajemnicę nieprawości”. Nie mówimy tu, że założyciele tych fałszywych systemów celowo i specjalnie zorganizowali je dla zmylenia ludu Bożego. Mamy raczej pamiętać, że to Szatanowi w Piśmie Świętym przypisuje się, iż „zwiódł cały okrąg świata” w tej kwestii, przedstawiając zło jako dobro, a dobro jako zło oraz światło jako ciemność, a ciemność jako światłość. Szatan „teraz jest skuteczny w synach niedowiarstwa” (Izaj. 5:20; Efezj. 2:2), tak jak wcześniej zaoferował współpracę naszemu Panu, Jezusowi. Z rozkoszą pragnie współpracy ze wszystkimi naśladowcami Chrystusa, których może odwieść od postępowania śladami Mistrza. Tak jak próbował przekonać naszego Pana, że są lepsze drogi – drogi wymagające mniejszej samoofiary i samozaparcia niż drogi Ojca – poprzez które mógłby błogosławić wszystkie narody ziemi, tak też w czasie Wieku Ewangelii próbuje przekonać prawdziwie poświęconych braci Pańskich, by przyjęli jego plany – by nie zważali na plany i zasady Ojca. Chciałby, żeby byli przeświadczeni o wyższości swej mądrości <str. 200> – by uważali, że mogą lepiej służyć Panu innymi sposobami niż tymi, o których mówi Pismo Święte. Chciałby ich napełnić gorliwością dla ich ludzkich systemów, dla prowadzonej przez nich działalności i założonych przez nich organizacji oraz wzbić ich w związku z tym w pychę. Nie powiodło się Przeciwnikowi z Mistrzem, Jego odpowiedź była niezmienna: „Tak napisano”. Ale rzecz ma się inaczej z Jego naśladowcami. Bardzo wielu nie zważa na to, co jest napisane, lekceważy przykład Mistrza i Jego Słowa, nie zważa na słowa i przykład apostołów, z wielką determinacją przeprowadzając za Boga plan, który, jak się spodziewają i wierzą, zostanie przez Niego zaaprobowany i przyczyni się do Jego chwały.
* Tom I, Wykład V
Jakże będą oni zdumieni swym błędem, gdy niebawem zobaczą takie Królestwo, jakie Bóg pierwotnie zaplanował i jakie konsekwentnie urzeczywistnił! Odkryją wtedy, o ile lepiej jest być ostrożnym, by uczyć się od Pana, zamiast próbować uczyć Pana, że lepiej jest brać udział w Jego dziele na Jego sposób, a nie pracować dla Niego w sposób, którego On nie uzna. Powodzenie osiągnięte w tych ludzkich przedsięwzięciach – takich jak papiestwo, metodyzm i proporcjonalnie w innych wyznaniach – czyni te systemy „ostrym obłędem” (NB).
Pan nie interweniował ani nie zatrzymywał wzrostu tego „kąkolu” na pszenicznym polu w czasie Wieku Ewangelii. Przeciwnie, pouczył swój lud, by spodziewał się ich wspólnego wzrastania aż do czasu „żniwa”, gdy On sam będzie obecny, nadzorując oddzielanie, zbieranie pszenicy do swego gumna (stan chwały) i pilnując wiązania kąkolu na czas wielkiego ucisku, którym zakończy się ten wiek i który zniszczy ich jako „kąkol” albo imitację Nowego Stworzenia, nie niszcząc ich jako istot ludzkich. Zaiste, wielu spośród „kąkolu” jest szanowanymi, moralnymi i, jak nazywa to świat, „dobrymi ludźmi”. Podobnie i pomiędzy wszystkimi pogańskimi religiami są też elementy dobra, choć w o wiele mniejszym stopniu niż między „kąkolem”, który jest wielce błogosławiony i skorzystał pod każdym względem poprzez swą bliską styczność z <str. 201> prawdziwą „pszenicą” i przez częściowe rozpoznanie ducha Pańskiego w tej ostatniej.
Apostoł Paweł oznajmia, że ta tajemnica nieprawości („Babilon”, zamieszanie, chrześcijaństwo) zaczynała swe oddziaływanie na lud Pański za jego dni; ale działanie to było najwidoczniej słabe aż do śmierci Pawła i innych apostołów. Kiedy apostołowie jeszcze towarzyszyli Kościołowi, byli oni w stanie wskazać pewnych fałszywych nauczycieli, poprzez których Przeciwnik starał się prywatnie, w tajemnicy, sekretnie wprowadzić godne potępienia herezje, by podkopać wiarę i odwrócić wiernych od nadziei, obietnic i prostoty Ewangelii (2 Piotra 2:1). Apostoł Paweł także mówi o nich w sposób ogólny, o tym, że rozpoczynają dzieło nieprawości; ale też wymienia kilku z nich po imieniu, jak Hymeneusza, Filetusa itd., „którzy względem prawdy celu uchybili” itd. – „podwracając wiarę niektórych” (2 Tym. 2:17). Na innym miejscu ostrzega Kościół poprzez starszych efeskich przed tymi fałszywymi nauczycielami i ich błędami, szczególnie zwracając uwagę na to, że po jego śmierci ich działalność rozkwitnie – „wilcy okrutni, którzy trzodzie folgować nie będą” (Dzieje Ap. 20:29). Jest godne uwagi, jak bardzo wiąże się to z przepowiednią naszego Pana zawartą w przypowieści (Mat. 13:25,39). Nasz Pan wyraźnie wskazuje, że ci fałszywi nauczyciele i ich fałszywe doktryny są narzędziami działania Przeciwnika, który nasiał kąkolu pomiędzy pszenicą zasianą przez Niego samego i apostołów. Mówi: „A gdy ludzie [specjalni słudzy, apostołowie] zasnęli, przyszedł nieprzyjaciel jego i nasiał kąkolu”.
Możemy być pewni, że niedługo po tym, jak apostołowie zasnęli, duch rywalizacji pod wodzą Przeciwnika doprowadził stopniowo do zorganizowania wielkiego systemu Antychrysta – papiestwa. Organizacja ta, jak to już widzieliśmy*, nie zaistniała od razu, ale stopniowo – począwszy od przejęcia władzy około IV stulecia. Wielki Antychryst kwitł przez jakiś czas z takim powodzeniem, <str. 202> że wszystkie dzieła historyczne pisane od tego czasu aż po Reformację praktycznie ignorowały prawo osób i klas do nazwy „chrześcijanie” czy do bycia uznanymi za prawowiernych i wierzących, jeśli nie należeli oni do tego systemu Antychrysta lub w jakiś sposób go nie popierali. Takim osobom nie pozwalano istnieć, chyba że w ukryciu lub na wygnaniu, a jeśli były o nich jakieś zapiski, to najwidoczniej zostały zniszczone. Lecz być może tak jak ci, którzy dziś postępują w świetle „teraźniejszej prawdy”, wierni tamtego okresu byli tak mało znaczący pod względem liczby i wpływów, że nikt nie pomyślałby o nich jako o wartych wzmianki, w porównaniu do wielkiego i popularnego systemu, przeciwko któremu próbowali oponować, a który tak gwałtownie wspiął się na wpływowe stanowisko władzy, zarówno w doczesnych, jak i w duchowych sprawach.
* Tom II, Wykład IX
Od Reformacji Przeciwnik znów okazuje swój podstęp, organizując każdy nowy odłam (każdy świeży wysiłek w kierunku osiągnięcia prawdy) w kolejnego Antychrysta. Wynikiem tego jest, że dziś mamy nie tylko pierwotną „matkę wszeteczeństw”, ale też jej liczne „córki”*. W świetle tych faktów nie będziemy poszukiwać zapisków historii o prawdziwym Kościele, z wyjątkiem tych, które znajdujemy w Nowym Testamencie, a które najwidoczniej zostały zachowane dla nas z wielką czcią i czystością, pomimo sporadycznych wstawek, jak np. w Ew. Jana 21:25 i 1 Jana 5:7.
* zob. Tom III, str. 42,154,155
Zwrócimy jednak pokrótce uwagę na pewne fakty, które nie tylko dowodzą nam, że Pismo Święte zostało zachowane we względnej czystości, ale też jednocześnie poświadczają, że wiele systemów twierdzących, iż zostały zorganizowane przez Pana i apostołów, całkowicie różni się od tego, który został przez nich rzeczywiście zorganizowany, o czym wiemy na podstawie zapisu Nowego Testamentu.
(1) Gdyby pierwotny Kościół był zorganizowany na sposób papiestwa czy innych współczesnych denominacji, to zapis biblijny różniłby się bardzo od tego, jaki posiadamy. Mielibyśmy jakieś wzmianki o założeniu przez naszego Pana apostolstwa z wielką pompą. On sam <str. 203> siedziałby gdzieś na stolicy jako papież, przyjmujący apostołów jako kardynałów w szkarłatnych szatach itd. Mielibyśmy surowe prawa i przepisy co do piątku, wstrzymywania się od mięsa itd., coś o pokropieniu „wodą święconą” apostołów czy ludu oraz coś o przeżegnywaniu się. Nie zapomniano by o Marii, matce naszego Pana. Istniałby zapis o jej rzekomym cudownym poczęciu i ogłoszono by ją „matką Bożą”, a samego Jezusa przedstawiono by jako oddającego jej jakąś szczególną cześć i pouczającego apostołów, by do Niego przez nią przychodzili. Byłoby jakieś zalecenie dotyczące „świętych gromnic”, kiedy i gdzie miały być używane; jakieś pouczenie o wzywaniu świętych, o mszy i o tym, jak Piotr na spotkaniu z pozostałymi apostołami został uznany za papieża; jak przed nim padali na ziemię i jak on odprawiał msze za nich wszystkich, oznajmiając, że ma moc ponownie stworzyć Chrystusa w chlebie i ponownie ofiarować Go za osobiste występki. Mielibyśmy jakiś zapis pogrzebu Szczepana; tego, jak Piotr wraz z innymi „poświęcili” dla niego grób, by mógł leżeć w „ziemi poświęconej”, i że odmawiając nad nim modły włożyli mu w rękę „świętą gromnicę”. Mielibyśmy prawa i nakazy regulujące różne porządki kleru, jak i to, że laicy nie stanowią wcale „braci” dla kleru, lecz że są mu poddani. Czytalibyśmy o szczeblach kleru, wyższych i niższych, o wielebnych, bardzo wielebnych, przewielebnych, o biskupach, arcybiskupach, kardynałach i papieżach, a także szczegółowe wskazówki co do tego, jak wszyscy, i każdy z osobna, mieli osiągać swe pozycje, starając się o wzajemne uznanie i o to, by być największym.
Fakt, że apostołowie nie czynią nawet najmniejszej aluzji do tych rzeczy, wyraźnie dowodzi, iż systemy, które, w całości czy częściowo, uznają takie podziały w kościele, takie autorytety i urzędy, nie zostały zorganizowane przez apostołów ani pod ich nadzorem, ani też <str. 204> przez Pana, który apostołów ustanowił i uznawał ich dzieło (Jan 15:16; Dzieje Ap. 1:2; Obj. 21:14).
(2) Dowodzi to ponadto, że Biblia nie została przez tych mądrych organizatorów wymyślona, bo gdyby ją sfałszowali, to możemy być pewni, że obficie zaopatrzyliby ją we wzmianki o powyżej wspomnianym charakterze.
(3) Mając takie podstawy i dowody, że „matka” i liczne „córki” – systemy obecnych czasów – nie zostały ustanowione przez Pana i apostołów, lecz wynikły ze sfałszowania ich prostych nauk, i stąd są jedynie instytucjami ludzkimi, starającymi się być mądrzejszymi niż Bóg w czynieniu Boskiego dzieła – miejmy o tyle większe zaufanie do Słowa Bożego i przykładajmy gorliwszą uwagę nawet do najdrobniejszych szczegółów, jakie stawia ono przed nami w tej i we wszystkich innych sprawach.
W ciągu sześciu tysięcy lat historii świata aż do obecnych czasów Bóg dozwalał ogółowi ludzkości, by jak tylko może najlepiej sama próbowała rozwiązywać problemy życia. Człowiek cielesny został stworzony z cechami umysłu, które skłaniały go do oddawania czci i wielbienia swego Stwórcy. Te cechy umysłu nie zostały zupełnie zatarte przez upadek – z pewnością nie można powiedzieć, że cała ludzkość jest „całkowicie zdeprawowana”. Tak jak Bóg zezwolił, by człowiek używał dowolnie innych cech umysłu, tak też zezwolił mu na posługiwanie się jego wrodzonymi cechami moralności i religijności zgodnie z jego skłonnościami. Możemy zauważyć, że z pominięciem cielesnego i duchowego Izraela oraz wpływów, jakie przeszły z nich na świat, Bóg pozostawił świat samemu sobie – aby kierował, jak umie najlepiej, swym rozwojem. Człowiek w swej nieświadomości i ślepocie padł w wielkiej mierze ofiarą knowań Szatana i upadłych aniołów, którzy przez różnorodne formy przesądów, fałszywych religii czy magii odprowadzili masy ludzkie daleko od prawdy. Apostoł wyjaśnia tę sytuację mówiąc, że stało się tak, ponieważ ludzie „poznawszy Boga, nie chwalili go jako Boga ani mu dziękowali, owszem znikczemnieli w myślach swoich i zaćmiło się bezrozumne serce ich”, a wówczas Bóg podał ich na pastwę ich pragnień – pozwolił im się za nimi udać po to, by mogli nauczyć się <str. 205> istotnych rzeczy o swym stanie nieprawości i żeby poprzez zdegradowanie, w jakie mieli popaść, zamanifestowana została wielka „grzeszność grzechu” i nieroztropność postępowania za inną radą niż Stwórcy.
Jak już wcześniej zauważyliśmy, nasz Pan nie zamierza pozostawić ludzkości w tym słabym, upadłym stanie, bowiem przez Nowe Stworzenie i w czasie uznanym przez Pana za słuszny znajomość Pana dosięgnie każdego członka ludzkiej rodziny, dając mu pełną możliwość poznania Prawdy i wszystkich błogosławieństw zapewnionych przez odkupienie. Chcemy tu wyraźnie zaznaczyć, że tak jak Bóg pozostawił pogańskie narody samym sobie, tak też pozostawia tak zwane „chrześcijaństwo” jemu samemu. Zezwala, by ludzie, którzy otrzymali pewną miarę światła Boskiego objawienia, używali go według swej woli – by sami próbowali ulepszyć Boski plan, zorganizować ludzkie systemy itd. Wszystko to nie oznacza, że nie ma On mocy interwencji albo że pochwala te różne sprzeczne i mniej lub bardziej szkodliwe wymysły i instytucje, tak ludzkości, jak i kościelnictwa. Te doświadczenia złożą się na kolejną lekcję, która w przyszłości napomni wielu, gdy dostrzegą oni wspaniały wynik Boskiego planu i zrozumieją, jak Bóg wciąż pracował nad osiągnięciem swych pierwotnych celów, praktycznie ignorując knowania i wymysły człowieka, osiągając swe cele czasem częściowo przez nie, a czasem całkowicie wbrew nim. Tak jak to zrobił przy końcu Wieku Żydowskiego, gdy dozwolił, by niektórzy członkowie tego narodu wykonali Jego plan poprzez prześladowanie i ukrzyżowanie Pana i Jego apostołów. I jak niektórzy z nich byli „prawdziwymi Izraelitami”, później błogosławionymi, podniesionymi i włączonymi do udziału w cierpieniach Chrystusowych, by w przyszłości mogli mieć także udział w Jego chwałach, tak i obecnie zdaje się, że są duchowi „prawdziwi Izraelici”, którzy na podobieństwo Pawła zostaną wyrwani z sideł Przeciwnika.
Godna uwagi jest jeszcze inna rzecz: Pan wyznaczył specjalny czas na rozpoczęcie swego Królestwa, a więc musi też mieć i specjalny czas, w którym Jego wybrane Nowe Stworzenie ma być rozwinięte <str. 206> i przygotowane do Jego służby. I najwidoczniej było to częścią Jego planu, by specjalne światło oświeciło początek i koniec tego okresu. Apostoł daje to do zrozumienia, gdy mówi o nas jako o tych, „którzy znaleźli się u kresu wieków” (1 Kor. 10:11 NB). To w czasie zachodzenia na siebie Wieków Żydowskiego i Ewangelii po raz pierwszy zostały okazane Droga, Prawda i Życie. „Ciemne wieki” nastąpiły w międzyczasie, a teraz, przy zachodzeniu na siebie Wieków Ewangelii i Tysiąclecia światło świeci jak nigdy przedtem – na „rzeczy nowe i stare”. Choć należy przypuszczać, że ci, którzy byli w harmonii z Panem na początku wieku, otrzymali szczególne światło, i że tacy obecnie, przy końcu wieku, otrzymają łaskę światła „teraźniejszej prawdy”, by przez nią mogli być uświęceni, to jednak nie należy uważać, że taka sama miara światła była niezbędna do uświęcenia w ciągu minionych stuleci, z których kilka znanych jest pod nazwą „ciemnych wieków”. Nie należy przypuszczać, że Pan kiedykolwiek pozostawał bez świadków, nawet jeśli ich pomijano na kartach historii; to pominięcie powinniśmy przypisać ich względnemu brakowi popularności i temu, że nie mieli oni ani kontaktu z wielkimi systemami antychrześcijańskimi, ani sympatii dla nich – nawet jeśli niektórzy z nich znajdowali się w tych systemach. Wskazuje na to wyraźnie wezwanie Pana, mające zastosowanie obecnie, że powinniśmy się spodziewać znalezienia wielu z ludu Pańskiego pośród oszołomionych i zdezorientowanych przez sekciarstwo w Babilonie: „Upadł Babilon on wielki”; „Wynijdźcie z niego, ludu mój! abyście nie byli uczestnikami grzechów jego, a iżbyście nie wzięli z plag jego” – Obj. 18:2,4.
Dokonawszy w ten sposób pobieżnego przeglądu Kościoła i jego ograniczonych świadectw historycznych, przejdźmy do bardziej szczegółowej analizy Kościoła, takiego, jakim został on pierwotnie ustanowiony przez naszego Pana. Tak jak jest tylko jeden duch Pański, którego muszą posiadać wszyscy, którzy są Jego, tak też jest tylko jedna Głowa i punkt centralny Kościoła, nasz Pan, Jezus. Musimy jednak pamiętać, że we wszystkich swych dziełach ciągle wskazywał On na Ojca i że według Jego własnych słów to, co czynił, było w imieniu Ojca i z Jego upoważnienia – „Wszelki szczep, którego nie szczepił Ojciec mój niebieski, <str. 207> wykorzeniony będzie” – Mat. 15:13. Prawdziwy Kościół, Nowe Stworzenie, był zaszczepiony przez Ojca. Nasz Pan mówi: „Jam jest ona winna macica prawdziwa, wyście latorośle, a Ojciec mój jestci winiarzem”. Dalej wskazuje, że jest „winorośl ziemi”, kościół nominalny, fałszywy kościół, który nie był zaszczepiony przez Ojca i który będzie wykorzeniony. Owocem prawdziwego „Winnego Krzewu” jest miłość, którą Ojciec bardzo ceni, ale owocem „winorośli ziemi” są różne formy samolubstwa, które będą ostatecznie zgromadzone i wrzucone w prasę wielką gniewu Bożego w czasie wielkiego ucisku, którym zakończy się ten wiek (Jan 15:1‑6; Obj. 14:19).
Z pewnością każdy badacz Biblii zauważył, że nasz Pan i apostołowie nie uznawali żadnych podziałów w Kościele i nie zważali na zjawiska takie jak rozłamy – zarówno faktyczne, jak i z nazwy. Za ich życia Kościół był jeden, niepodzielny, cechowały go: jedna wiara, jeden Pan i jeden chrzest. To z tego punktu widzenia nazywano go Kościołem, Kościołem Bożym, Kościołem Boga Żywego, Kościołem Chrystusowym, Kościołem Pierworodnych, a jednostki doń należące nazywano „braćmi”, „uczniami”, „chrześcijanami”. Wszystkie te nazwy używane są bez różnicy wobec całego Kościoła i wobec najmniejszych zgromadzeń – złożonych nawet z dwóch czy trzech osób, wobec jednostek w Jeruzalem czy Antiochii i wszędzie indziej. Różnorodność tych nazw i ich powszechne użycie wyraźnie wskazuje, że żadna z nich nie miała być nazwą własną. Wszystkie były jedynie ilustracją wielkiej prawdy, o której nasz Pan i apostołowie stale mówili, a mianowicie, że Kościół (ekklesia, ciało, grono) naśladowców Pana to Jego „wybrani” do udziału w Jego krzyżu i do nauczenia się teraz niezbędnych lekcji oraz do tego, by w przyszłości być przy Nim i w Jego chwale.
Zwyczaj ten powinien być kontynuowany, lecz został zmieniony w wiekach średnich. Gdy rozwinął się błąd, zapanował wraz z nim duch sekciarstwa i za nim poszły osobliwe miana – Kościół rzymski, Kościół baptystyczny, Kościół luterański, Kościół anglikański, święty Kościół katolicki, Kościół Wesley’a, Kościół chrześcijański, Kościół prezbiteriański itd. Są to oznaki cielesności, jak na to wskazuje Apostoł <str. 208> (1 Kor. 3:3‑4), a w miarę jak Nowe Stworzenie wyłania się z wielkiej ciemności, która tak długo okrywała świat, zostaje oświecone także w tym zakresie. Obserwując błąd i pozór zła, nie tylko opuszcza sekciarstwo, ale także nie chce być znane pod tymi niebiblijnymi nazwami – aczkolwiek chętnie nazywa się wszystkimi poprawnymi mianami biblijnymi.
Zbadajmy teraz podstawy jedynego Kościoła założonego przez Pana.
Apostoł Paweł oznajmia, że gruntu innego nikt nie może założyć oprócz tego, który jest założony, którym jest Jezus Chrystus (1 Kor. 3:11). Na tym gruncie nasz Pan, jako przedstawiciel Ojca, rozpoczął kształtowanie swego Kościoła, a czyniąc to powołał dwunastu apostołów – nie przypadkowo, lecz celowo, podobnie jak dwanaście plemion Izraela nie było dwunastoma z przypadku, ale zgodnie z Boskim planem. Pan nie tylko nie wybrał więcej niż tych dwunastu apostołów na to stanowisko, ale nigdy od tej pory nie upoważnił nikogo do wybrania dodatkowych apostołów – z wyjątkiem faktu, że Judasz, okazawszy się niegodnym miejsca między dwunastoma, odpadł ze swego stanowiska i został zastąpiony apostołem Pawłem.
Zauważamy, z jaką troską Pan dbał o apostołów – Jego troskliwość o Piotra, Jego modlitwę za nim w godzinie jego próby i późniejsze szczególne wezwanie go, by pasł Jego owce i baranki. Zauważamy też Jego troskę o wątpiącego Tomasza i chęć dokładnego zademonstrowania mu prawdziwości swego zmartwychwstania. Z dwunastu nie utracił żadnego, z wyjątkiem syna zatracenia – a jego zboczenie z drogi było wiadome Panu już wcześniej i przepowiedziane w Piśmie Świętym. Nie możemy uznać wyboru Macieja, opisanego w Dziejach Apostolskich, za wybór Pański w jakimkolwiek znaczeniu. Bez wątpienia był on dobrym człowiekiem, ale został wybrany przez jedenastu bez upoważnienia. Byli oni poinstruowani, by pozostać w Jeruzalem i czekać na zesłanie z nieba ducha świętego w Dniu Pięćdziesiątnicy, i to podczas tego okresu oczekiwania, zanim zostali obdarzeni mocą, <str. 209> popełnili błąd, rzucając losy i wybierając Macieja na miejsce Judasza. Pan nie zganił ich za to niezgodne z Jego zamiarami mieszanie się w Jego porządek, ale po prostu zignorował ich wybór i w słusznym czasie wywiódł apostoła Pawła, oznajmiając: „Albowiem mi ten jest naczyniem wybranym”. W innym jeszcze miejscu mamy stwierdzenie Apostoła, że został wybrany z żywota matki swojej, by być specjalnym sługą, oraz że nie jest w niczym mniejszy od największych z apostołów (Gal. 1:15; 2 Kor. 11:5).
Widać stąd, że zupełnie nie zgadzamy się z poglądami papiestwa ani protestanckiego Kościoła episkopalnego, Kościoła katolicko-apostolskiego ani też z poglądami mormonów, pośród których wszyscy twierdzą, że liczba apostołów nie była ograniczona do dwunastu i że od tamtych dni istnieli ich następcy, którzy mówili i pisali z autorytetem równym pierwszym dwunastu apostołom. Zaprzeczamy temu, a na dowód przytaczamy szczególny sposób, w jaki Pan wybrał tych dwunastu, przywołując na pamięć znaczenie liczby dwanaście w dziedzinie świętych rzeczy odnoszących się do tego wybrania. Możemy to wreszcie przypieczętować przez wskazanie na symboliczny obraz uwielbionego Kościoła zawarty w Objawieniu 21. Jest tam bardzo wyraźnie opisane Nowe Jeruzalem – symbol nowego rządu Tysiąclecia, Kościół, Oblubienica połączona ze swym Panem. W tym obrazie znajduje się jasne stwierdzenie, jak drogocenne jest dwanaście gruntów, oraz że na dwunastu gruntach było wypisanych dwanaście imion „dwunastu apostołów Barankowych” – ani mniej, ani więcej. Czyż możemy mieć lepszy dowód nad ten, iż nigdy nie było więcej niż dwunastu apostołów Barankowych i że wszyscy inni byli, jak to sugeruje apostoł Paweł – „fałszywymi apostołami” (2 Kor. 11:13)?
Nie możemy sobie też wyobrazić, dlaczego potrzeba byłoby większej liczby apostołów, skoro nadal mamy owych dwunastu – ich świadectwo oraz owoce ich pracy – i to w o wiele wygodniejszej formie niż mieli ci, którzy towarzyszyli im osobiście w czasie ich misji. Mamy w posiadaniu opisy ich misji oraz uczynione przez nich zapisy Pańskich słów, cudów itd. Zawarte w ich listach wykłady na różne tematy z dziedziny doktryn chrześcijańskich dotarły do naszych <str. 210> rąk w postaci jak najbardziej wiarygodnej. Rzeczy te są „wystarczające”, jak tłumaczy Apostoł, „aby człowiek Boży był (...) dostatecznie wyćwiczony”. Tłumacząc dalej ten temat Apostoł mówi: „Nie uchylałem się bowiem od zwiastowania wam całej woli Bożej”. Cóż więcej trzeba? 2 Tym. 3:17; Dzieje Ap. 20:27
Zaraz po zakończeniu czterdziestu dni medytacji na puszczy i pokus ze strony Przeciwnika oraz po zaplanowaniu dalszego działania nasz Pan rozpoczął głoszenie Ewangelii nadchodzącego Królestwa i zapraszanie naśladowców, którzy zostali nazwani uczniami. To spomiędzy tych uczniów ostatecznie wybrał On dwunastu (Łuk. 6:13‑16). Otoczenie, z jakiego wszyscy oni pochodzili, można zaliczyć do skromniejszych warstw społeczeństwa; kilku z nich było rybakami, i to o nich bez dezaprobaty jest powiedziane, że władcy „zrozumieli, iż ludźmi byli nieuczonymi i prostakami” (Dzieje Ap. 4:13). Najwidoczniej dwunastu zostało powołanych spośród „uczniów”, czyli ogółu naśladowców, którzy utożsamiali się z misją Pana i wyznawali Go, nie porzucając swych codziennych zajęć. Pan zaprosił tych dwunastu, by współpracowali z Nim w misji głoszenia Ewangelii, i jak jest napisane, porzucili oni wszystko, by pójść za Nim (Mat. 4:17‑22; Mar. 1:16‑20, 3:13‑19; Łuk. 5:9‑11). „Siedemdziesięciu” później wyznaczonych nigdy nie zostało uznanych za apostołów. Łukasz zdaje nam szczegółową relację z wyboru dwunastu, oznajmiając, że tuż przed tym wydarzeniem nasz Pan oddalił się na górę, by się modlić – widocznie po to, by poradzić się Ojca co do swego dzieła i swych towarzyszy w tej pracy. Całą noc trwał na modlitwie – a gdy nastał dzień, przywołał do siebie swych uczniów (z greckiego mathetes – uczący się, uczniowie) i z nich wybrał dwunastu, których nazwał też apostołami (z greckiego apostolos – posłany). Tak oto dwunastu zostało odróżnionych i oddzielonych od uczniów (Łuk. 6:12,13,17).
Pozostali uczniowie, którzy nie zostali w ten sposób wybrani do apostolstwa, byli także miłowani przez Pana i bez wątpienia w pełni sympatyzowali z Jego wyborem onych dwunastu, uznając to za konieczne dla ogólnego dobra dzieła. Nie jest powiedziane, <str. 211> według jakich kryteriów Pan dokonał swego wyboru, ale mamy zapisaną Jego modlitwę: „Twoić byli i dałeś mi je”. I znowu: „I żaden z nich nie zginął, tylko on syn zatracenia” – Judasz. W jakim sensie i do jakiego stopnia Ojciec dokonał wyboru dwunastu, nie ma dla nas znaczenia. Bez wątpienia jedną z cech, jakie posiadali, była pokora; i z pewnością ich skromne zawody i wcześniejsze doświadczenia w życiu sprawiły, że stali się nie tylko ludźmi pokornymi, ale wzmocniły one dodatkowo ich charakter, upór i wytrwałość do takiego stopnia, do jakiego nie doprowadziłyby inne zajęcia. Jest powiedziane, że wybór dwunastu, który miał miejsce w tym czasie, bez oczekiwania na Dzień Pięćdziesiątnicy (data spłodzenia Kościoła), miał zasadniczo na celu umożliwienie im przebywania z Panem, obserwowania Jego dzieł, usłyszenia Jego przesłania, by w ten sposób mogli w słusznym czasie jako naoczni świadkowie oznajmiać nam i wszystkiemu ludowi Bożemu cudowne dzieła Boże i cudowne słowa żywota objawione przez Jezusa (Łuk. 24:44‑48; Dzieje Ap. 10:39‑42).
Nie ma nigdzie najmniejszej wzmianki do apostołów albo o nich, by mieli być panami nad dziedzictwem Bożym; by mieli uważać się za wyższych w stosunku do pozostałych wierzących, by istnieli poza działaniem prawa Bożego czy mieli szczególne łaski albo zabezpieczenie swego wiecznego dziedzictwa. Mieli oni stale pamiętać, że „wyście wszyscy braćmi” i że „jeden jest Mistrz wasz, Chrystus”. Zawsze mieli oni pamiętać o konieczności uczynienia swego powołania i wyboru pewnym, oraz że jeśli nie będą posłuszni prawu miłości, pokorni jak małe dzieci, w żaden sposób nie „wejdą do Królestwa”. Nie dano im żadnych oficjalnych tytułów ani wskazówek co do ubioru czy zachowania, jedynie tyle, że mają we wszystkich rzeczach być wzorem <str. 212> dla stadka, by inni, widząc ich dobre uczynki, wychwalali Ojca; by inni, postępując ich śladami, szli także śladem przywódcy i by ostatecznie osiągnęli tę samą chwałę, cześć i nieśmiertelność – stali się uczestnikami tej samej boskiej natury, członkami tego samego Nowego Stworzenia.
Dano im zlecenie służby – mieli służyć jedni drugim, służyć Panu i kłaść swe życie za braci. Służba ta miała być wykonywana w szczególnym połączeniu z rozgłaszaniem Ewangelii. Byli oni uczestnikami pierwotnego pomazania, które wcześniej spłynęło na Mistrza, tego samego pomazania, które dotyczy całego Nowego Stworzenia, całego Królewskiego Kapłaństwa i które jest opisane przez proroka słowami: „Duch Panującego Pana jest nade mną, przeto mię pomazał Pan, abym opowiadał Ewangelię cichym, (...) abym związał rany tych, którzy są skruszonego serca” – Izaj. 61:1‑2; Łuk. 4:17‑21; Mat. 10:5‑8; Mar. 3:14‑15; Łuk. 10:1‑17.
Mimo że to pomazanie nie zostało im udzielone bezpośrednio aż do Dnia Pięćdziesiątnicy, to jednak odczuli oni poprzednio jego przedsmak poprzez to, że Pan udzielił im częściowej mocy ducha świętego, gdy ich rozesłał, by głosili. Ale nawet i w tym wypadku usunięta została możliwość chlubienia się, gdy Pan posłał siedemdziesięciu innych w podobnym celu i z podobną mocą czynienia cudów w Jego imieniu. Prawdziwe dzieło apostołów nie zaczęło się w należytym tego słowa znaczeniu, dopóki nie otrzymali ducha świętego w Dniu Pięćdziesiątnicy. Wtedy to dane im były specjalne znaki mocy Bożej: nie jedynie duch święty i dary ducha, lecz również i przede wszystkim moc udzielania tych darów innym. Od tego czasu ta właśnie moc odróżniała ich od wszystkich innych członków ówczesnego Kościoła. Inni wierzący policzeni byli jako członkowie pomazanego Ciała Chrystusowego, uczynieni uczestnikami Jego ducha i spłodzeni z owego ducha do nowości żywota, lecz nikt oprócz apostołów nie mógł posiadać tych darów, chyba że zostały udzielone przez nich samych. Musimy jednak pamiętać, że te dary <str. 213> czynienia cudów, mówienia językami, tłumaczenia języków itp. w żadnym sensie nie utrudniały ani nie zastępowały owoców ducha, które każda wierna osoba miała rozwijać poprzez posłuszeństwo pouczeniom Bożym w miarę wzrastania w łasce, poznaniu i miłości. Przekazywanie takich darów – choć po ich otrzymaniu ktoś mógł w dalszym ciągu być miedzią brzęczącą, cymbałem brzmiącym – było mimo to znakiem apostołów jako specjalnych sług i przedstawicieli Pańskich w dziele budowania podstaw Kościoła (1 Kor. 12:7‑10, 13:1‑3).
Wybierając tychże apostołów i pouczając ich, nasz Pan miał na względzie błogosławienie i uczenie wszystkich swych naśladowców do końca wieku. Widać to wyraźnie w Jego modlitwie przy końcu Jego misji, w której odnosząc się do uczniów, rzekł: „Objawiłem imię twoje ludziom [apostołom], któreś mi dał ze świata; twoić byli i dałeś mi je, i zachowali słowa twoje. A teraz poznali, iż wszystko, coś mi dał, od ciebie jest. Albowiem słowa [nauki], któreś mi dał, dałem im. (...) Jać za nimi proszę, a nie za światem proszę, ale za tymi, któreś mi dał, bo twoi są. (...) Nie tylko za tymi [apostołami] proszę, lecz i za onymi, którzy przez słowo ich uwierzą we mnie [cały Kościół Wieku Ewangelii], aby wszyscy byli jedno [w zamierzeniu, miłości], jako ty, Ojcze! we mnie, a ja w tobie; aby i oni w nas jedno byli [a potem, ukazując ostateczny cel tego wybrania, tak apostołów, jak i całego Nowego Stworzenia, dodał On], aby świat [umiłowany przez Boga jeszcze w stanie grzechu i odkupiony przez drogocenną krew] uwierzył, żeś ty mię posłał” – aby go odkupić i odrodzić (Jan 17:6‑9,20,21).
Choć apostołowie byli ludźmi nieuczonymi, to najwyraźniej cechowali się mocnym charakterem, a pod kierunkiem nauk Pana ich brak świeckiej mądrości i wykształcenia został w wystarczającym stopniu zrównoważony „duchem zdrowego zmysłu”. Nie dziwi więc fakt, że mężowie ci byli jednoznacznie uznawani <str. 214> przez pierwotny Kościół za przewodników na drodze Pańskiej, za specjalnie naznaczonych nauczycieli – „filary Kościoła” – którzy autorytetem ustępowali tylko samemu Panu. Na różne sposoby przygotowywał ich On do zajęcia tego stanowiska.
Ciągle z Nim przebywali i dzięki temu mogli być świadkami wszystkich elementów Jego usługi – nauczania, cudów, modlitw, współczucia, świętości, ofiarności aż do śmierci, wreszcie byli też świadkami Jego zmartwychwstania. Tych świadectw potrzebował nie tylko Kościół pierwotny, lecz i wszyscy ci, którzy zostali powołani przez Pana i przyjęli Jego powołanie do Nowego Stworzenia, którzy szukają schronienia i pokładają ufność w chwalebnych nadziejach ogniskujących się w Jego charakterze, w Jego ofiarniczej śmierci, w Jego wielkim wywyższeniu oraz w planie Bożym, jaki ma On wypełnić. Potrzebują oni takiego osobistego świadectwa względem tych wszystkich spraw, aby otrzymać wzmocnienie wiary i pociechy.
Siedemdziesięciu innych uczniów zostało posłanych w późniejszym czasie przez Pana, aby ogłaszać Jego obecność oraz czas żniwa Wieku Żydowskiego, lecz ich misja różniła się pod wieloma względami od misji dwunastu. Nasz Pan starał się we wszelki sposób wyróżnić apostołów, abyśmy my oraz cały Kościół mogli mieć do nich jak najpełniejsze zaufanie. To tylko oni uczestniczyli w Ostatniej Wieczerzy i w ustanowieniu Pamiątki Jego śmierci. Tylko oni byli z Nim w ogrodzie Getsemane. To tylko im Pan objawił się w szczególny sposób po zmartwychwstaniu i tylko oni zostali wykorzystani jako rzecznicy ducha świętego w Dniu Pięćdziesiątnicy. Jedenastu z nich było „mężami galilejskimi”, jak zauważył ktoś, kto ich słyszał: „Izali oto ci wszyscy, którzy mówią, nie są Galilejczycy?” Dzieje Ap. 2:7; Łuk. 24:48‑51; Mat. 28:16‑19
Chociaż, co potwierdza zapis biblijny, Pan ukazał się po zmartwychwstaniu przed pięciuset braćmi, jednak apostołowie zostali potraktowani w szczególny sposób, jako że mieli się stać wyjątkowymi „świadkami wszystkiego tego, co czynił w krainie judzkiej i w Jeruzalemie, którego zabili, zawiesiwszy na drzewie. Tego Bóg wzbudził <str. 215> dnia trzeciego (...) i rozkazał nam, abyśmy kazali ludowi” – Dzieje Ap. 10:39‑45, 13:31; 1 Kor. 15:3‑8.
Apostoł Paweł, choć nie był bezpośrednim świadkiem w takim stopniu jak jedenastu, został jednak uczyniony świadkiem zmartwychwstania Pańskiego przez to, że dane mu było oglądać przebłysk późniejszej chwalebnej Jego obecności, co sam stwierdza: „A na ostatek po wszystkich ukazał się i mnie, jako poronionemu płodowi [narodzonemu przed czasem]” – 1 Kor. 15:8‑9. Apostoł Paweł nie miał właściwie prawa oglądać Pana w chwale wcześniej niż ostatek Kościoła w Jego wtórym przyjściu, kiedy to wszyscy Jego wierni mieli być przemienieni i uczynieni takimi jak On, aby mogli Go widzieć takim, jaki jest. Jednak aby mógł się on stać prawdziwym świadkiem, dany był mu ten przebłysk oraz inne widzenia i objawienia w ilości większej niż wszystkim innym. Może właśnie w ten sposób doświadczył on rekompensaty za wcześniejszy brak osobistego kontaktu z Mistrzem. Te szczególne doświadczenia nie były jedynie korzyścią dla niego samego, ale głównie, jak przypuszczamy, dla całego Kościoła. Z pewnością stwierdzić można, że te specyficzne doświadczenia, widzenia, objawienia itp., dane Apostołowi, który zajął miejsce Judasza, stały się bardziej pomocne niż nauki jakiegokolwiek innego apostoła.
Doświadczenia te pozwoliły mu nie tylko poznać i docenić „głębokie rzeczy Boże”, a nawet niektóre rzeczy, o których człowiekowi nie godzi się mówić (2 Kor. 12:4), ale światło, jakim oświeciły umysł Apostoła, odbiło się poprzez jego pisma na Kościele od jego czasów aż po dziś dzień.
To właśnie dzięki temu, że apostoł Paweł otrzymał te widzenia i objawienia, mógł on ocenić sytuację, zrozumieć, na czym polega nowa dyspensacja i tak jasno pojąć długość, szerokość, wysokość i głębokość Bożego charakteru i planu. I to dlatego, że sam doceniał on te rzeczy, mógł je wypowiedzieć w swoich naukach i listach w taki sposób, by przez cały wiek były błogosławieństwem dla domowników wiary. Nawet i dziś Kościół lepiej poradziłby sobie z utratą świadectw niektórych czy nawet wszystkich innych apostołów <str. 216> niż z utratą świadectwa tego jednego Apostoła. Niemniej jednak cieszymy się z pełnego świadectwa i doceniając jego całokształt, radujemy się też szlachetnymi charakterami wszystkich dwunastu apostołów. Zauważmy, jakie świadectwa wskazują na jego apostolstwo: po pierwsze, mamy słowa Pana: „Albowiem mi ten jest naczyniem wybranym, aby nosił imię moje przed poganami i królami, i przed synami izraelskimi” – Dzieje Ap. 9:15. Własne oświadczenie Apostoła brzmi następująco: „A oznajmiam wam, bracia! iż Ewangelia, która jest opowiadana ode mnie, nie jest według człowieka. Albowiem ja anim jej wziął, anim się jej nauczył od człowieka, ale przez objawienie Jezusa Chrystusa” – Gal. 1:11‑12. Ponownie oświadcza on, że „ten, który był skuteczny przez Piotra w apostolstwie między obrzezanymi [Żydami], skuteczny był i we mnie między poganami” – Gal. 2:8. Jego gorliwość względem Pana i braci oraz gotowość do położenia za nich życia – poprzez poświęcanie czasu i energii dla ich błogosławieństwa – świadczą o jego prawie do bycia apostołem na równi z innymi. A kiedy jego apostolskie stanowisko w Kościele zostało podane w wątpliwość, on szczerze się na to powołał oraz na Pańskie błogosławieństwo widoczne w jego objawieniach, służbie itd., jako na dowody, że nie jest „w niczym podlejszy” od innych. 1 Kor. 9:1; 2 Kor. 11:5,23, 12:1‑7,12; Gal. 2:8, 3:5
Zamiarem Pańskim nie była praca apostołów wyłącznie pośród Żydów – zapis biblijny wskazuje na coś całkiem przeciwnego. Pouczył On jedenastu, że Jego dzieło i przesłanie są przeznaczone docelowo dla wszystkich ludzi; mieli oni jednak pozostać w Jerozolimie aż do otrzymania mocy i tam rozpocząć świadczenie. Oto co Pan do nich powiedział: „Ale przyjmiecie moc Ducha Świętego, który przyjdzie na was; i będziecie mi świadkami i w Jeruzalemie, i we wszystkiej judzkiej ziemi, i w Samarii, aż do ostatniego kraju ziemi” – Dzieje Ap. 1:8. To świadczenie nie trwało jedynie za życia apostołów, ale trwa w dalszym ciągu. W dalszym ciągu głoszą nam oni słowo, dalej pouczają wiernych, dalej zachęcają, dalej napominają, dalej karcą. Ich śmierć nie zakończyła ich służby. Ciągle jeszcze mówią, świadczą, wciąż są rzecznikami Pana wobec Jego wiernych. <str. 217>
Powinniśmy mieć zaufanie do apostołów jak do wiernych świadków lub kronikarzy. Ich świadectwa nacechowane są uczciwością, widać bowiem, że nie starali się szukać bogactwa lub chwały u ludzi, ale ofiarowali oni swe ziemskie korzyści w gorliwości dla wzbudzonego i uwielbionego Mistrza. I już tylko z tego powodu ich świadectwo byłoby nieocenione. Dodatkowo jednak widzimy, iż Pismo Święte uczy, że Pan posłużył się nimi jako natchnionymi przedstawicielami, których pouczył szczególnie w sprawach świadectwa, nauk i zwyczajów, jakie mieli ustanowić w Kościele. Wydali oni świadectwo nie tylko o tym, co słyszeli i widzieli, lecz także o nauce, jaką otrzymali przez ducha świętego; byli więc wiernymi szafarzami. „Tak niechaj o nas człowiek rozumie, jako (...) o szafarzach tajemnic Bożych” – powiedział Paweł (1 Kor. 4:1). Tę samą myśl wyraził nasz Pan, kiedy powiedział w odniesieniu do dwunastu: „Uczynię was rybakami ludzi” oraz „paś owce moje”, „paś baranki moje”. Apostoł mówi też, że tajemnica (głębokie prawdy Ewangelii dotyczące „wysokiego powołania” Nowego Stworzenia – Chrystusa) ukryta w innych wiekach, jest teraz objawiona świętym apostołom i prorokom przez ducha. Celem tego objawienia – jak wyjaśnia Apostoł – jest „objaśnienie wszystkim, jaka by była społeczność onej tajemnicy [tzn. na jakich warunkach można otrzymać uczestnictwo w tym Nowym Stworzeniu] zakrytej od wieków w Bogu” – Efezj. 3:3‑11. Opisując natomiast budowanie Kościoła na fundamencie apostołów i proroków, którego gruntownym kamieniem węgielnym jest Jezus Chrystus, Apostoł oświadcza: „Dlatego [dla sprawy budowania Kościoła, świątyni Bożej] ja Paweł jestem więźniem Chrystusa Jezusa za was pogan” – Efezj. 2:20,22, 3:1.
Obiecane było, że Pocieszyciel „nauczy was wszystkiego i przypomni wam wszystko, cokolwiek wam powiedziałem” i „przyszłe rzeczy wam opowie” – Jan 14:26, 16:13. Do pewnego stopnia stosuje się to niewątpliwie do całego Kościoła, ale przede wszystkim <str. 218> dotyczyło to apostołów. I rzeczywiście ciągle oddziałuje to na pozostałą część Kościoła przez apostołów – ich słowa są w dalszym ciągu kanałami, poprzez które duch święty uczy nas zarówno o rzeczach nowych, jak i starych. Zgodnie z powyższą obietnicą można rozumieć, że natchnienie apostolskie miało trojaki charakter: (1) Odświeżenie pamięci umożliwiające im przypomnienie sobie i odtworzenie bezpośrednich nauk Pana. (2) Doprowadzenie do zrozumienia prawd dotyczących Boskiego planu wieków. (3) Szczególne objawienia na temat rzeczy przyszłych, tj. tych, o których Pan oznajmił: „Mamci wam jeszcze wiele mówić, ale teraz znieść nie możecie” – Jan 16:12.
Nie powinniśmy sądzić, że to odświeżenie pamięci apostołów znaczyło, iż podyktowano im słowo w słowo to, co rzekł Pan, tak pod względem frazeologii, jak też kolejności Jego słów. Apostolskie zapisy nie zawierają dowodów, że słowa te były im w ten sposób dyktowane. Jednak obietnica Pańska jest sama w sobie gwarancją poprawności ich wypowiedzi. W każdej z czterech Ewangelii znajdujemy historię wczesnego życia oraz misji Pana; wyraźnie jednak widać indywidualność autorów. Każdy z nich na swój sposób zapisuje te rzeczy, które wydają mu się najważniejsze. A dzięki nadzorowi Pańskiemu te różne zapisy przedstawiają wspólnie historię na tyle kompletną, na ile jest to konieczne dla ugruntowania wiary Kościoła co do tożsamości Jezusa jako Mesjasza zapowiadanego przez proroków, co do wypełnionych proroctw, które o Nim mówią, oraz faktów z Jego życia i nauczania. Gdyby było to natchnienie słowne (dyktando słowo w słowo), to nie byłoby potrzeby, aby kilka osób opowiadało tę samą historię. Warto jednak zauważyć, że choć każdy pisarz posługiwał się wolnością wyrażania się na swój własny sposób i wybrał te wydarzenia, które z jego punktu widzenia były najważniejsze i najbardziej godne zapisu, to Pan przez swego świętego ducha tak nadzorował tą sprawą, że nic ważnego nie zostało pominięte – wszystko, co konieczne, zostało wiernie zapisane – „aby człowiek Boży był doskonały, ku wszelkiej sprawie dobrej dostatecznie wyćwiczony”. Ciekawe jest to, że zapis apostoła Jana uzupełnia pozostałe trzy – Mateusza, <str. 219> Marka i Łukasza – i że głównie opisuje on ważne sytuacje i wydarzenia pominięte przez innych.
Postanowienie Pańskie, że za pomocą ducha świętego wprowadzi On apostołów, a przez nich Nowe Stworzenie „we wszelką prawdę”, sugeruje, że to wprowadzenie miało być ogólnym, a nie indywidualnym czy osobistym wprowadzeniem we wszelką prawdę, a widać to na podstawie zapisów Pisma Świętego. Chociaż apostołowie, z wyjątkiem Pawła, byli ludźmi prostymi i nieuczonymi, to jednak ich biblijne traktaty mają szczególną wartość. Udało się im „zawstydzić mądrych” teologów, począwszy od im współczesnych aż po dzień dzisiejszy. Najbardziej elokwentny wyraz błędu nie może się ostać wobec ich logicznego wywodu w oparciu o Zakon i Proroków oraz nauki Pana. Żydowscy doktorzy Prawa dostrzegli to i, jak czytamy – „poznali ich też, że byli z Jezusem”, tzn., że znali Jego nauki i kierowali się Jego duchem (Dzieje Ap. 4:5,6,13).
Listy apostolskie składają się z takich logicznych argumentacji, opartych na natchnionych pismach Starego Testamentu i na słowach Pana; i wszyscy, którzy w ciągu Wieku Ewangelii posiadają tego samego ducha dzięki podążaniu za sposobem rozumowania, jaki Pan przekazał przez swoich rzeczników, są prowadzeni do tych samych prawdziwych wniosków; tak więc nasza wiara nie jest zasługą mądrości ludzkiej, ale opiera się na mocy Bożej (1 Kor. 2:4‑5). Niemniej jednak ani w tych naukach, ani w ich historycznych opisach nie znajdujemy śladów dyktowania słów ani oznak tego, że byli oni jedynie skrybami Pana, mechanicznie mówiącymi i zapisującymi, jak to czynili dawniejsi prorocy (2 Piotra 1:21). Jasne spojrzenie apostołów było raczej skutkiem oświecenia ich umysłów, które umożliwiło im dostrzeżenie i zrozumienie Boskich zamiarów, a przez to jasne ich przedstawienie. Podobnie rzecz się ma z ludem Bożym od czasów apostołów, który postępując za nimi, może teraz wzrastać w łasce, znajomości i miłości oraz może „pojąć ze wszystkimi świętymi, jaka jest szerokość <str. 220> i długość, i wysokość, i głębokość i (...) poznać miłość Chrystusową, która przewyższa wszelkie [ludzkie] poznanie” – Efezj. 3:18‑19 (NB).
Jednakowoż w pełni uzasadnione jest przekonanie, że ich nauki oraz opisy historyczne były pisane pod kierownictwem Pańskim, tak by można było uniknąć słów niepoprawnych i aby Prawda została ukazana w takim kształcie, by mogła stanowić „pokarm na czas słuszny” dla domowników wiary, od ich czasów aż do dnia dzisiejszego. Boski nadzór nad apostołami był zapowiedziany wcześniej wzmianką naszego Pana: „Cokolwiek byście związali na ziemi, będzie związane i na niebie; a co byście rozwiązali na ziemi, będzie rozwiązane i na niebie” – Mat. 18:18. Rozumiemy, że znaczenie tych słów nie jest takie, iż Pan miałby zrezygnować ze swoich postanowień i być posłuszny rozkazom apostołów, ale że to oni będą pod taką opieką i pod kierownictwem ducha świętego, że ich decyzje w Kościele, dotyczące tego, co powinno być uważane za obowiązkowe, a co za pozostawione własnemu uznaniu, będą poprawne. Znaczy to też, że cały Kościół może uznać te sprawy za ostatecznie ustalone i uzgodnione, ponieważ osiągnięte wnioski opierają się na postanowieniach Pana oraz apostołów.
W pełni zgodne z powyższymi wnioskami było więc to, że kiedy apostoł Piotr dał świadectwo, iż nasz Pan jest Mesjaszem, „odpowiadając Jezus rzekł mu: Błogosławiony jesteś Szymonie, synu Jonaszowy! bo tego ciało i krew nie objawiły tobie, ale Ojciec mój, który jest w niebiesiech. A ja ci też powiadam, żeś ty jest Piotr [petros – kamień, skała]; a na tej opoce [petra – na masywnej skale, czyli na wielkiej fundamentalnej opoce prawdy, którą wyraziłeś] zbuduję kościół mój”. Sam Pan jest budowniczym i On sam jest nazwany fundamentem: „Albowiem fundamentu innego nikt nie może założyć oprócz tego, który jest założony, a którym jest Jezus Chrystus” – 1 Kor. 3:11 (NB). On jest ową wspaniałą opoką, a wyznanie Piotra było fundamentalnym świadectwem – oznajmieniem podstawowych zasad leżących u podłoża Boskiego planu. <str. 221> Apostoł Piotr właśnie tak zrozumiał tę sprawę i tak wyraził swe zrozumienie (1 Piotra 2:5‑6). Oznajmił on, że wszyscy prawdziwie poświęceni wierzący to „żywe kamienie”, które zbliżają się do wielkiej opoki Boskiego planu, Jezusa Chrystusa, aby się budować w święty Kościół Boży poprzez związek z Nim, z fundamentem. Dlatego Piotr rezygnuje z jakichkolwiek roszczeń odnośnie bycia kamieniem fundamentu i zalicza się do tej samej grupy co inne „żywe kamienie” (gr. lithos) Kościoła – chociaż petros, czyli skała, oznacza większy kamień niż lithos, bowiem wszyscy apostołowie jako kamienie „fundamentu” będą mieli większe znaczenie od swoich braci (Obj. 21:14).
W tej samej wypowiedzi Pan rzekł do Piotra: „I tobie dam klucze królestwa niebieskiego, a cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebiesiech...”. W ten sposób upoważnienie dane całej grupie apostołów było przekazane konkretnie Piotrowi, wraz z dodatkowym przywilejem czy honorem posiadania kluczy – czyli mocy, autorytetu otwierającego. Pamiętamy, jak apostoł Piotr użył kluczy Królestwa i dokonał dzieła otwarcia nowej dyspensacji, najpierw dla Żydów w Dzień Pięćdziesiątnicy, a później dla pogan w domu Korneliusza. Czytamy, że w Dniu Pięćdziesiątnicy, kiedy wylany był duch święty, „Piotr stanąwszy z jedenastoma, podniósł głos swój” – z własnej inicjatywy; on otworzył, a inni poszli jego śladem i zaproszenie Ewangelii zostało w ten sposób szeroko otwarte dla Żydów. W przypadku Korneliusza Pan posłał do Piotra posłańców, a przez specjalną wizję pouczył go, by skorzystał z ich zaproszenia. W taki sposób użył go, aby otworzyć te drzwi łaski, wolności i przywileju dla pogan – aby oni także mogli mieć udział w przywileju „wysokiego powołania” Nowego Stworzenia. Te wydarzenia stoją w zupełnej zgodzie z tym, co już zauważyliśmy odnośnie Pańskich zamiarów co do wyboru dwunastu apostołów. A im wyraźniej dzieci Boże zrozumieją fakt, że owych dwunastu stanowi szczególne przedstawicielstwo nowej dyspensacji i że ich <str. 222> słowa stanowią specjalny środek przekazu prawdy względem Nowego Stworzenia, tym bardziej będą one gotowe uznać ich słowa i tym mniej będą pragnąć przyjmować nauki innych, które są niezgodne z ich świadectwem. „Jeśli nie chcą, niechże mówią według słowa tego, w którym nie masz żadnej zorzy” – Izaj. 8:20.
Ostatnia część obietnicy Pańskiej brzmi: „On [święty duch Ojca] przyszłe rzeczy wam pokaże”. Słowa te sugerują szczególne natchnienie, jakie mieli otrzymać apostołowie, a pośrednio wskazują na błogosławienie i oświecanie ludu Pańskiego aż do samego końca obecnego wieku poprzez nauczanie go. W ten sposób stali się oni nie tylko świętymi apostołami, ale także prorokami przepowiadającymi Kościołowi przyszłe wydarzenia. Niekoniecznie musiało być tak, że wszyscy apostołowie zostali wykorzystani w takim samym stopniu do wszelkich sposobności tej posługi. Fakty wskazują, że niektórzy z nich zostali bardziej uprzywilejowani nie tylko możliwością usług apostolskich, ale jednocześnie widzeniem „przyszłych rzeczy”. Apostoł Paweł ukazuje różne przyszłe rzeczy: wielkie odstępstwo w Kościele, objawienie „człowieka grzechu”, tajemnicę dotyczącą wtórego przyjścia Pana, że nie wszyscy zaśniemy, ale wszyscy musimy być przemienieni; tajemnicę ukrytą w przeszłych wiekach i dyspensacjach, że Kościół, składający się również z pogan, ma współdziedziczyć obietnicę daną Abrahamowi, że jego nasienie będzie błogosławić wszystkie narody ziemi itd., itp. Apostoł wskazuje, że przy końcu wieku nastaną złe czasy w Kościele, że ludzie będą bardziej miłować rozkosze niż Boga, przybierając tylko pozór pobożności, ale zaprzeczając płynącej z niej mocy, że niewierni, „wilki okrutne” (zwolennicy niszczącej wyższej krytyki), nie oszczędzą stadka Pańskiego. Istotnie, wszystkie pisma apostoła Pawła są jasno oświecone widzeniami i objawieniami, które otrzymał on jako widzący to, co w jego czasach należało jeszcze do przyszłości i nie mogło być w pełni wyjaśnione, lecz co zostały ukazane świętym poprzez obrazy i proroctwa Starego Testamentu, zrozumiałe obecnie w świetle słów <str. 223> apostolskich, ponieważ nadszedł „czas słuszny” na ich zrozumienie.
Apostoł Piotr proroczo wskazuje na nadejście fałszywych nauczycieli w Kościele, którzy poufnie i po cichu wprowadzą godne potępienia herezje, zaprzeczające nawet, że Pan ich nabył. Patrząc na nasze czasy prorokuje on następująco: „Przyjdą w ostateczne dni naśmiewcy (...) mówiący: Gdzież jest obietnica obecności jego [Chrystusa]? Bo jako ojcowie zasnęli, wszystko tak trwa od początku stworzenia”. On także proroczo oznajmił, że „on dzień Pański przyjdzie jako złodziej w nocy”.
Apostoł Jakub też prorokuje o końcu obecnego wieku, mówiąc: „Nuż teraz, bogacze! płaczcie, narzekając nad nędzami waszymi, które przyjdą, (...) zgromadziliście skarb na ostatnie dni”.
Apostoł Jan był jednak najznaczniejszym wieszczem, prorokiem spośród wszystkich apostołów. Jego widzenia składające się na Księgę Objawienia opisują w najszczególniejszy sposób rzeczy przyszłe.
Na podstawie powyższych spostrzeżeń mamy zupełne podstawy, by wierzyć, że apostołowie byli tak prowadzeni przez Pana poprzez Jego świętego ducha, iż wszystkie ich publiczne wypowiedzi pochodziły z Bożego natchnienia dla napomnienia Kościoła i są nie mniej nieomylne niż wypowiedzi proroków poprzedzającej dyspensacji. Jednak mimo iż jesteśmy w ten sposób upewnieni co do wiarygodności ich świadectwa i tego, że wszystkie ich wypowiedzi skierowane do Kościoła znalazły Bożą aprobatę, dobrze będzie uważnie zbadać pięć szczególnych sytuacji wspomnianych w Nowym Testamencie, które powszechnie uważa się za przeciwne poglądowi o nieomylności ich nauk. Przeanalizujemy je pojedynczo.
(1) Piotrowe zaparcie się naszego Pana tuż przed Jego ukrzyżowaniem. Nie podlega dyskusji fakt, że Piotr popełnił tutaj poważny błąd, za który później szczerze pokutował. Lecz nie powinniśmy zapominać, że to przewinienie, choć popełnione po jego wyborze na apostoła, miało miejsce przed <str. 224> jego namaszczeniem duchem świętym w Dniu Pięćdziesiątnicy i przed otrzymaniem apostolskiego daru w całym tego słowa znaczeniu. Co więcej, nieomylność apostołów, jaką postulujemy, dotyczy ich publicznych nauk i pism, a nie wszystkich wydarzeń i szczegółów ich życia, które z pewnością były dotknięte zmazami ich ziemskich naczyń i zepsute skutkami upadku, z powodu którego ucierpiały wszystkie dzieci Adama. Słowa Apostoła, że „mamy ten skarb w naczyniu glinianym”, najwyraźniej stosowały się do niego samego i innych apostołów, jak również do wszystkich członków Kościoła – którzy też otrzymali ducha świętego. Nasz udział jako jednostek w wielkim dziele pojednania naszego Mistrza zakrywa te zmazy ciała, które są przeciwne naszym pragnieniom jako Nowych Stworzeń.
Apostolski urząd służby Panu i Kościołowi był całkowicie niezależny od słabości cielesnych i został apostołom przekazany nie ze względu na ich ludzką doskonałość, lecz wtedy, gdy jak sami przyznają, byli oni „ludźmi, tymże jako i wy biedom poddanymi” (Dzieje Ap. 14:15). Sam urząd nie zapewniał restytucji – doskonałości śmiertelnych ciał – lecz jedynie nowy umysł i ducha świętego, który miał ich prowadzić. Ich myśli i czyny nie zmieniły się w doskonałe, lecz Opatrzność tak pokierowała, że publiczne nauki dwunastu są nieomylne, są Słowem Pańskim. Jest to ten sam rodzaj nieomylności, jaki przypisuje się papieżom, że kiedy papież przemawia ex cathedra, czyli oficjalnie, wtedy za sprawą Boskiej opatrzności nie może się mylić. Nieomylność tę przypisuje się papieżom na takiej podstawie, że oni też są apostołami, pomijając i ignorując fakt, że Pismo Święte uczy, iż jest jedynie „dwunastu apostołów Barankowych”.
(2) W pewnej sytuacji Piotr postąpił „obłudnie” – można mu było zarzucić dwulicowość (Gal. 2:11‑14). Tego wydarzenia używa się na dowód, że postępowanie apostołów nie cechowało się nieomylnością. Zgadzamy się z tym, widząc, że apostołowie sami to też przyznawali (Dzieje Ap. 14:15); powtarzamy jednak, że ich ludzkim słabościom nie dane było zepsuć ich dzieła i użyteczności jako apostołów, bowiem oni „kazali Ewangelię przez ducha świętego z nieba zesłanego” (1 Piotra 1:12; Gal. 1:11‑12) – nie mądrością ludzką, <str. 225> ale mądrością z góry (1 Kor. 2:5‑16). Powyższy błąd Piotra Bóg szybko skorygował poprzez apostoła Pawła, który uprzejmie, ale stanowczo „sprzeciwił się mu w twarz, bo był godzien nagany”. A że było to przyjęte w sposób właściwy przez apostoła Piotra i że wyraźnie przezwyciężył on swą słabość na punkcie faworyzowania Żydów, widać w pełni na podstawie jego dwóch listów, w których nie ma ani śladu wątpliwości na ten temat ani jakiegokolwiek braku wierności w uznaniu Pana.
(3) Twierdzi się, że apostołowie spodziewali się wtórego przyjścia Pańskiego bardzo szybko, możliwe, że jeszcze za ich życia, i że te ich spodziewania były błędem doktrynalnym i udowodniły, że ich nauczanie nie jest godne zaufania. Na zarzut ten odpowiadamy, że to Pan oznajmił, iż zostawia apostołów w niepewności co do czasu swego wtórego przyjścia i ustanowienia Królestwa. Nakazał im po prostu, by czuwali, aby gdy nastaną te wydarzenia, nie znajdowali się co do nich w ciemności, w jakiej będzie cały świat. Ich pytanie na ten temat po Pańskim zmartwychwstaniu wywołało odpowiedź: „Nie waszą rzeczą jest znać czasy i chwile, które Ojciec w swojej mocy położył”. Czy zatem mamy obwiniać apostołów o rzecz, co do której Pan oświadczył, że miała być przez pewien czas Bożą tajemnicą? Na pewno nie. Zauważamy jednak, że pod kierownictwem ducha apostołowie byli bardzo ostrożni co do „rzeczy przyszłych”, gdy wyrażali się na temat czasu wtórego przyjścia. Nie wygląda też na to, żeby spodziewali się tych wydarzeń za swego życia; z ich słów wynika coś wręcz przeciwnego.
Na przykład, apostoł Piotr wyraźnie mówi, że napisał swe listy po to, by jego świadectwo było w posiadaniu Kościoła po jego śmierci – co jest wyraźnym dowodem, iż nie spodziewał się on doczekać ustanowienia Królestwa (2 Piotra 1:15). Apostoł Paweł, choć głosił, że „czas jest krótki”, nie twierdził, że wie jak krótki. Rzeczywiście, z perspektywy tygodnia składającego się z siedmiu tysiącletnich dni, w którym siódmy dzień niesie z sobą Królestwo, cztery szóste okresu oczekiwania <str. 226> już wtedy minęły, a więc upłynęło już sporo czasu. My w ten sam sposób wyrażamy się w naszych codziennych sprawach, kiedy w czwartek mówimy, że tydzień wkrótce się skończy. Paweł mówił też o czasie swego odejścia, o gotowości położenia życia i o tym, że wolałby już to uczynić. Wskazuje on też, że dzień Pański miał przyjść jak złodziej w nocy. Korygował też fałszywe poglądy na ten temat, mówiąc: „Abyście się nie zaraz dali zrażać z zmysłu waszego ani sobą trwożyć, lub przez ducha, lub przez mowę, lub przez list, jakoby od nas pisany, jakoby nadchodził dzień Chrystusowy. Niech was nikt nie zwodzi żadnym sposobem, albowiem nie przyjdzie on dzień, ażby pierwej przyszło odstąpienie i byłby objawiony człowiek on grzechu, on syn zatracenia. (...) Izali nie pamiętacie, iż jeszcze z wami będąc, o tymem wam opowiadał? A teraz wiecie, co przeszkadza, aby był objawiony czasu swego” [2 Tes. 2:2‑6].
(4) Słyszy się też zarzuty, że Paweł, który napisał: „Oto ja Paweł mówię wam, iż jeśli się obrzezywać będziecie, Chrystus wam nic nie pomoże” – Gal. 5:2, kazał obrzezać się Tymoteuszowi (Dzieje Ap. 16:3). Pojawia się pytanie: „Czy nie znaczy to, że uczył fałszywie, wbrew własnemu świadectwu?” Odpowiadamy: Nie. Tymoteusz był Żydem, gdyż jego matka była Żydówką (Dzieje Ap. 16:1), a obrzezanie było narodowym zwyczajem żydowskim wprowadzonym przed Prawem Mojżeszowym. Zwyczaj ten był praktykowany nawet i po Chrystusie, który „zniósł [Przymierze Zakonu] z pośrodku, przybiwszy go do krzyża”. Obrzezka dana była Abrahamowi i jego nasieniu na czterysta trzydzieści lat przed nadaniem Prawa Izraelowi jako całemu narodowi pod górą Synaj. Piotr był postanowiony jako apostoł obrzezanych (tj. Żydów), a Paweł jako apostoł nieobrzezanych (tzn. pogan). Gal. 2:7‑8
Jego argument w Gal. 5:2 nie stosuje się do Żydów. Zwraca się on tutaj do pogan, którzy pragnęli obrzezania lub nawet myśleli o nim tylko dlatego, że pewni fałszywi nauczyciele powodowali zamieszanie przekonując ich, że muszą zachowywać Przymierze Zakonu, jak również przyjąć Chrystusa. W ten sposób doprowadzali ich do ignorowania Przymierze Łaski. Apostoł <str. 227> udowadnia tutaj, że ich obrzezanie się (dla takiej przyczyny) stanowiłoby odrzucenie Przymierza Łaski, a przez to całego dzieła Chrystusa. Nie widział nic zdrożnego w tym, by Żydzi kontynuowali swój narodowy zwyczaj obrzezania; widać to w jego słowach z 1 Kor. 7:18‑19 i w tym, jak postąpił z Tymoteuszem. Nie znaczy to, że obrzezanie było konieczne dla Tymoteusza albo jakiegokolwiek innego Żyda, ale nie było ono niewłaściwe, a że miał się on często znajdować pomiędzy Żydami, byłoby mu ono pomocne w zjednywaniu sobie ich zaufania. Zauważymy jednak silny sprzeciw ze strony Pawła, gdy niektórzy, nie rozumiejąc tej sprawy, starali się obrzezać Tytusa – rodowitego Greka (Gal. 2:3‑5).
(5) Postępowanie Pawła opisane w Dziejach Ap. 21:20‑26 jest oceniane jako sprzeczne z jego własnymi naukami o Prawdzie i jako dowód na jego omylność, tak pod względem nauki, jak i praktyki. Twierdzi się, że to właśnie z powodu tego niewłaściwego czynu Bóg dozwolił, aby Paweł tyle cierpiał jako więzień, a potem został posłany do Rzymu, lecz taki pogląd nie opiera się na biblijnych faktach. Opis podaje, że w tym całym doświadczeniu Paweł cieszył się współczuciem i aprobatą pozostałych apostołów, a przede wszystkim nieustanną łaską Pańską. Postąpił w ten sposób na prośbę apostołów. Zanim udał się do Jerozolimy (Dzieje Ap. 21:10‑14), dane mu było prorocze świadectwo, że czekają go więzy i więzienie. Będąc wierny przekonaniu o swej powinności odważył się stawić czoła tym przepowiedzianym przeciwnościom. Czytamy, że kiedy był on już w trakcie tych ucisków, „stanąwszy przy nim Pan, rzekł: Bądź dobrego serca, Pawle! albowiem jakoś o mnie świadczył w Jeruzalemie, tak musisz świadczyć i w Rzymie”. Później widzimy, że Pan okazuje mu znowu łaskę, gdyż czytamy: „Stanął przy mnie tej nocy Anioł Boga tego, któregom ja jest i któremu służę, mówiąc: Nie bój się, Pawle! musisz stawiony być przed cesarzem, a oto darował ci Bóg wszystkich, którzy płyną z tobą” – Dzieje Ap. 23:11, 27:23‑24.
Wobec tych faktów należy starać się zrozumieć <str. 228> postępowanie Pawła w świetle jego konsekwentnie odważnej i szlachetnej postawy – wielce doceniając jego dzieła i świadectwo, których Bóg nie tylko nie zganił, ale je zaaprobował. Przystępując do zbadania fragmentu z Dziejów Ap. 21:21‑27 zauważamy (w. 21), że Paweł nie nauczał, iż żydowscy nawróceni nie powinni obrzezywać dzieci. Nie odrzucał też Prawa Mojżeszowego, a raczej uczcił je przez wskazanie na większą i wspanialszą rzeczywistość, jaką Prawo Mojżeszowe tak wymownie obrazowało. Będąc zatem dalekim od odrzucenia Mojżesza, wyraża on szacunek zarówno dla niego, jak i Zakonu, mówiąc: „Zakon jest święty i przykazanie święte, i sprawiedliwe, i dobre”, oraz wskazuje, że przez Zakon pomnożyła się wiedza o okropności grzechu, że Zakon był tak wielki, iż żaden niedoskonały człowiek nie mógł go wykonać w pełni i że Chrystus, który go wykonał, zdobył jego nagrodę, a teraz pod Przymierzem Łaski oferuje wieczne życie i błogosławieństwa jako dar dla tych, którzy nie są w stanie wykonać Zakonu, lecz przez wiarę przyjęli jako przykrycie dla swoich niedoskonałości Jego doskonałe posłuszeństwo i ofiarę, stając się Jego naśladowcami na drodze sprawiedliwości.
Niektóre ceremonie dyspensacji żydowskiej – takie jak posty, uroczystości nowego miesiąca i dni sabatu, jak też święta – były obrazami duchowych prawd należących do Wieku Ewangelii. Apostoł wyraźnie udowadnia, że Ewangelia Przymierza Łaski ani ich nie nakazuje, ani nie zakazuje. (Wieczerza Pańska i chrzest są jedynymi przykazanymi ceremoniami o charakterze symbolicznym, jakie zostały nam nakazane, i są one nowe. Kol. 2:16‑17; Łuk. 22:19; Mat. 28:19
Jeden z tych żydowskich symbolicznych obrzędów, zwany „oczyszczeniem”, był zastosowany przez Pawła i czterech Żydów w rozważanym przez nas przypadku. Jako Żydzi, mieli oni prawo, jeśliby tak postanowili, nie tylko poświęcić się Bogu – w Chrystusie, ale także okazać symbol tego oczyszczenia. I właśnie to uczynili, a mężowie, którzy byli z Pawłem, złożyli dodatkowo ślub upokorzenia się przed Panem i ludem okazany w ogoleniu głów. Te symboliczne ceremonie były związane z pewną opłatą, która prawdopodobnie stanowiła „ofiarę” pieniężną – taka sama cena od każdego na wspomożenie wydatków Świątyni. <str. 229>
Apostoł Paweł nigdy nie uczył, że Żydzi są wolni od Zakonu, lecz wręcz przeciwnie, że Zakon ma nad każdym z nich władzę tak długo, jak żyją. Wyjaśnia on jednak, że jeśli jakiś Żyd przyjąłby Chrystusa i stał się „z nim umarłym”, to dzięki temu dług takiego Żyda względem Przymierza Zakonu jest zaspokojony i staje się on wolny w Chrystusie (Rzym. 7:1‑4). Ale nawróconych pogan uczył, że nie byli oni nigdy pod żydowskim Przymierzem Zakonu i że praktykowanie przez nich żydowskich ceremonii i rytuałów oznaczałoby, iż poprzez te symbole spodziewają się osiągnąć zbawienie oraz że nie w pełni polegają na zasłudze ofiary Chrystusa. Z tym zgadzali się wszyscy apostołowie. Zob. Dzieje Ap. 21:25, 15:20,23‑29.
Wnioskujemy więc, że Bóg użył owych dwunastu apostołów w bardzo wspaniały sposób, uczyniwszy z nich zdolnych sług swej Prawdy, prowadząc ich w sposób nadprzyrodzony w zagadnieniach, o których pisali – tak że nic, co pożyteczne człowiekowi Bożemu, nie zostało ominięte – a w słowach ich oryginalnych pism okazał On opiekę i mądrość ponad zrozumienie samych apostołów. Niech Bóg będzie uwielbiony za ten pewny grunt dla naszej wiary!
Czy apostołowie mają być uznawani w jakimkolwiek sensie za panów w Kościele? Innymi słowy, gdy Pan i Głowa Kościoła odszedł, czy któryś z nich przejął miejsce Głowy? Czy może wspólnie stanowili oni łączną głowę, na Jego miejscu, mającą na celu przejąć kierowniczy ster? A może byli wspólnie, lub oddzielnie, tym, co twierdzą o sobie rzymscy papieże, mieniący się następcami apostołów – namiestnikami, zastępcami Chrystusa dla Kościoła, który jest Jego Ciałem?
Przeciwne takim hipotezom jest jasne stwierdzenie Pawła (Efezj. 4:4‑5): „Jedno jest ciało” i „jeden Pan”; i dlatego pomiędzy różnymi członkami tego Ciała, niezależnie od względnej ważności niektórych, uznawany ma być tylko jeden Pan i Głowa. Uczył o tym jasno i nasz Pan, kiedy zwracając się do ludu i swych uczniów, rzekł: „Nauczeni w Piśmie i faryzeusze (...) miłują (...), aby je nazywali ludzie: <str. 230> Mistrzu, mistrzu! Ale wy nie nazywajcie się mistrzami; albowiem jeden jest mistrz wasz, ale wy jesteście wszyscy braćmi” – Mat. 23:1‑2,6‑8. I ponownie, zwracając się do apostołów, Jezus powiedział: „Wiecie, iż ci, którym się zda, że władzę mają nad narodami, panują nad nimi, a którzy z nich wielcy są, moc przewodzą nad nimi. Lecz nie tak będzie między wami, ale ktobykolwiek chciał być wielkim między wami, będzie sługą waszym, a ktobykolwiek z was chciał być pierwszym, będzie sługą wszystkich. Bo i Syn człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, ale aby służył, i aby dał duszę swą na okup za wielu” – Mar. 10:42‑45.
Nie mamy też dowodów, że pierwotny Kościół uważał kiedykolwiek apostołów za panów Kościoła ani że apostołowie kiedykolwiek przypisali sobie taki autorytet i godność. Ich zachowanie było bardzo dalekie od papieskiego poglądu o panowaniu i od poglądów innych znacznych osób zajmujących stanowiska we wszystkich sektach chrześcijańskich. Piotr, na przykład, nigdy nie określił siebie mianem „księcia apostołów”, jakim go określają dziś papiści; Piotr ani inni apostołowie nie dawali innym takich tytułów ani nie otrzymywali takich hołdów od ówczesnego Kościoła. Zwracali się do siebie i nazywali się wzajemnie po imieniu, po prostu jako Piotr, Jan, Paweł albo jako brat Piotr, brat Jan. Wszyscy w ówczesnym Kościele podobnie się pozdrawiali – jako bracia i siostry w Chrystusie (zob. Dzieje Ap. 9:17, 21:20; Rzym. 16:23; 1 Kor. 7:15, 8:11; 2 Kor. 8:18; 2 Tes. 3:6,15; Filem. 7,16). Napisane jest też, że nawet sam Pan nie wstydził się nazywać ich wszystkich „braćmi” (Hebr. 2:11), co wskazuje na to, że i Jego postawa daleka jest od chęci dominacji podczas sprawowania rzeczywistego i należnego Mu przywództwa i władzy.
Żaden z tych czołowych sług pierwotnego Kościoła nie chodził w szatach kapłańskich albo z krzyżem i różańcem itp., zabiegając o poważanie i hołd u ludzi. Bowiem, jak nauczył ich Pan, najgłówniejszymi pomiędzy nimi byli ci, którzy najwięcej służyli. I tak na przykład, kiedy prześladowanie spowodowało rozproszenie Kościoła i przegnanie z Jerozolimy, „jedenastu” odważnie pozostało na miejscu w gotowości na wszystko, co miało przyjść; bowiem w tym czasie próby członkowie Kościoła w rozproszeniu mogli uzyskać od tych w Jerozolimie zachętę i <str. 231> pomoc. Gdyby i oni uciekli, cały Kościół opanowałyby strach i panika. Widzimy, że Jakub ginie od Herodowego miecza; Piotr z taką samą perspektywą wrzucony jest do więzienia i przykuty łańcuchami do dwóch żołnierzy (Dzieje Ap. 12:1‑6); Paweł i Sylas zostali w swej służbie okrutnie ubiczowani, a potem wrzuceni do więzienia, gdzie ich nogi zakuto w dyby; Paweł znosił „wielki bój utrapienia” (Dzieje Ap. 16:23‑24; 2 Kor. 11:23‑33). Czy wyglądali na panów lub zachowywali się oni jak panowie? Z pewnością – nie.
Piotr mówi o tym bardzo wyraźnie, kiedy radzi starszym, by „paśli trzodę Bożą”. Nie mówi waszą trzodę, wasz lud, wasz kościół, jak to się dziś słyszy z ust wielu duchownych, ale trzodę Bożą, nie jako panujący nad dziedzictwem, ale wzorami będąc dla trzody – wzorami pokory, wierności, gorliwości i pobożności (1 Piotra 5:1‑3). A Paweł mówi: „Mam za to, iż Bóg nas, ostatnich apostołów, wystawił jakoby na śmierć skazanych; albowiem staliśmy się dziwowiskiem światu, Aniołom i ludziom. Myśmy głupi dla Chrystusa (...) bezecni i łakniemy, i pragniemy, i nadzy jesteśmy, i bywamy policzkowani, i tułamy się, i pracujemy, robiąc własnymi rękami; gdy nas hańbią, dobrorzeczemy, gdy nas prześladują, znosimy; gdy nam złorzeczą, modlimy się za nich: staliśmy się jako śmieci tego świata i jako omieciny u wszystkich” – 1 Kor. 4:9‑13. Z pewnością nie wyglądają oni w tym wszystkim na „panów”. Sprzeciwiając się poglądowi pewnych braci, którzy zdawali się pragnąć panowania nad dziedzictwem Bożym, Paweł mówi ironicznie: „Jużeście nasyceni, jużeście ubogaceni, bez nas królujecie”; lecz dalej zaleca tę jedynie słuszną drogę, mianowicie drogę pokory, mówiąc: „Bądźcie naśladowcami moimi” w tym względzie. I jeszcze: „Tak niechaj o nas człowiek rozumie jako o sługach Chrystusowych i o szafarzach tajemnic Bożych” – 1 Kor. 4:8,16,1.
Dalej też ten sam Apostoł dodaje: „Ale jako nas Bóg sobie upodobał, żeby nam była zwierzona Ewangelia, tak mówimy, nie jako ludziom się podobając, ale Bogu, który sobie upodobywa serca nasze. Albowiem nigdyśmy nie używali mowy pochlebnej, jako wiecie; aniśmy pod zasłoną czego łakomstwu dogadzali; Bóg jest świadkiem; aniśmy szukali od ludzi <str. 232> chwały, ani od was, ani od inszych, mogąc wam być ciężkimi jako apostołowie Chrystusowi, aleśmy byli skromnymi między wami, jako gdy mamka odchowuje dziatki swoje” – 1 Tes. 2:4‑7. Apostołowie ani nie wydawali bulli, ani nie rzucali klątw, natomiast znajdujemy wśród ich pełnych miłości i dobroci wyrażeń takie jak: „Gdy nas hańbią, dobrorzeczemy”, „Proszę też i cię, towarzyszu wierny”, „Starszego wiekiem nie strofuj, lecz nakłaniaj prośbą” (1 Kor. 4:13; Filip. 4:3; 1 Tym. 5:1 BT).
Kościół pierwotny właściwie oceniał pobożność oraz niezrównaną duchową wiedzę i mądrość apostołów. Uznając ich, zgodnie z rzeczywistością, za specjalnie wybranych dla siebie przez Pana ambasadorów, Kościół siedział u ich stóp, ucząc się – jednak nie bezmyślnie, bezkrytycznym umysłem, lecz z nastawieniem, by doświadczać duchów i sprawdzać świadectwa (1 Jana 4:1; 1 Tes. 5:21; Izaj. 8:20). A apostołowie, ucząc ich, napominali do takiej postawy umysłu, która domagałaby się uzasadnienia tej nadziei. Zachęcali do tego i byli gotowi wyjść takiej postawie naprzeciw – nie z usidlającymi słowami mądrości człowieka (ludzkiej filozofii czy teorii), ale z oznakami ducha i mocy, aby wiara Kościoła nie opierała się na mądrości ludzkiej, ale na mocy Bożej (1 Kor. 2:4‑5). Nie kultywowali oni ślepej czy zabobonnej czci dla samych siebie.
Czytamy, że Berianie, „zacniejsi nad one, co byli w Tesalonice, (...) przyjęli słowo Boże ze wszystką ochotą, na każdy dzień rozsądzając Pisma, [by przekonać się] jeśliby się tak miało”. Ustawicznym staraniem apostołów było właśnie wykazanie, że głoszona przez nich Ewangelia jest dokładnie tą samą Ewangelią, którą w niewyraźnych zarysach wyrażali starożytni prorocy, „którym objawione jest, iż nie samym sobie, ale nam [Ciału Chrystusowemu] tym usługiwali, co wam teraz zwiastowano przez tych, którzy wam kazali Ewangelię [tj. apostołów] przez Ducha Świętego z nieba zesłanego” (1 Piotra 1:10‑12) – dokładnie tę samą Ewangelię życia i nieśmiertelności, jaką wywiódł na jaśnię sam Pan, że jej większe zajaśnienie <str. 233> i wszystkie szczegóły objawione Kościołowi za pośrednictwem apostołów oraz pod prowadzącym i kierującym wpływem ducha świętego – tak przez specjalne objawienia, jak i przez metody bardziej naturalne, a obie były stosowane – stanowiły wypełnienie Pańskiej obietnicy wobec apostołów, a przez nich dla całego Kościoła: „Mamci wam jeszcze wiele mówić, ale teraz znieść nie możecie”.
Właściwym było więc to, że Berianie badali Pisma, aby się dowiedzieć, czy świadectwo apostołów zgodne było ze świadectwem Prawa i Proroków, i aby porównać je z naukami naszego Pana. Nasz Pan skłaniał się do takiego dowodzenia swego świadectwa przy pomocy Prawa i Proroków, mówiąc: „Badajcież się Pism, (...) a one są, które świadectwo wydają o mnie”. Całe Boskie świadectwo musi być harmonijne, czy to pochodzące z Prawa, od proroków, od Pana czy od apostołów. Ogólna harmonia jest dowodem tego, że pisma są natchnione przez Boga. I dzięki Bogu znajdujemy właśnie taką harmonię, a Pisma Starego i Nowego Testamentu stanowią „harfę Bożą”, nazwaną tak przez samego Pana w Obj. 15:2. Zaś przeróżne świadectwa Prawa i Proroków stanowią poszczególne struny tej harfy, która gdy jest nastrojona przez ducha świętego mieszkającego w naszych sercach i dotknięta palcami oddanych sług i poszukiwaczy Boskiej Prawdy, wydaje z siebie czarujące dźwięki, jakie nigdy wcześniej nie wpadły w ucho śmiertelników. Chwała niech będzie Panu za wyborną melodię błogosławionej „pieśni Mojżesza i Baranka”, której uczymy się ze świadectwa Jego świętych apostołów i proroków, z których Pan Jezus jest pierwszym!
Lecz mimo iż świadectwo Pana i apostołów musi być zgodne ze świadectwem Prawa i Proroków, to powinniśmy się spodziewać, że będzie to świadectwo o rzeczach zarówno nowych, jak i starych; tego właśnie nauczyli nas prorocy (Mat. 13:35; Psalm 78:2; 5 Mojż. 18:15,18; Dan. 12:9). Widzimy, że tak jest, bowiem wyjaśniają oni świadectwa dawnych proroków, ukazując nowe objawienia Prawdy. <str. 234>
Według powszechnego zrozumienia chrześcijaństwa nasz Pan zabezpieczył sprawę organizacji Kościoła w stopniu niewystarczającym w stosunku do celów, jakie zamierzył, i oczekuje, że jego lud użyje własnej mądrości w tej kwestii. Wielu ludzi o rozmaitych poglądach popierało mniej lub bardziej ścisłe zasady organizacyjne i dlatego w dzisiejszym świecie znaleźć możemy chrześcijan zorganizowanych na różne sposoby, mniej lub bardziej rygorystyczne, a każdy twierdzi, że jego denominacja czy też system zarządzania ma najwięcej zalet. Jest to podejście błędne! Nie jest logiczne przypuszczenie, że Bóg, przewidziawszy Nowe Stworzenie przed założeniem świata, byłby na tyle niedbały w swym dziele, że pozostawiłby swoich wiernych bez jasnego zrozumienia swej woli i odpowiedniego systemu czy też sposobu zorganizowania, jaki służyłby ich dobru. Tendencją umysłu ludzkiego jest albo dążenie do anarchii, albo do ścisłej organizacji i niewoli. Zasady Boskiego porządku, unikając obu tych krańcowości, wyznaczają Nowemu Stworzeniu organizację skrajnie prostą, pozbawioną jakichkolwiek elementów niewoli. Rzeczywiście, Pismo Święte zaleca każdemu chrześcijaninowi: „Stójcie tedy w tej wolności, którą nas Chrystus wolnymi uczynił, a nie poddawajcie się znowu pod jarzmo niewoli” – Gal. 5:1.
Aby ukazać ten Boski porządek, musimy ograniczyć się całkowicie do zapisów Boskich i zupełnie pominąć historię kościelnictwa, pamiętając, że przepowiedziane „odstępstwo” zaczynało już działać w czasach apostolskich i że postępowało raptownie po śmierci apostołów, a jego kulminacyjnym punktem był system papieski. Biorąc pod uwagę zapis biblijny, możemy do Nowego Testamentu dołączyć opis obrazowego porządku pod Zakonem, ale musimy ciągle pamiętać, że obrazy te przedstawiały nie tylko sprawy obecnego Wieku Ewangelii, ale również porządek w nadchodzącym Wieku Tysiąclecia. Na przykład, Dzień Pojednania i związane z nim zadania przedstawiały, jak już wcześniej <str. 235> zauważyliśmy, obecny Wiek Ewangelii. W dniu tym najwyższy kapłan nosił nie swe chwalebne szaty, ale po prostu szaty święte, lniane, co przedstawiało fakt, że podczas Wieku Ewangelii ani Pan, ani Jego Kościół nie zajmują z ludzkiego punktu widzenia wyróżnionego czy chwalebnego miejsca, ale ich stan jest stanem czystości i sprawiedliwości – wyobrażonym w szatach lnianych, które w przypadku Kościoła są symbolem sprawiedliwości Jego Pana i Głowy. Dopiero po Dniu Pojednania najwyższy kapłan przywdziewał szaty chwalebne, które obrazowały chwałę oraz godność władzy i mocy Chrystusa w Wieku Tysiąclecia. Wraz z Panem również Kościół przedstawiony jest w chwalebnych elementach tego obrazu, bowiem tak jak głowa najwyższego kapłana przedstawiała naszego Pana i Mistrza, tak ciało kapłańskie przedstawiało Kościół; zaś chwalebne szaty reprezentowały godność i cześć całego Królewskiego Kapłaństwa, kiedy nadejdzie już czas wywyższenia. Hierarchia papieska, fałszywie twierdząc, że rządy Chrystusa są dokonywane pod jej przedstawicielstwem, że papieże są Jego namiestnikami, a kardynałowie, arcybiskupi i biskupi reprezentują Kościół w chwale i w mocy – usiłuje sprawować nad światem władzę cywilną i religijną, udając chwałę i godność wybranego Nowego Stworzenia przez noszenie wspaniałych szat liturgicznych. Królewskie Kapłaństwo w dalszym ciągu przywdziewa jednak białe szaty ofiarnicze i oczekuje na prawdziwego Pana Kościoła i na prawdziwe wywyższenie do „chwały, czci i nieśmiertelności”, gdy ostatni z wybranych wykona swoją część pracy w dziele ofiarowania.
Szukając wytycznych odnośnie organizacji i zasad w Kościele w dniach jego upokorzenia i ofiarowania, szczególnie musimy się skupić na Nowym Testamencie. Fakt, że zasady te nie są ujęte w skondensowanej formie, nie powinien stanąć na przeszkodzie naszemu oczekiwaniu, że tworzą one jednak zwarty system, który da się odnaleźć. Musimy walczyć z wrodzonymi oczekiwaniami naszej wypaczonej oceny w odniesieniu do praw, pamiętając, że <str. 236> Kościół jako synowie Boży otrzymał „doskonały zakon wolności”, bowiem jego członkowie nie są już sługami, ale synami, a synowie muszą nauczyć się korzystania z wolności synostwa, by przez to tym bardziej okazać swoje absolutne posłuszeństwo prawu i zasadom miłości.
Apostoł przedstawia naszym umysłom obraz Nowego Stworzenia będący ilustracją całego zagadnienia. Mamy tu postać ciała ludzkiego, w którym głowa przedstawia Pana, a wszystkie części i członki ciała przedstawiają Kościół. Temat ten został wspaniale, a jednocześnie z wielką prostotą rozwinięty w 1 Kor. 12. Znajdujemy tu wyjaśnienie, że „jako ciało jedno jest, a członków ma wiele, ale wszystkie członki ciała jednego, choć ich wiele jest, są jednym ciałem: tak i Chrystus [jedno ciało czy też grono składające się z wielu członków]. Albowiem przez jednego ducha my wszyscy w jedno ciało jesteśmy ochrzczeni, bądź Żydowie, bądź Grekowie, bądź niewolnicy, bądź wolni”. Następnie Apostoł zwraca nam uwagę na fakt, że tak jak dobre zdrowie ciała zależy w znacznej mierze od jedności, harmonii i współpracy wszystkich członków, tak jest i z Kościołem, Ciałem Chrystusowym. Jeśli jeden członek cierpi ból, poniżenie, pohańbienie, to wszystkie inne są także dotknięte, dobrowolnie lub z konieczności. A jeśli jakiś członek otrzymał szczególne błogosławieństwo, pociechę czy odpocznienie, to wszyscy inni będą się cieszyć tymi łaskami. Zaznacza on (w. 23), że tak jak my sami staramy się zakrywać i chować swoje ułomności i zmazy cielesne oraz je uśmierzać i leczyć, tak powinno też być i z Kościołem, Ciałem Chrystusowym, gdzie najbardziej ułomne członki powinny być przedmiotem szczególnej troski oraz być przykrywane dobrocią i miłością, „aby nie było rozerwania w ciele, ale iżby jedne członki o drugich jednakie staranie miały”, tak o te najskromniejsze, jak i o te najbardziej doceniane (w. 25).
Według powyższych słów Pańska organizacja Kościoła jest zaiste zupełna. Ale jak w naturze, tak i w sprawach duchowych: tam gdzie ta organizacja w pełni funkcjonuje, mniejsza jest konieczność temblaków i bandaży. Drzewo jest wspaniale zorganizowanym i jednolitym systemem od korzeni aż po wierzchołek, a jednak gałęzie jego nie potrzebują specjalnych zamocowań, sznurków, śrub czy też <str. 237> wydrukowanych zasad i praw; tak jest też i w przypadku Ciała Chrystusowego. W ciele odpowiednio dopasowanym, zharmonizowanym i ujednoliconym zgodnie z liniami wytyczonymi przez Pana nie będą konieczne sznurki, temblaki albo śruby mocujące i łączące poszczególnych członków – nie będą potrzebne prawa, kreda ani inne wspaniałe ludzkie urządzenia zacieśniające i utrzymujące tę bliskość. O sile tego związku decyduje jedność ducha, a zatem dopóki będzie w nim pozostawał duch życia, dopóty trwać będzie zgoda i jedność Ciała; zaś związek będzie na tyle silny, lub na tyle słaby, na ile obfitować w nim będzie duch Pański.
Apostoł mówi dalej, że to Bóg nadzoruje sprawy tej organizacji, Nowego Stworzenia, które On sam zaplanował i rozpoczął. Mówi nam: „Lecz wy jesteście ciałem Chrystusowym i członkami, każdy z osobna. A niektórych Bóg postanowił w zborze [ekklesia, kościół, ciało] najprzód apostołów, potem proroków, po trzecie nauczycieli, potem cudotwórców, potem dary uzdrawiania, pomocników, rządców, rozmaitość języków”. Nowością dla wielu, którzy przyzwyczaili się do przyznawania sobie i innym chwalebnych, zaszczytnych, odpowiedzialnych, służbowych miejsc w Kościele, będzie zdanie sobie sprawy z tego, że Bóg obiecał nadzorowanie tej dziedziny wśród tych, którzy wyglądają od Niego kierownictwa i prowadzeni są przez Jego Słowo i ducha.
Gdyby uznano ten fakt, jakże niewielu ośmieliłoby się ubiegać o zajmowanie głównych miejsc i manewrować w celu osiągnięcia politycznej popularności czy zaszczytnych stanowisk! Uzmysłowienie sobie Boskiej opieki nad prawdziwym Kościołem prowadzi przede wszystkim do odróżnienia prawdziwego Kościoła od systemów nominalnych, a następnie do pobożnego i pokornego starania się o poznanie Boskiej woli względem postanowień co do całej organizacji Kościoła, służby i sług.
Apostoł pyta: „Izali wszyscy są apostołami? Izali wszyscy prorokami? Izali wszyscy nauczycielami?”, dając nam do zrozumienia, że nie można na to pytanie odpowiedzieć twierdząco i że każdy, kto spełnia tę funkcję, powinien okazać jakiś dowód Boskiego naznaczenia, jak też powinien wypełniać swój urząd, czyli posługę, nie przypodobując się ludziom, lecz wielkiemu nadzorcy Kościoła – jego Głowie i Panu. Apostoł zwraca nam uwagę na fakt, że te różnice <str. 238> w Kościele są analogiczne do różnic pomiędzy członkami ciała ludzkiego oraz że każdy członek jest potrzebny i żaden nie może być w pogardzie. Oku nie wolno powiedzieć do nogi: „Nie potrzebuję cię” albo do ucha: „Nie potrzebuję cię” ani do ręki: „Nie potrzebuję cię”. „A jeśliby wszystkie były jednym członkiem, gdzieżby było ciało?” „Albowiem ciało nie jest jednym członkiem, ale wieloma” (1 Kor. 12:19,14).
Przyznać trzeba, że obecnie nie mamy takiej samej różnorodności członków w Kościele, bowiem, jak zaznacza Apostoł, „mówienie językami to znak nie dla wierzących, ale dla niewierzących”, co jest prawdą także w odniesieniu do cudów. Po śmierci apostołów, którzy mieli moc udzielania tych darów ducha i po śmierci tych, którzy te dary od nich otrzymali, cuda te – dary – miały w Kościele, jak już zauważyliśmy, ustać. Lecz w dalszym ciągu miała istnieć w Kościele praca odpowiednia dla każdego mężczyzny i dla każdej kobiety – możliwość służenia Panu, Prawdzie i współczłonkom Ciała Chrystusowego, dla każdego zgodnie z jego naturalnymi zdolnościami. Kiedy ustały cuda, ich miejsce zajęło wzrastanie w Prawdzie i znajomości Pańskiej oraz w łaskach ducha. Jeszcze w czasie kiedy te dary niższego rzędu – uzdrawianie, języki, tłumaczenie i inne cuda – miały miejsce w Kościele, Apostoł napominał braci, by „starali się usilnie o lepsze dary”.
Przedmiotem tego starania czy nadziei nie mogło być apostolstwo, bowiem apostołów było tylko dwunastu; lecz można się było starać i pragnąć, by być prorokiem (wyjaśniającym) albo nauczycielem. „Lecz, dodaje Apostoł, ja wam jeszcze zacniejszą drogę ukażę” (1 Kor. 12:31). Dalej więc wskazuje on, że ponad każdym z tych darów i usług w Kościele stoi przywilej posiadania wielkiej miary ducha Mistrza – miłości. Apostoł zwraca uwagę, że najskromniejszy członek Kościoła, który zdobędzie doskonałą miłość, osiąga w oczach Pańskich stopień wyższy i szlachetniejszy niż jakikolwiek apostoł czy prorok, któremu brak cnoty miłości. Oświadcza on, że jeśli brakuje miłości, całość jest pusta i niezadowalająca w oczach Pana bez względu na dary. <str. 239> Rzeczywiście, możemy być pewni, że nikt nie mógłby z aprobatą Pańską długo zajmować stanowiska apostoła, proroka czy nauczyciela w Kościele, gdyby nie osiągnął stopnia doskonałej miłości lub jeśli przynajmniej nie starałby się go osiągnąć. W przeciwnym razie ktoś taki stopniowo znalazłby się w ciemności, a może nawet stałby się nauczycielem błędu, zamiast być nauczycielem Prawdy oraz sługą Szatana do przesiewania braci.
W swym Liście do Efezjan (4:1‑16) Apostoł powtarza tę lekcję o jedności Kościoła jako jednego ciała składającego się z wielu członków pod wspólną Głową, którą jest Jezus Chrystus, połączonego jednym duchem – duchem miłości. Napomina on wszystkich takich członków, żeby postępowali w sposób godny swego powołania, w uniżoności, pokorze, cierpliwości, wzajemnie się znosząc w miłości, starając się utrzymać jedność ducha w „związce pokoju”. W rozdziale tym Apostoł mówi o różnych członkach Ciała, naznaczonych do specjalnych w nim usług i wyjaśnia cel tego usługiwania. Stwierdza: „I on ustanowił jednych apostołami, drugich prorokami, innych ewangelistami, a innych pasterzami i nauczycielami, aby przygotować świętych do dzieła posługiwania [do chwalebnego urzędu lub służby w tysiącletnim Królestwie], do budowania ciała Chrystusowego, aż dojdziemy wszyscy do jedności wiary i poznania Syna Bożego, do męskiej doskonałości, aż dorośniemy do wymiarów pełni Chrystusowej, abyśmy (...) będąc szczerymi w miłości, wzrastali pod każdym względem w niego, który jest Głową, w Chrystusa, z którego całe ciało spojone i związane przez wszystkie wzajemnie się zasilające stawy (...) rośnie i buduje siebie samo w miłości” – Efezj. 4:11‑16 (NB).
Zauważmy obrazowe określenia, jakich używa Apostoł – nawiązuje on do ciała człowieka, lecz małego i nierozwiniętego. Informuje nas, że Bożą wolą jest, by wszystkie najróżniejsze członki tego ciała wzrastały aż do osiągnięcia pełni rozwoju, pełni siły i mocy – „męska doskonałość” jest bowiem obrazem na Kościół w jego właściwym, skompletowanym stanie. Rozciągając <str. 240> ten obraz na cały wiek, aż do obecnego czasu, widzimy, że kolejni członkowie zasypiali, aby czekać na wspaniałe rozrządzenie o poranku Tysiąclecia w postaci „pierwszego zmartwychwstania”, i że ich miejsca były stopniowo zapełniane, tak że Kościół nigdy nie był organizacją niepełną, choć czasem widoczne były znaczne słabości jednego lub mocne strony innego członka. Jednak przedmiotem wysiłków każdego z członków musi być zawsze czynienie wszystkiego, co w jego mocy, w celu budowania Ciała, wzmacniania innych członków i doskonalenia ich w łaskach ducha – „aż dojdziemy wszyscy do jedności wiary”.
Jedność wiary jest rzeczą pożądaną; należy się o nią ubiegać, lecz nie o taki rodzaj jedności, jaką się powszechnie uznaje za cel. Jedność powinna panować pod względem „wiary raz świętym podanej”, czystej i prostej, dającej jednak każdemu członkowi wolność zajęcia różnych stanowisk co do pomniejszych zagadnień bez jakichkolwiek instrukcji dotyczących ludzkich spekulacji, teorii itp. Biblijnie pojmowana jedność opiera się na fundamentalnych zasadach Ewangelii: (1) Naszym odkupieniu przez kosztowną krew i usprawiedliwieniu przez okazaną wiarę w to odkupienie; (2) Naszym uświęceniu, oddzieleniu na służbę Panu i Prawdzie, obejmującym także usługiwanie braciom; (3) Bez tych podstaw, co do których należy wymagać jedności, biblijna społeczność nie może istnieć. W każdym innym punkcie należy zgodzić się na pełną wolność, pielęgnując jednak pragnienie zrozumienia – i wspierania innych w zrozumieniu – Boskiego planu w każdym jego aspekcie i szczególe. W taki sposób każdy członek Ciała Chrystusowego, zachowując swą osobistą wolność, będzie do tego stopnia oddany Głowie i wszystkim członkom, że z ochotą odda za nich wszystko, włącznie z własnym życiem.
Zastanowiliśmy się nad szczególnym zadaniem apostołów i nad faktem, że ich liczba była ograniczona oraz że w dalszym ciągu wykonują oni swą usługę dla Kościoła, przemawiając jako Pańskie narzędzia do Jego ludu przez Jego Słowo. Teraz przestudiujmy zagadnienie <str. 241> innych usług w Kościele, jakie wspomina Apostoł, określając je mianem darów od Pana dla całego Ciała (ekklesia).
Pan daje apostołów, proroków, ewangelistów, pasterzy, nauczycieli w celu błogosławienia całego Ciała, tak pod względem obecnego, jak i wiecznego dobra. Ci, którzy szczerze polegają na Panu jako ich Głowie, Nauczycielu, Przewodniku Kościoła, czyli członkowie Jego Ciała, powinni oczekiwać, szukać i zauważać Jego dary w każdym z tych szczegółów oraz przyjmować je i ich używać, jeśli pragną skorzystać z tego obiecanego błogosławieństwa. Dary te nie są wmuszane Kościołowi, jednak ci, którzy je zaniedbują, gdy są im oferowane, doświadczają odpowiednich strat duchowych. Pan ustanowił je w Kościele na samym początku, dając nam przykład idealnego porządku Kościoła i zostawiając swemu ludowi wolną rękę co do tego, czy będzie on naśladował Jego przykład i doświadczał odpowiednich błogosławieństw, czy będzie go pomijać i spotykać się z odpowiednimi trudnościami i rozczarowaniami. My, którzy pragniemy prowadzenia i nauki od Pana, starajmy się dowiedzieć, jak On pierwotnie postanowił różnych członków i jakiego rodzaju darów udzielał od tamtego czasu swemu ludowi. Może w ten sposób uda nam się lepiej ocenić, które z tych darów mamy do dyspozycji i z większą gorliwością starać się będziemy o ich posiadanie w przyszłości.
Apostoł
oświadcza, że wolą Pańską jest, aby nie było schizm w Ciele – rozłamów,
podziałów. Przy użyciu ludzkich metod podziały są nieuniknione – pominąwszy
okres tryumfu papiestwa, kiedy ów system nominalny stał się silny
i posługiwał się okrutnymi prześladowaniami względem wszystkiego, co nie
w pełni się z nim zgadzało. Był to jednak czas jedności opartej na sile, na
przymusie, jedności tylko zewnętrznej, a nie jedności serc. Ci, których
uwalnia Syn, nigdy nie będą należeć szczerze to takich związków, bowiem wolność
osobista zostaje w nich całkowicie zniszczona. Problem denominacji
protestanckich nie polega na tym, że są zbyt liberalne i dlatego rozdzielone
na wiele odłamów, ale że mając w sobie jeszcze dużo ducha
instytucji-matki, nie posiadają mocy, z jaką ta <str. 242> kiedyś
tłumiła i gwałciła wolność myśli. Niewątpliwie wielu zdziwi nasze
stwierdzenie, że zamiast zbyt wielu podziałów i rozłamów, jakie
obserwujemy obecnie na każdym kroku, prawdziwą potrzebą Kościoła Chrystusowego
jest jeszcze większa wolność – dopóki
każdy poszczególny członek nie stanie się wolny i niezależny od wszelkich
ludzkich więzów, wierzeń i wyznań wiary. Gdyby każdy chrześcijanin stał
mocno w wolności, którą go Pan wolnym uczynił (Gal. 5:1; Jan 8:32),
i gdyby każdy był wierny Panu i Jego Słowu, wtedy bardzo szybko
zrozumiano by pierwotną jedność, jakiej uczyły Pisma, i wszystkie
prawdziwe dzieci Boże, wszyscy członkowie Nowego Stworzenia zauważyliby, że
będą pragnąć kontaktu z podobnie uwolnionymi innymi członkami oraz że
zwiążą się z nimi więzami miłości daleko mocniej niż związani są ludzie
w ziemskich systemach czy stowarzyszeniach. „Miłość Chrystusowa przyciska nas” [trzyma nas razem wg Konkordancji Younga] – 2 Kor. 5:14.
Wszyscy członkowie rodziny Aarona mogli kandydować do służby kapłańskiej; niemniej jednak istniały pewne ograniczenia, bariery i czynniki dyskwalifikujące, uniemożliwiające służbę. Podobnie jest z wypełnieniem tego obrazu pośród Królewskiego Kapłaństwa – wszyscy są kapłanami, wszyscy są członkami pomazanego Ciała. Pomazanie to oznacza dla każdego pełne upoważnienie do głoszenia i nauczania dobrej nowiny, jak jest napisane: „Duch Pański nade mną; przeto mię pomazał, abym opowiadał Ewangelię ubogim; posłał mię, abym uzdrawiał skruszone na sercu...” A ponieważ słowa te stosowały się do Głowy Chrystusa, Nowego Stworzenia i Królewskiego Kapłaństwa, stosują się one także do wszystkich członków, czyli mówiąc ogólnie, każde poświęcone dziecko Boże ma w sobie to pomazanie duchem świętym, pełne upoważnienie, polecenie głoszenia Słowa – „abyście opowiadali cnoty tego, który was powołał z ciemności ku dziwnej swojej światłości” (1 Piotra 2:9).
I tak jak wymagane było od obrazowych kapłanów, aby wolni byli od pewnych skaz i osiągnęli określony wiek, tak jest też wśród członków Królewskiego <str. 243> Kapłaństwa – jednym brak określonych kwalifikacji do publicznej usługi, podczas gdy inni je posiadają. Każdy powinien trzeźwo (Rzym. 12:3,6) spojrzeć na siebie, aby ocenić miarę posiadanych darów Bożych, a więc miarę swego szafarstwa i stopień odpowiedzialności. Podobnie wszyscy członkowie powinni uważnie upatrywać w sobie nawzajem tak naturalnych, jak i duchowych kwalifikacji i osiągnięć i odpowiednio do tego ocenić wolę Bożą. W obrazie ważny był wiek, ale u pozaobrazowych Kapłanów odpowiadająca cecha to doświadczenie, rozwój charakteru; wada zeza odpowiadałaby w pozaobrazowym Kapłaństwie brakowi jasnego zrozumienia i jasnego spojrzenia na sprawy duchowe, co stanowiłoby przeszkodę w publicznej służbie w Kościele. Podobnie wszelkie inne zmazy, które uniemożliwiały obrazową służbę kapłańską, przedstawiają różne moralne, fizyczne czy umysłowe niedoskonałości pozaobrazowego Królewskiego Kapłaństwa.
Niemniej jednak, podobnie jak ci zdeformowani kapłani w obrazie korzystali z wszystkich przywilejów, jakimi cieszyli się inni, w celu otrzymania środków materialnych, spożywania chlebów pokładnych, ofiar itd., tak rzecz się ma i w pozaobrazie – owe braki uniemożliwiające członkowi Ciała Chrystusowego publiczne usługiwanie Kościołowi i Prawdzie nie powinny przeszkodzić mu w duchowym rozwoju ani w uznaniu za pełnoprawnego uczestnika przy duchowym stole Pańskim i przed Tronem Łaski. Tak jak nikt nie mógł zajmować urzędu najwyższego kapłana, jeśli cechował się fizycznymi niedociągnięciami albo nie osiągnął wymaganego wieku, tak i ci, którzy pragną służby Prawdzie „w słowie i nauce”, nie powinni być nowicjuszami, lecz członkami Ciała, których dojrzałość charakteru i poznania oraz owoce ducha uzasadniałyby kwalifikacje do takiej usługi. Tacy powinni być uznani za starszych, niekoniecznie w sensie podeszłego wieku, lecz w znaczeniu zaawansowania, dojrzałości w dziedzinie Prawdy oraz rozwiniętych umiejętności w zakresie udzielania rad i napominania braci zgodnie z zasadami Słowa Pańskiego.
Rozumiejąc w ten sposób znaczenie słowa „starszy”, widzimy słuszność wersetów, które oznajmiają, że wszyscy, którzy zajmują się duchowym usługiwaniem <str. 244> Prawdzie, mogą być również słusznie nazywani „starszymi” bez względu na to, czy wykonują usługę apostoła, proroka, ewangelisty, pasterza czy nauczyciela. Aby móc objąć któreś z tych służebnych stanowisk, trzeba być uznanym za starszego w Kościele. Nawet apostołowie oświadczali, że są starszymi (1 Piotra 5:1; 2 Jana 1); zaś w odniesieniu do sług Kościoła oraz ich wyboru powszechne przekłady Biblii używają trzech słów:
Te trzy określenia są jednak mylące ze względu na ich niepoprawne zastosowanie przez kościoły różnych wyznań. Dlatego koniecznie musimy wyjaśnić, że słowo „biskup” oznacza nadzorca i że każdy postanowiony starszy uznawany był za nadzorującego jakąś większą lub mniejszą pracę. Na przykład Apostoł, spotkawszy się ze starszymi Kościoła efeskiego i upominając ich na pożegnanie rzekł: „Pilnujcież tedy samych siebie i wszystkiej trzody, w której was Duch Święty postanowił biskupami [nadzorcami]” – Dzieje Ap. 20:28.
Jednak za sprawą Pańskiej opatrzności niektórym z tych starszych udzielony został większy zakres wpływu czy nadzoru w Kościele i dlatego zasadne jest nazywanie ich ogólnymi nadzorcami. Takimi byli apostołowie – apostoł Paweł, mając szerszy zakres nadzoru, doglądał zborów powstałych w krajach pogańskich – w Azji Mniejszej i w Europie Południowej. Ale to stanowisko ogólnych nadzorców nie ograniczało się tylko do apostołów. Pan w swej opatrzności wzbudził innych, aby w ten sposób służyli Kościołowi – „nie dla sprośnego zysku, ale ochotnym umysłem” – z pragnieniem służenia Panu i braciom. Tymoteusz był przede wszystkim zaangażowany w takie usługiwanie pod kierownictwem apostoła Pawła, częściowo jako jego przedstawiciel, i był polecany różnym grupom czy zborom [ekklesia] ludu Pańskiego. Pan miał i wciąż ma odpowiednie kompetencje, by nadal posyłać takich nadzorców, których On wybiera w celu udzielania porad i napominania Jego trzody. Lud Pański także powinien być kompetentny, <str. 245> jeśli chodzi o ocenę wartości dorady oferowanej przez takich nadzorców. Powinny ją popierać znaki pobożnego życia, pokornego zachowania, duch ofiarności, brak jakiegokolwiek działania w celu uzyskania chwały czy sprośnego zysku, jak również nauczanie, które wytrzymałoby krytykę sumiennego badania Biblii, poszukującego codziennie w Piśmie Świętym potwierdzenia, czy wyjaśnienia danej osoby zgadzają się z literą i duchem Słowa. Jak już zauważyliśmy, tak traktowano nauki apostołów, do czego oni sami zachęcali braci, chwaląc tych, którzy cechowali się taką ostrożnością, pozbawioną jednak podchwytliwości czy nadmiernego krytycyzmu (Dzieje Ap. 17:11).
Z historii Kościoła można natomiast wywnioskować, że duch rywalizacji i upodobania do czci szybko zastąpił ducha pokornego oddania i ofiarności, a jednocześnie łatwowierność i pochlebstwo zajęły miejsce badania Pisma Świętego. W rezultacie nadzorcy z czasem stali się bardziej apodyktyczni i stopniowo zaczęli twierdzić, że są równi apostołom itp. Aż wreszcie doszło między nimi do takiej rywalizacji, iż niektórzy z nich zaczęli się wyróżniać tytułami głównych, czyli arcybiskupów. Rywalizacja między tymi arcybiskupami doprowadziła do wyniesienia jednego z nich na stanowisko papieża. Ten sam duch panuje też w mniejszym lub większym stopniu nie tylko w papiestwie, ale także wśród tych, którzy zostali zwiedzeni i wprowadzeni w błąd jego przykładem, jakże dalekim od prostoty pierwotnego porządku. W rezultacie widzimy dziś, że taka organizacja, jaka została ustanowiona w Kościele pierwotnym, tzn. bez sekciarskich tytułów i bez chwały, honorów oraz władzy nielicznych nad wieloma, bez podziału na kler i laików, jest uznawana za całkowity brak organizacji. My jednak cieszymy się, że możemy zaliczać się do tych niewywyższanych i przez to naśladować przykład pierwotnego Kościoła oraz cieszyć się podobną wolnością i błogosławieństwami.
Tak jak w Kościele wszyscy starsi są nadzorcami, doglądającymi, stróżami spraw Syjonu, niektórzy lokalnie, a inni w znaczeniu ogólnym i szerokim, tak każdy, stosownie do swych talentów i umiejętności, może służyć trzódce, jeden – o odpowiednich kwalifikacjach – jako ewangelista, <str. 246> któremu warunki umożliwiają głoszenie Prawdy początkującym i znajdowanie tych, którzy mają uszy ku słuchaniu dobrej nowiny, inny – jako pasterz (pastor), ponieważ jego szczególne kwalifikacje w dziedzinie społeczności umożliwiają mu zajmowanie się sprawami ludu Pańskiego osobiście, indywidualnie, poprzez odwiedzanie ich w domach, zachęcanie i wzmacnianie ich, zgromadzanie i bronienie przed wilkami w owczej skórze, które gryzą i pożerają. „Prorocy” też mają określone kwalifikacje do usługiwania.
Słowo „prorok” nie jest dziś raczej używane w sensie ogólnym, w jakim używane było w dawnych czasach, lecz rozumiane jest jako ‘jasnowidz’, ‘osoba przepowiadająca przyszłość’. Dokładnie mówiąc, słowo prorok ma znaczenie przemawiającego publicznie, oratora. Jasnowidz, który ma widzenia, albo ktoś, kto otrzymuje objawienia, może też być nazwany prorokiem w znaczeniu ich jednoczesnego oznajmiania; jednak te dwa znaczenia są oddzielne i różne. W przypadku Mojżesza i Aarona, Mojżesz był większy, jako przedstawiciel Boga, a Pan rzekł do niego: „Oto postanowiłem cię za boga [mocarza, wyższego] faraonowi, a Aaron, brat twój, będzie prorokiem twoim” – rzecznikiem, narzędziem mówiącym (2 Mojż. 7:1). Zauważyliśmy już, że niektórzy apostołowie, otrzymawszy wiedzę o rzeczach przyszłych, byli wieszczami; teraz możemy powiedzieć, że prawie wszyscy z nich byli też prorokami, tj. publicznymi mówcami, szczególnie Piotr i Paweł. Ale było też wielu innych publicznych mówców, czyli proroków. Takowym był np. Barnaba; jest też napisane, że „Judas i Sylas, będąc i oni prorokami [publicznymi mówcami], długimi słowy napominali braci i utwierdzali je” – Dzieje Ap. 15:32.
W Piśmie Świętym nie znajdujemy sugestii, aby osobę, która nie kwalifikuje się do danej pracy, uznawać za naznaczoną przez Pana, jeśli odnośne stanowisko wymaga stosownych umiejętności, których takiej osobie brak. Przeciwnie, obowiązkiem każdego członka Ciała Chrystusowego jest, by służył innym zgodnie ze swymi talentami, odpowiednio do swoich umiejętności, aby każdy był na tyle skromny i na tyle pokorny, by „nie miał o sobie <str. 247> wyższego mniemania, niż należy, lecz niech sądzi o sobie trzeźwo”, zgodnie z rzeczywistą wartością talentów, jakimi obdarzył go Pan. Kościół nie powinien też uznawać nikogo spośród siebie, kto z tego względu pragnąłby być największym. Wręcz przeciwnie – powinno się szukać pokory jako podstawowej kwalifikacji do starszeństwa i każdego innego działu usługiwania. Jeśli jest zatem dwóch w równym stopniu utalentowanych braci, z których jeden jest przebojowy i bardziej ambitny, a drugi pokorny i powściągliwy, to duch Pański, który jest duchem mądrości i zdrowego zmysłu, poucza Pański lud, by docenił pokorniejszego brata jako tego, którego Pan obdarzyłby szczególną łaską i co do którego życzyłby sobie, by zajął on znaczniejsze miejsce w usługiwaniu.
Mniej dziwne jest to, że „kozły” i owce podobne do kozłów w stadzie Pańskim pragną czołowych stanowisk, niż to, że prawdziwe owce, które rozpoznają głos Mistrza, znają Jego ducha i starają się czynić Jego wolę, zgadzają się pokornie, by takie kozły lub owce podobne do kozłów nimi kierowały. Dobrze jest starać się o pokój ze wszystkimi ludźmi, jeśli jednak za cenę spokoju zlekceważymy Słowo i ducha Pańskiego, z pewnością sprowadzi to mniej lub bardziej bolesne skutki. Choć powinniśmy mieć łagodną, owczą naturę, to jednak jest konieczne, aby owce cechowały się charakterem, inaczej nie okażą się zwycięzcami; a jeśli mają charakter, to powinny pamiętać na słowa Głównego Pasterza: „Owce moje głosu mego słuchają [są mu posłuszne] (...) i idą za mną”; „ale za cudzym nie idą (...) bo nie znają głosu obcych” – Jan 10:5,27. Dlatego obowiązkiem każdej z owiec jest szczególne zwracanie uwagi na posłannictwo i zachowanie każdego brata, zanim przyłączą się one do ustanowienia go nadzorcą, zarówno miejscowym, jak i w szerszym zakresie. Owce powinny najpierw być przekonane, że dany brat ma rzeczywiste kwalifikacje na starszego w Kościele – że mocno stoi w podstawowych naukach Ewangelii – pojednaniu, odkupieniu przez kosztowną krew Chrystusa, pełnym poświęceniu się zarówno Jemu, jak i Jego przesłaniu, Jego braciom, Jego służbie. Powinno się patrzeć łaskawie i z sympatią na najsłabsze owieczki i na wszystkie owce umysłowo i moralnie utykające, ale <str. 248> wybierając takie jednostki na przewodników czy starszych, zadawałoby się gwałt Boskiemu porządkowi. Nie powinno się obdarzać sympatią kozłów ani wilków w owczej skórze, które ubiegają się o miejsce i władzę w Kościele.
Należy zauważyć, że zborowi [ekklesia] lepiej być bez żadnego publicznego sługi, niż mieć za przewodnika złotoustego „kozła”, który z pewnością nie „skieruje serc ku miłości Bożej”, ale zwodniczo w inną stronę. Pan przestrzegał Kościół przed takimi. Opisał ich Apostoł, mówiąc: „Z was samych powstaną mężowie mówiący rzeczy przewrotne [nieprawdziwe, mylące nauki], aby za sobą pociągnęli uczniów” [sprytnie przyciągnęli naśladowców samych siebie]. Apostoł mówi, że wielu z nich naśladować będzie zginienia tych, przez których bluźniona będzie droga prawdy (Dzieje Ap. 20:30; 2 Piotra 2:2).
Widzimy, że tak się dzisiaj rzeczy mają. Wielu głosi siebie zamiast Ewangelii i dobrej nowiny o Królestwie, pociągając uczniów za sobą i swoimi denominacjami, zamiast przyciągać ich do Pana i z Nim tylko ich jednoczyć jako członków Jego Ciała. Starają się być głowami kościołów, zamiast uczyć członków, by spoglądali bezpośrednio na Pana jako ich Głowę. Od takich powinniśmy się odwrócić. Prawdziwe owce nie powinny wspierać swą zachętą ich złych dróg. Apostoł Paweł mówi o takich, że przyjęli oni tylko pozór pobożności, ale się mocy jej wyparli (2 Tym. 3:5). Są oni pedantycznymi zwolennikami dni, form, ceremonii, władz kościelnych itp., szanowanymi między ludźmi, ale w oczach Pana są oni obrzydliwością, jak stwierdza Apostoł. Prawdziwe owce mają nie tylko uważnie rozpoznawać głos prawdziwego Pasterza i iść za nim, ale muszą także pamiętać, by nie naśladować, wspierać ani zachęcać tych, co dbają tylko o siebie. Każdy, kto jako starszy godny jest zaufania w Kościele, powinien zostać na tyle dobrze poznany wcześniej, aby to zaufanie było uzasadnione, dlatego Apostoł mówi: „nie nowotny”. Człowiek nowotny mógłby skrzywdzić Kościół i sam doznać krzywdy przez urośnięcie w pychę i odejście przez to od Pana oraz <str. 249> właściwego ducha, a także opuszczenie wąskiej drogi wiodącej do Królestwa.
Apostoł Paweł* daje wyraźną doradę względem tych, których można słusznie uznać za starszych w Kościele – opisując szczegółowo m.in., jakim się powinni cechować charakterem. Pisząc na ten temat w swym liście do Tymoteusza (1 Tym. 3:1‑7), powtarza to samo, używając nieco innych określeń. Zwracając się do Tytusa, który najwyraźniej był innym ogólnym nadzorcą (Tyt. 1:5‑11), opisuje ich obowiązki względem Kościoła. Apostoł Piotr mówi na ten temat następująco: „Starszych, którzy są między wami, proszę ja współstarszy, (...) Paście trzodę Bożą, która jest między wami, doglądając jej (...) nie dla sprośnego zysku, ale ochotnym umysłem, ani jako panując nad dziedzictwem Pańskim, ale wzorami będąc trzody” – 1 Piotra 5:1‑3.
* 1 Tym. 3:2, 5:17; 1 Tes. 5:12; Jak. 5:14
Powinni to być mężowie szczodrzy, o życiu czystym, mężowie tylko jednej żony; a jeśli mają dzieci, to należy patrzeć, w jakim stopniu rodzic wywiera pozytywny wpływ na swą własną rodzinę. Można bowiem logicznie wnioskować, że jeśli zaniedbuje się on w swoich obowiązkach względem własnych dzieci, to pewnie postępowałby też niemądrze i niedbale w radach i ogólnej służbie wobec dzieci Pańskich w zgromadzeniu [ekklesia], w Kościele. Nie ma być dwulicowy, zwodniczy, nie powinien być kłótliwy ani skłonny do sporów. Powinien mieć dobrą opinię między ludźmi spoza Kościoła, nie dlatego, że świat odpowiednio kocha lub docenia świętych, ale że świat nie powinien znaleźć nic zdrożnego w charakterze takiej osoby pod względem uczciwości, sprawiedliwości, moralności czy prawdomówności. Nie mamy też żadnych ograniczeń co do liczby starszych w Kościele, czyli zborze [ekklesia].
Dalej wymagane jest, aby starszy był „ku nauczaniu sposobny”, czyli że musi posiadać zdolności nauczyciela, tłumaczącego i wyjaśniającego Boski plan, i w ten sposób być w stanie dopomóc trzódce Pańskiej słowem i nauką. Nie jest konieczne, by starszy posiadał talent <str. 250> czy kwalifikacje „proroka”, tzn. publicznego mówcy. W jednym zborze może znajdować się kilku braci posiadających zdolności do nauczania innych, pasterskie i inne kwalifikacje do starszeństwa, ale żaden z nich może nie posiadać zdolności do publicznego przemawiania i przedstawiania Bożego planu. Należy ufać, że Pan wzbudzi takich sług, jacy są potrzebni, a jeśli żaden się nie znajduje, to najwidoczniej nie było takiej potrzeby. Zauważmy tu, że najlepiej funkcjonujące zgromadzenia [ekklesia], czyli zebrania, to te, w których nie pojawiają się wybitne talenty w zakresie publicznego przemawiania, a dzięki temu badania Biblii są w nich prowadzone regularnie, a nie okazjonalnie. Pismo Święte wyraźnie ukazuje, że taki był również zwyczaj wczesnego Kościoła, że gdy się zgromadzano, różni członkowie Ciała mieli możliwość usługiwania różnymi posiadanymi przez siebie talentami – jeden przemawiał, inni się modlili, a jeszcze inni, jeśli nie wszyscy – śpiewali. Doświadczenie zdaje się wskazywać, że te grupy ludu Pańskiego, które stosują się jak najdokładniej do tej reguły, otrzymują najwięcej błogosławieństw i rozwijają najsilniejsze charaktery. To, co jedynie słyszy ucho, nawet jeśli jest dobrze powiedziane i dobre, nie zostawia tak gruntownego śladu w sercach jak to, co jest rozważane i wypracowane przez umysł każdego z osobna, a co ma z pewnością miejsce podczas dobrze prowadzonego badania Biblii, do udziału w którym wszyscy powinni być zachęcani.
Inni starsi, choć może nie aż tak sposobni ku nauczaniu, mogą być w swoim żywiole prowadząc zebrania modlitw i świadectw, które powinny być praktykowanym rodzajem zebrań w zgromadzeniach ludu Pańskiego. Jeśli ktoś odkryje w sobie znaczny talent napominania, to powinien z niego korzystać i nie pozwalać, by leżał on bezużyteczny, gdy tymczasem on będzie usiłował zajmować się rzeczami, do których specjalnego talentu nie posiada. Apostoł mówi: „Jeśli kto napomina, niech trwa w napominaniu”, niech dzieli się swymi umiejętnościami i usługuje w tym zakresie; „Jeśli kto naucza [ma talent wyjaśniania, przedstawiania prawdy w sposób prosty], niech trwa w nauczaniu”. <str. 251>
Słowo biskup, czyli nadzorca, ma szeroki zasięg znaczeniowy, podobnie jak i słowo pasterz [pastor]. Jedynie starszy nadaje się do funkcji nadzorcy albo pastora, czyli pasterza. Pastor, czyli pasterz trzody, jest jej nadzorcą; te dwa słowa znaczą praktycznie to samo. Pan Jahwe jest naszym Pastorem, czyli Pasterzem w najszerszym tego słowa znaczeniu (Psalm 23:1), a Jego jednorodzony Syn, nasz Pan, Jezus, jest wielkim Pasterzem i Biskupem (nadzorcą) naszych dusz – dla całego stada, na każdym miejscu. Wszyscy ogólni nadzorcy i „pielgrzymi” są pasterzami, czyli pastorami doglądającymi ogólnego dobra stadka. A każdy miejscowy starszy jest pastorem, pasterzem, nadzorcą o miejscowym zasięgu obowiązków. Widzimy więc, że starsi w Kościele powinni posiadać przede wszystkim ogólne kwalifikacje do tej usługi, a po drugie, że ich specjalne, naturalne kwalifikacje mają określać, w jakim kierunku mogą oni najlepiej służyć Panu i Jego sprawie – jedni w zakresie pracy ewangelizacyjnej, inni w dziedzinie pracy pasterskiej wśród owiec już nawróconych, poświęconych i będących w owczarni; jedni działając na polu miejscowym, a inni na szerszym polu.
Czytamy: „Starsi, którzy się w przełożeństwie dobrze sprawują, niech będą uznani za godnych dwojakiej czci, a zwłaszcza ci, którzy pracują w słowie i w nauce” – 1 Tym. 5:17‑18. Na mocy tych słów nominalny kościół zbudował swą klasę przełożonych starszych, przypisując wszystkim starszym stanowisko władzy i autorytetu, a często dyktatury wśród braci. Taka definicja „przełożeństwa” jest przeciwna temu, co mówi Pismo Święte w tej sprawie. Tymoteusz, zajmując stanowisko ogólnego nadzorcy, czyli starszego, został pouczony przez Apostoła słowami: „Starszemu nie łaj, ale jako ojca napominaj, młodszego jako braci...”. „Sługa Pański nie ma być zwadliwy, lecz ma być układny przeciwko wszystkim.” Nic w tych słowach nie uzasadnia samowładnych rządów albo dyktatorstwa – natomiast pokora, łagodność, wytrwała cierpliwość, braterska uprzejmość i miłość muszą być głównymi cechami tych, którzy uznani są za starszych. Powinni oni być w całym tego słowa znaczeniu przykładem dla stadka. Jeśli więc okazaliby się dyktatorami, to ich <str. 252> przykład nakazałby wszystkim postępować po dyktatorsku. Ale gdy będą cisi, wytrwali, cierpliwi, uprzejmi i miłujący, to przykład ich ukaże wszystkim te właśnie zalety. Bardziej dosłowna interpretacja rozważanego tu fragmentu sugeruje, że należy okazywać uznanie starszym w takim stopniu, w jakim oni okazują wierność wobec zadań służby, którą na siebie wzięli. Dlatego możemy sformułować ten fragment następująco: Niech wyróżniający się starsi będą uznani za godnych podwójnej czci, zwłaszcza ci, którzy pochyleni z wysiłku – głoszą i nauczają.
Podobnie jak słowo „biskup” oznacza jedynie nadzorcę, w żadnym zaś razie pana czy mistrza, chociaż stopniowo pojawiło się u ludzi owo błędne rozumienie tego słowa, tak jest też i z określeniem „diakon”, które dosłownie oznacza sługę. Apostoł określa i siebie, i Tymoteusza mianem „sług Bożych” (2 Kor. 6:4). Słowo „słudzy” zostało tutaj przetłumaczone z greckiego diakonos. W jeszcze innym miejscu Apostoł mówi: „Sposobność nasza jest z Boga, który też nas uczynił sposobnymi sługami Nowego Testamentu” – 2 Kor. 3:5‑6. Tu także słowo greckie diakonos przetłumaczono na „słudzy”. Mówiąc ściśle, Apostoł oświadcza, że on sam i Tymoteusz są diakonami (sługami) Boga i diakonami (sługami) Nowego Testamentu – Nowego Przymierza. Widzimy więc, że wszyscy prawdziwi starsi w Kościele są w takim sensie diakonami, czyli sługami Boga i Prawdy oraz Kościoła – inaczej nie można ich wcale uważać za starszych.
Nie chcemy tu sugerować, że w pierwotnym Kościele nie było różnicy co do posług. Wręcz przeciwnie. Chcemy podkreślić fakt, że nawet apostołowie i prorocy, którzy byli starszymi w Kościele, byli wszyscy diakonami, czyli sługami, w myśl tego, co powiedział nasz Pan: „Kto z was największy jest, będzie sługą [diakonos] waszym” – <str. 253> Mat. 23:11. Charakter i wierność sługi ma stanowić o stopniu zaszczytu i poważania, jakie ktoś ma otrzymać w zborze [ekklesia] Nowego Stworzenia. Jako że w Kościele byli słudzy, którzy biorąc pod uwagę talenty nie kwalifikowali się do uznania ich za starszych, gdyż mieli mniej zdolności do nauczania albo mniej doświadczenia, tak niezależnie od jakichkolwiek mianowań przez sam Kościół, apostołowie i prorocy (nauczyciele) dobierali sobie w różnych okolicznościach pewne osoby jako swoich sług, pomocników albo inaczej diakonów. Na przykład, kiedy Paweł i Barnabasz byli razem, mieli przez jakiś czas Jana Marka za sługę, pomocnika. A kiedy Paweł rozstał się z Barnabaszem, Barnabasz zabrał ze sobą Jana, podczas gdy Paweł i Sylas zabrali Łukasza jako sługę i pomocnika. Ci pomocnicy nie uważali się za równych apostołom ani za równych w służbie dla innych, zdolniejszych i bardziej doświadczonych od siebie; ale cieszyli się przywilejem pomagania i służenia pod kierownictwem tych, których uważali za kompetentnych i uznanych sług Boga, jak i Prawdy. Kościół nie musiał wybierać ich do tego posługiwania apostołom. Podobnie jak Kościół wybierał swoich sług, czyli diakonów, tak i apostołowie wybierali swoich. Nie była to kwestia przymusu, ale udzielonej możliwości. Jan i Łukasz uważali widocznie, że w ten sposób mogą o wiele lepiej służyć Panu, aniżeli obierając jakąkolwiek inną drogę otwierającą się przed nimi; dlatego z własnej woli i bez żadnego skrępowania przyjęli tę służbę, mogąc równie dobrze odmówić jej przyjęcia, gdyby byli przekonani, że potrafią lepiej spożytkować swoje zdolności w jakiś inny sposób.
Jednakowoż nasze słowo diakon stosuje się w Nowym Testamencie do klasy braci użytecznych jako słudzy Ciała Chrystusowego i odpowiednio cenionych, ale nie tak dobrze jak inni nadających się na stanowisko starszych. Wybranie ich jednak do jakiejkolwiek specjalnej służby w Kościele wymagało dobrego charakteru, wierności dla Prawdy i gorliwości w służbie dla Pana i Jego stadka. Tak na przykład w pierwotnym Kościele, <str. 254> kiedy zorganizowano rozdawanie żywności dla ubogich spośród stadka, apostołowie najpierw sami zajęli się tą sprawą. Ale kiedy następnie powstało szemranie i zarzuty, że zaniedbano niektórych potrzebujących, apostołowie przekazali całą tę sprawę wiernym, Kościołowi, mówiąc: Wybierzcie spośród siebie odpowiednich mężów do spełniania tej służby, a my poświęcimy swój czas, wiedzę i talenty na usługiwanie Słowu (Dzieje Ap. 6:2‑5).
Należy pamiętać, że wybrano siedmiu sług, czyli diakonów, a między tymi siedmioma był Szczepan, który później stał się pierwszym męczennikiem – mając zaszczyt jako pierwszy pójść śladami Mistrza na śmierć. Fakt, że Szczepan był wybrany na diakona przez Kościół, w niczym nie przeszkadzał mu głosić Słowa Bożego, gdzie tylko nadarzyła się sposobność. Widzimy więc doskonałą wolność, jaka panowała w pierwotnym Kościele. Cały zbór, uznając zdolności jakiegoś członka, mógł zwrócić się do niego z prośbą o oddanie pewnych usług. Ale taka prośba i zgoda na nią nie były wcale niewolą – pod żadnym względem nie powstrzymywały takiego sługi od użycia swoich talentów w jakikolwiek inny sposób, zależnie od okoliczności. Szczepan, będąc diakonem, wiernie usługując przy stołach czy np. załatwiając finansowe sprawy dla zboru, był błogosławiony przez Pana i otrzymał sposobność użycia swej gorliwości i talentów w bardziej publiczny sposób, przez głoszenie Ewangelii. Jego historia dostarcza dowodu, że Pan uznał go za starszego w Kościele, zanim jeszcze bracia rozpoznali jego zdolności. Niewątpliwie, gdyby żył dłużej, bracia również z czasem spostrzegliby jego kwalifikacje na starszego, umiejącego przedstawiać Prawdę i za takiego by go uznali.
Chcemy tu jednak podkreślić fakt zupełnej wolności każdej jednostki odnośnie użytkowania w miarę możliwości swoich talentów jako ewangelista, zarówno poprzez bezpośrednie mianowanie zboru [ekklesia] Nowego Stworzenia, jak i bez takiego mianowania. (Szczepan jednak nie byłby upoważniony do nauczania w Kościele bez <str. 255> wybrania przez Kościół do tej służby.) Ta absolutna wolność indywidualnego sumienia i talentów, przy równoczesnym braku jakiegokolwiek skrępowania lub ograniczającego autorytetu, jest znamienną cechą wczesnego Kościoła, którą powinniśmy naśladować zarówno w duchu, jak i w czynie. Kościół potrzebuje starszych zdolnych do nauczania i ewangelistów do głoszenia, jak też potrzebuje diakonów do służby w innym zakresie, np. pomocników w czasie zgromadzeń, skarbników itd. Diakoni są sługami Bożymi i sługami Kościoła i odpowiednio do tego są szanowani. Starsi są sługami, chociaż ich usługa uznana jest za usługę wyższego rzędu – za służbę słowem i nauką.
Jak już wiemy, „sposobność ku nauczaniu” jest konieczną kwalifikacją na stanowisko, czyli służbę, starszego w Kościele. Można mnożyć cytaty z Pisma Świętego dla wykazania, że św. Paweł uważał siebie nie tylko za apostoła, starszego i sługę, lecz także za nauczyciela, mówiącego „nie tymi słowy, których ludzka mądrość naucza, ale których Duch Święty naucza” (1 Kor. 2:13). Nie był on nauczycielem języków lub matematyki, astronomii czy innych nauk, z wyjątkiem tej jednej wielkiej nauki, z którą wiąże się Ewangelia Pańska, czyli radosna nowina. To wynika z przytoczonych powyżej słów Apostoła; i dobrze by było, gdyby cały lud Pański zawsze o tym pamiętał. I nie tylko ci, którzy uczą i głoszą, lecz także i ci, którzy ich słuchają, mają uważać, by głoszona była nie ludzka mądrość, ale Boska. Dlatego Apostoł napomina Tymoteusza: „Każ Słowo Boże” (2 Tym. 4:2), „To przykazuj i tego nauczaj” (1 Tym. 4:11), „Tego nauczaj i do tego upominaj” (1 Tym. 6:2). Idąc dalej, Apostoł wskazuje, że tak cały Kościół, jak i starsi, powinni uważać, aby nauczyciele fałszywych doktryn, nauczyciele filozofii i „błędnej rzekomej nauki” [1 Tym. 6:20] nie byli uznani za nauczycieli w Kościele. Apostoł zaleca: „Jeśli kto inaczej uczy, (...) odstąpcie od takiego” – nie popierajcie tego, <str. 256> co stanowi inną Ewangelię niż ta, którą otrzymaliście, a która była wam „zwiastowana przez tych, którzy wam kazali Ewangelię przez Ducha Świętego z nieba zesłanego” [1 Piotra 1:12]. 1 Tym. 6:3‑5; Gal. 1:8
Jednak są tacy, którzy mają kompetencje nauczyciela i zdolni są wyjaśniać innym plan Boski prywatnie, chociaż nie mają zdolności do przemawiania publicznego, do krasomówstwa, do „prorokowania”. Ci, którzy prywatnie służą Panu i Jego sprawie, nie powinni być zniechęcani, a wręcz przeciwnie – zachęcani do tego, by przy każdej sposobności służyć tym, którzy mają uszy ku słuchaniu, i opowiadać cnoty naszego Pana i Króla. Ponadto musimy rozpoznać różnicę pomiędzy „nauczaniem” a „głoszeniem” (Dzieje Ap. 15:35). Głoszenie jest publicznym wykładaniem, podczas gdy nauczanie może przynieść lepsze rezultaty w bardziej prywatnych warunkach – w kołach biblijnych lub w prywatnej rozmowie. Najzdolniejsi kaznodzieje, mówcy publiczni, czyli „prorocy”, przekonali się nieraz, że ich publiczna praca najlepiej owocuje wtedy, gdy zamiast publicznych wykładów dodaje się do niej bardziej prywatne wyjaśnianie głębokich rzeczy Bożych w mniejszej grupie.
Dar ewangelisty, czyli umiejętność poruszania ludzkich serc i umysłów do badania Prawdy, jest szczególnym darem, który nie wszyscy posiedli – zarówno dzisiaj, jak i za czasów wczesnego Kościoła. Co więcej, zmienione warunki nadały nieco inny charakter tej pracy, tak że obecnie, dzięki ogólnemu wykształceniu pracę ewangeliczną można w znacznej mierze wykonywać słowem drukowanym. W obecnym czasie wiele osób zajmuje się tego rodzaju pracą – rozdając ludziom broszury, egzemplarze czasopisma The Watch Tower [„Strażnica”] i rozprowadzając serię Wykładów Pisma Świętego. Fakt, że ci ewangeliści pracują w sposób dostosowany do dzisiejszych czasów, a nie tak jak w przeszłości, nie może być powodem zarzutów, podobnie jak i to, że ewangeliści podróżują teraz kolejami parowymi i elektrycznymi, zamiast jak dawniej chodzić pieszo lub jeździć na wielbłądzie. Ewangelizacji dokonuje się przez przedstawienie Prawdy – Boskiego planu <str. 257> wieków – Słowa Bożego – „zwiastowanie wielkiej radości”. Według naszego przekonania żadna inna praca ewangelizacyjna nie przynosi dziś wspanialszych rezultatów niż właśnie ta. Wielu jest też takich, którzy mają talent i zdolności do zajęcia się tą służbą, podczas gdy nie są przygotowani do zaangażowania się w inne dziedziny pracy. Wielu żeńców jeszcze nie poszło do „winnicy”. Trwamy za nimi w modlitwie, żeby Pan żniwa posłał ich i dał im dostrzec przywileje i możliwości zaangażowania się w tę działalność ewangelizacyjną.
Kiedy Filip ewangelista uczynił, co mógł, dla ludu w Samarii, zostali tam posłani Piotr i Jan (Dzieje Ap. 8:14). Tak i nasi ewangeliści-kolporterzy, poruszywszy czyste umysły swoich słuchaczy, zapoznają ich z Wykładami Pisma Świętego oraz z Watch Tower jako nauczycielami, od których następnie mogą się oni uczyć drogi Pańskiej. I podobnie jak Piotr, Paweł, Jakub oraz Jan, będąc posłańcami i przedstawicielami Pana, pisali listy do domowników wiary i w ten sposób doglądali, pouczali i zachęcali trzodę Pańską, tak też obecnie literatura poświęcona Prawdzie (The Watch Tower) regularnie odwiedza przyjaciół, osobiście i zbiorowo – starając się utwierdzić ich w wierze, ukształtować i wzmocnić ich charakter według wzoru ustanowionego przez Pana i Jego apostołów.
Zdolność do nauczania powinna być powszechna
Apostoł napisał do pewnych braci: „Albowiem mając być nauczycielami względem czasu [jaki już jesteście w Prawdzie] zasię potrzebujecie [z powodu braku gorliwości dla Pana i z powodu ducha światowości], aby was uczono, które są pierwsze początki mów Bożych” – Hebr. 5:12. Oznacza to, że przynajmniej w ogólnym pojęciu cały Kościół, całe Kapłaństwo, członkowie Nowego Stworzenia powinni posiąść umiejętność w Słowie Ojcowskim, stosownie do zalecenia: „Bądźcie zawsze gotowi ku daniu odpowiedzi każdemu <str. 258> domagającemu się od was rachunku o tej nadziei, która w was jest, z cichością i bojaźnią” – 1 Piotra 3:15. Widzimy więc, że w świetle Pisma Świętego nauczanie nie jest ograniczone tylko do klasy kleru, bowiem każdy członek Nowego Stworzenia jest członkiem Królewskiego Kapłaństwa, „pomazanym do nauczania” i przez to w pełni upoważnionym do głoszenia radosnej nowiny tym, którzy mają uszy ku słuchaniu – każdy stosownie do swych umiejętności przedstawienia jej w sposób wierny i zrozumiały. Ale tu spotykamy się ze szczególnym oświadczeniem innego apostoła:
„Niechaj was niewielu będzie nauczycielami, bracia”
– Jak. 3:1 –
Co ma to oznaczać? Apostoł odpowiada sam: „Wiedząc, że cięższy sąd odniesiemy” – wiedząc, że w miarę zajmowania wyższego stanowiska w Ciele Chrystusowym wzrasta zarówno nasza odpowiedzialność, jak i pokusy. Apostoł nie mówi, że nikt z nas nie powinien zostać nauczycielem, lecz chce raczej, aby każdy, kto uważa, że posiada odpowiednie zdolności na nauczyciela, pamiętał o odpowiedzialności w wypadku podejmowania się przedstawiania Słowa Bożego w jakimkolwiek zakresie – w trosce o pewność, że żadne wypowiedziane słowo nie przedstawia Boskiego charakteru i planu w złym świetle, zniesławiając Boga i czyniąc krzywdę tym, którzy słuchają.
Dobrze by było, gdyby wszyscy w Kościele uznali tę radę, tę mądrość z góry, i się do niej zastosowali. Być może byłoby o wiele mniej nauczania, niż się obecnie słyszy, ale nauczyciele i nauczani mieliby nie tylko więcej poszanowania dla Pana i dla Prawdy – Jego Słowa, lecz także byliby w większym stopniu wolni od wprowadzających zamieszanie błędów. Na tej zasadzie słowa naszego Mistrza sugerują, że będą tacy, którzy otrzymają udział w Królestwie, lecz ponieważ ich nauczanie nie było w zupełnej zgodzie z Boskim planem, ich miejsce w Królestwie będzie niższe, niż gdyby szczerze przykładali większą uwagę do wyłącznego nauczania Bożego posłannictwa. Słowa Pana brzmią: „Kto by tedy rozwiązał jedno z tych przykazań najmniejszych i uczyłby tak ludzi, najmniejszym będzie nazwany w królestwie niebieskim” – Mat. 5:19. <str. 259>
„Pomazanie, któreście wy wzięli od niego, zostaje w was, a nie potrzebujecie, aby was kto uczył; ale jako to pomazanie uczy was o wszystkim, a jest prawdziwe i nie jest kłamstwem, a jako was nauczyło, tak i w nim zostaniecie. Ale wy macie pomazanie od onego świętego i wiecie wszystko” – 1 Jana 2:27,20.
Wobec licznych wyjątków Pisma Świętego zachęcających Kościół do uczenia się, do wzrastania w łasce i znajomości, do wzajemnego budowania się w najświętszej wierze oraz zapewniających nas, że Pan wzbudzi apostołów, proroków, ewangelistów i nauczycieli, to oświadczenie Apostoła wydaje się bardzo dziwne, dopóki się go właściwie nie zrozumie. Zdanie to było kamieniem obrażenia dla wielu, chociaż możemy mieć pewność, że Pan nie dopuścił, aby ci, których serca szczerze zwracały się ku Niemu, doznali wskutek tego obrażenia. Ale wydźwięk całego Pisma Świętego, które rozważamy, „przykazanie za przykazaniem, przepis za przepisem”, w połączeniu z doświadczeniami życiowymi, przekona każdego skromnego i pokornego człowieka, że coś błędnego musiało się zakraść przy tłumaczeniu tego zdania; albo też że pojęcia oparte na tym wyjątku są zupełnie niewłaściwe. Ci, którzy się potykają, są przewrażliwieni pod względem wszystkiego, co dotyczy ich osoby i dlatego pragnęliby oni, aby Pan obchodził się z nimi indywidualnie i inaczej niż z resztą Nowego Stworzenia. To jednak sprzeciwia się całkowicie ogólnej nauce Pisma Świętego, że Ciało jest jedno i ma wiele członków połączonych w jedno, i że tylko przez współpracę z innymi członkami i dzięki niej dostarczany pokarm jest przekazywany każdemu członkowi Ciała w celu wzmocnienia go i odżywienia. Widać więc, że Pan zamierzył uczynić swój lud wzajemnie zależnym od siebie, aby nie nastąpiło rozerwanie, i że właśnie w tym celu napomina nas przez Apostoła, abyśmy nie zaniedbywali wspólnych zgromadzeń, pamiętając, że Pan specjalnie upodobał sobie spotykanie się ze zborem [ekklesia], z Ciałem, na każdym miejscu, gdy jest choćby „dwóch lub trzech zgromadzonych” w Jego imieniu.
Badając ten tekst zauważamy, że Apostoł występuje przeciwko <str. 260> błędowi, jaki panował za jego dni. Był to poważny błąd, który w imię Prawdy i chrześcijaństwa, w imię uczniostwa Pańskiego, praktycznie unieważniał całe objawienie. Apostoł powiada, że ten błędny system nie jest częścią prawdziwego Kościoła ani jego doktryn, lecz przeciwnie, należy do Antychrysta, czyli sprzeciwia się Chrystusowi, chociaż przybiera Jego imię i tym sposobem żegluje pod fałszywą banderą. Powiada o nich, że „z nas wyszli, ale nie byli z nas [albo nigdy nie byli prawdziwymi chrześcijanami, albo przestali nimi być]; albowiem gdyby byli z nas, zostaliby byli z nami”. Apostoł wskazuje na ich błąd, polegający na twierdzeniu, jakoby proroctwa o Mesjaszu były figuralne i nigdy nie miały się wypełnić na poziomie ludzkim. Apostoł nazwał takie nauczanie kompletnym zaprzeczeniem stwierdzenia Ewangelii, która mówi, że Syn Boży stał się ciałem, został pomazany przy swoim chrzcie przez ducha świętego jako Mesjasz i nas odkupił.
Myślą Apostoła jest to, że wszyscy, którzy w ogóle stają się chrześcijanami i do pewnego stopnia rozumieją Boski plan, muszą najpierw uznać fakt, że tak oni sami, jak i wszyscy inni byli grzesznikami i potrzebowali Odkupiciela; następnie muszą uznać, że Jezus, Pomazaniec, odkupił ich przez złożenie ofiary ze swego życia. Apostoł oznajmia następnie, że nie trzeba, aby ktoś uczył ich tej podstawowej prawdy. Nie mogliby oni w ogóle być chrześcijanami, nie znając tych podstaw chrześcijańskiej religii – że Chrystus umarł za ich grzechy według Pism i wstał z martwych dla ich usprawiedliwienia – jak też, że nasze usprawiedliwienie i wynikające z niego uświęcenie oraz nadzieja chwały zależne są w zupełności od faktu i wartości Chrystusowej ofiary złożonej na ich korzyść. Apostoł wskazuje, że chociaż można było ufać i wierzyć w Ojca, nie wierząc w Syna, zanim jeszcze Syn się objawił, to jednak ktokolwiek teraz zapiera się Syna Bożego, ten tym samym zapiera się i Ojca. A nikt nie może wyznać Syna Bożego bez równoczesnego wyznania Ojca i planu Ojcowskiego, którego On jest punktem centralnym i wykonawcą.
Możemy więc i dzisiaj dokładnie zrozumieć myśl Apostoła: ktokolwiek został spłodzony z <str. 261> ducha świętego, musiał najpierw uwierzyć w Pana Jezusa – że Jezus był jednorodzonym u Ojca, że objawił się w ciele, że był świętym, niewinnym i odłączonym od grzeszników, że oddał siebie samego na okup za nas i że ta ofiara została przyjęta przez Ojca oraz poświadczona Jego zmartwychwstaniem na znak, że jest On chwalebnym Królem i Wybawicielem. Bez tej wiary nikt nie może otrzymać ducha świętego, czyli pomazania. Wynika z tego, że kto został pomazany, ten nie potrzebuje, aby go ktoś nauczał dalej, tracąc czas na dyskusje o podstawowych zagadnieniach: czy Jezus był Synem Bożym, czy też nie; czy był Odkupicielem, czy nie; czy był On pomazanym Mesjaszem, który ma w słusznym według Boga czasie wypełnić kosztowne obietnice Pisma Świętego. Jeśli będzie w nas trwało to samo pomazanie, które otrzymaliśmy, upewni nas ono o prawdziwości tych rzeczy. „A jako was nauczyło, tak w nim zostaniecie.” Kto nie pozostaje w Nim – w Winnym Krzewie, ten jako odcięta gałązka z pewnością uschnie; ale kto pozostaje w Nim, ten pozostaje i w Jego duchu i nie może się Go zaprzeć.
„Ale wy macie pomazanie od onego świętego i wiecie wszystko.” W ciągu Wieku Żydowskiego duch święty był wyobrażony przez święty olej namaszczenia, który wylany na głowę najwyższego kapłana, ściekał po całym ciele. Ktokolwiek więc należy do Ciała Chrystusowego, ten jest pod pomazaniem, pod wpływem ducha, a gdziekolwiek jest duch Pański, tam namaszcza on, wygładza i oliwi. Jego dążeniem jest zachowanie pokoju ze wszystkimi ludźmi, o ile to tylko możliwe i o ile pozwala na to wierność sprawiedliwości. Duch ten sprzeciwia się starciom – gniewowi, złości, nienawiści i kłótni. Ci, którzy znajdują się pod wpływem tego ducha, chętnie uczą się u Pana, a będąc dalekimi od spierania się z Jego planem i objawieniem, szybko dochodzą z nimi do pełnej harmonii i otrzymują obiecane naoliwienie – namaszczenie, gładkość, pokój, radość i świętość umysłu.
Ci, którzy otrzymali ducha Pańskiego w takim znaczeniu tego słowa, ducha niosącego w serca pokój, radość i zgodę, wiedzą, że otrzymali go na skutek Pańskiego działania w ich życiu, a otrzymali to wszystko, <str. 262> bowiem uwierzyli w Pana Jezusa i przyjęli Go jako Pomazańca. To pomazanie jest więc dowodem nie tylko dla nich samych, lecz również w znacznej mierze i dla innych, że są oni członkami Ciała Chrystusowego. Natomiast, jeśli komuś brak tego pokoju i radości, a jego serce napełnione jest złością, walką i nienawiścią oraz kłótnią, sprzeczkami i sporami, na pewno brak mu dowodów tego pomazania, tego namaszczenia i tej gładkości, jakie towarzyszą duchowi Pańskiemu. Prawdą jest, że nie wszyscy jesteśmy tacy sami, więc ta gładkość charakteru w zewnętrznych sprawach życia u jednych nie ujawnia się tak szybko jak u innych. Ale już na początku chrześcijańskiej drogi należy doszukiwać się tej gładkości serca jako oznaki, że „jesteśmy z Jezusem”, że uczymy się od Niego i otrzymaliśmy Jego ducha; a wkrótce potem i inni powinni dostrzec tego ducha w naszym codziennym życiu.
Widzimy więc, że żaden werset Pisma Świętego nie sprzeciwia się ogólnej wymowie Słowa Pańskiego odnośnie potrzeby nauczycieli i uczenia się o Panu za ich pośrednictwem. Nie znaczy to, że uważamy, iż Bóg jest zależny od nauczycieli i że nie mógłby pouczać, budować i zachęcać członków Nowego Stworzenia za pomocą innych środków i sposobów; ale dlatego, że Słowo Boże oświadcza, iż taki właśnie jest Jego środek i sposób działania, Jego metoda pouczania i budowania Kościoła, Ciała Chrystusowego – aby nie było w nim rozerwania i aby każdy członek nauczył się współczucia, współpracy i wspierania każdego innego członka.
Rozważyliśmy już fakt, że tych nauczycieli nie należy uważać za nieomylnych, lecz że ich słowa mają być ważone i mierzone według Boskich norm – na podstawie słów naszego Pana, apostołów oraz świętych proroków z przeszłych dyspensacji, którzy mówili i pisali pod natchnieniem ducha świętego w celu napomnienia nas, na których przyszedł koniec wieku. A teraz zwróćmy uwagę na oświadczenie Apostoła: „A ten, którego się naucza Słowa Bożego, niechaj się dzieli wszelkim dobrem z tym, który naucza” – Gal. 6:6 (NB). <str. 263>
Werset ten, pozostając w zgodzie ze wszystkimi innymi, dowodzi, że Bóg tak to zaplanował, aby nauczać swój lud poprzez wzajemne uczenie się jeden od drugiego. Nawet najskromniejszy z Jego stadka ma myśleć sam za siebie i w ten sposób osobiście rozwijać zarówno swą wiarę, jak i charakter. Niestety, owa tak ważna sprawa jest powszechnie zaniedbywana przez tych, którzy wzywają imienia Chrystusowego! Powyższy werset rozróżnia nauczycieli i uczniów; uczniowie jednak mają mieć wolność przekazywania i oznajmiania swoim nauczycielom wszelkich zagadnień, jakie zauważają i jakie zdają się mieć związek z omawianym tematem. A mają to czynić nie tak, jakby sami chcieli być nauczycielami, lecz tak, jak inteligentny student zwraca się do starszego brata, też studenta. Uczniowie nie mają być maszynami ani obawiać się porozumiewania; przez zadawanie pytań i zwracanie uwagi na to, co im się wydaje złym, a co dobrym zastosowaniem Pisma Świętego, biorą oni udział w pracy mającej na celu utrzymywanie Ciała Chrystusa i Jego nauk w czystości. Tak więc mają oni być krytykami. Zamiast być zniechęcani do takiego postępowania, zamiast słyszeć, że nie wolno im krytykować nauczyciela czy kwestionować jego wyjaśnień, są oni ponaglani do dialogu, do krytyki.
Nie powinniśmy jednak sądzić, że życzeniem Pana jest wzniecanie ducha nadmiernej krytyki albo utrzymywanie kłótliwego i obwiniającego usposobienia. Taki duch jest zupełnie przeciwny duchowi świętemu, a w dodatku jest bardzo niebezpieczny; kiedy bowiem ktoś w duchu dysputy wysuwa hipotezy i przypuszczenia, w których prawdziwość sam nie wierzy, a robi to tylko po to, aby zmylić swego przeciwnika, dla samej „dyskusji” itp., ten z pewnością poniesie szkodę i prawdopodobnie zaszkodzi takim postępowaniem innym. Zasadniczą rzeczą jest uczciwy stosunek do prawdy, jeśli ktoś chce w niej wzrastać: sprzeciwianie się temu, co uważa się za prawdę lub choćby tylko chwilowe popieranie czegoś, co się uznaje za błąd, czyniąc to „dla zabawy” lub z jakiegoś innego powodu, na pewno będzie obraźliwe dla Pana i sprowadzi jakąś sprawiedliwą odpłatę. Niestety wielu ludzi, chcąc „sprawdzić, co można powiedzieć” przeciwko stanowisku, które uważali za prawdę, popadło w <str. 264> sidła, zostało całkowicie omamionych i zaślepionych, ponieważ udali się taką drogą. Prawda jest po Panu najdroższą rzeczą na świecie! Nie należy więc z nią igrać ani się nią bawić; jeśli ktoś zlekceważy tę zasadę, ten sam poniesie szkodę z tego powodu (zob. 2 Tes. 2:10‑11).
Należy wspomnieć, że słowo „dzieli się” ma szerokie znaczenie i zawiera w sobie nie tylko przekazywanie myśli, odczuć itd., ale i to, że ten, którego się naucza i kto otrzymuje korzyści duchowe, powinien z ochotą przyczyniać się w jakiś sposób do wspierania tych, którzy uczą, poprzez dzielenie się z Panem, Prawdą i braćmi owocami swojej pracy i talentów. Na tym zasadza się święte usposobienie Nowego Stworzenia. Na początku doświadczeń chrześcijańskich każdy uczy się znaczenia słów Mistrza: „Szczęśliwsza jest rzecz dawać, niżeli brać”; dlatego wszyscy, którzy mają tego ducha, chętnie poświęcają swe ziemskie rzeczy na służbę Prawdzie, a czynią to w miarę jak ich dobre i szczere serca otrzymują duchowe błogosławieństwa. Nad zagadnieniem, w jaki sposób mamy dawać i jak używać do tego mądrości, zastanowimy się później, w innym rozdziale.
Zagadnienie to można by wprawdzie lepiej rozważyć dopiero po przeanalizowaniu ogólnego stosunku mężczyzny i kobiety w Boskim porządku, ale niezaprzeczalnie istnieją ważkie powody, dla których dobrze będzie przedstawić tę sprawę teraz, natomiast inne pokrewne poglądy, podane później, będą, jak sądzimy, zgodne z tym, co tutaj przedstawimy.
Nic nie jest pewniejsze od faktu, że płeć nie jest istotna dla Pana w Jego dziele wyboru zgromadzenia [ekklesia] Nowego Stworzenia. Tak mężczyźni, jak i kobiety ochrzczeni są na znak członkostwa w „jednym Ciele”, którego Głową jest Jezus. Obie płcie kwalifikują się zatem do udziału w „pierwszym zmartwychwstaniu” i w jego chwale, czci i nieśmiertelności pod ogólnym warunkiem: „Jeśli z nim cierpimy, z nim też królować będziemy”. Nasz Pan i apostołowie odnosili się zarówno do mężczyzn, jak i do kobiet z uznaniem <str. 265> i sympatią. Wobec tego należy rozumieć, że wszelkie ograniczenia dotyczące płci żeńskiej w związku z rodzajem i zakresem służby dla Ewangelii obowiązują jedynie w obecnym czasie – w ciele, oraz że nie można ich uzasadniać założeniem, jakoby mężczyźni byli preferowani przez Boga. Postaramy się wykazać, że różnice czynione pomiędzy płciami mają swe podłoże w symbolice biblijnej, ponieważ mężczyzna symbolizuje Jezusa Chrystusa, Głowę Kościoła, podczas gdy kobieta symbolizuje Kościół, Oblubienicę, podległą naznaczonej od Boga Głowie.
Miłość naszego Pana dla Jego matki oraz dla Marty i Marii, jak też innych godnych uznania kobiet, „które mu służyły z majętności swoich”, jest bardzo widoczna nawet bez tego wyraźnego stwierdzenia, że je „miłował” (Jan 11:5); a jednak kiedy wybierał swoich dwunastu apostołów, a następnie „siedemdziesięciu” uczniów, to nie włączył między nich żadnej z tych kobiet. Nie należy przypuszczać, że było to przeoczenie lub że przeoczeniem było pominięcie kobiet należących do pokolenia Lewiego w usłudze publicznej przez przeszło szesnaście poprzedzających stuleci. Nie możemy także wyjaśnić tego założeniem, że kobiety z kręgu przyjaciół naszego Pana nie były dostatecznie wykształcone, aby można je było użyć do tej służby, albowiem o wybranych jest napisane, że łatwo można było poznać, iż są „nieuczeni i prości”. Musimy zatem przyjąć, że było Boskim zamiarem, aby spomiędzy „braterstwa” tylko mężczyźni wybierani byli do specjalnej publicznej usługi jako ambasadorzy Ewangelii. Zauważmy też przy tej okazji, że to rozporządzenie Boskie jest odwrotne do metody wielkiego Przeciwnika, który choć jest gotowy używać obydwu płci za swoje narzędzia, to jednak zawsze uznawał kobietę za swego najskuteczniejszego przedstawiciela.
Pierwsza kobieta była pierwszym ambasadorem Szatana – i to skutecznym – gdyż wprowadziła w błąd pierwszego mężczyznę i pociągnęła cały rodzaj ludzki w grzech i śmierć. Czarownice w dawnych czasach i media spirytystyczne oraz wyznawczynie Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki czasów obecnych stanowią zgodne dowody, że Szatan dla propagowania swoich treści często wykorzystuje kobiety, podczas gdy Bóg posługuje się mężczyznami. Co więcej, Boski program <str. 266> przeciwny jest naturalnej skłonności mężczyzn do specjalnego wyróżniania niewiast w sprawach religijnych, do przypisywania płci żeńskiej wyższego stopnia czystości, uduchowienia i społeczności z Bogiem. Ta skłonność widoczna jest w zapisach tak przeszłych, jak i obecnych, można ją wykazać w mitologii na przykładzie egipskiej bogini Izis, w asyryjskiej bogini Astarte, w greckiej Dianie, Junonie, Wenus i Bellonie oraz w kulcie maryjnym, który przez szereg stuleci, aż po dzień dzisiejszy zdominował dwie trzecie wszystkich, którzy wzywają imienia Chrystusowego – pomimo wyraźnego naznaczenia mężczyzny na przedstawiciela i rzecznika Pana w Jego Kościele.
Oprócz tego symbolicznego znaczenia Słowo Pańskie nie mówi nam o innych powodach czynienia różnic ze względu na płeć, dlatego nasze przypuszczenia w tej sprawie niekoniecznie muszą być słuszne. Sądzimy jednak, że pewne właściwości serca i umysłu, jakimi cechują się najszlachetniejsze kobiety, czynią je nieodpowiednimi do publicznych usług religijnych. Na przykład, kobieta jest z natury obdarzona dobrymi pragnieniami zadowalania innych i zyskiwania aprobaty i pochwały. Ta cecha jest nieocenionym błogosławieństwem w domu, gdyż sprzyja przyrządzaniu rozlicznych przysmaków oraz przystrajaniu mieszkania w tak atrakcyjny sposób, że wygląda ono inaczej niż mieszkanie starej panny czy starego kawalera. Prawdziwa żona z zadowoleniem podejmuje wysiłki w celu zadowolenia swej rodziny i cieszy się bardzo, kiedy wszyscy okazują uznanie za jej starania – za gotowanie itd. Nigdy nie powinna być tych pochwał pozbawiona, gdyż z pewnością się jej należą, pragnie ich jej serce i są niezbędne dla jej zdrowia i rozwoju.
Lecz jeśli kobietę wyrwie się z jej środowiska – tak wielkiego i ważnego, że poeta słusznie powiedział: „Ręka, która porusza kołyskę, rządzi światem” – jeśli postawi się ją przed publicznością jako mówczynię, nauczycielkę czy pisarkę, znajdzie się wówczas w bardzo niebezpiecznej sytuacji. Bowiem pewne właściwości jej płci (z których jedną wymieniliśmy powyżej), a które czynią z niej prawdziwą kobietę, atrakcyjną dla prawdziwych mężczyzn, sprawią, że w nienaturalnych warunkach jej kobiecość dozna uszczerbku i zacznie się ona zachowywać po męsku. Natura wyznaczyła granice <str. 267> i zakresy płci nie tylko względem kształtów fizycznych i porostu włosów, lecz także względem cech serca i umysłu, tak je wzajemnie dostosowując, że zakłócanie czy nieuznawanie tych zasad na pewno przyniesie w końcu szkodę, bez względu na tymczasowe pozorne korzyści.
Chęć przypodobania się – którą natura tak obficie obdarowała niewiastę – jest, gdy ją właściwie wykorzystać, bardzo pożyteczna dla niej samej, dla domu i rodziny. Ale może się stać dla niej sidłem, jeżeli zostanie zastosowana względem publiczności – gdy chodzić będzie o uznanie Kościoła albo świata. Chęć zabłyśnięcia – okazania się mądrzejszym lub zdolniejszym od innych – jest niebezpieczeństwem, które dotyka wszystkich stojących przed oczyma publiczności; chęć ta niewątpliwie stała się przyczyną upadku wielu mężczyzn, którzy zaczęli się chlubić i popadli w sidła Przeciwnika. Ale już sama kobiecość niewiasty sprawia, że jest ona szczególnie podatna na potknięcie się z powodu chęci błyszczenia, co może także spowodować potknięcie się innych. Gdy bowiem taka osoba zejdzie z drogi, otrzyma z pewnością od Przeciwnika nieprawdziwy olej, którego fałszywe światło może sprowadzić wielu z drogi Pańskiej. Stąd ostrzeżenie Apostoła: „Niechaj was niewiele będzie nauczycielami, bracia moi! Wiedząc, że mąż [który jest nauczycielem] odniesie sroższe doświadczenia” (Jak. 3:1) – dałoby się jeszcze lepiej zastosować w odniesieniu do sióstr. Niebezpieczeństwo było dla nich rzeczywiście tak wielkie, że żadna nie została mianowana nauczycielem i dlatego Apostoł pisze: „Bo niewieście nie pozwalam uczyć ani władzy mieć nad mężem, ale aby była w milczeniu” – 1 Tym. 2:11‑12.
To stanowcze i wyraźne oświadczenie nie znaczy jednakże, że siostry spośród Nowego Stworzenia nie mogą nigdy udzielić błogosławieństwa przez opowiadanie „kosztownej wieści”. Ten sam Apostoł odnosi się z wielkim szacunkiem do szlachetnych kobiet jemu współczesnych, które były pomocnicami w służbie. Na przykład mówi o Pryscylii oraz o jej małżonku jako o „pomocnikach” czy „współpracownikach” (Rzym. 16:3). To oznacza trochę więcej niż tylko przyjmowanie Apostoła w ich domu; znaczy to, że małżonkowie ci brali udział w jego pracy, czyli nie tylko w budowaniu namiotów, lecz zwłaszcza w jego głównej pracy – jako sługi <str. 268> Ewangelii. Dalej (Rzym. 16:6) określa on usługiwanie Marii w inny sposób, mówiąc: „Maria wiele pracowała dla nas”. Widocznie nie była ona współpracowniczką. Jej usługi oddawane Apostołowi, za które też jej dziękuje, były natury osobistej – być może takie jak np. pranie czy szycie. Zaś usługi Pryscylii wzmiankowane są w ten sam sposób jak usługi Urbana (w. 9). A ponieważ imię Akwili wymienione jest po imieniu jego żony, możemy logicznie wnioskować, że usługiwanie Pryscylii jako „pomocnika” było bardziej skuteczne niż jej męża. Tryfena i Tryfosa są innymi siostrami, których „praca w Panu” została zaszczytnie podkreślona (w. 12).
Wszelkie tłumaczenie słów Apostoła, które zmierzałoby do nieuznawania sposobności sióstr do „pracy w Panu” należy uważać za wyraźnie błędne. Tylko w zgromadzeniach Kościoła (dwóch, trzech lub większej liczby osób), mających na celu wielbienie i chwalenie Pana oraz wzajemne budowanie, siostry mają zajmować miejsce podporządkowane i nie starać się o stanowisko przewodników i nauczycieli. Starając się bowiem o takie stanowiska, niewiasty przywłaszczałyby sobie władzę nad mężczyzną, na którego – tak z natury, jak i przez nakaz – Pan włożył odpowiedzialność za zadania przywódcze, niewątpliwie z rozsądnych powodów, bez względu na to, czy możemy się z nimi zgodzić, czy nie.
Ograniczenia te, wypowiedziane przez Apostoła, odnoszą się widocznie do takich zebrań, jakie wspomniane są w 1 Liście do Koryntian, rozdział 14. W zebraniach tych uczestniczyły i siostry, które na pewno miały udział we wszystkich wynikających z nich błogosławieństwach – uczestnicząc w śpiewach, hymnach, pieśniach duchowych i modlitwach, które były wypowiadane przez wszystkich. Apostoł pragnął wskazać na konieczność porządku na zebraniach, aby wszyscy mogli osiągnąć przez to większe korzyści. Nalega więc, aby w jednym czasie przemawiał lub prorokował tylko jeden mówca i aby inni go słuchali oraz aby na jednym zebraniu nie przemawiało więcej niż dwóch lub trzech mówców, żeby nie doprowadzać do zbyt wielkiej różnorodności opinii podczas jednego spotkania. Milczeć miał również każdy, kto mówił nieznanym językiem, chyba że ktoś z obecnych potrafiłby przetłumaczyć jego słowa.
Kobiety miały nie przemawiać na takich zebraniach, chociaż poza zebraniami lub w domu mogły „zapytać <str. 269> swoich mężów” lub bardziej poprawnie – swoich mężczyzn. Mogły podawać swoje poglądy lub pytania poprzez tych braci (mężczyzn), z którymi były w zażyłych stosunkach – a więc przez mężów, o ile to możliwe, lub przez braci, z którymi rozmawiały powracając do domu po zebraniach itd. Słowo dom w tym tekście ma znaczenie rodziny, czyli zażyłości. Zawarta jest tu następująca myśl: niech niewiasty zadają swe pytania mężczyznom lub poprzez mężczyzn, których bliżej znają. Apostoł mówi następnie: „Albowiem nie pozwolono im, aby mówiły, ale aby poddanymi były, jako i zakon mówi” – 1 Kor. 14:34‑36.
Widocznie ktoś w Kościele korynckim popierał kwestię „równouprawnienia kobiet”, twierdząc, że w Kościele uprawnienia kobiet i mężczyzn niczym się nie różnią. Ale Apostoł nie tylko zaprzecza temu, lecz nawet gromi śmiałość ich przekonania, że mogą wprowadzić zasady nieuznawane przez innych z ludu Bożego. Słowa Apostoła brzmią: „Izali od was słowo [przesłanie] Boże wyszło [i z was pochodzi]? Izali [skądinąd] tylko do was przyszło? Jeśli kto zda się być prorokiem albo duchownym, niech uzna, iż te rzeczy, które wam piszę, są Pańskim rozkazaniem”, a nie jedynie moim osobistym przekonaniem lub wymysłem. Nie wolno więc i nam, ani Koryntianom, kierować się własnymi upodobaniami czy osądami, lecz mamy ugiąć się przed słowami Apostoła jak przed Pańskim rozkazaniem. Jeśli zaś ktoś podaje w wątpliwość ową radę Apostoła, to musi konsekwentnie odrzucić i wszystko inne, co powiedział ten Apostoł.
Właściwe będzie rozważenie w związku z tym słów Apostoła mówiących o darach udzielonych przez Pana Kościołowi – począwszy od Pięćdziesiątnicy. Stwierdza on: „I tenże dał niektóre apostoły, a niektóre proroki, a drugie ewangelisty, drugie też pasterze i nauczyciele; ku spojeniu świętych, ku pracy w usługiwaniu, ku budowaniu ciała Chrystusowego” – Efezj. 4:11‑12. W greckim języku o rodzaju słowa decyduje rodzajnik – męski, żeński lub nijaki. Znaczy to, że powyższe wersety stanowią świetną podstawę do decydowania, jak szczegółowo Pan przez ducha świętego zarysował linię <str. 270> płci w odniesieniu do aktywnych sług Jego Kościoła. Co zatem widzimy w powyższym tekście, jaki rodzaj wskazany jest w języku greckim? Otóż rodzajnik postawiony przed wyrazami: apostołowie, prorocy, ewangeliści i pasterze to tous (liczba mnoga, biernik rodzaju męskiego). Nie ma żadnego rodzajnika przed słowem nauczyciele, które najwyraźniej oznacza tu albo „pomocników” (1 Kor. 12:28), albo jest ogólnym określeniem mężczyzn apostołów, mężczyzn mówców, mężczyzn ewangelistów, mężczyzn pasterzy – jako wszystkich nauczycieli.
Pozwalamy sobie jednak zauważyć, że jeśli siostra zwraca uwagę zgromadzenia na słowa Pana lub apostołów na jakikolwiek dyskutowany temat bez wyrażania swoich własnych zapatrywań na daną sprawę, to postępowania takiego nie można uważać za nauczanie ani za uzurpowanie sobie władzy nad mężczyzną. Raczej przytacza ona i odwołuje się do słów oraz nauk uznanych i upoważnionych nauczycieli. Podobnie rzecz wygląda, gdy siostra wzmiankuje albo czyta innym niniejszą książkę lub inne wydane przez nas pozycje objaśniające Pismo Święte; nie ma wówczas miejsca nauczanie przez nią samą, lecz przez cytowanego autora. Widzimy więc, jak Pan nie tylko zatroszczył się o swoje stadko, ale też jak dostatnio zabezpieczył wszystkie jego potrzeby.
Wszyscy mogą słuchać Bożych rozkazów, ale na pewno nikt ich nie zrozumie, jeśli nie uzmysłowi sobie, że w użyciu biblijnym niewiasta jest symbolem Kościoła, a mężczyzna – symbolem Pana, Głowy, czyli Mistrza Kościoła (zob. Efezj. 5:23; 1 Kor. 11:3). Tak jak Kościół nie powinien starać się uczyć Pana, tak i niewiasta, symbolizując Kościół, nie może przyjmować roli nauczyciela dla mężczyzny, który symbolizuje Pana. Mając to na myśli, żadna siostra nie musi czuć się upokorzona ani żaden brat dumny z powodu tego rozporządzenia Pisma Świętego. Natomiast wszyscy powinni pamiętać, że Pan jest jedynym nauczycielem oraz że bracia pod żadnym pozorem nie mają głosić swojej własnej mądrości, lecz jedynie przedstawiać innym to, co Pan, ich Głowa, podaje jako Prawdę. Zastosujmy ten wyjątek Pisma (1 Tym. 2:11‑12) do Pana i do Kościoła w taki sposób: Kościół niech się uczy w milczeniu ze wszelkim poddaństwem. Bo Kościołowi nie pozwalam uczyć ani władzy mieć nad Chrystusem, lecz aby był w milczeniu. <str. 271>
Wykazaliśmy już*, że najwyższy kapłan, przedstawiający Chrystusa, Najwyższego Kapłana naszego wyznania, był jedyną osobą z odkrytą głową, kiedy występował w szatach kapłańskich, a wszyscy podkapłani, wyobrażający Kościół, Królewskie Kapłaństwo, mieli głowy nakryte tzw. „czapkami”. Nauka zawarta w tym obrazie jest w zupełnej zgodzie z tym, co zostało powiedziane powyżej, albowiem w zgromadzeniach [ekklesia] Nowego Stworzenia Pan, pozaobrazowy Najwyższy Kapłan, wyobrażony jest przez braci, podczas gdy Kościół, Królewskie Kapłaństwo, wyobrażony jest przez siostry, o których powiada Apostoł, że także powinny mieć głowę nakrytą dla zaznaczenia nauki o poddaństwie Kościoła względem Pana. Apostoł omawia to w 1 Kor. 11:3‑7,10‑15.
* „Cienie Przybytku”, str. 36
Niektórzy wnioskują, że skoro Apostoł wspomniał długie włosy niewiasty jako nakrycie dane jej przez naturę, to nie miał na myśli nic ponadto. Ale werset 6. wyraźnie mówi inaczej – a mianowicie Apostoł rozumie, że niewiasta nie tylko powinna mieć dane jej z natury długie włosy, lecz dodatkowo powinna nosić nakrycie głowy, które – o czym mówi w wersecie 10. – jest oznaką, czyli symbolicznym przyznaniem, że jest poddana mężowi, czyli że uznaje jego autorytet. Stanowi to symbol pouczający nas, że cały Kościół jest poddany Chrystusowi. Zapis wersetu 4. zdaje się na pozór pozostawać w sprzeczności z wymaganiem, aby niewiasty zachowywały milczenie w zborach [ekklesia]. Myślimy jednak, że chociaż w nabożeństwach ogólnych niewiasty nie mają mieć publicznego działu, to jednak na wspólnych zebraniach w celu modlitw i świadectw, a nie doktrynalnego nauczania, nie można zabraniać siostrom uczestniczenia, jeśli mają nakryte głowy.
Jeśli chodzi o sprawę zachowywania przez siostry figuralnego nakrywania głów, Apostoł nakłania do tej praktyki, ale nie przedstawia tego jako Boskiego nakazu. Przeciwnie, dodaje: „A jeśliby się kto zdał być swarliwym [odnośnie tej sprawy], my takiego obyczaju nie mamy” [nie mamy w tej sprawie wyraźnego prawa w Kościele]. Nie należy uważać tego za podstawowy wymóg, chociaż wszyscy, którzy starają się pełnić wolę Pańską, powinni <str. 272> z uwagą zachowywać ten i wszystkie inne symbole od chwili zrozumienia stosowności ich symbolicznego charakteru. Słowa „dla Aniołów” odnoszą się widocznie do wybranych starszych Kościoła, którzy w szczególnym sensie wyobrażają Pana, Głowę w zgromadzeniach [ekklesia] (Obj. 2:1).
Podsumowując sugerujemy, by interpretacja słów natchnionego Apostoła, odnoszących się do zakresu wolności sióstr w sprawach Kościoła, była możliwie jak najbardziej liberalna. Nasze zrozumienie w tej sprawie jest następujące:
(1) Siostry mają taką samą wolność jak i bracia w sprawach wybierania sług Kościoła – starszych i diakonów.
(2) Siostry nie mogą służyć jako starsi lub nauczyciele w Kościele, ponieważ Apostoł mówi: „Niewieście nie pozwalam uczyć” – 1 Tym. 2:12. Nie powinno to jednak być rozumiane jako konieczność powstrzymywania sióstr od brania udziału w zebraniach, na których nie ma nauczania lub kazania, czyli w zebraniach modlitw i świadectw, w badaniach beriańskich itp. Apostoł mówi bowiem, że jeśli niewiasta modli się lub prorokuje (mówi), powinna mieć głowę nakrytą dla okazania, że uznaje fakt, iż Pan, wielki Nauczyciel, jest specjalnie wyobrażany przez braci (1 Kor. 11:5,7,10). Taki udział w zebraniach nie jest uważany za nauczanie, ponieważ i bracia biorący udział nie są nauczycielami, jak powiada Apostoł: „Izali wszyscy są nauczycielami?”. Nie, nauczyciele, czyli starsi, są specjalnie wybierani, chociaż zawsze spośród mężczyzn. Efezj. 4:11; 2 Tym. 2:24; 1 Kor. 12:28‑29 <str. 273>
Wykład VI
PORZĄDEK I KARNOŚĆ NOWEGO STWORZENIA
Znaczenie ordynacji – Tylko dwunastu sług upełnomocnionych – „Kler” i „laicy” – Wybieranie starszych i diakonów – Ustanawianie starszych w każdym zgromadzeniu – Kto i w jaki sposób może wybierać starszych – Zwykła większość nie wystarcza – Różnorodność usługiwania – Usługiwanie płatne? – Karność w zborze – Mylnie rozumiane powołanie do głoszenia – „Napominajcie nieporządnych” – Napominanie nie jest powszechnym nakazem – Publiczne napominania nie powinny być częste – „Patrzcie, byście nie oddawali złem za złe” – Pobudzanie do miłości – „Społeczne zgromadzenie nasze” – Różnorodność i charakter naszych zebrań – Doktryny są nadal konieczne – Możliwość zadawania pytań – Przykłady pożytecznych zebrań – „Niech każdy będzie dobrze upewniony w umyśle swoim” – Posługi pogrzebowe – Dziesięciny, zbiórki pieniędzy, dobroczynność.
ZASTANAWIAJĄC SIĘ nad tym zagadnieniem dobrze jest mieć na uwadze jedność Kościoła oraz to, że chociaż na całym świecie jest tylko jeden Kościół, to jednak w innym znaczeniu tego słowa każde odrębne zgromadzenie, każda grupa wierzących reprezentuje cały Kościół. Każde oddzielne zgromadzenie [ekklesia] powinno zatem uważać Pana za swą Głowę, zaś dwunastu apostołów za dwanaście jasno świecących gwiazd – nauczycieli, których Pan trzymał w swej ręce i którymi kierował, używając ich jako swych rzeczników do nauczania swego Kościoła w każdym miejscu, podczas każdego zgromadzenia przez cały wiek.
Każde zgromadzenie [ekklesia], nawet jeśli składa się z dwóch albo trzech osób, powinno uznawać wolę Głowy wobec wszystkich swoich spraw. Powinno ono trwać w poczuciu jedności ze wszystkimi zgromadzeniami [ekklesia] tej samej „kosztownej wiary” w ofiarę drogiego Odkupiciela i w obietnice Boże – widoczne na każdym miejscu. Z upodobaniem powinno dowiadywać się, jak mają się inne zbory i uznawać, że <str. 274> Pan jako nadzorca swego dzieła może obecnie, tak jak i w każdym innym okresie, używać specjalnych narzędzi do usługiwania Kościołowi jako całości, jak również użyć pewnych członków każdego, nawet małego lokalnego zgromadzenia. Ufając Bogu i uznając charakter sług, którymi się On posługuje – pokornych, gorliwych, mających dobre świadectwo i jasne zrozumienie Prawdy, dających dowody pomazania i namaszczenia duchem – zbory będą przygotowane na to, by spodziewać się takiego ogólnego posługiwania na potrzeby całego Kościoła oraz by starać się o uczestniczenie w tym ogólnym błogosławieniu i w udzielaniu „pokarmu na czas słuszny” obiecanego nam przez Pana. Powinny one także pamiętać o tym, że Bóg obiecał udzielić szczególnych błogosławieństw przy końcu tego wieku i że miał zaopatrzyć domowników wiary w rzeczy zarówno stare, jak i nowe, za pomocą odpowiednich kanałów według swego wyboru (Mat. 24:45‑47).
Środkami, kanałami tych błogosławieństw będzie kierował sam Pan; On też będzie miał nad nimi nadzór. Wszyscy członkowie Ciała zjednoczeni z Głową powinni z ufnością oczekiwać wypełnienia się Jego obietnic; niemniej jednak powinni „doświadczać duchów”, czyli badać doktryny, bez względu na to, z czyich ust one wychodzą. Takie doświadczanie nie jest dowodem braku zaufania do tych, których uznajemy za prowadzone przez Boga narzędzia do przekazywania Prawdy. Jest natomiast znakiem wierności Panu i Prawdzie, wierności, która powinna przewyższać zaufanie do wszelkich ludzkich nauczycieli i ich wypowiedzi; dowodzi również, że są oni posłuszni nie głosowi ludzkiemu, lecz głosowi Najwyższego Pasterza; że ucztują oni przy Jego Słowie, miłują je oraz z lubością je spożywają i przyswajają. Tacy członkowie Ciała bardziej niż inni wzmacniają się i szybciej wzrastają w Panu i w sile mocy Jego, ponieważ zwracają baczniejszą uwagę na Pańskie kierownictwo i Jego nauczanie.
Ta ogólna jedność Ciała, ta ogólna solidarność, to ogólne nauczanie za pomocą powszechnego kanału, który Pan zamierzył dla zgromadzenia swych klejnotów w czasie swej wtórej obecności (Mal. 3:17; Mat. 24:31), nie stoją na przeszkodzie odpowiedniemu uznaniu porządku każdej z tych niewielkich grup, czyli zborów [ekklesia]. Bez względu na to, jak małe jest zgromadzenie, powinien w nim panować porządek. Używając słowa <str. 275> „porządek” nie mamy jednak na myśli sztywności czy formalizmu. Porządek działający najbardziej skutecznie i zadawalająco to taki, który działa bez hałasu i którego mechanizmy nie rzucają się w oczy. Nawet małe zgromadzenie, składające się np. z trzech, pięciu lub dziesięciu osób, powinno zwracać się ku Panu, aby zorientować się, jakie są Jego wskazania względem tego, którzy członkowie powinni być uznani za starszych, doświadczonych, najbardziej zaawansowanych w Prawdzie, cechujących się tymi różnymi kwalifikacjami na starszego, które, jak już wcześniej zauważyliśmy, są zarysowane w natchnionym Słowie, a do których należą: jasne zrozumienie Prawdy, zdolność jej nauczania, wzorowe pod względem moralnym życie i wreszcie umiejętność utrzymania porządku bez niepotrzebnego ścierania się, czego przykładem mogłaby być jego rodzina.
Jeżeli małe zgromadzenie będzie miało na uwadze Słowo i ducha Pańskiego i pozwoli, by te czynniki go pobudzały, to wynik jego jednomyślnych uchwał, wyrażony w wyborze usługujących, powinien być uważany za Pański zamysł w tym względzie – wybrani na starszych będą najlepsi i najodpowiedniejsi z całej grupy. Należy jednak troszczyć się o to, aby nie dokonywać takich wyborów bez właściwej rozwagi i modlitwy; w związku z tym wskazane jest, by wcześniej pojawiło się stosowne ogłoszenie o wyborach, należy też przyjąć, że tylko ci, którzy uważają się za Nowe Stworzenia (bez względu na płeć), powinni starać się o wyrażenie Pańskiego zamysłu w tej sprawie – przez głosowanie. Zaliczają się do nich ci, którzy odwrócili się od grzechu, w miarę możności starają się o naprawę i przyjęli ofiarę Pana Jezusa za podstawę swego pojednania z Bogiem, ci, którzy w zupełności ofiarowali się Panu, stając się uczestnikami pomazania i wszystkich przywilejów należnych „domowi synów”. Tacy jedynie zdolni są ocenić i wyrazić zamysły, czyli wolę Głowy Ciała. Jedynie ci stanowią Kościół, Ciało Chrystusowe, inni zaś, którzy nie ofiarowali się jeszcze, lecz wierzą w drogocenną krew, mogą być uważani za „domowników wiary”, których postępu można się spodziewać i których dobro należy mieć na uwadze. <str. 276>
„A gdy im przez głosy postanowili starsze w każdym zborze [ekklesia] i modlili się z postami, poruczyli je Panu” – Dzieje Ap. 14:23.
Forma powyższego zapisu oraz liczne wzmianki o starszych we wszystkich zborach usprawiedliwiają wniosek, że mamy do czynienia z konsekwentnym zwyczajem pierwotnego Kościoła. Wyraz „starsi” w powyższym wersecie obejmuje ewangelistów, pasterzy, nauczycieli i proroków (publicznych wykładowców); stąd też ważne jest, abyśmy się dowiedzieli, co znaczy wyraz „postanowili”. Ogólnie rzecz biorąc wyraz ten używany jest obecnie w związku z ceremonią mianowania kogoś na dany urząd. Lecz nie takie jest znaczenie greckiego słowa cheirotoneo, użytego w powyższym tekście. Oznacza ono „wybieranie przez wyciągnięcie ręki”, czyli nadal praktykowany sposób głosowania. Określenie tego rodzaju znajdujemy w „Analitycznej Konkordancji Biblijnej” prof. Younga. A ponieważ dzieło to uznawane jest za autorytet wśród prezbiterian, podamy też definicję zamieszczoną w „Wyczerpującej Konkordancji Stronga”, którą za autorytatywne źródło uznają metodyści. Strong definiuje rdzeń tego słowa jako: „ktoś wyciągający rękę, głosujący (przez podniesienie ręki)”.
Zupełnie inny wyraz grecki użyty został przez naszego Pana, gdy powiedział On o apostołach: „Alem ja was obrał i postanowiłem” – Jan 15:16. Występuje tu to samo słowo tithemi, którego użył Apostoł mówiąc o swoim postanowieniu: „Jam jest postanowiony za kaznodzieję i apostoła” – 1 Tym. 2:7. Lecz to „postanowienie”, jak Apostoł wyraźnie zaznacza, pochodziło „nie od ludzi ani od człowieka, ale przez Jezusa Chrystusa i Boga Ojca” (Gal. 1:1). Wszyscy członkowie pomazanego Ciała, zjednoczeni z Głową, współuczestnicy Jego ducha, są tak samo postanowieni – wprawdzie nie jak Paweł do apostolstwa, lecz jako słudzy Prawdy, a każdy odpowiednio według swych zdolności i możliwości (Izaj. 61:1). Tylko dwunastu było ustanowionych jako apostołowie – szczególni przedstawiciele i słudzy obdarzeni pełnomocnictwem.
Powracając do ustanawiania i uznawania starszych za pomocą głosowania w zgromadzeniu (ekklesia) Nowego Stworzenia przez „wyciągnięcie ręki”, jak to widzieliśmy powyżej, zwróćmy uwagę na fakt, <str. 277> że był to przyjęty zwyczaj, ponieważ Apostoł używa tego samego greckiego wyrazu, gdy wspomina o tym, w jaki sposób jego pomocnikiem stał się Tytus. „Ale też obrany jest przez głosy od zborów za towarzysza drogi naszej.” Słowa zaznaczone kursywą pochodzą od greckiego cheirotoneo, które, jak mówiliśmy, oznacza „wybieranie przez wyciągnięcie ręki”. Ponadto słowo „też” wskazuje na to, że i sam Apostoł został wybrany w podobny sposób, nie w znaczeniu postanowienia czy wybrania na apostoła, lecz jako misjonarz, przedstawiciel kościołów w opisanych okolicznościach i bez wątpienia na ich koszt.
Najwyraźniej jednak niektóre późniejsze podróże misjonarskie Apostoła odbyły się bez głosowania i bez poparcia materialnego ze strony Kościoła w Antiochii (2 Tym. 1:15). Reguły pierwotnego Kościoła dawały wszystkim wolność używania swych talentów i środków, jakimi dysponowali, każdemu według własnego sumienia. Zgromadzenia (ekklesia) mogły przyjąć albo odmówić usług samych apostołów jako swych specjalnych przedstawicieli. Podobnie i apostołowie mogli odmówić albo przyjąć takie zadania, kierując się wolnością własnego sumienia.
Lecz czy poza wspomnianym w Nowym Testamencie sposobem ustanawiania starszych na drodze wyborów nie ma jakiegoś innego? Czy nie ma niczego, co oznaczałoby nadanie władzy lub zezwolenie na nauczanie w znaczeniu obecnie używanego słowa „wyświęcenie”, które jest powszechnie stosowane we wszystkich wyznaniach w odniesieniu do upoważnienia i postanowienia starszych, kaznodziei itp.? Zastanowimy się nad tymi pytaniami.
Wyraz postanowić w odniesieniu do starszych użyty jest jeszcze w tylko jednym miejscu i jest on tłumaczeniem innego greckiego wyrazu – kathistemi, który znaczy: „umieścić, ulokować” wg Younga oraz „umieścić” wg Stronga. Słowo to występuje w Tyt. 1:5 „Abyś w rząd dobry wprawił i postanowił po miastach starszych, jakom ci ja był rozkazał”, to znaczy tak, jak ja zarządziłem. Na pierwszy rzut oka powyższy werset sugeruje, że Tytus był upoważniony do ustanowienia owych starszych niezależnie od życzenia zgromadzeń (kościołów, ekklesia), i właśnie na takiej bazie opiera się episkopalna teoria porządku kościelnego. Katolicy, zwolennicy kościoła episkopalnego i metodyści episkopalni twierdzą, że ich <str. 278> biskupi mają apostolską władzę ustanawiania, umieszczania i naznaczania starszych dla zgromadzeń bez wyciągnięcia ręki, czyli głosowania kościoła.
Powyższy tekst stanowi osłonę dla takich zapatrywań, ale zdaje się on być słabym argumentem, gdy weźmiemy pod uwagę ostatnią frazę: „jakom ci był rozkazał”. Zauważmy, że Apostoł z pewnością nie rozkazał ani nie poinstruował Tytusa, aby w tej sprawie postępował inaczej niż on sam (jako apostoł). A opis metody samego Apostoła we właściwym tłumaczeniu jest bardzo jasny: „A gdy im przez głosy postanowili starsze w każdym zborze [ekklesia] i modlili się z postami, poruczyli je Panu” – Dzieje Ap. 14:23.
Nie ulega wątpliwości, że rady Apostoła oraz rady Tytusa, którego szczególnie polecił on braciom jako wiernego sługę Prawdy, były nie tylko pożyteczne, lecz też i pożądane przez braci oraz z reguły wprowadzane w życie. Jednak tak Apostoł, jak i postępujący jego śladami składali odpowiedzialność tam, gdzie i Bóg ją złożył – na zgromadzenie [ekklesia], którego troską powinno być „doświadczanie duchów [nauk i nauczycieli], jeśli z Boga są” (1 Jana 4:1). „Ale jeśli nie chcą, niechże mówią według słowa tego, w którym nie masz żadnej zorzy” [Izaj. 8:20]; „takich się chroń” – radzi Apostoł. Na takich nie należy głosować ani w żaden inny sposób uznawać ich za nauczycieli, starszych itp.
W każdym przypadku konieczna była zgoda zgromadzenia [ekklesia] – czy to wyrażona przez głosy, jak zostało stwierdzone, czy też nie. Przypuśćmy bowiem, że Tytus naznaczyłby starszych, którzy nie byliby zadowalający dla braci. Czy długo wtedy panowałby pokój? Co mógłby osiągnąć taki starszy, niemiły w opinii zgromadzenia, w usłudze duszpasterskiej czy innej? Praktycznie nic.
Powodem podziału wiernych na dwie klasy – „kler” i „laików” – jest duch klerykalizmu, a nie nauka naszego Pana i Jego dwunastu apostołów. To duch klerykalizmu i duch antychrystusowy ciągle jeszcze starają się na wszelkie sposoby panować nad dziedzictwem Bożym – proporcjonalnie do stopnia nieświadomości panującej w danym zgromadzeniu. <str. 279>
Pan i Apostoł uznają nie starszych, lecz Kościół (ekklesia) jako Ciało Chrystusowe. Godność i cześć, którą posiadają wierni starsi jako słudzy Pańscy i Kościoła, nie jest wynikiem jedynie ich własnej oceny ani też uznania, jakim darzą ich inni starsi. Wybierające zgromadzenie powinno ich znać i uznać, że posiadają chrześcijańskie cnoty i zdolności określone przez Słowo Boże; w przeciwnym zaś razie nie powinno się obdarzać ich takim stanowiskiem i godnością. Dlatego starszy, który ustanowił samego siebie, nie ma podstaw do jakiegokolwiek autorytetu. Jeśli jakiś brat nie uznaje Kościoła, Ciała Chrystusowego, a własny sąd i samego siebie stawia ponad ogół, to dowodzi on wyraźnie, że nie cechuje się postawą odpowiednią do uznania go za starszego. Pokora i uznawanie jedności zboru [ekklesia] jako Ciała Pańskiego są najbardziej podstawowymi cechami niezbędnymi w takim usługiwaniu.
Żaden brat nie powinien też, jeśli nie został wybrany, podejmować się publicznych obowiązków w Kościele jako przewodniczący, przedstawiciel itp., nawet gdyby był pewny, że stanowisko takie zostałoby mu bezsprzecznie powierzone. Biblijny sposób ustanawiania starszych we wszystkich kościołach polega na wyborze przez zgromadzenie – poprzez wyciągnięcie ręki w głosowaniu. Domaganie się takiego wyboru przed podjęciem służby jest przestrzeganiem zalecenia Pisma Świętego. Tego rodzaju wybór umacnia starszego i dodatkowo przypomina zgromadzeniu [ekklesia] o jego obowiązkach i odpowiedzialności za wybór starszych, który powinien odbywać się w imieniu i w duchu Pańskim – jako wyrażający Boży wybór i Bożą wolę. Co więcej, ten biblijny porządek zobowiązuje członków zgromadzenia [ekklesia] do zwracania uwagi na wszystkie słowa i uczynki starszych jako swych sług i przedstawicieli. Porządek ten sprzeciwia się powszechnie utartemu mniemaniu, że starsi są właścicielami i władcami zgromadzenia oraz kładzie kres ich myśleniu i wyrażaniu się o nim: „mój lud”, zamiast „lud Pański, któremu ja służę”.
Czemu sprawy te nie są powszechnie rozumiane i przedstawiane, skoro tak wyraźnie wyjaśnia je Pismo Święte? Dzieje się tak dlatego, że ludzka natura lubi honory i zaszczyty i łatwo popada w zły stan, sprzyjający temu upodobaniu; dlatego że stan taki trwał powszechnie przez siedemnaście wieków; dlatego że ludzie <str. 280> godzą się na taką sytuację i wolą ją niż stan wolności, przez którą Chrystus czyni ludzi prawdziwie wolnymi. Ponadto wielu ludzi było tak pewnych, że obyczaje Babilonu muszą być poprawne, iż nigdy nie rozważyli tej sprawy w świetle Słowa Pańskiego.
Okres starszeństwa
Natchnione Pisma nic nie mówią na temat okresu, na jaki starszy ma być obierany. Wolno nam zatem posłużyć się własnym rozsądkiem i zdaniem w tej sprawie. Wiele osób w Kościele może być szanowanych z racji swego wieku czy zaawansowania, bardzo użytecznych i wysoko cenionych, a jednak nie zostać wybranymi przez zgromadzenie [ekklesia] na starszych, aby być jego przedstawicielami w charakterze ewangelistów, nauczycieli, pasterzy itd. O „starszych niewiastach”* apostołowie nieraz wspominają z uznaniem, nie mówią jednak wcale o tym, aby któraś z nich była kiedykolwiek obrana jako reprezentujący zgromadzenie (ekklesia) starszy lub nauczyciel. Niektórzy, uznani za odpowiednich do usługiwania w zgromadzeniu [ekklesia], z czasem mogą utracić wymagane kwalifikacje, inni zaś dojść z pomocą Bożą do większej zdolności w usługiwaniu Kościołowi. Właściwymi okresami na pełnienie tej służby zdają się być: rok lub jego części – pół roku lub kwartał. Te ostatnie okresy – gdy osoby były mniej wypróbowane, rok zaś, gdy chodzi o osoby bardziej doświadczone i cieszące się już dobrą opinią. Ponieważ nie mamy nakazu, rady czy nawet sugestii na ten temat, każde zgromadzenie powinno starać się o możliwie jak najlepsze rozpoznanie woli Pańskiej w każdym przypadku oddzielnie.
* Rola kobiety w Kościele omówiona została w Wykładzie V.
Ilość starszych
Ilość starszych nie jest przez Pismo Święte ograniczona, lecz oczywiście wiele zależy od rozmiaru zgromadzenia [ekklesia] oraz liczby kompetentnych braci. (Nie należy zakładać względem nikogo, że jest wierzący i w pełni poświęcony. Każdy, tak słowem, jak i czynem powinien niezbicie dowieść swej wiary i zupełnego poświęcenia na długo przed wybraniem go na starszego.) Jesteśmy za tym, <str. 281> aby wybrać wszystkich posiadających odpowiednie kwalifikacje i podzielić usługi między nich. Jeżeli pobudzać ich będzie odpowiednia gorliwość, niektórych spośród nich pochłonie wkrótce całkowicie jakiś rodzaj pracy misjonarskiej czy ewangelizacyjnej, a wielu innych poświęci na nią część swego czasu. Tak więc każde zgromadzenie [ekklesia] powinno być czymś w rodzaju szkoły teologicznej, z której ciągle wyłaniają się zdolni nauczyciele, by pracować na szerszym polu usługiwania. Starszy, który okazywałby zazdrość względem innych lub usiłował stawiać im w pracy przeszkody, powinien być uważany za niegodnego pozostawania nadal starszym; z drugiej strony, nie powinien być wybierany nikt niekompetentny czy nowicjusz, by zadośćuczynić jego próżności. Kościół, czyli członkowie Ciała Chrystusowego powinni głosować tak, jak według ich przekonania życzyłaby sobie ich Głowa.
Pragniemy przestrzec przed wybieraniem starszych w sytuacjach, gdzie nie znalazłby się nikt zdolny do pełnienia takiej służby zgodnie z kwalifikacjami podanymi przez apostołów. Znacznie lepiej jest nie mieć żadnego starszego, niż mieć niekompetentnych starszych. W międzyczasie, dopóki nie znajdzie się jakiś brat nadający się do służby, niech odbywają się zebrania o charakterze nieformalnym, z Biblią jako podręcznikiem i z bratem Russellem jako nauczycielem obecnym poprzez Wykłady Pisma Świętego i The Watch Tower – waszym wybranym starszym, jeśli takie byłoby wasze życzenie.
Kto i w jaki sposób może wybierać starszych?
Tylko Nowe Stworzenia – zgromadzenie [ekklesia] (Ciało – mężczyźni i kobiety) – mają prawo wybierać, czyli głosować. Wszyscy „domownicy wiary”, wierzący, którzy się jeszcze nie ofiarowali, nie mają udziału w takim wyborze, ponieważ ma on na celu rozpoznanie wyboru Pańskiego wyrażanego poprzez Jego Ciało posiadające Jego ducha. Wszyscy z poświęconych powinni głosować i każdy z nich może zgłaszać kandydatury na ogólnym zebraniu zorganizowanym w tym celu. Wskazane jest, aby działo się to przynajmniej na tydzień przed wyborami, aby był czas na zastanowienie się.
Niektórzy twierdzą, że głosowanie powinno być tajne, gdyż tylko w ten sposób każdy może prawdziwie wyrazić swoją wolę. Odpowiadamy, że zalety tej metody równe są jej wadom; traci się mianowicie karność i możliwość kształtowania charakteru wynikającą z zaleconego przez apostołów <str. 282> „podnoszenia rąk”. Każdy powinien być otwarty i śmiały, a jednocześnie miłujący i łagodny. Należy pamiętać, że głosowanie jest wyborem Pańskim, wyrażonym przez członków Jego Ciała, na ile potrafią go rozpoznać. Nikt nie ma prawa uchylać się od tego obowiązku ani przedkładać jednych nad drugich, z wyjątkiem przeświadczenia, że wyrażany jest wyłącznie zamysł Pański.
Zwykła większość nie wystarcza
W sprawach świeckich decyduje głos zwykłej większości. Jasne jest jednak, że w zgromadzeniu [ekklesia], czyli w Ciele Pańskim, tak być nie powinno. Zamiast tej zasady należy posługiwać się – o ile można to osiągnąć – zasadą ławy przysięgłych i usilnie się starać o jednomyślny wyrok lub decyzję. Bratu otrzymującemu zwykłą większość głosów trudno byłoby czuć się przekonanym, że został wybrany zgodnie z „wyborem Pańskim”, a podobne mogłyby też być odczucia zgromadzenia. Powinno się wyłonić innego kandydata, który mógłby otrzymać poparcie wszystkich lub prawie wszystkich głosujących, przez powtarzane co tydzień głosowanie, aż znajdzie się odpowiedni brat lub sprawa zostanie zaniechana, albo niech wszyscy zgodzą się na wybranie dwóch, trzech lub kilku, którzy mogliby służyć kolejno i tym sposobem zadowolić wszystkich. Gdzie jednak panuje gorliwa miłość ku Panu i Prawdzie, połączona z modlitwą o kierownictwo i usposobienie wzajemnego okazywania sobie szacunku, to jeśli zdolności są równe, łatwo będzie się zgodzić co do woli Bożej w danej sprawie. „Nic nie czyniąc spornie albo przez próżną chwałę”; „abyście zachowali jedność ducha w związce pokoju” – Filip. 2:3; Efezj. 4:3.
Ten sam porządek powinien panować przy wyborze pomocników zwanych diakonami i diakonisami, na których dobrą opinię należy zwrócić uwagę przy ocenie ich kwalifikacji (zob. 1 Tym. 3:8‑13). Osoby takie mogą być użyte do wszelkich potrzebnych rodzajów służby i powinny mieć jak najwięcej tych samych zalet, co i starsi, włącznie ze zdolnością do nauczania i posiadaniem łask ducha.
Różnorodność usługiwania
Jak już zauważyliśmy, starsi mogą posiadać szczególne zdolności w takiej lub innej dziedzinie – jedni celują w napominaniu, <str. 283> drudzy w nauczaniu, inni w prorokowaniu, czyli przemawianiu, jeszcze inni jako ewangeliści, umiejący zainteresować niewierzących, a niektórzy jako pasterze, mający ogólny dozór nad stadkiem w różnych jego sprawach, tak lokalnych, jak i ogólnych. Przemowa apostoła Pawła do starszych zgromadzenia [ekklesia] w Efezie ukazuje nam ogólny zakres usługiwania, do którego każda jednostka musi się dostosować, używając odpowiednio swych zdolności jako szafarz. Słowa jego godne są tego, aby się nad nimi zastanawiali z rozwagą i modlitwą ci, którzy mają przyjąć służbę starszego w jakiejkolwiek dziedzinie. Powiedział on: „Pilnujcież tedy samych siebie i wszystkiej trzody, w której was Duch Święty postanowił nadzorcami [słowo błędnie oddawane jako ‘biskup’], abyście paśli zbór [ekklesia] Boży” – Dzieje Ap. 20:28. Tak! Starsi powinni przede wszystkim pilnować samych siebie, aby przez ten mały zaszczyt związany ze swym stanowiskiem nie stali się pysznymi i władczymi, i aby nie przywłaszczyli sobie autorytetu i czci należnych Głowie, Najwyższemu Pasterzowi. Pasienie trzody należy do Pana, jak jest napisane: „Jako pasterz trzodę swoją paść będzie” – Izaj. 40:11. Jeżeli zatem ktoś jest wybrany na starszego, to w tym celu, aby reprezentował Najwyższego Pasterza, aby mógł być kanałem lub narzędziem, za pomocą którego wielki Pasterz trzody mógłby udzielać tym, którzy są Jego, „pokarmu na czas słuszny”, „rzeczy nowych i starych”.
„Biada pasterzom rozpraszającym trzodę pastwiska mego, mówi Pan. Przetoż tak mówi Pan, Bóg Izraelski do pasterzy, którzy pasą lud mój: Wy rozpraszacie owce moje, owszem, rozganiacie je, a nie nawiedzacie ich; oto ja nawiedzę was dla złości spraw waszych, mówi Pan. (...) Nadto postanowię nad nimi pasterzy, którzy by je paśli, aby się więcej nie lękały ani strachały” – Jer. 23:1,2,4.
Wkładanie rąk starszych
(1) „Nie zaniedbuj daru Bożego, który w tobie jest, któryć dany jest przez prorokowanie [przepowiednię] z włożeniem rąk starszych” – 1 Tym. 4:14.
(2) „Tych [siedmiu diakonów wybranych przez Kościół] stawili przed Apostołów, którzy pomodliwszy się, kładli na nich ręce” – Dzieje Ap. 6:6.
(3) „W Antiochii we zborze [ekklesia] (...) rzekł im Duch Święty: Odłączcie mi Barnabasza i Saula do tej sprawy, do którejm <str. 284> ich powołał. Tedy poszcząc i modląc się, i wkładając na nie ręce, odprawili je” – Dzieje Ap. 13:1‑3.
(4) „Rąk z prędka na nikogo nie wkładaj ani bądź uczestnikiem cudzych grzechów” – 1 Tym. 5:22.
(5) „A gdy na nie Paweł włożył ręce, zstąpił na nie Duch Święty i mówili językami, i prorokowali [przemawiali]” – Dzieje Ap. 19:6.
(6) „Tedy [apostołowie] na nie wkładali ręce, a oni przyjmowali Ducha Świętego” – Dzieje Ap. 8:17‑19.
(7) „Abyś wzniecał dar Boży, który jest w tobie przez włożenie rąk moich” – 2 Tym. 1:6.
Powyżej zebraliśmy natchnione świadectwa dotyczące wkładania rąk w zgromadzeniu [ekklesia] Nowego Stworzenia. W ostatnich trzech cytatach (5,6,7) znajdujemy wyraźne wzmianki o udzielaniu „darów”, które były powszechne w pierwotnym Kościele. Apostołowie wkładali ręce na wszystkich poświęconych wiernych i przez to otrzymywali oni jeden lub więcej darów, na przykład „języki”. „A w każdym różnie przejawia się Duch ku wspólnemu pożytkowi”*. Pierwsze cztery teksty (1,2,3,4) można połączyć w całość odnoszącą się do jednej nauki, a mianowicie: mówią one o znaku aprobaty lub poparcia, nie zaś o znaku zezwolenia czy upoważnienia.
* zob. Tom V, Wykład VIII
(1) Tymoteusz, przybrany „syn” Pawła w służbie, był już ochrzczony i otrzymał dar ducha świętego z rąk apostoła Pawła (zob. p. 7), kiedy szedł z nim do Jerozolimy (Dzieje Ap. 21:15‑19). Nie ulega wątpliwości, że tam i wtedy „Jakub i wszyscy starsi” – starsi apostolscy, uznając oddanie Tymoteusza i jego bliski związek z Pawłem – jednomyślnie błogosławili go, wkładając nań ręce w dowód uznania i wsparcia; a zgodnie z opisem czynili to nie według dotychczasowego zwyczaju i nie tak, jak względem wszystkich towarzyszy Pawła, ale „przez prorokowanie”, wykazując, że do postąpienia w ten sposób pobudzeni zostali przez pewnego rodzaju przepowiednię lub pouczenie od Pana.
(2) Celem włożenia rąk apostołów na wspomnianych diakonów nie było mianowanie ani upoważnienie ich do głoszenia, gdyż nie byli wybrani na mówców, lecz do „służenia stołom”. Jednak dzięki posiadanemu przez nich pomazaniu <str. 285> duchem świętym mieli już oni pełne upoważnienie do głoszenia, w miarę swych zdolności i sposobności. Wiemy, że Szczepan, jeden z tych diakonów, bez żadnej wzmianki o pozwoleniu, upoważnieniu czy jakimkolwiek mianowaniu, był tak gorliwym kaznodzieją, że jako pierwszy po Mistrzu krwią zapieczętował swe świadectwo. Wspomniane w wersecie włożenie rąk oznaczało widocznie tylko apostolskie uznanie i błogosławieństwo.
(3) Wkładanie rąk na Pawła i Barnabę nie mogło być pozwoleniem na głoszenie, ponieważ byli już oni uznani za starszych i przez ponad rok nauczali w kościele w Antiochii. Oprócz tego już wcześniej głosili w innych miejscach (por. Dzieje Ap. 9:20‑29, 11:26). Wymienione tu wkładanie rąk oznaczało tylko poparcie dla misjonarskiej pracy, jakiej Paweł i Barnaba mieli się podjąć, oraz to, że zbór [ekklesia] w Antiochii jednoczył się z nimi w tej misji i zapewne wspomagał ich finansowo.
(4) Tu Apostoł daje do zrozumienia, że wkładanie rąk przez Tymoteusza na innego współpracownika w „winnicy” oznacza jego aprobatę i poparcie. Gdyby więc taki ktoś pod jakimś względem nie spełniał oczekiwań, Tymoteusz byłby współuczestnikiem jego niepowodzenia. Miał się on starać, by w miarę możności nie używać swych wpływów do wprowadzenia osoby, która mogłaby wyrządzić szkodę Pańskim owcom, tak pod względem moralnym, jak i doktrynalnym.
Dlatego nie należy podejmować takiego ryzyka. Należy być ostrożnym w dawaniu listów polecających czy w wyrażaniu publicznej aprobaty dla kogoś w postaci publicznego życzenia sukcesu. Tę samą radę można zastosować do całego ludu Pana, proporcjonalnie do wpływu, jaki posiadają. Nic jednak nie wskazuje na to, że czyjeś upoważnienie do głoszenia zależało od zezwolenia Tymoteusza; prawo to jest zgodnie z umiejętnościami udzielane przez Pana wszystkim, którzy otrzymują świętego ducha pomazania.
Usługiwanie płatne?
Zwyczaj służby płatnej, powszechnie uważany dzisiaj za nieuchronny i niezbędny, nie był stosowany w Kościele pierwotnym. Nasz Pan i wybranych przez Niego Dwunastu, o ile możemy sądzić na podstawie natchnionych <str. 286> zapisów, byli biedni, z wyjątkiem może Jakuba, Jana i Mateusza. Przyzwyczajeni do dawania dobrowolnych ofiar Lewitom, Żydzi najwyraźniej rozciągnęli ten zwyczaj na wszystko, co miało związek z religią i co ich zdaniem pochodziło od Boga. Uczniowie mieli głównego skarbnika – Judasza (Jan 12:6, 13:29) i najwyraźniej nigdy nie odczuwali braku; równie oczywisty jest też fakt, że nigdy nie prosili o jałmużnę. W słowach naszego Pana nie spotykamy najmniejszej sugestii na ten temat. Zupełnie polegał On na Ojcowskiej opatrzności, a pewne zacne niewiasty służyły Mu (i tym, którzy z Nim byli) „z majętności swoich”. Zob. Mat. 27:55‑56; Łuk. 8:2‑3.
Gdyby kazania i przypowieści naszego Pana przeplatane były nawoływaniem o pieniądze, odebrałoby im to ich żywotność. Nic nie przemawia do nas tak, jak widoczna bezinteresowność Mistrza i tych, którzy w szczególny sposób zostali przez Niego wybrani. Jedynym wyjątkiem był Judasz, a jego chciwość doprowadziła go do upadku (Jan 12:5‑6). Umiłowanie pieniądza i wystawności oraz system kolekt dzisiejszego Babilonu osłabiają jego skądinąd potężny wpływ; natomiast brak tego ducha wśród wiernych Pańskich, tak teraz, jak i przy pierwszym przyjściu sprawia, że wypadają oni korzystnie w oczach tych, którzy badają ich jako żywe listy, choć niezupełnie doceniają ich nauki. W znamienny sposób Pan zabezpieczał jak dotąd swe dzieło „żniwa” bez jednego choćby apelu o pieniądze. Ufamy też, że nigdy nie będziemy czynić inaczej, gdyż wierzymy, że taka jest wola Boża.
Niech chciwi rozkoszy tego świata i dostatków zabiegają o nie na drodze przedsiębiorczości lub zyskownych stanowisk, ale niechaj nikt nie zostaje sługą Ewangelii Chrystusowej z innych pobudek niż z miłości do Boga, Jego Prawdy i braci, z powodu miłości, która z radością ofiarowuje wygodę, bogactwo i zaszczyty w oczach ludzkich, nie z żalem, ale ochotnym sercem. Lecz niestety chrześcijaństwo z nazwy rozrosło się i stało się światowe, a jego słudzy tytułują się wielebnymi, przewielebnymi, najprzewielebniejszymi czy doktorami teologii. Z tymi zaszczytami i tytułami idą w parze pensje, nie na miarę ich potrzeb, lecz w oparciu o kupiecką ocenę ich zdolności do przyciągania szerokich rzesz i <str. 287> bogatych ludzi. Naturalny wynik tego jest następujący: „Przedniejsi jego sądzą według darów, a kapłani jego za zapłatę uczą, a prorocy jego za pieniądze prorokują, a przecie na Panu polegają, mówiąc: Izali nie jest Pan w pośrodku nas? Nie przyjdzie na nas nic złego”. „Stróżowie jego ślepi, wszyscy zgoła nic nie umieją, wszyscy są psami niemymi8, nie mogą szczekać; ospałymi są, leżą, kochają się w drzemaniu. A są psami obżartymi, nie mogą się nigdy nasycić; sami się pasąc, nie umieją nauczać. Wszyscy się za drogą swoją [dobrobytem] udali, każdy za łakomstwem swoim, z strony [denominacji] swej.” „Według swoich pożądliwości zgromadzą sobie sami nauczycieli, mając świerzbiące uszy [na ludzkie pochwały]. A odwrócą uszy od prawdy, a ku baśniom je obrócą” – Izaj. 56:10‑11; Mich. 3:11; Filip. 3:2; 2 Tym. 4:3‑4.
8 doktorami teologii, z ang. DD – dumb dogs lub Doctors of Divinity – przyp. tłum.
Niektórzy rozumują, że należy się wystrzegać obydwu krańcowości – wielkiego wynagrodzenia i braku wynagrodzenia – i przypominają słowa Pana: „Godzien jest robotnik zapłaty swojej” oraz słowa Apostoła: „Ponieważeśmy wam duchowne dobra siali, wielkaż to, gdybyśmy wasze cielesne żęli?” [1 Kor. 9:11]. Musimy jednak pamiętać, że nawet te najdobitniejsze wersety Pisma Świętego wskazują nie na książęce wynagrodzenie, lecz na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Wyjaśnia to Apostoł w słowach: „Nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu”. Wół powinien mieć wolność zaspokojenia swych potrzeb, lecz nic ponadto. Apostoł podał nam myśl przewodnią swego własnego pomyślnego usługiwania, mówiąc: „A nie obciążę was, próżnując, albowiem nie szukam tego, co jest waszego, ale was samych. (...) Lecz ja bardzo rad nakład czynię i samego siebie wynałożę za dusze wasze, aczkolwiek bardzo was miłując, mniej bywam od was umiłowany” – 2 Kor. 12:14‑15.
Postępowanie śladami Jezusa, jak i Jego czołowego apostoła, Pawła, nie prowadzi nas w kierunku zarobków. Paweł, wskazawszy na to, że proszenie o ziemskie wynagrodzenie za usługi duchowe nie gwałciłoby w żaden sposób sprawiedliwości, mówi w następujących słowach o swoim własnym postępowaniu w tym względzie: „Srebra albo złota, albo szaty nie pożądałem od nikogo. Owszem, sami wiecie, że moim potrzebom i tych, <str. 288> którzy są ze mną, służyły te [moje] ręce. Wszystkomci wam okazał, iż tak pracując, musimy podejmować słabe, a pamiętać na słowa Pana Jezusowe, że on rzekł: Szczęśliwsza jest rzecz dawać, niżeli brać” – Dzieje Ap. 20:33‑35.
„Lecz tej mocy nie używaliśmy [aby wymagać od was rzeczy materialnych w zamian za duchowe], lecz wszystko znosimy, abyśmy jakiej przeszkody Ewangelii Chrystusowej nie dali” – 1 Kor. 9:12. „A będąc u was i cierpiąc niedostatek, nie byłem ciężki nikomu, albowiem, czego mi nie dostawało, dołożyli [dobrowolnie] bracia, którzy przyszli z Macedonii” – 2 Kor. 11:9.
Pod tym względem nasza wolność jest taka sama jak apostołów. Wierność dla sprawy Bożej powinna nas prowadzić do wstępowania w ich ślady tak w tej, jak i w innych sprawach. Nasz Pan, apostołowie i ich pomocnicy, którzy podróżowali i poświęcali cały swój czas na służbę Prawdzie, przyjmowali dobrowolne ofiary od braci na pokrycie swych wydatków. Jak to już było wyjaśnione, członkowie kościoła w Antiochii wkładali ręce na Pawła i Barnabę, gdy mieli się oni udać w pierwszą podróż misyjną, co zdaje się pokazywać, że zbór ten pokrywał ich koszty podróży i tym sposobem brał udział w ich pracy. Podobnie i my wszyscy, jako The Watch Tower Bible and Tract Society [Towarzystwo Biblijne i Wydawnictwo The Watch Tower], wspólnie wysyłamy „pielgrzymów”, pokrywając ich wydatki.
W Piśmie Świętym nie ma wzmianki, pośrednio lub wprost, jakoby miejscowi starsi w zgromadzeniach otrzymywali pensje lub zwrot kosztów; jesteśmy przekonani, że dla lokalnych zgromadzeń pożyteczne byłoby korzystanie z dobrowolnych usług ich członków – wielu czy nielicznych, zacnych czy małoznaczących. W porównaniu z zatrudnianiem ta biblijna metoda jest zdrowa dla ducha, ponieważ pobudza ona różnych członków do wykorzystywania swych duchowych darów i prowadzi do polegania na Panu jako na rzeczywistym Pasterzu. W miarę jak liczba uzdolnionych nauczycieli będzie wzrastać, należałoby, idąc za przykładem kościoła w Antiochii, wysyłać ich jako misjonarzy, kolporterów, pielgrzymów itd.
Jeżeli jednak jakieś zgromadzenie uważa, że pole jego działalności jest obszerne i że dany brat mógłby z pożytkiem poświęcić cały swój czas na usługiwanie oraz <str. 289> pracę misyjną i jeśliby chciało dobrowolnie pokrywać koszty jego utrzymania, to nie znamy wersetu zabraniającego przyjęcia takich środków. Zarówno usługujący starszy, jak i wspierający go zbór [ekklesia], powinni jednak zwrócić uwagę na to, aby wyznaczona suma nie przewyższała kosztów umiarkowanego utrzymania tak jego, jak i tych, którzy są od niego zależni. Obie strony powinny również uważać, by ćwiczyli się wszyscy członkowie zboru [ekklesia], a szczególnie tacy, którzy posiadają zdolności do starszeństwa, w przeciwnym razie z pewnością rozwinie się duch Babilonu, czyli kościelnictwa.
Stosowanie karności jest zadaniem nie tylko starszych, lecz całego Kościoła. Jeżeli wydaje się, że ktoś jest w błędzie lub grzechu, domniemane przewinienie powinno być wykazane błądzącemu tylko przez tego, kto doznał krzywdy lub przez członka, który pierwszy odkrył winę. Jeżeli strofowany uchyla się od wyjaśnienia sprawy i nadal trwa w swym błędzie lub grzechu, należy poprosić dwóch albo trzech braci, nieuprzedzonych do niego, by wysłuchali sprawy i udzielili rady poróżnionym stronom. (Mogą, lecz nie muszą oni być starszymi. Ich starszeństwo nie powinno dodawać im mocy lub znaczenia w tej sprawie, chyba że ich sąd jest bardziej dojrzały, a ich wpływ bardziej skuteczny.) Jeśli taki komitet wyda jednogłośną decyzję na korzyść jednej czy drugiej strony, to strona przeciwna powinna się z tym zgodzić, a sprawa powinna być uznana za całkowicie zakończoną – poprawa lub zadośćuczynienie, na ile to możliwe, powinny nastąpić bardzo prędko. Jeśli jedna z poróżnionych stron w dalszym ciągu trwałaby w błędnym postępowaniu, wtedy (lecz nie wcześniej) ten, kto wniósł początkowe oskarżenie lub ktoś z powołanego komitetu, albo najlepiej wszyscy razem, mogliby skorzystać ze swego przywileju wniesienia sprawy przed zgromadzenie [ekklesia], Ciało, Kościół. Widać tu, że starsi w żadnym razie nie byli sędziami członków; wysłuchanie i osąd były pozostawiane miejscowemu zgromadzeniu, czyli Kościołowi.
Gdy już dwa (powyżej wzmiankowane) wstępne kroki zostały powzięte i fakty zostały poświadczone wobec starszych, <str. 290> ich obowiązkiem byłoby zwołanie ogólnego zebrania zboru [ekklesia], czyli wszystkich poświęconych, jako sądu – dla wysłuchania sprawy we wszystkich jej szczegółach i wydania decyzji w imieniu i z poszanowaniem Głowy Kościoła. Sprawa powinna być tak jasna, a postępowanie z oskarżonym tak wspaniałomyślne, że wyrok powinien być jednomyślny lub prawie jednomyślny. Tym sposobem pokój i jedność Ciała (ekklesia) zostaną zachowane. Aż do momentu wydania wyroku przez Kościół możliwe powinno być okazanie skruchy. Owszem, skrucha i poprawa – pozyskanie winnego – stanowią główny cel każdego etapu takiego postępowania, karanie zaś wcale nie jest celem. Kara nie należy do nas, lecz do Boga: „Mnie pomsta, a ja oddam, mówi Pan” – Rzym. 12:19. Gdyby winny okazał skruchę na którymkolwiek etapie prowadzonej sprawy, to powinno to być dla tych, którzy posiadają ducha Pańskiego, powodem do dziękczynienia i radości; tylko tacy mają być członkami Jego Ciała (Rzym. 8:9).
Co więcej, jeśli winny odmówiłby zastosowania się do uchwały całego zgromadzenia, nie można nań nakładać kary ani nawet tego usiłować. Cóż zatem pozostaje? Zgromadzenie powinno po prostu pozbawić go swej społeczności i wszelkich oznak wskazujących na braterstwo. Od tego momentu winny ma być traktowany „jako poganin i celnik” (Mat. 18:17).
Na żadnym etapie takiego postępowania upadki i wady winnego nie powinny być ogłaszane publicznie, by nie hańbić jego samego, Kościoła oraz Pana, Głowy Kościoła. Nie powinno się mówić o nim pogardliwie nawet po odłączeniu, nie mamy bowiem szkalować ani lżyć celników i pogan, nie powinniśmy „o nikim źle mówić”, lecz „dobrze czynić wszystkim” (Tyt. 3:2; Gal. 6:10). Miłość nalega na absolutne posłuszeństwo tym dwóm powyższym wymogom względem „wszystkich”. O ileż bardziej nalegać będzie na to, aby „brat”, współczłonek zboru [ekklesia], Ciała Chrystusowego, nie tylko nie został skrzywdzony przez fałszywe czy zniekształcone oświadczenia, lecz ponadto aby jego słabości, błędy czy grzechy zostały starannie zakryte nie tylko przed tym bezwzględnym światem, ale także przed „domownikami <str. 291> wiary”, a nawet przed Kościołem – aż do ostatniego etapu, kiedy absolutnie niezbędna będzie konieczność „powiedzenia Kościołowi”. Na każdym etapie duch miłości będzie żywić nadzieję, że ten, który pobłądził, zmaga się z nieodpowiednim zrozumieniem sprawy i prosić będzie Boga o mądrość i łaskę, aby móc odwrócić grzesznika od błędnej drogi jego, a tym sposobem (jeżeli to możliwe) zachować duszę od śmierci (Jak. 5:20).
O, niechby duch święty, duch miłości mieszkał w każdym członku zgromadzenia [ekklesia] tak obficie, że słuchanie niechlubnych wieści o kimkolwiek, a szczególnie o współczłonku, sprawiałoby cierpienie! Udałoby się wtedy wyeliminować połowę albo i więcej nieporozumień. Stosowanie powyższej procedury, nakreślonej przez Pana, nie tylko nie prowadziłoby do częstych rozpraw w zborach, lecz przede wszystkim, dzięki usuwaniu przyczyn poróżnienia, wpoiłoby poszanowanie dla sądu Kościoła jako sądu Pańskiego, słuchano by więc jego głosu i zgodnie z nim by postępowano. Co więcej, możemy być pewni, że gdyby panował porządek i miłość, każdy starałby się pilnować samego siebie, a nie usiłowałby gromić swego brata, naprawiać lub oddawać sprawę w ręce komitetu czy Kościoła, chyba że sprawa byłaby znaczącej wagi i dotyczyłaby jego samego, Kościoła lub Prawdy.
Nie da się zaprzeczyć, że większość kłopotów w Kościele (jak i w społeczeństwie oraz w rodzinach) pochodzi nie z żądzy czynienia źle ani z nieumyślnych złych czynów, lecz z nieporozumień i po części przynajmniej – z opacznego tłumaczenia zamiarów i pobudek. Język jest głównym winowajcą, dlatego też duch zdrowego zmysłu ma za zadanie czuwać nad wargami, jak również nad sercem, z którego pochodzą niełaskawe uczucia, które z kolei wyrażone przez usta rozpalają ogień namiętności i często wielu ranią. Nowe Stworzenie – Kościół – posiada ścisłe wskazówki swego Pana i Głowy w tej ważnej sprawie. Jego duch miłości ma ich napełniać, wtedy gdy sami, prywatnie, mają się udać do osoby czyniącej źle, bez uprzedniego porozumiewania się i rozmawiania z kimkolwiek innym. Nie idą tam też w tym celu, aby daną osobę zawstydzić z powodu jej postępowania, łajać lub karać w inny sposób, <str. 292> lecz aby spowodować zaprzestanie zła i jeżeli to możliwe, wynagrodzenie wyrządzonej dotychczas szkody. Opowiadanie innym o błędzie, tak przed, jak i po rozmowie, jest rzeczą nieuprzejmą, pozbawioną miłości – sprzeciwiającą się Słowu i duchowi naszej Głowy. Nie należy o tej sprawie mówić nawet po to, by się kogoś poradzić: mamy radę Pańską i zgodnie z nią powinniśmy postępować. W sprawach szczególnej wagi należy pytać o radę najmądrzejszych ze starszych, i to w formie hipotezy, tak by nie ujawniać rzeczywistego stanu rzeczy ani osoby winnego.
Bez względu na to, czy błędnie postępujący wysłucha, czy uchyli się od wysłuchania – nie ustąpi, należy poprzestać na osobistym zwróceniu się do niego, chyba że sprawa jest poważna. Lecz jeżeli drugi krok okaże się konieczny, nie należy objaśniać sprawy tym, którzy są zaproszeni na naradę, dopóki nie zgromadzą się oni w obecności oskarżyciela i oskarżonego. Tym sposobem uniknie się oszczerczej mowy, komitet braci przystąpi do sprawy nieuprzedzony i prędzej będzie mógł mądrze doradzić obydwu stronom, ponieważ wina może być po obu stronach, a nawet całkowicie po stronie osoby oskarżającej. W każdym razie dzięki tak sprawiedliwemu sposobowi postępowania oskarżony będzie przychylnie usposobiony i okaże się bardziej skłonny do poddania się decyzji doradzających, jeśli i oni uznają jego postępowanie za złe. Bez względu na to, czy uznany przez komitet za winnego zgodzi się z ich decyzją, czy nie, cała sprawa pozostaje ciągle ściśle prywatna i nie należy czynić o niej przed nikim nawet wzmianki, dopóki – uznana za dostatecznie ważną – nie zostanie wniesiona przed zgromadzenie i ostatecznie rozstrzygnięta. Wtedy pierwszy raz staje się ona wspólną własnością, ale jedynie świętych i stosownie do ich uświęcenia nie będą oni pragnąć mówić do nikogo o ułomnościach i grzechach innych w większym stopniu, niż to potrzebne*.
* zob. też Wykład IX, „Jeśliby zgrzeszył przeciwko tobie brat twój”.
Podczas prowadzenia dochodzeń przez sąd zgromadzenia sprawa jest pod rozwagą każdego z osobna. Dlatego każdy sam musi rozsądzić, jaki wyrok jest sprawiedliwy. Kara zerwania społeczności z daną osobą ma na celu naprawę ku sprawiedliwości i jest zalecana przez Pana. Ma ona służyć Kościołowi jako ochrona poprzez odłączenie tych, którzy postępują nieporządnie <str. 293> – nie według ducha miłości. Nie należy jej uważać za odłączenie na zawsze, lecz tylko do czasu, gdy strofowany rozpozna winę i przyzna się do niej oraz w miarę możliwości naprawi wyrządzone szkody.
Skargi przeciwko starszym
„Przeciwko starszemu nie przyjmuj skargi, chyba za dwoma albo trzema świadkami” – 1 Tym. 5:19.
W tym oświadczeniu Apostoł przyjmuje dwie zasady: (1) że zgromadzenie uznało wcześniej, iż starszy posiada dobry i szlachetny charakter oraz że jest szczególnie gorliwy względem Prawdy i oddany Bogu; (2) że takie jednostki ze względu na swe wybitne stanowisko w Kościele będą szczególnie narażone na ataki Przeciwnika, że staną się przedmiotami zazdrości, złośliwości, nienawiści i walki ze strony niektórych, zgodnie z ostrzeżeniem Pana: „Nie dziwujcie się, jeśli was świat nienawidzi”; „Wiedzcie, że mnie pierwej niżeli was miał w nienawiści”; „Jeśli gospodarza Belzebubem nazywali, o ile więcej domowników jego nazywać będą” (Mat. 10:25; 1 Jana 3:13; Jan 15:18). Im więcej wiary i zdolności posiada dany brat i im bardziej naśladuje swego Mistrza, tym bardziej odpowiedni jest jego wybór na starszego. Jednak im większą okazywać będzie wierność, tym pewniej może się spodziewać, że będzie miał jako nieprzyjaciół nie tylko Szatana i jego posłańców, lecz tych wszystkich, których Szatan zdoła zwieść i wprowadzić w błąd.
Powyższe rozumowanie miało stanowić dla starszego zabezpieczenie przed potępieniem go na podstawie słowa pojedynczej osoby, o ile z drugiej strony życie jego było bez nagany. Co do wieści i pogłosek, to nie miały one wcale być brane pod uwagę, ponieważ żaden prawdziwy współpracownik, znając regułę Pańską (Mat. 18:15), nie powtarzałby pogłosek ani wierzył tym, którzy lekceważą w ten sposób wskazówki Mistrza. Aby w ogóle być wysłuchanymi, oskarżyciele muszą zapewnić, że są świadkami. I nawet gdyby dwóch lub więcej świadków wniosło oskarżenie, to sprawa miała być przeprowadzona nie inaczej, jak tylko w opisany powyżej sposób. Każdy wnoszący zarzut przeciw starszemu, w przypadku gdyby osobista z nim rozmowa nie odniosła skutku, powinien wziąć ze sobą dwóch albo trzech innych, którzy w ten sposób staliby się świadkami krnąbrności. <str. 294> Dopiero wtedy sprawa ta, nie będąc jeszcze uregulowana, mogła być wniesiona przed Kościół – przez Tymoteusza albo kogoś innego.
Co więcej, przedstawienie oskarżenia w obecności dwóch albo trzech świadków było wymogiem względem wszystkich członków, co pozwala na wyciągnięcie wniosku, że Apostoł utrzymywał, iż starszy ma mieć takie same prawa i przywileje, jakie zagwarantowane są każdemu z braci. Być może niektórzy skłonni byli utrzymywać, że ponieważ starszy musiał posiadać dobre imię nie tylko w Kościele, ale i poza nim, to powinien był ze względu na swoje wpływowe stanowisko być stawiany przed sądem z powodu najbardziej błahych zarzutów. Lecz słowa Apostoła pod tym względem wyjaśniają, że starsi mają takie same prawa jak inni.
Ta sprawa świadków powinna być głęboko wyryta w umyśle każdego Nowego Stworzenia. Nie należy słuchać, a tym bardziej przyjmować do wiadomości czegoś, o czym inni opowiadają w sposób oszczerczy, twierdząc, że wiedzą to na pewno. Jeżeli dwóch albo trzech, idąc za wskazówkami Pana, wniesie oskarżenie – nie za czyimiś plecami, jako oczernianie, lecz zgodnie z pouczeniem – przed zgromadzenie, to nawet wtedy nie powinno się w to wierzyć; bowiem dopiero teraz następuje właściwy czas na wysłuchanie tej sprawy przez zgromadzenie – na wysłuchanie obu stron w obecności każdej z nich; potem ma być wydana pełna pobożności decyzja i napomnienie, wyrażone w taki sposób, aby mogły pomóc winnemu powrócić na drogę sprawiedliwości, nie zaś aby pogrążyć go w „ciemnościach zewnętrznych”.
Mylnie rozumiane powołanie do głoszenia
Liczne osoby twierdzą, że zostały przez Pana powołane do głoszenia Ewangelii; czasem jednak natychmiast dodają, że nie wiedzą, dlaczego lub że zdają sobie sprawę, iż nie posiadają szczególnych zdolności do tej służby albo że okoliczności zdają się zawsze przeszkadzać im w wypełnianiu tego powołania. Dalsze szczegółowe pytania co do natury ich „powołania” ujawniają, że jest ono tylko wytworem ich wyobraźni albo bezpodstawnym przeświadczeniem. Ktoś, na przykład, na jakimś etapie swych doświadczeń (może nawet zanim został chrześcijaninem) doznał wrażenia, że powinien poświęcić się Bogu i Jego służbie, a jego najwyższy ideał służby Bożej wiąże się <str. 295> z doświadczeniami w nominalnym kościele, z osobą kaznodziei, którego słuchała jego rodzina. Ktoś inny może odczuł potrzebę uznania i zapragnął noszenia specjalnego ubioru oraz przyjmowania wyrazów szacunku, tytułów i pensji kaznodziei, choćby drugo- czy trzeciorzędnego. Jeśli ktoś taki ma o sobie wysokie mniemanie, może uległ wrażeniu, że podobnie jak apostołowie byli „nieuczonymi i prostakami”, tak może i jego Bóg specjalnie powołał ze względu na jego brak zdolności i wykształcenia. Bóg okazał łaskę wielu takim osobom, wspomagając jednocześnie swoją sprawę, poprzez niedopuszczenie do spełnienia się ich ambicji, źle pojmowanych jako powołanie do głoszenia Ewangelii.
Jak już zaznaczono, każdy członek Nowego Stworzenia jest powołany do głoszenia; nie przez własne ambicje czy wyobraźnię, lecz przez Słowo wzywające wszystkich, którzy nie na próżno przyjęli łaskę Bożą, aby „opowiadali cnoty tego, który nas powołał z ciemności ku dziwnej swojej światłości” (1 Piotra 2:9). To powołanie obejmuje zatem wszystkich spłodzonych z ducha Prawdy – mężczyzn i kobiety, niewolników i wolnych, bogatych i biednych, wykształconych i niewykształconych – ludzi czarnych, brązowych, czerwonych, żółtych lub białych. Jakiegoż więcej potrzeba nam polecenia ponad to: „A włożył w usta moje pieśń nową”, czyli tę o „wszystkich litościach Pańskich” (Psalm 40:4, 107:43).
Prawdą jest, że Pan w specjalny sposób obrał i powołał dwunastu apostołów do szczególnej pracy. Prawdą jest również to, co zamierzył, że jeśli Jego lud będzie słuchał Jego słów, On „umieści członki w ciele, każdego z nich według swego upodobania” [1 Kor. 12:18] – do różnych posług, „każdemu według jego zdolności” (Mat. 25:15). Lecz wykazuje On jasno, że wielu będzie starało się „umieścić” samych siebie jako nauczycieli; zaś obowiązkiem Kościoła jest zwracać się ustawicznie ku Niemu jako prawdziwej Głowie i Przewodnikowi, nie zaś faworyzować samolubnych, ambitnych braci; i że lekceważenie tego obowiązku będzie oznaczało lekceważenie Jego słów, a przez to braki w miłości i posłuszeństwie, co na pewno będzie szkodą duchową zarówno dla zgromadzenia [ekklesia], jak i dla samozwańczych nauczycieli. <str. 296>
Pańska zasada w tej sprawie została jasno pokazana: „Kto się wywyższa, poniżony będzie i kto się poniża, wywyższony będzie” – Łuk. 14:11. Kościół ma kierować się tą zasadą, takim stanem ducha we wszystkich sprawach, w których ma się starać o poznanie i posłuszeństwo Panu. Pańską metodą jest wspieranie tylko takich, u których gorliwość, wierność i wytrwałość w czynieniu dobra ujawniły się w rzeczach małych. „Kto wierny jest w małym, i w wielu wierny jest” – Łuk. 16:10. „Nad małym byłeś wierny, nad wielem cię postanowię” – Mat. 25:21,23. Na niskich szczeblach drabiny zaszczytów zawsze jest mnóstwo miejsca. Kto pragnie służyć Panu, Prawdzie i braciom, nie będzie musiał długo czekać na okazję do skromnych usług, jakimi pyszni pogardzają i jakie lekceważą, oglądając się za takimi rodzajami służby, które są bardziej zaszczytne w ludzkich oczach. Wierni będą się radować z każdej posługi, a Pan coraz szerzej otwierać będzie przed nimi drzwi możliwości. W ten sposób Jego wola, odzwierciedlająca mądrość z góry, ma być dokładnie przestrzegana przez każdego członka Nowego Stworzenia – szczególnie przy głosowaniu, gdy podnosi on rękę jako członek Ciała Chrystusowego mający wyrazić wolę Głowy.
Brat szukający własnej chwały powinien być pominięty, nawet jeśli jest zdolny; za to brat mniej zdolny, lecz pokorny, powinien być wybrany na starszego. Tego rodzaju łagodne upomnienie byłoby korzystne dla wszystkich, nawet jeśli nie uczyni się wcale wzmianki na temat przyczyn takiej decyzji. Natomiast w przypadku, gdy uzdolniony starszy okazuje ducha dyktatorskiego lub skłonność do wywyższania się ponad zgromadzenie, uważając, że należy do odrębnej klasy, albo gdy sądzi, iż Boże prawo do nauczania nie pochodzi od zgromadzenia [ekklesia], czyli Kościoła – wówczas byłoby nie tylko przysługą, ale i obowiązkiem skierowanie go do mniej zaszczytnego rodzaju służby albo odsunięcie go na pewien czas od wszelkich specjalnych posług, dopóki nie przyjmie tej łagodnej nagany i nie uwolni się z sideł Przeciwnika.
Wszyscy powinni pamiętać, że ambicja, podobnie jak i inne przymioty, jest w Kościele konieczna, tak jak i w świecie; lecz w <str. 297> Nowym Stworzeniu nie może to być ambicja samolubna, dążąca do tego, by stać się wielkim i wybitnym, lecz pełna miłości ambicja, by służyć Panu i Jego ludowi – choćby nawet i tym najmniejszym. Wszyscy wiemy, w jaki sposób ambicja doprowadziła Szatana do upadku. Choć wcześniej cieszył się łaską i służył Bogu, stał się wrogiem swego Stwórcy i przeciwnikiem wszystkich Jego sprawiedliwych zarządzeń. Podobnie też wszyscy, którzy przyjmują jego sposób postępowania, mówiąc: „Wstąpię na niebo nad gwiazdy Boże [postawię się nad innych synów Bożych] (...) będę równy Najwyższemu” [władcą między nimi, uzurpatorem Boskiej zwierzchności bez Boskiego ustanowienia i przeciw Boskim rozporządzeniom] – na pewno doświadczą Boskiej dezaprobaty i pewnego stopnia odosobnienia od Pana. Wpływ takich osób, tak jak wpływ Szatana, na pewno będzie szkodliwy. Podobnie jak Szatan byłby niebezpiecznym nauczycielem, tak również i wszyscy posiadający jego skłonności odwodziliby z pewnością od światła, a prowadzili do ciemności, ponieważ nie mają właściwego usposobienia, aby otrzymać światłość i być jej posłańcami dla innych.
Jeżeli zatem jakiś brat jest pewny, że został powołany do piastowania publicznego urzędu kaznodziei, chociaż nie był upoważniony do tej służby w odpowiedni sposób, jeżeli skłonny jest do narzucania się zgromadzeniu, choć nie został jednomyślnie wybrany, lub gdyby będąc wybrany na przewodniczącego albo starszego, starał się utrzymać tę pozycję i sądził, że ma do niej prawo bez zwykłego głosowania w zgromadzeniu, które okresowo wyrażałoby życzenie przedłużenia jego usługi – wtedy można uznać, że albo taki brat nie pojmuje istoty rzeczy, albo posiada złego, samolubnego ducha uniemożliwiającego mu jakąkolwiek służbę w zgromadzeniu [ekklesia]. W każdym razie byłoby rzeczą stosowną zmienić ten stan rzeczy przy okazji najbliższych wyborów; a jak już wspomnieliśmy, najodpowiedniejszym dniem, bo najłatwiejszym do zapamiętania, byłaby pierwsza niedziela roku, półrocza lub kwartału.
„Napominajcie nieporządnych”
„A prosimy was, bracia! napominajcie nieporządnych, [dosł. w BG: „którzy nie stoją w rządzie” – przyp. tłum.] cieszcie bojaźliwych, znaszajcie słabych, nieskwapliwymi bądźcie przeciwko wszystkim. Patrzcie, aby kto złem za złe komu nie oddawał, ale zawsze dobrego naśladujcie, i sami między sobą, i ku wszystkim” – 1 Tes. 5:14‑15. <str. 298>
To napomnienie skierowane jest nie tylko do starszych, lecz do całego Kościoła, ze starszymi włącznie. Uwzględnia ono fakt, że chociaż cały Kościół, jako Boże Nowe Stworzenie w Chrystusie Jezusie, jest w oczach Bożych doskonały, to jednak wszyscy posiadają niedoskonałości cielesne; widać w tym napomnieniu i to, o czym wszyscy wiemy, a mianowicie, że są różnice w stopniach i rodzajach naszych cielesnych niedoskonałości. Tak jak różne usposobienia dzieci w ziemskiej rodzinie wymagają różnego postępowania ze strony rodziców, tak tym bardziej w rodzinie Bożej istnieją na tyle duże różnice charakterów, że wymagają one szczególnego uwzględnienia we wzajemnym współżyciu. Dopatrywanie się niedoskonałości u innych i krytykowanie ich przynosiłoby wielką krzywdę nam samym; rozwijałoby bowiem w naszych sercach usposobienie do upatrywania wad u innych, a łatwość zauważania słabości i niedoskonałości u innych skłaniałaby nas być może do niedostrzegania w takim samym stopniu swych własnych braków. Takie krytykowanie jest zupełnie obce duchowi i celowi apostolskiego napomnienia.
Adresatami są tutaj ci, którzy są spłodzeni z ducha Prawdy, ducha uświęcenia, ducha pokory, ducha miłości. Ci, którzy wzrastają w łaskach ducha, będą zatroskani o swoje własne wady i głównie do nich krytycznie nastawieni, podczas gdy ich miłość do innych będzie ich prowadzić do tak częstego, jak to tylko możliwe znajdowania dla nich wytłumaczenia i okazywania im pobłażliwości. Lecz o ile ten duch miłości stosownie pobłaża urazom i słabościom braci, powinien jednak czuwać, aby czynić im dobrze – unikając sprzeczek, kłótni, sporów, besztania, ganienia i wzajemnego obmawiania, lecz stosując się do Złotej Reguły [Mat. 7:12]. Z łagodnością, delikatnością, cierpliwością, wytrwałością należy starać się o uwzględnianie wzajemnych słabości i jednocześnie o pomaganie sobie w pozbyciu się ich, przy czym każdy ma pamiętać o swych własnych ułomnościach.
„Nieporządnych” nie należy pocieszać i popierać ani zachęcać do ich złego postępowania, lecz grzecznie i z miłością napominać, że Bóg jest Bogiem porządku i <str. 299> że stosownie do naszego pragnienia, by wzrastać na Jego podobieństwo i w Jego łasce, musimy przestrzegać zasad porządku. Powinni oni być napominani, że nic tak nie odbiega od Boskiego porządku jak anarchia i skoro nawet ludzie świeccy uznają zasadę, że najgorsza forma rządu jest lepsza niż anarchia, to tym bardziej taką samą zasadę w Kościele powinien uznawać lud Boży, który otrzymał ducha zdrowego zmysłu – ducha świętego. Apostoł napomina nas, abyśmy ulegali sobie wzajemnie dla dobra ogólnej sprawy Pańskiej. Gdybyśmy wszyscy byli doskonali i gdyby doskonałe było nasze zrozumienie woli Bożej, myślelibyśmy wszyscy jednakowo – nie byłoby wtedy szczególnej potrzeby wzajemnego podporządkowywania się sobie. Ale ponieważ nasze poglądy się różnią, konieczne jest zwracanie uwagi na innych i uwzględnianie ich sposobu widzenia i osądu oraz w miarę możliwości ustępowanie w niektórych sprawach dla dobra ogólnego pokoju, więcej – rezygnowanie ze wszystkiego dla zachowania jedności ducha w związce pokoju w Ciele Chrystusowym, z wyjątkiem sytuacji, w których dochodziłoby do pogwałcenia zasad.
Nieporządni albo niesforni niecałkowicie być może ponoszą winę za swój stan. Wielu ludzi jest nieporządnych już z urodzenia i przejawia skłonność do okazywania tej cechy w ubiorze i we wszystkich sprawach życia. Niesforność stanowi więc część ich ułomności i należy odnosić się do niej ze współczuciem, uprzejmie, lecz pomimo to nie należy pozwalać, by wyrządzała krzywdę Kościołowi Bożemu, stawała na przeszkodzie jego użyteczności czy uniemożliwiała jego współdziałanie w badaniu i służeniu Prawdzie. Nie jest wolą Bożą, aby Jego lud posiadał taką łagodność, która przy postępowaniu z nieporządnymi stanowiłaby słabość. Uprzejmie, z miłością, lecz stanowczo należy im wskazać na to, że porządek jest pierwszym prawem niebios i winien być wysoce szanowany przez tych, którzy mają niebiański zmysł; byłoby więc grzechem, gdyby zgromadzenie jednemu, dwóm lub większej ilości członków pozwalało gwałcić zarządzenia Boskie, jakie wyrażone są w Słowie Bożym i ogólnie rozumiane przez zgromadzenie, z którym mają oni społeczność. <str. 300>
Byłoby jednak wielkim błędem przypuszczać, że Apostoł, zwracając się ogólnie do Kościoła, miał na myśli to, że każdy członek zgromadzenia miałby dokonywać takiego napominania. Mądre i pomocne napominanie jest sprawą naprawdę bardzo delikatną i tylko niewielu posiada do tego talent. Wybór starszych przez zgromadzenia to wybór spośród całej grupy takich, którzy są najbardziej duchowo rozwinięci i posiadają naturalne zdolności do reprezentowania zgromadzenia, nie tylko w prowadzeniu zebrań itp., ale i w utrzymywaniu porządku podczas zebrań oraz w mądrym, łagodnym i stanowczym napominaniu niesfornych. A fakt, że taka właśnie jest myśl Apostoła, został pokazany w dwóch poprzednich wersetach, w których mówi on:
„Prosimy was, bracia, abyście poznali tych, którzy pracują między wami i którzy są przełożonymi waszymi w Panu i napominają was, abyście ich jak najbardziej miłowali dla ich pracy. Pokój też zachowajcie między sobą” – 1 Tes. 5:12‑13.
Jeżeli rzeczywiście starano się poznać Boską mądrość i właściwie kierowano się nią przy wybieraniu starszych zgromadzenia, to należy się spodziewać, że wybrani tym sposobem będą wysoko cenieni; a ponieważ nowicjusze nie mają być wybierani, należy stąd wnioskować, iż starsi wybrani zostali ze względu na swoje zasługi, ponieważ braterstwo zauważyli, że posiadają oni w znacznej mierze świętego ducha miłości, mądrości i pokory, obok pewnych naturalnych darów i zdolności do pełnienia takiej służby. Słowa Apostoła: „Pokój też zachowajcie między sobą” znaczą, że wybrawszy starszych jako przedstawicieli zgromadzenia, Ciało jako całość spodziewa się, iż będą oni wypełniali usługi, do których zostali wybrani, a nie że każdy z nich przypisze sobie rolę strofującego, napominającego itp. Poprzednio była już mowa o tym, że członkowie ludu Bożego nie powinni sądzić się nawzajem osobiście, lecz tylko zgromadzenie jako całość może wykluczyć kogoś ze społeczności i pozbawić przywileju zbierania się. A może to nastąpić, jak zauważyliśmy, dopiero po zastosowaniu różnych środków o charakterze bardziej prywatnym, gdy <str. 301> wszystkie usiłowania naprawienia zła okażą się bezskuteczne, a dobro Kościoła jako całości będzie poważnie zagrożone przez złe postępowanie winnego. Lecz w rozważanych słowach Apostoł upomina nas, że zgromadzenie powinno „poznać”, darzyć uznaniem, poważać tych, których wybrało za swych przedstawicieli i spodziewać się po nich, że będą czuwać nad dobrem Kościoła i upominać nieporządnych dopóty, dopóki sprawa nie stanie się na tyle poważna, by należało wnieść ją przed sąd Kościoła.
W pewnych sytuacjach może okazać się konieczne publiczne napomnienie przed zgromadzeniem; sugeruje to Apostoł Tymoteuszowi: „A tych, którzy grzeszą [publicznie], strofuj przed wszystkimi, aby i drudzy bojaźń mieli” – 1 Tym. 5:20. Takie publiczne strofowanie może być stosowane jedynie względem poważnego grzechu popełnionego publicznie. Przy stosunkowo mniejszych uchybieniach wobec przepisów porządku starsi, kierując się prawem miłości i Złotą Regułą, powinni uważnie „przypatrywać się jeden drugiemu ku pobudzaniu się do miłości i dobrych uczynków”. Tak się przypatrując, z pewnością zrozumieją, że słowa napomnienia na osobności okażą się dla danej osoby bardziej pomocne niż publiczne strofowanie, które mogłoby urazić, zranić lub zaszkodzić komuś o wrażliwej naturze, w sytuacji, kiedy zadawanie takich ran jest zupełnie niepotrzebne i gdy miłość podpowiada inny sposób postępowania. Lecz jeśli już starszy ma publicznie strofować ciężki grzech, powinien, mimo wszystko, czynić to z miłością i z pragnieniem, aby upomniany mógł się poprawić i został pozyskany na nowo, nie zaś by nim pogardzano i go odrzucono. Co więcej, nie wchodzi w zakres uprawnień starszego napomnienie, które zawiera w sobie zakaz korzystania z przywilejów istniejących w zgromadzeniu. Do takiego upomnienia, jak już widzieliśmy powyżej, ma prawo tylko Kościół jako całość, i to po zupełnym zbadaniu sprawy, w której oskarżony ma pełną możliwość obrony lub naprawy swego postępowania i otrzymania przebaczenia. Kościół (ekklesia) – czyli poświęceni Panu – są zbiorowo <str. 302> Jego przedstawicielami, starszy zaś jest jedynie przedstawicielem Kościoła, który wybierając go, starał się jak najlepiej odczytać wybór Pański. Kościół zatem, nie starsi, stanowi sąd najwyższej instancji we wszystkich takich sprawach; z tego powodu postępowanie starszego zawsze podlega rozważeniu lub korekcie całego Kościoła według wspólnego zrozumienia woli Pana.
Zatrzymajmy się na chwilę w tym miejscu poruszanego zagadnienia i zapytajmy, w jakim stopniu zgromadzenie powinno wykonywać ten obowiązek napominania nieporządnych w sposób pośredni, bezpośredni albo poprzez starszych, aż do ewentualnego wyłączenia ze zgromadzenia. Wyłączenie na zawsze nie leży w gestii Kościoła. Przypuśćmy, że brat, który zawinił przeciwko bratu albo całemu Kościołowi, powraca i mówi: „Żałuję swego złego postępowania i przyrzekam, że odtąd starać się będę z całych sił postępować poprawnie”, lub coś podobnego. Takiemu bratu mamy przebaczyć zupełnie, chętnie i tak szczerze, jak mamy nadzieję, że Pan przebaczy wszystkim ich winy. Tylko Pan ma prawo i moc odcięcia kogoś na zawsze, ma moc odłamania gałązki od Winnego Krzewu. W 1 Liście Jana 5:16 mamy powiedziane, że jest grzech na śmierć, za który modlitwy są bezużyteczne; należy się spodziewać, że taki rozmyślny grzech, który w ten sposób sprowadziłby karę wtórej śmierci, byłby tak widoczny, tak oczywisty, że pozostający w społeczności z Panem łatwo by go rozpoznali. Nie powinniśmy sądzić kogoś za to, co ma w sercu, ponieważ nie umiemy w jego sercu czytać; lecz jeśli ktoś popełnia rozmyślny grzech na śmierć, to ujawni się z nim na zewnątrz – przez mowę swych ust, jeżeli zaistniało przestępstwo dotyczące doktryn, zaprzeczające wartości drogocennej krwi pojednania, lub przez niemoralne prowadzenie się, jeśli ktoś powrócił do postępowania według ciała, jak napisano: „wróciła się świnia umyta do walania się w błocie” [2 Piotra 2:22]. To do takich odnoszą się słowa Listu do Hebrajczyków 6:4‑8 i 10:26‑31, gdzie Apostoł przestrzega nas, abyśmy z takimi nie mieli do czynienia, nie jadali z nimi ani nie przyjmowali ich w swych domach, jak też abyśmy ich nie pozdrawiali (2 Jana 9‑11), bowiem ci, którzy utrzymywaliby z nimi łączność i ich pozdrawiali, uważani byliby za <str. 303> przyjmujących postawę nieprzyjaciół Bożych i biorących udział w złych uczynkach, naukach, zależnie od sytuacji.
Jeśli chodzi o innych, którzy postępują „nieporządnie”, to zalecenia względem nich są całkiem odmienne. Taki wyłączony brat czy siostra nie powinien być traktowany jak nieprzyjaciel ani za takiego uważany, ale jak brat, który zbłądził, zgodnie z dalszą wypowiedzią Apostoła w tym samym liście: „Jeżeli kto jest nieposłuszny słowu naszemu w tym liście [jeżeli byłby niesforny, nie chciał poddać się rozumnym, miłosiernym i łaskawym zasadom porządku], naznaczcie go i nie łączcie się z nim, aby się zawstydził, wszakże nie miejcie go za nieprzyjaciela, ale napominajcie jako brata” – 2 Tes. 3:14‑15. W opisanej tu sytuacji chodzi o jakieś otwarte, publiczne sprzeciwienie się takiego brata regułom porządku wytyczonym przez Apostoła jako Pańskiego rzecznika. Takie publiczne występowanie przeciwko prawym zasadom powinno być zganione przez zgromadzenie, jeśli zadecyduje ono, że brat ten postępuje na tyle niepoprawnie, że potrzebuje napomnienia. Jeżeli jednak nie zgadza się on ze zdrowymi zasadami, danymi nam przez Pana za pośrednictwem Apostoła, to powinno się uznać, iż brat ten postępuje na tyle niepoprawnie, że nie jest stosowne, by miał społeczność z braćmi, dopóki nie uzna tych rozsądnych wymagań. Na ulicy braterstwo nie powinni przechodzić obok niego obojętnie, lecz traktować go grzecznie; wyłączenie powinno polegać jedynie na pozbawieniu go przywileju zgromadzania się i na odsunięciu od wszelkich braterskich związków itd., które są właściwe dla wiernych. Myśl ta zawarta jest w słowach Jezusa: „Niech ci będzie jako poganin i celnik”. Nasz Pan nie miał na myśli, że mamy czynić krzywdę poganom lub celnikom albo obchodzić się z nimi nieuprzejmie, lecz jedynie żebyśmy nie mieli z nimi takiej społeczności jak z braćmi, nie starali się pozyskać ich zaufania ani też, jako Nowe Stworzenia, nie darzyli ich naszym zaufaniem. Domownicy wiary mają być związani i połączeni ściśle przez wzajemną miłość, sympatię i wszelkie ich przejawy. To właśnie na skutek braku tych przywilejów i błogosławieństw wyłączony brat poddany jest cierpieniu, dopóki nie poczuje, że musi zmienić swoje postępowanie i powrócić do rodzinnego grona. Powyższe słowa sugerują, <str. 304> że między członkami Ciała Pańskiego powinno panować ciepło, serdeczność i prawdziwe braterstwo.
Analizując dalej słowa Apostoła zacytowane powyżej zaznaczamy, że zadaniem Kościoła jest pocieszanie bojaźliwych. Widać tu, że otrzymanie ducha świętego nie przekształca naszych śmiertelnych ciał do tego stopnia, żeby ich słabości zostały całkowicie przezwyciężone. Niektórzy charakteryzują się słabością umysłu, tak jak inni słabością ciała. Każdemu należy okazać współczucie z powodu jego słabości. Bojaźliwe umysły nie miały zostać uleczone w cudowny sposób. Nie należy też sądzić, że posiadający takie słabości nie są częścią Ciała dlatego, że nie mogą ogarnąć umysłem długości, szerokości, wysokości i głębokości planu Bożego. Przeciwnie, podobnie jak Pan nie wybiera do swego Kościoła jedynie tych, którzy są doskonale rozwinięci fizycznie, silnych i zdrowych, tak też nie szuka wyłącznie tych, którzy posiadają tęgi umysł i zdolni są rozumować i dokładnie analizować wszystkie szczegóły Boskiego planu. Znajdą się w Ciele tacy, którzy będą w tej dziedzinie uzdolnieni, lecz inni są słabszego umysłu i nie posiadają nawet średniego poziomu wiedzy. Jaką powinniśmy im dać pociechę? Odpowiadamy, iż zarówno starsi przedstawiający Prawdę, jak i cały Kościół poprzez społeczność jednych z drugimi powinni takich pocieszać, niekoniecznie przez wykazywanie ich słabości i jednoczesne im pobłażanie, lecz raczej w ogólnym sensie, nie oczekując, że wszyscy członkowie rodziny Bożej posiądą ten sam stopień biegłości i bystrości intelektu. Nikt nie ma prawa utrzymywać, iż fakt posiadania takich ułomności świadczy o tym, że ktoś nie należy do Ciała.
Z poprawionego przekładu płynie taki sam wniosek: „Pocieszajcie małodusznych” [BT]. Niektórym z natury brak odwagi do walki i waleczności, i chociaż mają jak najlepsze chęci i zawsze lojalne serca, to nie mogą w tym samym stopniu co inni należący do Ciała „wzmacniać się w Panu” albo otwarcie „bojować dobry bój <str. 305> wiary”. Pan jednak widzi na pewno ich chęci i zamiary, widzi, że chcą być odważni i wierni, powinni więc to również widzieć i bracia, o ile chcą osiągnąć poziom zwycięzców.
Wszyscy powinni wiedzieć, że sądząc swój lud, Pan bierze pod uwagę serce każdego. Jeżeli ktoś o słabym umyśle czy sercu ma na tyle woli i chęci, by zrozumieć podstawy Boskiego planu odkupienia przez Jezusa Chrystusa oraz swego własnego usprawiedliwienia przed Bogiem przez wiarę w Odkupiciela, jeżeli na tej podstawie stara się prowadzić życie poświęcone Panu, to należy postępować z nim pod każdym względem w taki sposób, aby mógł odczuwać, że jest całkowicie członkiem Ciała Chrystusowego. Fakt, że osoby takie nie mogą tłumaczyć lub zrozumieć jasno wszystkich szczegółów Boskiego planu i stać w jego obronie tak odważnie jak inni, nie może być powodem kwestionowania ich przyjęcia przez Pana. Należy ich zachęcać, aby w dalszym ciągu podążali drogą samoofiarowania w służbie Bożej, korzystając z wszelkich nadarzających się sposobności, by pracować na chwałę Pana i ku pożytkowi Jego ludu – należy zachęcać, by pocieszali się myślą, że wszyscy trwający w Chrystusie, pielęgnujący owoce Jego ducha oraz postępujący Jego śladami ofiarowania się, otrzymają w słusznym czasie nowe, obdarzone doskonałymi zdolnościami ciała, w których wszyscy członkowie będą zdolni poznać tak, jak są poznani – a tymczasem Pan zapewnia nas, że Jego moc o wiele pełniej objawia się w naszych słabościach.
Z określenia tego możemy wnioskować, że niektóre osoby w Kościele są słabsze niż inne; nie pod względem fizycznym, lecz słabsze duchowo – w tym znaczeniu, że ich ludzkie ciała są na tyle skażone, że jako Nowe Stworzenia napotykają na większe trudności w duchowym wzrastaniu i rozwijaniu się. Takie osoby nie mają zostać odrzucone od Ciała; przeciwnie – powinniśmy zrozumieć, że jeżeli Pan uznał ich za godnych poznania Jego łaski, to może On sprawić, że zostaną zwycięzcami przez Tego, który nas umiłował i kupił <str. 306> swą drogocenną krwią. Należy ich wspierać obietnicami znajdującymi się w Piśmie Świętym, które mówią, że kiedy jesteśmy słabi sami z siebie, to możemy być mocni w Panu i sile mocy Jego poprzez powierzenie Mu wszystkich naszych trosk i uchwycenie się przez wiarę Jego łaski; tak że w chwilach słabości i pokus spełni się w ich życiu obietnica: „Dosyć masz na łasce mojej, albowiem moc moja wykonywa się w słabości” [2 Kor. 12:9]. Całe zgromadzenie może okazać pomoc w tym pocieszaniu i wspieraniu, chociaż oczywiście starsi mają szczególny obowiązek i odpowiedzialność wobec nich, ponieważ są oni wybranymi przedstawicielami Kościoła, a zatem i Pana. Apostoł, mówiąc o różnych członkach Ciała i wspomniawszy o pasterzach i nauczycielach, mówi również o pomocnikach (1 Kor. 12:28). Widocznie życzeniem Pana jest, aby każdy członek Kościoła starał się zająć takie stanowisko, by nie tylko pomagać starszym, wybranym na przedstawicieli Kościoła, lecz by wspomagać się wzajemnie, czyniąc w miarę możności dobrze wszystkim, a szczególnie domownikom wiary.
Zgodnie z tym napomnieniem dotyczącym zachowywania wzajemnej cierpliwości w każdej sytuacji Nowe Stworzenia zauważą, że odnosząc się właściwie do współbraci, pielęgnują jednocześnie w sobie jedną z najwspanialszych łask ducha świętego – cierpliwość. Cierpliwość to łaska ducha, do której ćwiczenia wszelkie życiowe okoliczności dostarczają licznych okazji, zarówno w odniesieniu do osób spoza Kościoła, jak i jego członków. Powinniśmy też pamiętać, że całemu światu należy się z naszej strony cierpliwość. Zrozumiemy to tylko wtedy, gdy w poprawnym świetle spojrzymy na stan wzdychającego stworzenia objawiony przez Pismo Święte. Widzimy w nim historię upadku i jego szkodliwe skutki dla wszystkich. Widzimy w nim Bożą cierpliwość względem grzeszników i Jego wspaniałą miłość okazaną w ich odkupieniu i w postanowieniach mających na celu nie tylko <str. 307> błogosławienie i podźwignięcie Jego Kościoła z błota lgnącego oraz z szumiącego dołu grzechu i śmierci, lecz również wspaniałe błogosławieństwa przewidziane dla całej ludzkości. W Biblii widzimy również, że głównym utrudnieniem dla świata jest omamienie przez Przeciwnika, „boga tego świata”, który obecnie zaślepia go i zwodzi (2 Kor. 4:4).
To zrozumienie powinno niezawodnie dodać nam cierpliwości! A jeśli mamy cierpliwość względem świata, o ileż cierpliwsi powinniśmy być wobec tych, którzy nie są już z tego świata, bo dzięki łasce Bożej, na warunkach przebaczenia w Chrystusie Jezusie, zostali przyjęci do Jego rodziny i teraz starają się postępować Jego śladami. Jak miłościwa i wytrwała powinna być cierpliwość względem naszych współuczniów, członków Ciała Pańskiego! W istocie, nie pozostaje nam wobec nich nic innego jak tylko cierpliwość. Nasz Pan i Mistrz bez wątpienia zganiłby i strofował nasz brak cierpliwości względem kogokolwiek z nich. Co więcej, musząc staczać walki ze światem, ciałem i Przeciwnikiem w obecnych utrapieniach i słabościach, bardzo potrzebujemy cierpliwości także wobec samych siebie. Zrozumienie powyższych prawd pomoże nam być bardziej cierpliwymi dla wszystkich.
Słowa te są czymś więcej niż tylko radą; są one poleceniem danym Kościołowi jako całości i stosują się do każdego zgromadzenia ludu Pańskiego. Wynika z nich, że jeśli ktoś z domowników wiary ma skłonność do mszczenia się, do brania odwetu czy odpłacania złem za zło, tak względem współbraci, jak i innych ludzi, to zwrócenie przez Kościół uwagi na takie zachowanie wcale nie będzie wtrącaniem się do cudzych spraw. Obowiązkiem Kościoła jest zauważanie takich sytuacji. „Patrzcie, aby kto złem za złe komu nie oddawał” oznacza: zwracajcie uwagę, aby wśród braci zachowany był właściwy duch. Jeżeli zatem starsi dowiedzieliby się o sytuacjach związanych z powyższym poleceniem, to ich obowiązkiem jest udzielenie bratu lub siostrze uprzejmego napomnienia odnośnie tego, <str. 308> jak uczy Słowo Pańskie; a jeśli dana osoba nie usłucha, to starsi mają obowiązek wnieść sprawę przed zgromadzenie itd. Mamy tutaj upoważnienie, aby Kościół zwracał uwagę na takie niewłaściwe postępowanie każdej osoby. W ten sposób powinniśmy nie tylko patrzeć na siebie nawzajem, troszcząc się o siebie wzajemnie i dbając o to, by nikt się nie cofał, lecz przeciwnie – uważać, aby wszyscy naśladowali tego, co dobre. Powinniśmy z radością zauważać i chwalić wszelkie oznaki prawego postępowania, wspierając je osobiście oraz jako zgromadzenia ludu Pańskiego. Postępując w ten sposób, możemy według słów Apostoła radować się zawsze i to z właściwego powodu. Bowiem przy takiej wzajemnej pomocy wzrośnie miłość w Ciele Chrystusowym, będzie się ono coraz bardziej upodabniać do swej Głowy i stawać zdolnym do współdziedzictwa z Nim w Królestwie.
Wyrażona jest tutaj piękna i pełna miłości myśl. Choć są tacy, którzy przypatrują się swym współtowarzyszom, by znaleźć w nich błędy, by powodować zniechęcenie lub w samolubnych celach wykorzystywać ich słabości, to Nowe Stworzenie powinno postępować przeciwnie: starannie badać skłonności innych w tym celu, by uniknąć takich słów lub czynów, które niepotrzebnie mogłyby zranić lub rozgniewać, a co więcej – w celu pobudzenia ich do miłości i dobrego postępowania.
A dlaczego nie? Czyż cała postawa świata, ciała i Szatana nie pobudza do zawiści, samolubstwa, zazdrości, czyż nie jest pełna złego pokuszenia do grzeszenia myślą, słowem i uczynkiem? Czy zatem Nowe Stworzenia Ciała Chrystusowego nie powinny powstrzymywać się od takiego rodzaju prowokującego postępowania względem siebie i innych, a zamiast tego zająć się pobudzaniem i zachęcaniem w przeciwnym kierunku – do miłości i dobrych uczynków? Nie ulega wątpliwości, że jak każde napomnienie i pouczenie Słowa Bożego, tak i to jest i słuszne, i pożyteczne. <str. 309>
„Nie opuszczając społecznego zgromadzenia naszego, jako niektórzy obyczaj mają, ale napominając jedni drugich, a to tym więcej, czym więcej widzicie, iż się on dzień przybliża” – Hebr. 10:25.
Zalecenie Pańskie odnośnie zgromadzania się Jego ludu, dane tu poprzez Apostoła, zgadza się najzupełniej ze słowami Pana: „Gdzie są dwaj albo trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem w pośrodku ich” – Mat. 18:20. Cel tych zgromadzeń wskazany jest jasno: odbywają się one po to, aby umożliwiać czynienie wspólnych postępów w sprawach duchowych; dają sposobność do wzajemnego pobudzania się i zachęcania do coraz większej miłości względem Pana i siebie nawzajem oraz do wzmożenia wszelkiego rodzaju dobrych uczynków – tak by były one wyrazem uwielbienia dla naszego Ojca, błogosławieństwem dla braterstwa i by czyniły dobro wszystkim w miarę nadarzających się okazji. Ktoś, kto mówi: „Miłuję Boga”, a jednak nienawidzi brata swego, nie wie, co mówi i zwodzi samego siebie (1 Jana 4:20). Podobnie mylą się, naszym zdaniem, ci, którzy mówią: „Pragnę być z Panem, cieszyć się Jego błogosławieństwem i społecznością z Nim”, a tymczasem zaniedbują sposobności zgromadzania się z braćmi i nie cieszą się z ich towarzystwa i społeczności.
Jest rzeczą naturalną, że każda istota ludzka musi szukać jakiegoś towarzystwa; a doświadczenie potwierdza prawdziwość przysłowia, że „swój do swego lgnie”. Jeżeli zatem nie cenimy społeczności z osobami uduchowionymi, nie pragniemy jej i nie zabiegamy o nią, jeżeli nie staramy się stwarzać okazji, aby z niej korzystać, to możemy być pewni, że świadczy to o niezdrowym stanie duchowym. Ludzie cieleśni lubią przebywać w cielesnym towarzystwie i społeczności oraz cieszyć się nimi. Świadomie też planują i organizują wspólnie sprawy służbowe i przyjemności, mimo że ich ogólne światowe nadzieje i plany są bardzo ograniczone w porównaniu do nader wielkich i kosztownych nadziei Nowego Stworzenia. Kiedy nasze umysły zostają przemienione przez odnowienie ducha świętego, nasze pragnienie społeczności nie ginie, lecz otrzymuje inny kierunek; znajdujemy bowiem szerokie pole do społeczności, <str. 310> badania, dyskusji i radowania się – w obrębie tematyki obejmującej historię grzechu i wzdychającego stworzenia, tak w przeszłości, jak i obecnie, Boski plan odkupienia i zbliżające się wybawienie wzdychającego stworzenia, nasze wysokie powołanie do współdziedzictwa z Panem, dowody na to, że nasze wyzwolenie się zbliża itd. Co za obfite pole do myślenia, studiowania, społeczności i wspólnoty!
Nic więc dziwnego, jeśli mówimy, że ten, kto nie docenia przywileju spotykania się z innymi, aby rozmawiać na te tematy, jest pod pewnym względem chory duchowo, bez względu na to, czy jest w stanie tę dolegliwość u siebie dostrzec, czy też nie. Być może taki ktoś jest dotknięty pewnym rodzajem duchowej pychy lub poczuciem samowystarczalności, które prowadzą go do myślenia: „Nie potrzebuję chodzić do wspólnej szkoły Chrystusowej, aby się uczyć wraz z innymi naśladowcami; lekcje od Pana będę otrzymywać na osobności, prywatnie w swym domu; On uczyć mnie będzie oddzielnie i to rzeczy głębszych i bardziej duchowych”. Można sądzić, że wielu dotkniętych jest tym duchowym egocentryzmem, uważając się za lepszych od innych braci Pańskich oraz sądząc, że Pan postąpi wbrew swemu zwyczajowi i zasadom określonym w Słowie Bożym i będzie im służyć w sposób szczególny tylko dlatego, że myślą o sobie więcej, niż powinni i tego się też domagają. Tacy braterstwo winni pamiętać, że nie mogą rościć sobie prawa do żadnej obietnicy błogosławieństwa Pańskiego, jeśli trwają w takim zrozumieniu i postępowaniu. Przeciwnie, „Bóg się pysznym sprzeciwia, ale pokornym łaskę daje” [Jak. 4:6]. Tym, którzy słuchają pouczeń Pana i są im posłuszni, błogosławi On, mówiąc: „Jeśli mnie miłujecie, przykazania moje zachowajcie” [Jan 14:15]. Tym, których postawa jest pod tym względem poprawna, wystarcza w zupełności, że Pan zlecił nam schodzić się w Jego imieniu i obiecał udzielić błogosławieństwa nawet tak małej liczbie jak dwom albo trzem, o ile będą Mu posłuszni, oraz że Kościół przedstawia Jego Ciało i powinien wzrastać w mocy, którą „jeden członek drugiemu posiłku dodaje” [Efezj. 4:16] oraz „budować się” wzajemnie we wszystkich łaskach i owocach ducha. Czasami trudności nie wynikają jedynie z duchowego egocentryzmu, lecz spowodowane są częściowym zaniedbaniem Słowa Bożego i poleganiem na ludzkim sposobie rozumowania, <str. 311> które spodziewa się, że obietnica: „Będą wszyscy wyuczeni od Boga” [Jan 6:45] oznacza nauczanie osobiste, oddzielnie jeden od drugiego. Takie rozumowanie stoi w sprzeczności ze zwyczajami apostołów, ich naukami i doświadczeniem ludu Pańskiego.
Z drugiej jednak strony nie powinniśmy pragnąć przebywania w wielkiej grupie, widowiskowości ani popularności, lecz mamy pamiętać, że Pańska obietnica błogosławieństwa mówi: „Gdzie was jest dwóch lub trzech”, i dalej, zgodnie z napomnieniem apostolskim – że nie powinniśmy zaniedbywać „naszego społecznego zgromadzenia”. Ani Pan, ani apostołowie nie wpajają nam ducha sekciarstwa, kiedy mówią, że zgromadzenia nie powinny być zgromadzeniami światowymi, do których lud Pański miałby się przyłączać, lecz zgromadzeniami chrześcijańskimi, zgromadzeniami tych, którzy znają łaskę Bożą i przyjęli ją przez zupełne poświęcenie się Bogu i Jego służbie. Ludzi światowych nie należy przynaglać do przychodzenia na te zebrania. Oni nie są z was, tak jak wy „ze świata nie jesteście”; gdyby zaś pociągnęła ich muzyka lub inne powody, duch tego zalecenia byłby zatracony; bowiem gdzie obfitowałaby światowość i pragnienie zadowolenia i przyciągnięcia ludzi światowych, tam właściwy cel zbierania się zostałby szybko zapomniany. Właściwy cel ukazany jest w słowach: „Budujcie się na najświętszej wierze waszej”, „budujcie jeden drugiego”, „zachęcajcie się wzajemnie do miłości i dobrych uczynków” (Judy 20; 1 Tes. 5:11; Hebr. 10:24 BP).
Niech ludzie źle usposobieni lgną do siebie, jeśli chcą, a ludzie o dobrych zasadach moralnych niech również lgną do sobie podobnych; zaś spłodzeni z ducha niech się zgromadzają społecznie i robią postępy zgodnie ze Słowem Pańskim w celu wzajemnego budowania się. Jeżeli jednak zaniedbują tego, to niech wina za przykre następstwa nie spada na Głowę Kościoła ani też na wiernych apostołów, którzy jasno podkreślili właściwy sposób postępowania i dali tego przykład swoim postępowaniem.
Nie znaczy to, że dla obcych wstęp na zebrania Kościoła jest wzbroniony, o ile będą na tyle zainteresowani, by przyjść i „widzieć porządek wasz”, otrzymać błogosławieństwo z waszego świętego obcowania, z napominania ku dobrym <str. 312> uczynkom i miłości, z wykładów o Boskim Słowie obietnicy itp. Wyraźnie zaznacza to Apostoł w 1 Kor. 14:24. Chodzi nam o to, że „zgromadzenie nasze” nie jest zgromadzeniem niewierzących, które ustawicznie czyni zabiegi, aby poruszyć serca grzeszników. Grzesznik powinien mieć wolność przychodzenia na zebrania, lecz należy pozostawić go w spokoju, by mógł widzieć porządek i miłość panujące wśród poświęconych Panu, by tym sposobem, mając tylko częściowe wyrozumienie, mógł dowiedzieć się o swych grzechach poprzez poznanie ducha świętobliwości i czystości w Kościele oraz by mógł się przekonać o błędach w wyznawanych przez siebie naukach, widząc porządek i harmonię Prawdy, jakie panują wśród ludu Pańskiego. Por. 1 Kor. 14:23‑26.
To prowadzi nas do zastanowienia się nad tym, jaki powinien być ogólny
Charakter zebrań
ludu Pańskiego. Spostrzegamy przede wszystkim, że tak w tej sprawie, jak i w innych lud Pański nie otrzymał żelaznych praw i przepisów, ma więc swobodę przystosowania się do zmieniających się uwarunkowań czasu i kraju, ma wolność stosowania ducha zdrowego zmysłu, wolność szukania mądrości pochodzącej z góry i wykazania, w jakim stopniu osiągnął podobieństwo do charakteru Pańskiego ucząc się zasad Prawa Miłości. Można mieć pewność, że to Prawo Miłości pobudzi nas do zachowania umiarkowania przy wprowadzaniu jakichkolwiek zmian w zwyczajach pierwotnego Kościoła; z pewnością bardzo ostrożnie wprowadzać będzie zasadnicze zmiany, chyba że uzna je za konieczne, a nawet wtedy będzie się starało postępować zgodnie z duchem wszystkich pouczeń, przepisów i praktyk pierwotnego Kościoła.
W pierwotnym Kościele mamy przykład apostołów, owych wyjątkowych nauczycieli. Mamy przykład starszych wykonujących pracę pasterską, pracę ewangeliczną oraz prorokujących, czyli publicznie przemawiających. Na podstawie jednego opisu, szczegółowo przekazanego w 1 Liście do Koryntian, rozdział 14, możemy sądzić, że każdy członek Kościoła był zachęcany przez apostołów do rozwijania w sobie wszelkich posiadanych zdolności i darów w celu wielbienia Pana i służenia braciom, by w ten sposób ćwiczyć samego siebie <str. 313> i wzmacniać się w Panu i w Prawdzie, pomagając innym i otrzymując od nich pomoc. Ten opis zwykłego zebrania Kościoła w czasach Apostoła nie mógłby być w zupełności i w szczegółach zrealizowany dzisiaj, a to z powodu szczególnych „darów ducha”, tymczasowo udzielonych pierwotnemu Kościołowi w celu przekonywania ludzi postronnych, jak również dla osobistej zachęty w czasie, kiedy bez tych darów niemożliwe byłoby dla ówczesnych wiernych budowanie się i korzystanie z nich w jakimkolwiek stopniu. Jednak te wczesne zwyczaje zaaprobowane przez Apostoła mogą stać się dla nas cennymi i pomocnymi przykładami, z których małe grupki ludu Pańskiego mogą wszędzie korzystać, stosownie do okoliczności.
Główną lekcją jest dla nas wzajemne wspomaganie się – „budując się [wzajemnie] na najświętszej wierze waszej”. Nie było w zwyczaju, by wyłącznie jeden czy kilku starszych nauczało Słowa Bożego ani by wyłącznie do nich należało wszelkie napominanie i budowanie. Było natomiast zwyczajem, że każdy członek zgromadzenia dawał coś od siebie, przy czym wkład braci starszych, stosowny do ich zdolności i darów, był o wiele ważniejszy. Możemy więc sądzić, że taki porządek byłby bardzo korzystny i przyczyniłby się do błogosławieństwa nie tylko słuchaczy, lecz także wszystkich uczestników. Któż bowiem nie wie, że nawet najsłabszy mówca lub najbardziej nieuczony człowiek, jeśli będzie miał serce pełne miłości i oddania Panu, może przekazać myśli, które okażą się drogocenne dla wszystkich słuchających? Rodzaj zebrań opisany tu przez Apostoła był widocznie przykładem większości zebrań prowadzonych przez Kościół. Z opisu widzimy, że były to zebrania urozmaicone, podczas których, gdybyśmy chcieli zastosować je do naszych czasów, ktoś mógłby napominać, ktoś inny wykładać, inny pomodlić się, inny jeszcze zaproponować odśpiewanie pieśni, inny odczytać wiersz odzwierciedlający jego uczucia i doświadczenia, stosownie do tematu zebrania. Jeszcze ktoś inny mógłby odczytać werset związany z rozważanym tematem. Tym sposobem Pan może użyć każdego członka zgromadzenia do wzajemnego budowania się i wspomagania.
Nie sądzimy, aby w pierwotnym Kościele nie było zwykłych kazań. Przeciwnie, widzimy, że <str. 314> dokądkolwiek udawali się apostołowie, uważani byli za szczególnie uzdolnionych wykładowców Słowa Bożego, których wizyta miała być pewnie niedługa, więc być może podczas ich pobytu prawie wszystkie mowy wygłaszane były przez nich, chociaż nie wątpimy, że odbywały się również inne społeczne zebrania dostępne dla wszystkich. Ten sam sposób apostolskich kazań stosowali bez wątpienia i inni, którzy apostołami nie byli, jak na przykład: Barnaba, Tymoteusz, Apollos, Tytus itd.; tę samą wolność posiadali też i inni, którzy z niej źle korzystali, wywierając wielce szkodliwy wpływ: Hymeneusz, Filetus i inni.
Tam, gdzie Pan nie podał ścisłego prawa, byłoby niestosowne, aby ktokolwiek z nas je ustanawiał. Chcemy jednak podać kilka sugestii względem pewnych duchowych potrzeb Kościoła, które wymagają posługiwania:
(1) Nauczanie jest konieczne tak względem spraw odnoszących się do proroctw, jak i nauk moralnych oraz rozwijania w sobie chrześcijańskich przymiotów.
(2) Z powodu mniejszych lub większych różnic w sposobie wypowiadania się, z racji różnych zdolności umysłowych oraz różnic w stopniu pojmowania spraw duchowych między niemowlętami w Chrystusie a tymi, którzy są bardziej dojrzali w łasce i znajomości, pożyteczne byłoby danie każdemu okazji do wyrażenia swego zrozumienia spraw, jakich się nauczył czytając lub słuchając. Należy robić to w tym celu, aby ewentualne niedostatki w zrozumieniu mogły zostać poprawione przez wypowiedzi innych na dany temat.
(3) Często i regularnie powinny odbywać się zebrania, na których każdy miałby w miarę pełną sposobność przedstawienia swojego, jego zdaniem odmiennego, spojrzenia na prawdę, w porównaniu z tym, co zostało być może ogólnie przyjęte i uznane przez zgromadzenie [ekklesia].
(4) Każde nabożeństwo ludu Pańskiego powinno zawierać część przeznaczoną na uduchowienie, ale ponadto, jak pokazuje doświadczenie, wielce korzystne jest, gdy każdy członek zgromadzenia ma możliwość w obecności swych braci ustami wyznać w formie świadectwa czy modlitwy swoje oddanie dla Pana. <str. 315>
Weźmy pod uwagę punkt pierwszy: Żyjemy w czasie, gdy doktryny są powszechnie wyszydzane i gdy bardzo wielu ludzi jest zdania, że doktryny i wiara nie mają żadnej wartości wobec dobrych uczynków i moralności. Nie możemy się z tym zgodzić, ponieważ wiemy, że nie zgadza się to zupełnie ze Słowem Bożym, które stawia wiarę na pierwszym miejscu, uczynki zaś na drugim. To nasza wiara zostaje przyjęta przez Pana i według tej naszej wiary On nas nagrodzi, chociaż słusznie oczekuje On, że właściwa wiara przyniesie tyle dobrych uczynków, na ile pozwolą słabości naszego ziemskiego naczynia. Taka jest zasada wiary wyznaczana w każdym miejscu Pisma Świętego. „Bez wiary nie można podobać się Bogu.” „Zwycięstwo, które zwyciężyło świat, to wiara nasza” (Hebr. 11:6; 1 Jana 5:4). Nikt zatem nie może stać się zwycięzcą, jeśli nie wierzy w Boga i w Jego obietnice; żeby jednak wierzyć w obietnice Boskie, należy je zrozumieć, ta zaś sposobność i zdolność wzmacniania się w wierze będzie proporcjonalna do zrozumienia Boskiego planu wieków i połączonych z nim wielkich i kosztownych obietnic. Dlatego też doktryny – nauczanie – ważne są nie tylko dla samej wiedzy, którą lud Boży ma posiadać i którą ma się cieszyć w stopniu przewyższającym wiedzę świata o sprawach Bożych, lecz szczególnie ze względu na wpływ, jaki ta wiedza ma wywierać na wszystkie nasze nadzieje, cele i postępowanie. Słowa: „A ktokolwiek ma tę nadzieję w nim, oczyszcza się” (1 Jana 3:3) stanowią wyrażenie biblijne zgadzające się zupełnie z powyższymi stwierdzeniami. Kto stara się oczyszczać samego siebie, udoskonalać swoje postępowanie, aby odnieść zwycięstwo, musi zacząć od tego, co zaleca Pismo Święte, to jest od serca; musi też czynić postępy, a jako środka do oczyszczania się – używać Boskich obietnic. A to oznacza znajomość nauki Chrystusowej.
Właściwe jest jednak, abyśmy dostrzegli różnicę między naukami Chrystusa a naukami ludzi. Naukami Chrystusowymi są te, które On sam i Jego natchnieni apostołowie podali nam w <str. 316> Nowym Testamencie. Nauki ludzkie są wyrażane w ludzkich wyznaniach wiary, z których wiele zdecydowanie stoi w rażącej sprzeczności z naukami Pańskimi, a wszystkie razem są wzajemnie sprzeczne. Prócz tego, nie wystarczy, abyśmy tylko jeden raz przyjęli naukę, ponieważ, jak oświadcza Apostoł, te dary łaski Bożej znajdują się w słabych glinianych naczyniach, bardzo przeciekających; gdy więc przestaniemy otrzymywać, przestaniemy posiadać; z tego powodu konieczne jest, abyśmy mieli „przykazanie za przykazaniem, przepis za przepisem” [Izaj. 28:10] i abyśmy nieustannie odnawiali i przeglądali nasze badania Boskiego planu wieków, używając wszelkich pomocniczych środków, w jakie nas Boska opatrzność zaopatruje, starając się ze wszystkich sił stosować się do zaleceń Apostoła, by być „nie tylko słuchaczami zapamiętliwymi, ale czynicielami uczynku”, a przez to „czynicielami słowa” (Jak. 1:22‑25).
Nasze drugie twierdzenie nie zostanie być może tak od razu w pełni docenione jak pierwsze. Wielu, jeżeli nie wszyscy, skłonnych jest może myśleć, że ci, którzy mogą wyrazić Prawdę najjaśniej, najpłynniej, najdokładniej, powinni być jej jedynymi wyrazicielami, inni zaś powinni milczeć, słuchać i uczyć się. Pod wieloma względami jest to myśl poprawna. Nie zalecamy, aby ktokolwiek był dopuszczany do wykładania nauk lub uważany za nauczyciela, a jego słowa za naukę, jeśli niezdolny jest do nauczania lub jasno nie rozumie planu Bożego. Zachodzi jednak wielka różnica pomiędzy naznaczeniem takich do nauczania, jak to ma miejsce w przypadku starszych, a zorganizowaniem zebrania, na którym wszyscy członkowie Nowego Stworzenia mieliby sposobność krótkiego wypowiedzenia się lub zadania pytania, rozumiejąc, że ich pytania, wątpliwości i wypowiedzi nie stanowią przekonań Kościoła i nie są opinią zgromadzenia. Na takich zebraniach błędne przekonania mogłyby być wyrażone w formie pytań, nie w celu nauczania takich opinii lub ich narzucania, lecz po to, by je poddać krytycznej ocenie. Uważajmy jednak, by nie gwałcić sumienia, usiłując bronić błędnych poglądów. Zebranie takie należy przeprowadzać jedynie w obecności kogoś, kto posiada dobrą znajomość <str. 317> Prawdy, jest zdolny wykazać słuszność swych wierzeń na podstawie Pisma Świętego i pełniej ukazać drogę Pańską. Można by zapytać: Jaki pożytek byłby z takich zebrań? Odpowiadamy, że niejednokrotnie widzieliśmy korzyści, jakie z tego wyniknęły. Często trudne, a niekiedy wręcz niemożliwe jest przedstawienie zagadnienia w sposób prosty i bezpośredni. Niemożliwe jest też, by wszystkie umysły, aczkolwiek szczere, mogły uchwycić dany przedmiot w takim samym stopniu na podstawie jakiegoś jednego przykładu. Stąd wynika wartość pytań i sens przedstawiania tej samej prawdy na wiele sposobów, czego przykład mamy w przypowieściach naszego Pana, przedstawiających zagadnienia z różnych punktów widzenia i dostarczających bardziej pełnego i harmonijnego poglądu na całość. Zauważyliśmy również, że nieudolne i nieco niedokładne przedstawienie jakiegoś zagadnienia Prawdy może niekiedy dotrzeć do pewnych umysłów, w wypadku których bardziej systematyczne i logiczniejsze przedstawienie nie odniosło skutku – nieumiejętność mówcy dopasowała się pod pewnymi względami do niższego poziomu rozumowania i osądu słuchacza. Mamy radować się, jeżeli opowiadana Ewangelia jest przyjmowana przez łaknące serca, niezależnie od sposobu, jak to wyjaśnia Apostoł: „Niektórzy Chrystusa opowiadają z sporu i próżnej chwały”. Możemy tylko radować się, gdy niektórzy są przyprowadzani do właściwej znajomości Pana, nawet jeśli przykro nam z powodu niewłaściwych pobudek przedstawiania Prawdy lub jak w powyższym wypadku – z powodu niedoskonałego sposobu jej przedstawiania. Kochamy Pana, Prawdę i braci i pragniemy im służyć, dlatego też powinniśmy się radować ze wszystkiego, co przynosi pożądane rezultaty, i tak się dostosowywać, by nie stać na przeszkodzie temu, co uznajemy za fakt. Nie znaczy to, że do nauczania w Kościele powinno się wyznaczać osoby nielogiczne i niekompetentne albo że pozbawiona logiki prezentacja jest z reguły najskuteczniejsza. Wręcz przeciwnie. Nie powinniśmy jednak kompletnie lekceważyć tego, co służy za przewód błogosławieństwa dla niektórych umysłów oraz tego, co ma uzasadnienie w praktykach pierwotnego Kościoła.
Na poparcie naszego trzeciego punktu stwierdzamy, że bez względu na nasze przekonanie, <str. 318> iż posiadamy Prawdę, nierozsądne byłoby z pewnością bezwzględne niedopuszczanie do stawiania pytań i wyrażania zdań przeciwnych w celu wykluczenia wszystkiego, co uważane byłoby za błędne przez prowadzącego zebranie lub przez całe zgromadzenie. Powinno istnieć tylko jedno ograniczenie – by na zgromadzeniach Nowego Stworzenia nie zastanawiać się nad sprawami świeckimi, nad światową nauką i filozofią, lecz przeznaczać je wyłącznie na badania Boskiego objawienia. Badając zaś Boskie objawienie, zgromadzenie powinno zawsze, na początku czy na końcu, robić różnicę pomiędzy podstawowymi zasadami nauki Chrystusowej (której nikt nie może zmienić lub godzić się na jej kwestionowanie) a omawianiem głębokich nauk, które jednak pozostawać muszą w zupełnej zgodzie z podstawowymi zasadami. Dla nieskrępowanego przedstawienia takich zaawansowanych nauk powinno się zawsze wygospodarować odpowiednią ilość czasu, organizując zebrania, na których mogą one zostać wysłuchane. Nie znaczy to jednak, aby to wysłuchiwanie miało się wciąż powtarzać i aby komuś pozwalano powodować zamieszanie oraz przeszkadzać na każdym zebraniu i przy omawianiu każdego tematu ciągłym poruszaniem jakiegoś ulubionego zagadnienia. Niech zostanie ono uczciwie wysłuchane i przedyskutowane w stosownym czasie, w obecności osób gruntownie zaznajomionych z Prawdą. Jeśli jednak zgromadzenie odrzuci dany przedmiot jako niebiblijny, a przedstawiający te myśli nie będzie co do tego przekonany, niech się przynajmniej powstrzyma na dłuższy czas, np. na rok, od narzucania go zgromadzeniu, po czym mógłby bez żadnego nietaktu poprosić o powtórne wysłuchanie, na które zgromadzenie mogłoby udzielić zgody lub też nie, stosownie do tego, czy uważa, że warto rozważyć tę sprawę, czy nie.
Chcemy wyraźnie podkreślić, że nie stwarzając takich możliwości, możemy napotkać na dwa niebezpieczeństwa. Pierwszym niebezpieczeństwem jest popadnięcie w stan, który, jak widzimy, panuje w nominalnych kościołach chrześcijańskich. Niemożliwością jest znalezienie dostępu do ich uszu za pomocą normalnych zebrań kościelnych, każdy bowiem sposób dotarcia do nich jest starannie strzeżony. Drugie niebezpieczeństwo polega na tym, że jeśli ktoś posiada teorię, która jego zdaniem jest <str. 319> prawdziwa – bez względu na to, jak bardzo może ona być fałszywa i nieracjonalna – to nie będąc godziwie wysłuchanym, nigdy nie czułby się zadowolony, lecz ustawicznie narzucałby się z danym przedmiotem. Zostawszy zaś należycie wysłuchanym, nawet jeśli nadal byłby nieprzekonany co do błędu w swej argumentacji, zrozumiałby niewłaściwość narzucania się z daną sprawą tym, którzy myśli tej już wysłuchali i ją odrzucili.
Nasza czwarta sugestia: Wzrost wiedzy może się przyczynić do odwrócenia się od pobożności – choć może wydawać się to dziwne. Zdolności nasze bowiem są tak małe, a nasz czas na rzeczy religijne tak ograniczony, że silne skierowanie uwagi w jednym kierunku może doprowadzić do jej umniejszenia w innych. Chrześcijanin nie powinien być zupełnie głową bez serca ani też całkowicie sercem bez głowy. „Duch zdrowego zmysłu” prowadzi nas do pielęgnowania wszystkich owoców i łask, które kształtują i uzupełniają charakter zmierzający do doskonałości. Tendencją naszych czasów we wszystkich zakresach jest raczej tego przeciwieństwo – specjalizacja. Jeden robotnik wykonuje jedną część pracy, drugi inną, tak że bardzo mało robotników rozumie rzemiosło w całości, jak w dawniejszych czasach. Nowe Stworzenie powinno przeciwdziałać tej tendencji i musi odpowiednio „czynić proste koleje dla nóg swoich”, aby dbając o jeden rodzaj owoców ducha, nie narazić się na niebezpieczeństwo z powodu braku należytego pielęgnowania innych udzielonych przez Boga zdolności czy przywilejów.
Przymioty pobożności znajdują się w całym rodzaju ludzkim i są mniej lub bardziej rozwinięte. Te umysłowe przymioty, zwane czcią i uduchowieniem, korzystają z pomocy sumienia, nadziei, zgody itp. Jeżeli te cechy zostaną zaniedbane, nastąpi zwyrodnienie zainteresowania Prawdą i miłości do niej. Zamiast skierowania naszych serc ku Panu z jeszcze większym uznaniem dla Jego miłości, zamiast większego pragnienia podobania Mu się, czczenia Go i służenia Mu – niższe przymioty dołączą się do tego konfliktu, zajmując miejsce przymiotów wyższych, a dociekanie prawdy będzie się odbywać w świetle wypaczonych filozofii, co doprowadzi do sprzeczek, destrukcji, ambicji, sporu i próżnej chwały. Nowe <str. 320> Stworzenie powinno zatem nie tylko mieć za zadanie, by nabożeństwo uduchowiające – modlitwy i chwały, stanowiło część każdego zebrania, lecz sądzimy, że w dodatku powinno się raz na tydzień urządzać specjalne zebranie o charakterze nabożeństwa uduchowiającego połączonego ze sposobnością do świadectw związanych z chrześcijańskim życiem – nie według pospolitego zwyczaju cofania się o rok, dwadzieścia lat lub więcej, by mówić o pierwszym nawróceniu itd., lecz w celu podzielenia się aktualnym świadectwem, odnoszącym się konkretnie do stanu serca w danej chwili i w ciągu tygodnia, jaki upłynął od ostatniego zebrania podobnego rodzaju. Takie bieżące świadectwa okazują się pomocne dla tych, którzy ich słuchają; opisywanie pomyślnych doświadczeń często stanowi dla nich zachętę, a opowiadanie o próbach, trudnościach i kłopotach przynosi im pociechę, bowiem w ten sposób zdają sobie oni sprawę, że w swych bolesnych doświadczeniach, a niekiedy porażkach, nie są osamotnieni.
Tym sposobem wszyscy będą mogli dokładniej poznać znaczenie słów Apostoła: „Najmilsi! niech wam nie będzie rzeczą dziwną ten ogień, który na was przychodzi ku doświadczeniu waszemu, jakoby co obcego na was przychodziło” – 1 Piotra 4:12. Uświadomią sobie, że wszyscy, którzy są ludem Bożym, przechodzą próby i trudności, i każdy w ten sposób uczy się współczuć innym; a w miarę wzrastania więzów współczucia, wzrasta również duch pomocy oraz duch miłości – duch święty. Temat takich śródtygodniowych zebrań mógłby być z powodzeniem ustalany na wcześniejszym zebraniu niedzielnym; a podsunięty pod rozwagę braciom powinien natchnąć każdego do zauważania i oceniania bieżących doświadczeń, a szczególnie do obserwowania ich w świetle owego konkretnego tematu ustalonego na dany tydzień. Bez wątpienia każdy chrześcijanin posiada wiele okazji do tego, by w każdym tygodniu dostrzegać nauki i życiowe doświadczenia w różnych dziedzinach. Lecz większość, nie myśląc o nich i nie zauważając ich, pozwala, aby te cenne lekcje mijały ich niepostrzeżenie. I tak, głównie poprzez większe i bardziej gorzkie doświadczenia życia, uczą się tego, czego powinni byli się nauczyć zwracając uwagę na codzienne Pańskie opatrznościowe działanie względem nich. <str. 321>
Tytułem wyjaśnienia: Przypuśćmy, że przedmiotem na dany tydzień jest „pokój Boży” z tekstu: „A pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum, będzie strzegł serc waszych” – Filip. 4:7. Każdy z braterstwa powinien zaobserwować w ciągu tygodnia, w jakim stopniu powyższe słowa znalazły swe wypełnienie w jego przypadku oraz co zdawało się przeszkadzać i przeciwdziałać trwaniu istniejącego pokoju, wnosząc niepokój, niezadowolenie. Te doświadczenia i zaczerpnięte z nich lekcje, opowiedziane przez braci, zarówno bardziej, jak i mniej doświadczonych (tak przez mężczyzn, jak i kobiety), nie tylko skierowałyby ich uwagę na ich własne doświadczenia w pierwszej części tygodnia, lecz w jego drugiej części do ich własnych doświadczeń dodałyby też doświadczenia i lekcje innych, co umożliwiłoby im lepsze wzajemne zrozumienie i prowadziło do coraz lepszego poznania piękna pokoju, w przeciwieństwie do waśni – do poznania błogosławieństwa pokoju Bożego w sercu i do zrozumienia, w jaki sposób można posiadać ten pokój, nawet gdy otoczeni jesteśmy zgiełkiem, zamieszaniem lub znajdujemy się w przygnębiających warunkach, na które nie mamy wpływu. Nabożny charakter tych zebrań przyczyni się do ich wartości. Im bardziej dotkliwie ktoś zdaje sobie sprawę ze swych własnych wad i z im większym zaangażowaniem stara się wzrastać w łaskach ducha, tym głębsza będzie jego pobożność względem Pana, jego pragnienie podobania Mu się i większego udziału w duchu świętym*.
* Zebrania o charakterze opisanym powyżej odbywają się w różnych miejscowościach, łatwo dostępnych dla ich uczestników.
Widoczne jest, że na tych zebraniach, tak jak i na wszystkich innych, najwięcej dobrego zdziałać można przez zachowanie porządku; nie w takim stopniu, aby zabić ducha i wolność zebrania, lecz w stopniu możliwie najlepiej zachowującym wolność bez zaburzeń lub nieporządku, kierując się rozumnymi, uprzejmymi i łagodnymi ograniczeniami. Na przykład: Charakter zebrania powinien być uzgodniony wcześniej, a obowiązkiem przewodniczącego powinno być utrzymanie go z pomocą rozsądnej i łagodnej wyrozumiałości, tak by osiągnąć założony i uzgodniony cel. Należy zrozumieć, że nie są to ogólne zebrania pytań ani <str. 322> zebrania dyskusyjne czy też mające na celu głoszenie – w tym celu przewidziane są inne zebrania i ci, którzy sobie tego życzą, są na nich mile widziani. Te zaś zebrania mają ściśle określony cel. Dla zachowania właściwego charakteru takiego zebrania i uniknięcia prywatnych dyskusji czy odpowiedzi przewodniczący, wybrany na przedstawiciela całej grupy, ma być jedyną osobą bezpośrednio odpowiadającą lub zwracającą uwagę innym, i to tylko wtedy, kiedy jest to konieczne. Jego obowiązkiem jest dopilnowanie, aby świadectwo jednej osoby nie było tak długie, że stanie się nużące, i nie odbierało innym sposobności wypowiedzenia się, oraz żeby zebranie nie przeciągnęło się poza rozsądny, uzgodniony uprzednio czas. Fakt, że wszystkie te zadania należą do przewodniczącego, sugeruje, że powinien on być starszym w zgromadzeniu. Nowicjusz z niedostatecznym doświadczeniem, mając nawet najlepsze zamiary, mógłby być zbyt pobłażliwy lub zbyt surowy w stosowaniu zasad w takiej sytuacji; mógłby on psuć zebrania przez zbytnią pobłażliwość albo obrazić jakiegoś czcigodnego brata czy siostrę przez nierozsądnie wyrażone upomnienie lub niemądre zastosowanie jakiejś reguły. A nawet więcej, przewodniczącym takiego zebrania powinien być starszy lub ktoś zdolny do piastowania urzędu starszego w Kościele, aby mógł posiadać dostateczną znajomość Słowa Bożego, miał wyrobioną uprzejmość oraz zdolność do nauczania, tak by móc udzielić słowa zachęty, rady czy też pomocy w odpowiedzi na rozmaite świadectwa, jakie będą wypowiadane. „Bo słowo według czasu wyrzeczone, o jako jest dobre!” – o ileż bardziej czasem pomocne niż cały wykład w innej sytuacji (Przyp. 15:23).
Choć wcześniej wskazaliśmy na różnego rodzaju potrzeby, jakie powinny zostać zaspokojone przez zebrania, to jednak bardziej szczegółowo opisaliśmy tylko to ostatnie, które nawiasem mówiąc, uważamy za najważniejsze ze wszystkich: zebranie przynoszące największą pomoc w rozwoju duchowym. Spójrzmy teraz pokrótce, jakie zasady właściwe byłyby dla innych zebrań. Różnić się one będą w zależności od okoliczności, warunków i liczby zgromadzających się – Kościoła [ekklesia], Ciała. Gdyby liczba ta stanowiła około 50, a niektórzy z tej liczby byliby szczególnie uzdolnieni do publicznego przemawiania i <str. 323> jasnego wykładania Prawdy, to naszym zdaniem jedno kazanie na tydzień byłoby z reguły bardzo korzystne, szczególnie, jeżeli na zebranie mogliby zostać zaproszeni przyjaciele, sąsiedzi lub inni. Lecz jeżeli opatrzność Pańska zrządziła, że nie ma w zgromadzeniu nikogo, kto by był szczególnie uzdolniony do zwięzłego, logicznego, rozumnego przedstawienia jakiegoś zagadnienia Pisma Świętego w formie wykładu, to sądzimy, że byłoby lepiej nie próbować tej formy zebrań albo podzielić czas między kilku braci posiadających pewną zdolność zwięzłego przedstawienia tematu z Pisma Świętego; temat niech będzie jeden, a mówcy niech kolejno przedstawią swoje myśli. Albo tacy starsi mogliby się zamieniać: jeden w jedną niedzielę, drugi w następną lub dwóch w jedną niedzielę, a dwóch w następną itd. Okazuje się, że najważniejsze potrzeby całego Kościoła są najlepiej zaspokajane przez wyłonienie i danie sposobności wszystkim braciom, proporcjonalnie do ich zdolności, przy czym zawsze należy pamiętać, że zdecydowanie głównymi wymogami są pokora i dobre zrozumienie Prawdy, a nie kwiecistość wymowy czy oratorstwo.
Lecz zebraniem najważniejszym i naszym zdaniem – najowocniejszym, następnym po opisanym wyżej zebraniu uduchowiającym, jest to, w którym bierze udział całe zgromadzenie wierzących, a przewodniczący czy prowadzący zmienia się co jakiś czas. Przedmiotem dyskusji na tych zebraniach może być albo jakiś temat, albo tekst z Pisma Świętego, a przewodniczący, uprzednio zapoznawszy się z tym przedmiotem, powinien być upoważniony do podzielenia go między braci poprzez wyznaczenie im, o ile to możliwe, części danego tematu z tygodniowym wyprzedzeniem, po to by mogli przyjść na zebranie przygotowani do wypowiedzi stosownie do przydzielonej im części. Ci główni uczestnicy badania na dany temat (może być ich dwóch, sześciu albo więcej, stosownie do liczby osób zdolnych, wielkości zgromadzenia i ważności przedmiotu) znajdą wydatną pomoc w Bibliach Beriańskich opatrzonych odnośnikami do Wykładów Pisma Świętego i Strażnic oraz w spisach tematów itp. Powinni oni przedstawić temat albo własnymi słowami, albo odszukać stosowne wyjątki z Wykładów Pisma Świętego, Strażnic itd., które <str. 324> mogliby przeczytać, o ile dotyczą one dokładnie tego tematu, łącząc je z jakąś stosowną wypowiedzią.
Po rozpoczęciu zebrania uwielbieniem i modlitwą przewodniczący może po kolei prosić o wypowiedzi na przygotowane tematy. Po przedstawieniu przez wyznaczonego mówcę jego wniosków na temat przydzielonego mu zagadnienia całe zgromadzenie powinno mieć okazję do pytań oraz do wypowiedzi – zgodnych albo przeciwnych względem tego, co przedstawił wyznaczony mówca. Jeżeli zebrani nie okazują skłonności do prowadzenia dyskusji i potrzebują zachęty, powinien uczynić to przewodniczący przez umiejętne pytania. Jedynie przewodniczący powinien zwracać się do mówców, starając się wyjaśnić albo pogodzić ich oświadczenia, chociaż rozumie się, że może on powołać któregoś z mówców, by dokładniej wyjaśnił swe stanowisko czy rozumowanie. Mówcy powinni kierować swe uwagi do przewodniczącego, a nigdy do siebie nawzajem; w ten sposób można uniknąć konfliktów osobistych i sprzeczek. W dyskusjach tych przewodniczący nie powinien brać udziału w żadnym innym sensie niż określonym powyżej, lecz na końcu zebrania powinien być w stanie zebrać różne spostrzeżenia, streszczając cały przedmiot ze swego punktu widzenia, a potem zakończyć tę część zebrania uwielbieniem i dziękczynieniem.
Każdy punkt można przedyskutować, a cały przedmiot można dobrze rozważyć i zbadać, tak by został jasno zrozumiany przez wszystkich. W badaniach niektórych bardziej złożonych przedmiotów lepiej by było, gdyby przewodniczący streścił i wyraził swą opinię przy zakończeniu każdej z części rozważanego tematu. Nie znamy lepszego rodzaju zebrań mających na celu dogłębne badanie Słowa Bożego. Uważamy, że dla większości zgromadzeń ludu Bożego będzie on daleko bardziej korzystny niż zwykłe kazanie.
Tego rodzaju zebranie zawiera w sobie wszystkie zalety ujęte w wyżej przedstawionych sugestiach w punktach 1, 2 i 3. Odnośnie punktu pierwszego, to ci, którym wyznaczono role wiodące w tym zebraniu, mają sposobność ćwiczenia wszelkich posiadanych przez siebie zdolności. Co do punktu drugiego, to wszyscy mają sposobność <str. 325> uczestniczenia, zadawania pytań, wypowiadania się po każdym z mówców w poszczególnych częściach. Przy takim zebraniu uwzględniony jest również punkt trzeci, ponieważ nie sam przewodniczący, lecz raczej całe zgromadzenie powinno decydować o wyborze tematów na każdy tydzień i to co najmniej z tygodniowym wyprzedzeniem.
Każdy uczestniczący w takim zebraniu powinien mieć przywilej postawienia swego pytania lub zaprezentowania swego tematu, a duch miłości, sympatii, wzajemnej pomocy i względu na innych powinien być tego rodzaju, by każdy właściwy temat został uważnie i z szacunkiem wysłuchany. W przypadku zaś, gdyby wyrażona została specjalna prośba o zajęcie się tematem, który zdaje się sprzeciwiać ogólnym poglądom zgromadzenia, choć mieści się w granicach podstawowych zasad Ewangelii, osobie proszącej o taką dyskusję powinna zostać wyznaczona odpowiednia ilość czasu na przedstawienie sprawy, ona też powinna być w tym wypadku głównym mówcą, a jej czas powinien zostać w miarę możliwości ograniczony, przypuśćmy do około 30 minut, odpowiednio do wagi przedmiotu i zainteresowania zgromadzenia. Po tej prezentacji inni członkowie zebrania powinni mieć możliwość wypowiedzenia się na rozważany temat; zadający pytanie powinien otrzymać kilka minut na krótką odpowiedź na ewentualne zarzuty stawiane przez innych, zaś przewodniczący powinien zdecydować, kiedy zebranie należy zakończyć.
Inny rodzaj zebrań, który okazał się bardzo korzystny przy badaniu Słowa Bożego, znany jest pod nazwą „beriańskiego koła badania Biblii”. Zebrania te nie są zwykłymi kółkami czytelników, lecz poświęcone są systematycznemu badaniu Boskiego planu we wszystkich jego częściach poprzez omawianie kolejnych zagadnień. Kolejne tomy Wykładów Pisma Świętego, traktując przedmioty w połączeniu i w określonej kolejności, stanowią (wraz z Biblią) podręczniki do tych badań biblijnych; lecz aby te zebrania przyniosły korzyść, przewodniczący i zebrani muszą odróżnić czytanie od badania. Jeśli chodzi o czytanie, to wszyscy drodzy przyjaciele mogą <str. 326> z powodzeniem, a może nawet z większym pożytkiem, przeczytać tekst w domu. Celem tych badań jest zajęcie się pewną częścią każdego tematu, zwykle przedstawioną w jednym lub kilku paragrafach, gruntowne jej omówienie i przytoczenie odnośnych wersetów Pisma Świętego itd., dokładne przedyskutowanie zagadnienia i skłonienie, o ile to możliwe, każdego uczestnika zebrania do wyrażenia swej myśli względem rozważanego zagadnienia, a potem przejście do następnego przedmiotu. Niektórym z tych Kół Beriańskich badanie jednego tomu Wykładów Pisma Świętego zabrało rok lub nawet dwa, przynosząc wielkie zainteresowanie i pożytek*.
* Zebrania takie odbywają się w różnych miejscowościach wieczorami w dni najbardziej dogodne dla uczestników. Prowadzone są one przez różnych braci starszych.
„Każdy niech będzie dobrze upewniony w umyśle swoim”
– Rzym. 14:5 –
Wszystkie logiczne umysły lubią dochodzić do konkretnego wniosku, o ile to możliwe względem każdego zagadnienia Prawdy; a Apostoł oświadcza, że o to starać się powinien dla samego siebie każdy członek Kościoła – „w umyśle swoim”. Lecz pospolitym błędem jest stosowanie tej dobrej w znaczeniu osobistym reguły względem całego zgromadzenia czy zebrania badającego Biblię – usiłowanie zmuszenia wszystkich, aby doszli to tego samego zdania odnośnie znaczenia Słowa Pańskiego. Właściwe jest pragnienie, aby wszyscy mogli ujrzeć „okiem w oko” [Izaj. 52:8], lecz nierozsądne jest spodziewanie się, że to nastąpi, skoro wiemy, że wszyscy odpadli od doskonałości nie tylko pod względem ciała, lecz i umysłu, i że odchylenia te dotyczą różnych aspektów; przykładem tego mogą być rozmaite kształty głów, jakie znaleźć można w każdej grupie ludzi. Rozmaite rodzaje i stopnie wykształcenia są również ważnymi czynnikami, które pomagają lub przeszkadzają w osiągnięciu zgodnego poglądu.
Lecz czy Apostoł nie daje do zrozumienia, że wszyscy mamy być jednego zrozumienia i że wszyscy będziemy wyuczeni przez Boga tak, iż wszyscy posiądziemy ducha zdrowego zmysłu oraz że powinniśmy spodziewać się wzrastania w łasce i znajomości ku wzajemnemu budowaniu się w najświętszej wierze? <str. 327>
Tak, wszystko to jest prawdą; lecz nie jest powiedziane, że wszystko to zostanie osiągnięte na jednym zebraniu. Lud Boży posiada nie tylko różnie rozwinięte głowy i różni się doświadczeniem czy wykształceniem, lecz w dodatku Nowe Stworzenia różnią się wiekiem – jedni są niemowlętami, inni dziećmi, zaś inni osobami dojrzałymi. Niech więc nas nie dziwi, że niektórzy w pojmowaniu są powolniejsi od innych, a więc dłużej zajmuje im dojście w swych umysłach do pełnego przekonania odnośnie niektórych „głębokości Bożych”. Muszą oni pojąć rzeczy podstawowe – że wszyscy byli grzesznikami, że Jezus Chrystus, nasz Przewodnik, odkupił nas przez swą ofiarę dokonaną na Kalwarii, że znajdujemy się teraz w szkole Chrystusowej, gdzie uczymy się i przysposabiamy do Królestwa i naszej w nim służby, i że do szkoły tej mają wstęp tylko ci, którzy wszystko poświęcili dla Pana. Wszyscy muszą te rzeczy rozumieć oraz zawsze i całkowicie się z nimi zgadzać, w przeciwnym bowiem razie nie moglibyśmy takich osób uznać nawet za braterskie niemowlęta w Nowym Stworzeniu; wszyscy jednak potrzebujemy wzajemnej cierpliwości i wyrozumiałości dla odmienności innych, a za tym wszystkim musi stać miłość, która pomnaża każdą łaskę ducha, w miarę jak dochodzimy do jej pełni.
Wobec powyższego, wszystkie pytania, wszystkie odpowiedzi – na zebraniach, w których uczestniczy więcej osób – wszystkie uwagi powinny odnosić się do wszystkich obecnych uczestników (a nie do kogoś osobiście lub do pewnej liczby) i dlatego winny być kierowane do przewodniczącego, który jest przedstawicielem wszystkich, z wyjątkiem sytuacji, gdy przewodniczący poprosi mówcę, aby zwrócił się do słuchaczy i przemawiał wprost do zgromadzonych. Z tej też przyczyny po wyrażeniu swego poglądu każdy powinien spokojnie wysłuchać poglądów innych, a nie czuć się powołanym do debatowania lub powtarzania swego już raz przedstawionego stanowiska. Skorzystawszy z danej mu sposobności, każdy powinien położyć ufność w Panu, by to On kierował, uczył i pokazywał Prawdę, a nie nalegać na to, aby wszystkich zmusić do rozumienia każdego zagadnienia tak, jak widzi je dana osoba, czy też tak, jak się zapatruje na nie nawet większość. „Pod względem podstaw – jedność, a pod względem rzeczy ubocznych – życzliwość” – oto właściwa reguła, według której należy postępować.
Zgadzamy się jednak, że każdy element prawdy jest ważny i że najmniejszy element błędu jest szkodliwy, że lud Pański powinien modlić się i starać o jedność w znajomości, <str. 328> ale nie możemy się spodziewać, że osiągniemy ją przemocą. Jedność ducha względem pierwszych i podstawowych zasad prawdy jest rzeczą najistotniejszą. Gdzie zaś ta jedność jest utrzymywana, tam możemy być pewni, że wszystkich, którzy ją posiadają, nasz Pan poprowadzi do wszelkiej prawdy, jaka jest na czasie i jaka jest dla nas konieczna. I to właśnie dlatego prowadzący trzodę Pańską potrzebują szczególnej mądrości, miłości, siły charakteru i jasnego zrozumienia Prawdy, by pod koniec każdego zebrania ten, który je prowadzi, umiał podsumować omawiane świadectwa Pisma Świętego i pozostawić umysły uczestników pod ich błogosławionym wpływem, wyrażając się jasno, stanowczo, z miłością, lecz nigdy dogmatycznie, chyba że chodzi o zasady podstawowe.
Posługi pogrzebowe
Na pogrzebach, kiedy między zgromadzonymi przyjaciółmi panuje poważne skupienie – zimne i milczące ciało, zbolałe serca, zapłakane oczy i oznaki żałoby – wszystko to pomaga uzmysłowić sobie ogólną prawdę, że śmierć nie jest przyjacielem ludzkości, lecz jej wrogiem. Takie okazje bardzo zatem sprzyjają przedstawianiu Prawdy i powinny być wykorzystywane. Wielu z tych, którzy obecnie interesują się „teraźniejszą prawdą”, otrzymało pierwszy jasny jej przebłysk słuchając mów pogrzebowych. Dodatkowo, w takich uroczystościach uczestniczy i przysłuchuje się im wiele osób, które z powodu uprzedzenia lub w obawie przed sprzeciwieniem się przyjaciołom nie uczęszczają na normalne zebrania, gdzie przedstawiana jest Prawda. Radzimy zatem, aby z takiej sposobności skorzystano tak skutecznie, jak na to pozwolą okoliczności. Jeżeli zmarły był osobą wierzącą, a jego rodzina się sprzeciwia, powinien był wyrazić przedśmiertne życzenie, aby ktoś z przedstawicieli Prawdy miał na jego pogrzebie mowę. Jeżeli zmarła osoba to dziecko i oboje rodziców jest w Prawdzie, wtedy rzecz byłaby jasna; lecz jeżeli jedno z rodziców jest przychylne, a drugie przeciwne, wtedy odpowiedzialność w tej kwestii spoczywałaby na ojcu, chociaż żona miałaby pełne prawo przedstawić swemu mężowi swój pogląd na sprawę, a on powinien poważnie rozważyć jej sugestie <str. 329> – nie na tyle jednak, by zaniechać własnej odpowiedzialności przed Bogiem jako głowa rodziny.
W wielu małych zborach znajdują się bracia zdolni do przygotowania interesującego i pożytecznego wykładu, odpowiedniego na taką okazję, bez potrzeby korzystania z naszych lub czyichkolwiek porad; lecz w większości małych grup poświęconych brak jest szczególnych zdolności do wygłaszania takich mów i z tego powodu chcielibyśmy zaproponować kilka sugestii odnośnie pożytecznej metody przeprowadzania takich posług. Lepiej by było, aby brat usługujący nie należał do bliskiej rodziny zmarłego. Lecz gdyby nie było nikogo innego, to nie byłoby w tym nic złego, gdyby usługiwał syn, mąż czy ojciec. Jeżeli usługujący nie ma doświadczenia w publicznym przemawianiu i nie jest dobrze zapoznany z przedmiotem, wtedy lepszym wyjściem dla niego byłoby skorzystanie z poniższych sugestii i dostosowanie ich do własnych potrzeb oraz do konkretnej sytuacji, jak też zapisanie ich, tak by mógł je odczytać zebranym przyjaciołom. Pismo powinno być bardzo wyraźne albo w formie maszynopisu; treść powinna być uprzednio przeczytana głośno parę razy, aby publiczny odczyt był płynny, wyraźny i zrozumiały. Sugerujemy też, że gdyby się nie znalazł nikt z braci, kto byłby zdolny do usłużenia przy takiej okazji, wtedy nie byłoby niestosowne, aby mowę odczytała siostra, używając jakiegoś nakrycia głowy.
Poniżej zamieszczamy proponowany wzór porządku oraz przemówienia na pogrzebie brata w Panu.
(1) Możemy rozpocząć odśpiewaniem stosownego hymnu o powolnej melodii np.: „Na opoce wieków” [PBT 251], „Bliżej przed Pański Tron” [PBT 188], „Racz dać nam światło” [PBT 334], „Wielu śpi, lecz nie na zawsze [PBT 169]” lub inne.
(2) Gdyby w jakiejś rodzinie byli członkowie należący do któregoś z kościołów innych wyznań i pragnęliby oni, aby ich duchowny wziął udział w pewnej części posługi, byłoby bardzo stosowne poprosić go, aby przeczytał kilka wersetów z Pisma Świętego na temat zmartwychwstania <str. 330> albo odmówił modlitwę lub też jedno i drugie. Jeżeliby takiego życzenia nie było, można ominąć ten punkt (2) i zaraz po śpiewie (1) przejść do mowy (3).
Drodzy przyjaciele! Zebraliśmy się tutaj, aby złożyć hołd pamięci naszego przyjaciela i brata, którego ziemskie szczątki mamy złożyć do grobu – proch do prochu, popiół do popiołu. Choć faktem jest, że nie ma nic pospolitszego na świecie nad śmierć i towarzyszące jej choroby, dolegliwości i zmartwienia, tym niemniej jako ludzie myślący nie możemy przyzwyczaić się do tak bolesnego rozrywania związków rodzinnych, więzów przyjaźni, miłości, braterstwa. Choćbyśmy leczyli tę ranę na wszelkie sposoby, nadal pozostanie bolesna, mimo że, jak oświadcza Apostoł, jako chrześcijanie „nie smucimy się jako drudzy, którzy nadziei nie mają” [1 Tes. 4:13]. Lecz cóż mogłoby być dzisiaj stosowniejsze nad rozważenie tej dobrej nadziei, danej nam w Ewangelii, jak balsam Gileadu, który najlepiej potrafi leczyć nasze ziemskie zmartwienia.
Lecz zanim zaczniemy zastanawiać się nad nadziejami wystawionymi przed nami w Ewangelii – nadzieją powstania z umarłych, nadzieją przyszłego życia w daleko szczęśliwszych warunkach niż obecne – nasuwają się słuszne pytania: Dlaczego potrzebujemy takiej nadziei? Dlaczego zamiast otrzymania nadziei zmartwychwstania nie moglibyśmy raczej zostać uchronieni od śmierci? Dlaczego Bóg pozwala nam żyć zaledwie kilka krótkich dni lub lat pełnych cierpienia? Dlaczego następnie jesteśmy „ścinani” jak więdnąca trawa? Dlaczego rozrywają się więzy uczuć, a porządek domowy i rodzinny zostaje zniszczony przez tego wielkiego wroga naszego rodzaju – śmierć, która w ciągu minionych sześciu tysięcy lat pochłonęła, jak obliczono, ponad pięćdziesiąt miliardów istnień ludzkich, naszych braci według ciała – dzieci Adama? Dla myślących umysłów nie ma bardziej interesujących pytań.
Niewiara mówi nam, że będąc tylko najwyższym stopniem zwierząt, rodzimy się, żyjemy i umieramy jak bezrozumne <str. 331> zwierzęta i że nie możemy się spodziewać żadnego życia w przyszłości. Lecz wzdrygając się na taką myśl i jednocześnie nie mogąc dowieść własnym doświadczeniem, że jest inaczej, my, jako dzieci Boże, usłyszeliśmy słowa naszego Ojca, „głoszącego pokój przez Jezusa Chrystusa, naszego Pana”. Poselstwo pokoju, które przynosi nam nasz drogi Odkupiciel jako swoim naśladowcom, nie jest zaprzeczeniem faktów w tej sprawie ani oświadczeniem, jakoby nie było ani boleści, ani zmartwień, ani śmierci, lecz wręcz przeciwnie. On oświadcza: „Jam jest zmartwychwstanie i żywot”. On mówi nam również, że „wszyscy, co są w grobach, usłyszą głos jego i wyjdą”. Ach, jak słodkie jest dla nas owo zaprzeczenie tego, co mówi niewiara! Przynosi ono nadzieję, a nadzieja przynosi pokój, w miarę jak uczymy się poznawać i ufać Ojcu, jak również i Synowi, którego słowa usłyszeliśmy i który przeprowadza pełne łaski zamierzenia Ojca.
Lecz jeżeli w ten sposób Pan obiecuje zmartwychwstanie i jeżeli poselstwo zmartwychwstania przynosi pokój, wytchnienie i nadzieję, czyż nie jest w dalszym ciągu właściwe pytanie, dlaczego Bóg najpierw miałby podać człowieka na zniszczenie, a dopiero później, wzbudzając go, powiedzieć do rodzaju ludzkiego słowami psalmisty: „Nawróćcie się, synowie ludzcy” (Psalm 90:3)? Czyż nie mógł ich zachować przy życiu? Czy nie mógł przeszkodzić zmartwieniom, boleści i śmierci? Odpowiadamy, że Pismo Święte, i tylko ono, daje nam wyjaśnienie obecnego stanu; nic innego nie może nas oświecić w tym względzie nawet w najmniejszym stopniu. Mówi nam ono, że Bóg początkowo stworzył rodzaj ludzki doskonałym, prawym, na swoje wyobrażenie i podobieństwo oraz że przez nieposłuszeństwo pierwsi nasi rodzice odpadli od tego szlachetnego stanu i zostali poddani karze za grzech, którą jest śmierć, i że ta kara za grzech, jaka spadła na ojca Adama, obejmuje naturalną drogą cały jego rodzaj. Rozpęd grzechu powiększał się z upływem pokoleń i odpowiednio wzmagały się choroby, boleści i śmierć.
Wszystkich nas źle uczono, że przekleństwem, czyli karą za grzech Adama mają być wieczne męki; że my i cały rodzaj ludzki odziedziczyliśmy tę nieopisaną karę jako rezultat grzechu pierworodnego i że tyko ci, którzy <str. 332> stali się naśladowcami Jezusa, ofiarowanymi świętymi, mogą uniknąć wiecznych mąk. Lecz okazuje się, drodzy przyjaciele, że Słowo Boże nie potwierdza tego nielogicznego, niesprawiedliwego i nielitościwego planu i że Pismo Święte jasno stwierdza coś wręcz przeciwnego – że karą za grzech jest śmierć, że wieczne życie jest darem Bożym i że nikt nie może otrzymać tego daru z wyjątkiem tych, którzy stali się żywotnie połączeni z umiłowanym Synem Ojca. Stąd widzimy, że niesprawiedliwi nie odziedziczą życia wiecznego, a zatem nie mogą cierpieć wiecznej niedoli. Oświadczenie Pisma Świętego jest bardzo jasne i bardzo słuszne: iż Bóg „wszystkich niepobożnych wytraci” (Psalm 145:20).
Zauważmy, jak jasno zostało to powiedziane ojcu Adamowi, kiedy był poddany próbie – i właśnie w tamtym czasie i miejscu, o wiele bardziej niż w jakimkolwiek innym, powinniśmy szukać słów naszego niebiańskiego Ojca, aby się dowiedzieć, z jaką karą wiąże się Jego słuszny gniew. Jest napisane, że w raju Pan hojnie zaopatrzył naszych pierwszych rodziców w różne życiodajne drzewa owocowe, a następnie wystawił ich na próbę posłuszeństwa, zabroniwszy im spożywania, kosztowania i nawet dotykania owocu jednego szczególnego drzewa. I właśnie to nieposłuszeństwo stało się powodem wygnania z raju, odebrania dostępu do drzew (sadu) żywota, co stopniowo sprowadziło stan umierania, który nadal trwa, a nawet się nasila; wszystkim nam bowiem wiadomo, że przeciętny wiek życia ludzkiego jest obecnie daleko krótszy niż ojca Adama, który „przeżył dziewięćset trzydzieści lat”.
Słowa Pańskie wyrażone w 1 Księdze Mojżeszowej są następujące: „Dnia, którego jeść będziesz z niego, śmiercią umrzesz”. Tym „dniem”, jak apostoł Piotr nam wyjaśnia, był dzień Pański, o którym mówi on: „Ale ta jedna rzecz niech wam nie będzie tajna, najmilsi, iż jeden dzień u Pana jest jako tysiąc lat”. I właśnie w ciągu tego „dnia” umarł Adam, a nikt z jego potomstwa nie przeżył całego tysiącletniego dnia. Boskie słowa potępienia po przestępstwie Adama jasno wskazują, że nie miał On zamiaru skazywać na męki swego stworzenia i że przekleństwo rozciągało się nie dalej jak do zniszczenia obecnego życia i dodatkowych ucisków związanych ze stanem umierania. <str. 333> Oto słowa Boże wypowiedziane do Adama o przekleństwie: „W pocie oblicza twego będziesz pożywał chleba, aż się nawrócisz do ziemi, gdyżeś z niej wzięty; boś proch i w proch się obrócisz” (1 Mojż. 2:17, 3:19; 2 Piotra 3:8).
Wielkim na pewno powodem do radości jest zdanie sobie sprawy z faktu, że straszna nauka o wiecznych mękach, które dotyczą nie tylko naszych pierwszych rodziców, lecz przechodzą na cały ich ród, na wszystkie ich dzieci, jest nauką fałszywą i pochodzi nie z Biblii, lecz z „mroków średniowiecza”. Nie znajduje się ona w tym oświadczeniu Pana w żadnym tego słowa znaczeniu. Posłuchajmy wyjaśnienia apostoła Pawła odnośnie tej sprawy, a owo wyjaśnienie zgadza się najzupełniej z tym, co podaje 1 Księga Mojżeszowa. Mówi on: „Przetoż jako przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć [jako skutek grzechu], tak też na wszystkich ludzi śmierć przyszła, ponieważ wszyscy zgrzeszyli” – Rzym. 5:12. Czyż może być coś bardziej sensownego i zadowalającego niż to Boskie wyjaśnienie śmierci? Że jest ona rezultatem grzechu, że nasz ojciec Adam, będąc wystawiony na próbę, przez nieposłuszeństwo stracił wszystkie swoje prawa i przywileje i został poddany temu przekleństwu choroby, bólu, zmartwień, kłopotów i śmierci oraz że my, nie będąc poddani żadnej próbie (bezużytecznym byłoby poddawać próbie nas, którzy odziedziczyliśmy skłonności do grzechu i słabości), jesteśmy uczestnikami tego samego Boskiego wyroku przeciwko grzechowi – to znaczy śmierci – i że jako rodzaj ludzki staczamy się stopniowo w przepaść słabości, chorób, boleści i zmartwień – aż do grobu.
To wyjaśnienie jest zadowalające dla naszego intelektu i uzasadnia, dlaczego nawet niemowlę, choćby żyło tylko godzinę, dzień, tydzień czy miesiąc, staje się uczestnikiem boleści i śmierci na równi z tymi, którzy żyją kilka lat dłużej i osobiście biorą udział w przestępowaniu prawa sprawiedliwości. „W nieprawości jestem poczęty, a w grzechu poczęła mnie matka moja” – oświadcza na ten temat Pismo Święte. „Wszyscy zgrzeszyli i nie dostaje im łaski Bożej.”
Lecz gdzie jest nadzieja? Jaka jest rada na tak smutny stan rzeczy? Co da się zrobić dla tych, którzy teraz na całym świecie cierpią, boleją i umierają i co można uczynić dla pięćdziesięciu miliardów, które już stały się więźniami <str. 334> śmierci? Odpowiadamy, że oni sami z pewnością nic nie mogą dla siebie zrobić. Sześć tysięcy lat ludzkich usiłowań, by podźwignąć się z choroby, boleści i śmierci, jest bez wątpienia dowodem na zupełną bezpodstawność tego rodzaju nadziei. Ci, którzy chcą kierować się nadzieją, muszą to czynić przez spoglądanie ku Panu, ku Bogu naszego zbawienia. On zamierzył zbawienie, a Biblia jest objawieniem chwalebnego planu wieków, który Bóg wykonuje stopniowo i po kolei. Pierwszym krokiem było odkupienie, tj. zapłacenie kary za nasze grzechy – kary śmierci. Została ona zapłacona przez naszego Pana, Jezusa, który „umarł – sprawiedliwy za niesprawiedliwych, aby nas przywiódł do Boga”. Nikt z potępionej ludzkości nie mógł zbawić nawet samego siebie i dlatego, jak prorok wykazuje, „brata swego nikt żadnym sposobem nie odkupi ani może dać Bogu okupu jego zań” [Psalm 49:8]. Lecz skrajna niedola ludzka stała się dla Boga sposobnością i posłał On Jezusa, który dał za nas swoje niezepsute życie, życie, które było „święte, niepokalane, odłączone od grzeszników”, odłączone od umierającej ludzkości. To życie Bóg przyjmuje jako równoważną cenę znoszącą potępienie życia ojca Adama i stąd korzyści dla wszystkich nas, którzy jesteśmy dziećmi Adama, ponieważ nie zostaliśmy potępieni z powodu naszej własnej winy, lecz „przez nieposłuszeństwo jednego człowieka”; z tej przyczyny Bóg może być sprawiedliwy, a jednocześnie może uwolnić nas przez posłuszeństwo i okup jednego – Jezusa Chrystusa, naszego Pana; to o Nim pisze Pismo Święte: „Który siebie samego złożył jako okup za wszystkich, aby o tym świadczono we właściwym czasie” – 1 Tym. 2:6 (NB).
Zauważmy przy okazji, drodzy przyjaciele, że nasz Pan, Jezus, nie odkupił jedynie Kościoła, lecz jak Pismo Święte wyraźnie oświadcza: „On jest ubłaganiem [zadośćuczynieniem] za grzechy nasze [za grzechy Kościoła]; a nie tylko za nasze, ale też za grzechy wszystkiego świata” – 1 Jana 2:2. Tu, dzięki Bogu, mamy podstawę dla dobrej nadziei, która, jak Apostoł mówi, sprawia, że możemy smucić się nie jak inni, którzy nadziei nie mają albo też mają nadzieję słabą, nieopartą na wyraźnych oświadczeniach Słowa Bożego.
Ktoś jednak powie: Jezus umarł dawno temu, dlaczego więc grzech i śmierć wciąż jeszcze panują i pochłaniają ludzką rodzinę? Odpowiadamy, że Bóg zwlekał z posłaniem <str. 335> ofiary przez cztery tysiące lat i nadal jeszcze zwleka z zesłaniem zapewnionego przez tę ofiarę błogosławieństwa, które musi ostatecznie nastąpić i które na pewno nastąpi w Boskim „właściwym czasie”. Powód zwłoki, jak wyjaśnia Pismo Święte, jest dwojaki:
Po pierwsze, dozwolić, aby narodziła się dostateczna ilość rodzaju ludzkiego, odpowiednia do zapełnienia, czyli zaludnienia całej ziemi, wtedy gdy zostanie ona doprowadzona do doskonałości Edenu i kiedy cała stanie się Boskim rajem przywróconym na większą i wspanialszą skalę. W ciągu obecnego czasu ludzie otrzymują pewną dozę doświadczenia co do grzechu i śmierci oraz część bardzo ważnej nauki, a mianowicie nauki o ogromie grzeszności grzechu i o tym, jak wielce jest on niepożądany. Jak tylko nadejdzie Pański czas, a wierzymy, że jest on bliski, spełni On swą obietnicę i ustanowi swoje Królestwo na świecie, a ono zwiąże Szatana i ukróci wszelką moc i wpływy, które obecnie sprzyjają grzechowi i śmierci, oraz spowoduje, że znajomość Pańska napełni całą ziemię. Tym sposobem Chrystus będzie błogosławił rodzaj ludzki i podźwignie go stopniowo ku wspaniałej doskonałości, w jakiej był stworzony na wyobrażenie Boże ukazane w Adamie. Ten okres błogosławieństwa zwie się Tysiącletnim Królestwem i to o nie Pan nauczył nas modlić się: „Przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja jako w niebie, tak i na ziemi”. Cały ten tysiącletni dzień błogosławieństwa i restytucji konieczny będzie dla ustanowienia na ziemi sprawiedliwości na trwałych podstawach, dla wypróbowania całej ludzkości – dla przekonania się, kto z ludzi przez posłuszeństwo Chrystusowi okaże się godnym żywota wiecznego; a jeżeli ktoś, posiadając pełną świadomość, będzie wolał czynić grzech, taki zostanie skazany na „wtórą śmierć”, na „wieczne odtrącenie od obliczności Pańskiej i od chwały mocy jego”. Błogosławieństwa Tysiąclecia będą udziałem nie tylko 1,6 miliarda żyjących obecnie ludzi, lecz także pięćdziesięciu miliardów tych, którzy znaleźli się w grobie, w więzieniu śmierci, z którego Pan nasz, Jezus, ich zawoła, by korzystali ze sposobności Jego Królestwa, jak sam oświadcza: „Ja mam klucze piekła i śmierci” (Obj. 1:18). <str. 336>
Po drugie, drodzy przyjaciele, Pan zwlekał z zesłaniem ogólnego błogosławieństwa i sposobności dla świata od czasu, jak nasz Pan nas odkupił w tym celu, aby w ciągu obecnego Wieku Ewangelii mógł wybrać spośród rodzaju ludzkiego tych, których odkupił, tj. „maluczkie stadko”, klasę „wybranych”, uczniów, naśladowców, uświęconych, świętych. Szuka On więc „ludu szczególnego”, „królewskiego kapłaństwa”, aby uczestniczyli z Nim w tysiącletnim Królestwie – nie po to, by mieli udział wraz ze światem w jego restytucji ziemskiego stanu, choć będzie on doskonały, wspaniały i chwalebny, nie do rajskiego domu Eden, choć będzie on bardzo pożądany – lecz do jeszcze większej łaski, by stali się podobnymi do swego Pana jako istoty duchowe, uczestnicy boskiej natury daleko wyższej od aniołów, zwierzchności i państw oraz do uczestnictwa w Jego chwale. Jak cudowna jest ta nadzieja, jakim natchnieniem przejmuje serce każdego, kto usłyszał to zaproszenie, kto stał się uczniem, naśladowcą Jezusa i stara się postępować Jego śladami, za Jego przykładem! O! Jak wielkim błogosławieństwem będzie otrzymanie takiej chwały, czci i nieśmiertelności, jakie są obiecane Kościołowi przy „pierwszym zmartwychwstaniu”; jak wielki to przywilej uczestniczyć z naszym Panem w rozdawaniu Bożych łask całemu wzdychającemu stworzeniu i zapraszaniu tych, którzy pragną przyjść do wody żywota i czerpać ją darmo! Zaiste, w Królestwie duch i Oblubienica powiedzą: „Przyjdź” (wtedy bowiem już będzie Oblubienica, gdyż wesele Baranka będzie miało miejsce przy końcu obecnego Wieku Ewangelii). „Kto chce, niech bierze wodę żywota darmo” – Obj. 22:17. Czy nie są to dwa słuszne powody, dla których Bóg zwlekał z udzieleniem błogosławieństwa od czasu dokonania na Kalwarii ofiary odkupienia? Z pewnością możemy radować się z tej zwłoki i z wynikającej dla nas sposobności, że możemy być powołani oraz uczynić nasze powołanie i wybranie pewnym.
Tak, drodzy przyjaciele, można pokrótce przedstawić chwalebną nadzieję, która pobudzała naszego drogiego brata, którego pamięć dzisiaj czcimy. Te nadzieje były kotwicą jego duszy i uzdalniały go do mocnego stania po stronie Pana i do jednoczenia się w swym losie z tymi, którzy wyznają Mistrza i idąc za Nim, starają się codziennie nieść swój krzyż. Posiadał on <str. 337> szlachetne cechy, które bez wątpienia zauważyło wielu spośród was, ale nadziei i radości związanych z jego przyszłym dziedzictwem nie opieramy na założeniu, że był on doskonały, lecz na przekonaniu, że Jezus Chrystus był jego doskonałym Odkupicielem, a on Mu zaufał. A ktokolwiek Mu zaufał, nigdy nie będzie zawstydzony i ostatecznie okaże się zwycięzcą. Niewątpliwie nasz drogi brat posiadał cenne przymioty, które wszyscy moglibyśmy naśladować, ale nie musimy kierować się wzorem ziemskim. Sam Bóg dał nam w swym Synu chwalebny przykład, który my wszyscy, tak jak to robił nasz drogi brat, mamy starać się naśladować. Nie powinniśmy patrzeć na siebie nawzajem, ale na doskonały wzór, Jezusa. Dobrze czynimy, nie patrząc na naturalne wady, które wskutek upadku posiada cała ludzkość, i pamiętając, że w przypadku naśladowców Pana są one wszystkie przykryte szatą Jego sprawiedliwości, tak że są oni uczestnikami „łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym”.
Wreszcie, drodzy przyjaciele, wyciągajmy lekcje z krótkotrwałości obecnego życia; i choć Bóg ma w zapasie wielkie błogosławieństwa dla świata, my, którzy już słyszeliśmy o Jego łasce i zbawieniu w Jezusie, mamy szczególne przywileje, szczególne sposobności i równie szczególną odpowiedzialność w związku z naszą znajomością. Jak Apostoł oświadcza: „Ktokolwiek ma tę nadzieję w nim, oczyszcza samego siebie, jako i on czysty jest” [1 Jana 3:3]. Jeżeli spodziewamy się być z Panem, brać udział w Jego chwale i